Przede wszystkim telewizje zachodziły w głowę co tu teraz wymyślić, jaką formułę programu wprowadzić, żeby tego nowego prezydenta jakoś w nią wpasować i żeby nie było siary. Bo wiecie, nowy prezydent jest katolikiem, w dodatku ortodoksyjnym. Napisał szereg książek, w których – bardzo autorytatywnie – próbuje przekonać ludzi do tej swojej ortodoksji. To wiele osób denerwowało i denerwuje nadal, a sam prezydent jest do tego stopnia przejęty tymi swoimi konceptami, że raz się nawet rozpłakał na wizji. Tak, tak, to nie są żarty. W programie gdzie był jurorem, Taniec z gwiazdami się to nazywało, jakiś niedorobieniec zaczął deklamować XIII księgę Pana Tadeusza. Wiecie, z tymi wszystkimi bezeceństwami, z tymi cyckami i całą resztą, z mrówkami też. To tak wzburzyło naszego obecnego prezydenta, że wybiegł ze studia z płaczem, a ta wariatka Chylińska tylko się śmiała, jakby te wierszydła były właśnie o niej. Dawne to czasy i dziś nie ma co o nich wspominać, ale problem jest. Jak przekonać publiczność, że prezydent jest człowiekiem otwartym, a jednocześnie blisko mu do tradycji rodzimej? Jakiej tam zresztą rodzimej, uniwersalnej przecież. O to w końcu chodzi w tej religii. No, ale wszak nowy prezydent nie jest uniwersalnym prezydentem, ale naszym, polskim. Musi więc zmienić tę swoją gawędę i musi powiedzieć coś, co zadowoli wszystkich, a przede wszystkim zadowoli sponsorów i Unię Europejską.
Dwie rzeczy były w tym planie istotne – pierwsza, to ta, że prezydent musi być prezydentem wszystkich Polaków. Tych co chodzą na mszę trydencką także. Przekonanie ich do tego, że prezydent jest takim prawdziwym katolikiem, a nie jakimś farbowanym nie było wcale takie trudne. On wygląda jak trzeba, mówi jak trzeba, ma właściwe odruchy, żonę w wojsku, dzieci w dobrych szkołach i wszystko jest z nim w porządku. Prezydent po zwycięstwie w wyborach, od razu właściwie, z miejsca wyeliminował z gry najważniejszego, jeśli brać pod uwagę względy propagandowe, konkurenta czyli Grzegorza Brauna, a także całą stojącą za nim klikę. Pokazał się tuż po wyborach w oknie papieskim w Krakowie i powiedział – szczęść Boże. To załatwiło sprawę i wszyscy zaczęli się ekscytować, jak dzieci zupełnie. Nie należy bowiem nigdy zapominać o tym, co powiedział kiedyś Jerzy Urban – wszyscy ludzie pragną najbardziej jednego – entuzjazmowania się w grupie. Pomysł, żeby zastąpić w oknie papieża, którzy przecież nie dorasta do standardów polskich katolików, był majstersztykiem i wielu ludziom odjęło mowę po tym występie. Młodzież rzecz jasna tańczyła i klaskała, niektórzy śpiewali Abba ojcze, tylko pewien nieznany nikomu zakonnik-karmelita widząc to przesunął czapkę w tył głowy i zagwizdał cicho, piosenkę o rezerwistach odchodzących do cywila. Był to ojciec Antoni z Wrocławia, który się tam, w czasie tego podniosłego wydarzenia w Krakowie, znalazł zupełnie przypadkiem.
Można rzec nawet śmiało, że występ prezydenta, ta cała inauguracja, to była – pardon – wręcz pacyfikacja. Bo i cóż po czymś takim mogli powiedzieć inni, aspirujący do jedynej, prawdziwej wykładni doktryny katolickiej? Nic. Ludzie byli zadowoleni, wszak prezydenty robił karierę we właściwej telewizji, a przy tym chodził do kościoła, a więc nie było się do czego przyczepić. Ci co przeginali pałę, jak Braun, zostali powaleni na ziemię i nie mogą się podnieść, a gromada pomniejszych kacyków milczy i czeka na dalsze rozstrzygnięcia.
Kłopot jest tylko z tą Unią i tymi sponsorami. Jak tu ich przekonać, że prezydent jest jednocześnie światowy i europejski? Samo słowo honoru członków rady programowej TVN nie wystarczy. Wystąpienie z taką propozycją mogłoby nawet wywołać niepotrzebne perturbacje. Sami wiecie – słowo, honor…to się wszystko okropnie kojarzy przecież.
Nowy prezydent zebrał wokół siebie grupę myślicieli z różnych, najbardziej wysublimowanych intelektualnie środowisk krajowych, reprezenrtujących całe spektrum poglądów. W tej niby tajnej radzie zasiedli: prof. Sadurski, Jaś Kapela, redaktor Karłowicz i red. Terlikowski. Prezydent zaś wpadł na pomysł, że dobrze by było, gdyby on sam miał bezpośredni kontakt z ludźmi i przemawiał do nich w cyklicznym programie telewizyjnym. I nie ma doprawdy potrzeby by każdy z widzów musiał zaznaczać swoją obecność przed telewizorem w specjalnym, elektronicznym dzienniku zainstalowanym w pilocie. Wystarczy, że program będzie atrakcyjny, ciekawy i każdy sam z siebie zapragnie go oglądać. Trzeba było tylko wymyślić tytuł i jakieś szczegóły z tła, bo jasne było, że pierwszy plan zajmie prezydent.
– To musi być coś uniwersalnego – powiedział prof. Sadurski na pierwszym zebraniu tajnej rady.
– Może taki tytuł – Przybieżeli do Betlejem pasterze – zaproponował Terlikowski
– Z tymi przechrzczonymi Żydami zawsze jest problem – pomyślał Jaś Kapela – znany lewicowy aktywista, wychowany w ortodoksyjnej rodzinie katolickiej, gdzie nauczono go już dawno kto jest kim w Polsce i po czym rozpoznaje się właściwych ludzi – każdy chce wyskakiwać przed szereg.
Prezydent uśmiechnął się ciepło i popatrzył na redaktora Terlikowskiego spod wpółprzymkniętych powiek tak miło i sympatycznie, że po plecach czołowego katolickiego publicysty, popłynęła cienka stróżka potu.
– Nie uważasz Tomek – od dawna byli bowiem po imieniu – że taki tytuł będzie nas trochę ograniczał?
– No tak – zgodził się Terlikowski – to może „Na cud Jonasza”?
– Chryste – redaktor Kapela mimowolnie wydał z siebie okrzyk, którego wcale wydać nie chciał.
Prezydent odwrócił się do redaktora Karłowicza i popatrzył nań wymownie.
– A pan, co myśli?
– Uważam, że powinno się w tym tytule znaleźć wyraźnie odniesienie do kultury antycznej
– Ma pan na myśli antyk rzymski czy grecki – zapytał prezydent
Karłowicz zastanowił się przez moment, rozważył wszystkie argumenty za i wszystkie przeciw, pocmokał trochę, popatrzył w sufit i rzekł – wydaje mi się, że grecki
– Ale w jakim sensie – zaciekawił się prof. Sadurski – pan chce zasugerować, że prezydent jest prezydentem wszystkich Polaków, także tych ze środowisk LGBT?
Terlikowski poczerwieniał, a Kapela roześmiał się głupkowato.
– No nie, nie to – zacukał się redaktor Karołwicz
– A dlaczego ku…wa nie to?! – Kapela był najwyraźniej poirytowany – dlaczego nie?! Znowu chcecie tu kogoś wykluczać, tak? Znowu będziecie to swoje getto budować, z Maryją i Jezusem…
– Przy słowie getto bym uważał – spokojnie rzekł Sadurski
Kapela się uspokoił, ale od tego momentu siedział nadąsany i widać było, że zebranie wcale mu się nie podoba.
– No dobrze – rzekł prezydent – niech będzie, że grecki. Co ma pan na myśli konkretnie?
– No wiecie panowie – głos redaktora Krałowicza stał się uroczysty – trzeba podkreślić łączność czasów współczesnych z tradycją antyczną i wyeksponować jakąś rozpoznawalną postać z tych danych czasów, taką, która jednoznacznie wywoła pozytywne skojarzenia.
– Herostrates – zawołał Kapela
– Pitagoras – wyrwało się Terlikowskiemu, który chciał powiedzieć coś mądrego i zwrócić na siebie uwagę
– A dlaczego Pitagoras? – zdziwił się prezydent
Terlikowski nie potrafił odpowiedzieć. Spuścił więc głowę i milczał.
– Może Sokrates – zaproponował prof. Sadurski
– O! – podchwycił prezydent – bardzo dobrze, to mi się podoba – po czym uśmiechnął się ciepło do Sadurskiego.
– No dobrze – rzekł – połowę tytułu już mamy, teraz musimy popracować nad resztą.
– Uważam – rzekł redaktor Karłowicz – że prócz tradycji antycznej powinna się w tym tytule uwidaczniać inna jeszcze wielka tradycja, równie ważna i stara, stanowiąca podstawę naszej cywilizacji.
Terlikowski wiercił się niespokojnie, zupełnie jak w tych momentach, kiedy naprzeciwko niego siadały ładne dziewczyny w mini.
– To znaczy? – Sadurski nie zrozumiał do czego zmierza Karłowicz – ma pan na myśli tradycję chińską i jakiś ukłon w stronę Azji?
Prezydent pokręcił głową
– Chyba nie panie profesorze, pan redaktor ma coś innego na myśli.
– Ja mam taką propozycję – zawołał niespodziewanie Kapela – Sokrates spotyka Szymszela z Kurzy, tego wiecie, co występował w serialu „Noce i dnie” i razem rozprawiają o losach świata i Polski, a ty Szymon – tu wskazał na prezydenta – będziesz to komentował.
Terlikowski aż zapiszczał słysząc te słowa i skulił się całkiem w sobie.
– Co za nędzny tchórz – pomyślał Kapela i odsunął się od niego ze wstrętem.
– Pomysł nie jest głupi – głośno zastanawiał się prezydent – ale uważam, że trzeba go trochę przerobić.
– To znaczy – Karłowicz wydawał się zaskoczony w sposób totalny – co pan prezydent ma na myśli?
– Żeby Szymszel zamiast furmanką jeździł na motocyklu – szydził Kapela
Prezydent spojrzał na Kapelę spod oka i widać było wyraźnie, że co prawda musi go tolerować, ale ma to swoje dość wyraźnie wytyczone granice.
– Nie – rzekł cicho – nie o to mi chodziło.
– O cóż więc? – zapytał Sadurski
– Myślę, że program musi mieć formę przewodnika, musi być wędrówką – tu prezydent zrobił uduchowioną minę, taką, jak to tylko on potrafi i uniósł palec w górę – wędrówką, powiadam, po świecie i zaświatach, która uwypukli walor edukacyjny programu.
– A „Na cud Jonasza” dlaczego wam się nie podoba – zapiszczał znienacka Terlikowski, cały spocony z emocji, ale oni już nie zwracali na niego uwagi.
– No – prezydent znienacka powrócił na ziemię – słucham – rozwińcie jakoś tę moją myśl.
– Ale co? – zastanawiał się Sadurski – Sokrates i Mosze Dajan spacerują po pustyni Negew?
– W zasadzie nieźle, ale nie rozumiem po co nam te polityczne wtręty – prezydent był zadowolony, ale nie do końca – musi być w tym trochę grozy i metafizyki.
– Musi być głębia, tak? – Kapela znów szydził – trzeba się do czegoś dokopać i coś stamtąd wyciągnąć?
– Może – zaskrzypiał Terlikowski – może taki tytuł – „Z Sokratesem po Szeolu”.
Kapela słysząc co mówi najpoważniejszy prawicowy publicysta katolicki otworzył szeroko oczy.
– No, no – wypuścił powietrze przez zęby – nie poznaję kolegi.
Prezydent zrobił nagle poważną minę.
– Zaskoczyłeś mnie Tomek – powiedział stanowczo i po żołniersku – pozytywnie mnie zaskoczyłeś.
Terlikowski otarł pot z czoła. – Trzeba będzie wystąpić o jakąś premię – pomyślał – cóż oni by beze mnie zrobili?
– Ale, ale – jąkał się Sadurski, któremu przez głowę nie mogło przecisnąć się coś takiego jak wymyślona przed chwilą zbitka wyrazów – ale skąd to panu, redaktorze drogi przyszło do głowy?
– Już dawno pomyślałem, że jesteśmy tylko dziczką w winnicy Izraela – rzekł poważnie Terlikowski. Zebrani zaś popatrzyli na niego z podziwem.
– On to jednak ma łeb – pomyślał prezydent – a taki wydaje się niepozorny, po czym wyjął z kieszeni telefon komórkowy i zadzwonił do menedżera odpowiedzialnego za produkcję, żeby na gorąco opowiedzieć mu co zostało postanowione na tajnej radzie.
– Ale, ale – zawołał Kapela niespodziewanie – kogo on tam będzie w tym Szeolu spotykał?
Prezydent zastanowił się chwilę.
– Jak to? Tych wszystkich, którzy wykazywali się niejasną postawą ideologiczną i mieli podejrzane intencje. Będzie prowadził z nimi dialogi, a ja to będę komentował…
– Ale kogo konkretnie – naciskał Kapela
To się ustali później – uciął dyskusję prezydent i opuścił salę.
* * *
Szanowni Państwo, nikomu nie życzę, by spełniła się powyższa wizja. To tylko taki żart, w miarę bowiem jak się starzeję, odchodzę coraz dalej od różnych standardów, w tym od standardowej formuły składania życzeń świątecznych. Zmierzam ku rzeczom nowym. Mam nadzieję, że będą one Państwa cieszyć i inspirować. W nadchodzące święta zaś życzę wszystkim wielu Bożych błogosławieństw, zdrowia, pomyślności wszelkiej, szczęścia osobistego i cierpliwości dla spraw świata tego, które zmierzają przecież w nieodgadnionych jeszcze kierunkach. Bardzo też dziękuję wszystkim za to, że razem ze mną są obecni w Szkole Nawigatorów, pisząc i komentując teksty. Mam nadzieję, że ta nasza przygoda będzie trwała jeszcze wiele lat.
Ilustracja © DeS ☞ tiny.cc/des
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz