O dziwnej i wyraźnie widocznej zależności
Niektórzy, mówią, że trochę szkoda konferencji, którą musimy przesunąć. No, ale jak zachować się inaczej? Niektórzy wykładowcy mają wątpliwości, inni chcą jechać, niektórzy mieszkają z małymi dziećmi, jeśli wśród nas znajdzie się ktoś z jakąś infekcją, kłopot będzie poważny. Nie wiem, jak hotel na to zareaguje, ale mamy siłę wyższą i nic z tym zrobić nie możemy. Wszystko okaże się jutro. Konferencję na pewno trzeba będzie przesunąć i na pewno na termin jesienny, żeby było już po sezonie. O wszystkim będę Państwa informował. Do wszystkich też wyślę osobnego maila z informacją o nowym terminie. Na razie czekamy na rozwój wypadków.
Nie można bez przerwy pisać o koronawirusie, dlatego chciałem dziś wspomnieć o czymś innym. Po dwóch spotkaniach we Wrocławiu, gdzie zawsze jeżdżę z przyjemnością, mogłem stwierdzić rzecz następującą – ludzie są zainteresowani ciekawym i niestandardowym podaniem treści. Są na tę treść otwarci i nawet jeśli mają jakieś wahania, szybko się ich pozbywają. Musiałem przekonywać pewną starszą panią, że nie musi kupować komiksu Sacco di Roma, jeśli nie lubi komiksów i jeśli ich nigdy nie czytała. Młodsze panie też do tego przekonywałem, bo nie chodzi o to, by wcisnąć ludziom towar, którego nie chcą, pod byle jakim pretekstem. Nie zajmuje nas ten sposób sprzedaży. Po spotkaniu w piątek wszyscy się rozgadali i, o dziwno, zaczęliśmy rozmawiać o tym, jak funkcjonują muzea. A zaczęło się od rabunku mienia dokonanego w czasie Sacco. Ja oczywiście mówiłem też o konsekwencjach tego wydarzenia, które są zwykle przedstawiane w sposób tyleż pokrętny, co idiotyczny. Już o tym mówiliśmy, ale nie zaszkodzi powtórzyć – dzięki Sacco, zły Rzym musiał się ukorzyć i oczyścić, a potem była kontrreformacja, którą zapoczątkował cesarz i wszystko było cacy. Ludzie z tytułami profesorskimi opowiadają takie rzeczy i mają w Polsce naśladowców. To jest doprawdy niezwykłe. Rzym po Sacco przestaje się liczyć jako ośrodek władzy, o wiele ważniejszy staje się Stambuł, gdzie rezydują żydzi wyrzuceni z Hiszpanii i podsycają antykatolickie i antycesarskie nastroje. Finansują wojny przeciwko Hiszpanii, w które stolica Piotrowa jest wplątana z istoty i które musi finansować. Hiszpania bankrutuje kilka razy i trzyma się tylko i wyłącznie na srebrze przywożonym z Ameryki. Niestały, ale konieczny sojusznik Rzymu – Paryż, ma nowego kolegę do polityki. Jest nim sułtan turecki. Francja wpada w pułapkę wojen religijnych. Wreszcie rzecz najważniejsza – Anglia ogłasza swoją heretycką doktrynę i staje się najważniejszym konkurentem Kościoła, bo nie Hiszpanii przecież, z którą radzi sobie bezwzględnie i twardo. Kontrreformacja jest koniecznością, która ratuje katolickie królestwa przed upadkiem, a nie jakąś nagrodą za spalenie Rzymu, który był brzydki i zepsuty. Jest skuteczna o tyle, o ile nie pojawi się nowy antykatolicki program ideowy i polityczny. I on się rzecz jasna pojawia. Jest to oświecenie. Już to pisałem, ale jeszcze powtórzę – to tak, jakby powiedzieć, że dzięki Hitlerowi mieliśmy Maksymiliana Kolbe – męczennika.
No, ale nie tym się miałem zajmować. Skoro ludzie wszystko rozumieją, chcą słuchać rzeczy nieznanych i nie podawanych im w żadnej formie do tej pory, to dlaczego na rynku jest Bonda? Czy to nie jest czasem fragment nowego jakiegoś programu, który jest serwowany pod przymusem. Myślę, że tak właśnie jest, myślę także, że sporo ludzi nie jest w stanie zrozumieć, po co w ogóle mówić o czymś innym skoro można dyskutować stale o tych samych kwestiach, bez nadziei na ich sensowne wyjaśnienie. W końcu przez całe stulecia ludzi leczono upuszczaniem krwi i było dobrze. Komu to przeszkadzało?
Z dystrybucją treści jest oczywiście trudniej, albowiem sposobów na miękką cenzurę jest więcej i są one bardziej pokrętne. Budowanie fałszywych hierarchii zagadnień jest jednym z takich sposobów i my się w tę pułapkę łapiemy notorycznie. Prowadzimy dyskusję o historii, bez wątków gospodarczych i zajmujemy się oceną postaw ludzi, którzy byli z racji własnych ograniczeń i sytuacji politycznej kukłami. Gorzej nawet, potrafimy się zastanawiać nad wielkością poetów i umieszczać ich w kontekstach politycznych, całkiem fikcyjnych. Nazywamy to jeszcze później polską tradycją. Ilość idiotycznych książek o literaturze wprost poraża. Są one pisane w oderwaniu od tego co dzieje się nie tylko na rynku, ale w zasadzie od wszystkiego. Myślę, że to co w Polsce uważane jest za tradycję literacką, jest w istocie tradycją literatury sponsorowanej, czyli propagandy wymierzonej w miejscowych posiadaczy przywiązanych do Kościoła. Inaczej tego ująć i opisać nie sposób. My jednak tego nie czynimy. Polska literatura nas nudzi, męczy uważamy, że jest do niczego i nie rozumiemy, dlaczego mamy ją czytać. Dzieci w szkołach też nie rozumieją. To jest nie do czytania, albowiem jej istotna, propagandowa funkcja została ukryta. I dziś mówi się tylko o tym, że Mickiewicz to triumf ducha. Ja oczywiście wiem, że zaraz odezwą się ludzie, którzy zaczną bronić autorów, bo nie mogą sobie wyobrazić bez nich życia. I to też jest jeden z powodów, tego, że nie możemy rozmawiać inaczej, jak tylko na suflowane tematy. Żadna własna, indywidualna ocena nie wchodzi w grę. Jeśli zaś wchodzi, to zaraz pojawiają się kolejne pułapki. Noszą one nazwę demaskacji. Te zaś dokonywane są zwykle przez ludzi zwanych agentami wpływu lub przez oszustów, chcących zarobić parę złotych. Chodzi o to, że jak już się zejdzie z drogi standardowego dziamdziania, to wchodzi się na inną, tę do Wylatowa. Zaczyna się zwykle niewinnie. Wszyscy jednak wiemy jak się kończy. Wszyscy demaskatorzy od razu domagają się monopolu na głoszone przez siebie treści i starają się przede wszystkim zdezawuować innych demaskatorów. Widzimy to w zasadzie bez przerwy i widok ten napawa nas obrzydzeniem. Nie wiemy co zrobić. To znaczy ja wiem i mogą to śmiało wyjaśnić. Trzeba połączyć historię gospodarczą z historią Kościoła i wyjdą rzeczy takie jak trzeba. One się do niczego nie przydadzą propagandystom, albowiem oni chcą przede wszystkim zdemaskowania hierarchii. Inne demaskacje ich nie interesują. No i żydów jeszcze, ale z tym żydzi radzą sobie bardzo sprawnie od wielu lat i są tak bezpieczni jak nigdy.
Najbardziej upiorne w tym wszystkim jest pojęcie znawstwa. Zajrzałem sobie raz jeszcze na to forum miłośników Nienackiego, gdzie toczyła się dyskusja o książce Michała Radoryskiego. Pokazują tam jakiegoś znawcę, który wie o Nienackim wszystko. To jest znawca analogiczny to znawców Szekspira, Haszka i innych wielkich pisarzy, czyli człowiek, który pełni rolę kapłana pogańskiego kultu. Jego istotną funkcją zaś jest zgaszenie lontów tkwiących w różnych bombach, podłożonych pod chramem, w którym posługuje. Z tym że, on nie jest propagandystą, albowiem Nienacki nie nadaje się do kreowania propagandy. Ludzie, którzy w ten jego głos się wsłuchują, co było do okazania w trakcie dyskusji, nie są w stanie pojąć, że można pisać o Nienackim w innych kontekstach, niż to sobie sam Nienacki wyobrażał. Oni chcą ciągle tego samego, ciągle tych samych piosenek, tego samego Wylatowa, no i najważniejszego – uczestnictwa w hierarchii, która wokół tego kultu się tworzy. Takich środowisk, mniej lub bardziej świadomych swojej roli i funkcji, takich gromad utrzymywanych entuzjazmem lub pieniędzmi jest w Polsce sporo. I to jest jeden z większych dramatów, w których musimy uczestniczyć.
Na dziś to tyle. Mam jakąś infekcję jednak i muszę się położyć do łóżka.
Poczucie wybraństwa źródłem prawdziwej kultury
Jakoś mi się nie poprawiło od wczoraj. Muszę więc leżeć, choć na dwór parę razy wyszedłem. Ponieważ nie mogę za długo pisać, zacząłem oglądać serial „Dr. House”, którego nigdy wcześniej nie widziałem. To jest niezwykłe w jaki sposób można spieprzyć dobrze zapowiadającą się produkcję. Obejrzałem już sporo, więc mogę się na ten temat autorytatywnie wypowiedzieć. Cała ta potężna przecież machina, która ciągnęła się przez osiem sezonów chyba, została zapaćkana wątkami emocjonalnymi. Powody mogą być dwa – jak każdy serial, House jest propagandą obyczajową i muszą być tam, wszystkie te rzeczy, które Marek Hłasko z takim wdziękiem opisał słowami – miłość, zdrada, takie tam gówna. Drugi powód jest poważniejszy. Gdyby była tam sama medycyna, połączona z kryminalistyką, ludzie odkryliby rzecz niezwykłą. Ten sam mechanizm, który odkrył pewien pacjent prof. Święcickiego, przybyły doń aż spod Grójca. Człowiek ten powiedział w pewnym momencie, w czasie kolejnego badania – wie pan, panie profesorze, ta psychatria, to jest bardzo łatwa. On tak mówił – psychatria. Po czym wyznał, że nafaszerował swoją żonę, lekarstwami dla siebie, bo uznał, że ona też jest chora. No więc ludzie patrząc na House’a, który nie miałby byłej żony, atrakcyjnej asystentki, próbującej go poderwać, nieuporządkowanego życia swojego przyjaciela onkologa, czy wreszcie Murzyna, uznaliby, że medycyna jest bardzo łatwa. Bo widzieliby tylko ją. Dostrzegliby też szybko, że w każdym przypadku chodzi o to, by określić, czy chory ma infekcję, zator, czy raka. I koniec. To są trzy podstawowe obszary diagnostyki i w zasadzie na tym można poprzestać, resztę robią przyrządy. Trzeba więc koniecznie zadać pytanie – po jaką cholerę oni się tam wszyscy męczą przez tyle lat na tej medycynie i jeszcze potem robią te specjalizacje? To udręka całkiem niepotrzebna, albowiem psychatria, a z nią cała medycyna są bardzo łatwe i opanować je może każdy. I tu dochodzimy do sedna – serial dr House, podobnie jak dobry profesor Święcicki oddający swój czas pacjentom, zapewniają im poczucie wybraństwa. Pacjenci jednak nie postrzegają tego, jako coś, co dotyczy ich jedynie pośrednio. To znaczy nie rozumieją, że bez House’a i Święcickiego, mogą doprowadzić do tragedii w swojej rodzinie. Oni uważają, że to wybraństwo należy im się jak chłopu ziemia, a pośrednik w postaci profesora psychiatrii czy fikcyjnego lekarza z serialu jest niepotrzebny. W przypadku House’a rzeczywiście tak jest, można nie oglądać jego dętych przygód i nic się nie stanie, a na pewno człowiek będzie miał mniej złudzeń, które pękną w zderzeniu z rzeczywistością. Do czego więc potrzebny jest nam dr House? Do bezbolesnego i łatwego przejścia na teren, gdzie ja czuję się pewnie i bezpiecznie, to znaczy do tworzenia wielostronicowych, spójnych lub poszarpanych narracji, zwanego czasem pisaniem książek. House to fikcja, którą ludzie biorą za rzeczywistość i bardzo chcą się utożsamiać z głównym bohaterem, choć to jest całkiem niemożliwe, a jakby tego było mało, także niebezpieczne. I tu dochodzimy do istotnej różnicy pomiędzy medycyną a rynkiem treści. Człowiek słuchający łagodnego głosu prof. Święcickiego, albo oglądający House’a łatwo dojdzie do wniosku, że on też tak może. Jeśli oczywiście jest odpowiednio bystry i zdeterminowany. Do tego bowiem, by zajmować się diagnostyką i leczeniem potrzebna jest także odwaga. Polakom, jak wiadomo odwagi nie brakuje. Nie ma się więc co ograniczać – dalej bracia do skalpela!
Na rynku książki jest trochę inaczej. Ludzie obawiają się pisać, a często nawet stać obok tego co napisali, albowiem nie mają żadnego wiarygodnego pośrednika, który by ich pozbawił lęku, że jednak nie potrafią. Poza tym pisanie, w przeciwieństwie do medycyny wydaje się być o wiele bardziej mozolne, wcale nie jest widowiskowe i podlega rozmaitym ocenom, przed którymi nie zawsze można się obronić. Ludzie kreujący rynek dobrze o tym wiedzą i dlatego ma ów rynek kształt piramidy, w której, na kolejnych poziomach urzędują ludzie uznawani za wtajemniczonych, gwarantujący czytelnikom bezpieczeństwo przeżywanych emocji i – odwrotnie niż w przypadku House’a i Święcickiego – przekonujący ich, że absolutnie nie powinni pisać, bo to jest dla nich za trudne. Nie tak, jak psychatria i medycyna, które są bardzo łatwe. Mało tego, oni jeszcze potrafią przekonać ludzi, że książki wartościowe, to te jedynie, które są przez nich oraz ludzi, których namaścili, wskazane. Można oczywiście powiedzieć, że to paradoks, służący zwiększeniu sprzedaży seriali i zmniejszeniu konkurencji na rynku książki. I to będzie prawda. Jest jednak jedna kwestia, która czyni opisane tu okoliczności tragicznymi. Jest to misja Łukasza Święcickiego, który jest prawdziwym lekarzem, a nie House’m. Jego wybraństwo, jest notorycznie kwestionowane przez szaleńców. Odwrotnie niż wybraństwo pisarzy, które nie jest kwestionowane przez nikogo, albowiem ma różne gwarancje i sim-locki pozakładane w miejscach, gdzie nie sięgnie nawet bardzo szczupła dłoń z bardzo delikatnymi palcami.
I tu dochodzimy do kolejnej ważnej kwestii, czyli do pytania – czym jest rynek treści? Otóż jest on takim obszarem, gdzie ludzie ekscytują się cudzym, prawie zawsze i z definicji fałszywym wybraństwem. Owa ekscytacja nazywana jest czasem kulturą, a w skrajnych przypadkach kulturą wysoką.
Z niejakim zdziwieniem przeczytałem wczoraj tekst Bożeny i dyskusję pod nim, a szczególnie skupiłem się na tytułach książek, które autorka i komentujący chcieliby mieć przy sobie w czasie kwarantanny. – No nie – pomyślałem – tyle książek i żadnej mojej? Zacząłem się zastanawiać dlaczego tak jest, a nawet wziąłem do ręki, jeden z tomów Baśni i zacząłem czytać. Od razu uderzyła mnie jedna rzecz. To jest za łatwe. Za szybko się to czyta, w zasadzie przelatuje się przez tę treść, jak pośpieszny z Krakowa przelatuje przez ten sławny tunel. To jest prawie tak łatwe jak psychatria i medycyna w wykonaniu House’a, nie zostawia w człowieku żadnego śladu. A co najgorsze nie proponuje uczestnictwa w żadnym wtajemniczeniu. Tu chyba popełniam błąd najgorszy, nie ma w tych moich książkach żadnych wtajemniczeń i żadnego poczucia wybraństwa, które mogłoby ludziom poprawić nastrój i dać im jakąś nadzieję, że istnieje jakiś lepszy, ważniejszy obszar wymiany myśli, gdzie królują prawdziwsze i głębsze emocje. Potem pomyślałem, że jest znacznie gorzej. Nie ma w tych książkach nawet miłości, zdrady i takich tam gówien. No, a co za tym idzie, książki moje oddalone są od obszaru zwanego kulturą, ze szczególnym wskazaniem na kulturę wysoką. I nie ma w nich ani jednego znaku, ani jednego charyzmatu, którym można by było się podeprzeć aspirując do tej kultury. To je w zasadzie dyskwalifikuje. Ja się przeciwko temu nie będę buntował, albowiem wczoraj odkryłem, mimowolnie zupełnie, że moja rola polega na czymś innym niż ekscytowanie się kreowanymi przez siebie samego treściami. Otóż ona polega na byciu tłem. Spróbujcie znaleźć inne jakiejś miejsce, w którym obecny byłby autor nie piętnastu jak, jak ja, ale choćby dziewięciu książek, który pozwoliłby obcym ludziom na swobodne dyskusje o ich pasjach, planach i spostrzeżeniach, bez ingerencji w to i bez natarczywych prób zwracania na siebie uwagi? Mogę się mylić, ale takich miejsc nie ma. To jest jedyne. I to chyba jego wartość jest nadrzędna. Książki są jakością wtórną w stosunku do portalu Szkoła Nawigatorów i nie mają aż takiego znaczenia. Wczoraj po raz kolejny okazało się, że nasz portal został zaatakowany w systemie ddos. Parasol dzwonił do mnie w tej sprawie. Na atak zareagował bardzo szybko. Podobnie jak Wiesiek, który pozakładał tu jakieś dodatkowe zabezpieczenia. Bardzo im za to dziękuję.
Na czym polegał atak? Na blogu genezego zaczęła nagle rosnąć liczba odsłon. Parasol to zablokował i zmienił genezemu status. Ponieważ genezy napisał tekst pod bardzo prowokacyjnym tytułem, w dodatku hermetyczny, czego bardzo nie lubię, uznał za stosowne najpierw apelować o przywrócenie mu bloga, a potem napisał do mnie prośbę o wyjaśnienia. Przedstawił się nawet z imienia. Odpisałem mu, żeby więcej nie przysyłał takich listów i kontaktował się z parasolem.
Ludzie, na szczęście coraz rzadziej, próbują apelować do mojej prostoduszności i naiwności. Nie lubię tego. I nikt chyba nie lubi. Mam też nadzieję, że będzie się to zmieniać. Nasz wspólny portal zaś, gdzie każdy może pisać co chce, a nawet aspirować do kultury wysokiej, będzie rozkwitał. Na dziś to tyle. Idę trochę pochorować.
Tapeta pana Sośnierza czyli formatowanie prawicy
Nie mam siły na pisanie czegoś poważnego, może jutro będzie lepiej. Tak więc dziś będą żarty, ale też ważne ogłoszenie
Proszę Państwa w związku z pandemią koronawirusa i zarządzeniami administracyjnymi konferencja, która miała się odbyć w Kazimierzu Dolnym w dniu 28 marca zostaje przesunięta na dzień 14 listopada 2020 roku. Informację do wykładowców już wysłałem, będę ją także wysyłał do Państwa, ale zajmie mi to trochę czasu, dlatego też do 27 marca będę umieszczał tu takie ogłoszenia. Uwaga – przesunięte zostały także wszystkie rezerwacje pokoi, które Państwo opłacili. Niech nikt nie jedzie do Kazimierza w dniu 27 i 28 marca.
Dowiedziałem się wczoraj czy przedwczoraj, że na jakimś spotkaniu, gdzie omawiane być miały sprawy kierowców, pan Dobromir Sośnierz zaprezentował wszystkim zebranym tapetę ze swojego laptopa. Na tej tapecie widoczna była piersiasta dama ułożona w pozie więcej niż zachęcającej. Nikt oczywiście nie robiłby z tego afery, gdyby nie fakt, że pan Sośnierz jest przedstawicielem środowiska konserwatywnego, katolickiego i patriotycznego. Ponieważ ani goła baba w komputerze Sośnierza, ani zachowania Jacka Bartyzela, który ten komputer gwałtownie wyłączył, nie są dla mnie żadnym zaskoczeniem, postanowiłem skreślić kilka słów na temat tak zwanego formatowania prawicy.
Działania skrajnej prawicy w Polsce przypominają dość wyraźnie działania niektórych sekt w łonie prawosławia. To znaczy, ludzie nie mający talentów, możliwości, preferencji nawet, a jedynie chęci, zaczynają wierzyć, że mogą wszystko. Są zwykle izolowani, ale ową izolację postrzegają jako wartość samą w sobie, są podzieleni, albowiem ich działania są inspirowane, choć oni tego nie widzą. No, a ich najważniejszą misją, jest stworzenie hierarchii, w której będą awansować. Jeśli idzie o sekty w prawosławiu, chodziło zwykle o to, by wyznaczyć Jezusa i apostołów. Potem zaś odegrać, nieraz wraz z tragicznym finałem, wszystkie sceny z Nowego Testamentu. Po to oczywiście, by zbawić i ocalić zły i zepsuty świat. Jasne jest, że działania prawosławnych sekt były inspirowane i kontrolowane przez ochranę. Nie mogło być inaczej. Jeśli zaś nie były akurat pod kuratelą tej wesołej kompanii, to – jak słowackim druciarzom – patronowała im H-K Stelle, albo wywiad z Berlina. W łonie polskiej prawicy jest trochę inaczej, bo nikt nie szykuje się na śmierć, a wszyscy chcą długiego i szczęśliwego życia. W nim także – w tym swoim długim i szczęśliwym życiu – upatrują szczęście nas wszystkich. Nie przyjmując przy tym do wiadomości, że my się z nimi nie zgadzamy.
Przejdźmy teraz do konkretów. Na co wskazują upodobania pana Sośnierza, bynajmniej nie dziwne, raczej typowe, których ja nie mam zamiaru potępiać? Na pewną dwoistość w podejściu do zagadnień będących podstawą modus operandi polskiej prawicy. W skrócie da się to streścić w zdaniu – dziewczyny z cyckami tak, ale tylko dla nas. To jest, przyznam ciekawe podejście i ja je dokładnie pamiętam z czasów kiedy byłem mieszkańcem internatu. Ono było tam wręcz powszechne i też chodziło o dziewczyny na zdjęciach, a nie takie prawdziwe.
Wskazują one też na to, że żadna ideologia, nawet ta oparta o doktrynę Kościoła, ale realizowana bez kapłanów nie wytrzymuje prostej próby. Chodzi o uzyskanie rozgrzeszenia bez pokuty, lub o zlekceważenie tej pokuty. Mechanizm ten jest dobrze widoczny teraz, ale w przypadku prezydenta Macrona i kanclerz Merkel – zamykamy granicę, kochajcie nas za to! Polaków, którzy zamknęli granice, macie nie lubić, bo to było złe zamknięcie granic. I ani słowa o tym, że wcześniej nie chcieliśmy tych granic zamknąć.
Tak wygląda modus operandi polskiej prawicy konserwatywnej. Mamy swoje życie i nic wam do niego, ale wy za to musicie zmienić swoje tak, by potwierdzić nim hasła przez nas głoszone. Inaczej być nie może, bo Sośnierz nigdy nie zrezygnuje z gołej baby na pulpicie, albowiem dostał na nią pozwolenie z H-K Stelle i już. Ma do niej prawo.
Ktoś powie, że trudno o polityka, który wiódłby przykładne życie. Rzeczywiście nie łatwo. Można jednak, mając świadomość własnych ograniczeń, nie eksploatować tematów i zagadnień z żelaznego repertuaru konserwatysty, albowiem są one już mocno zgrane i zdemaskowane po stokroć. To, że nikt nie robi z tego afery jest zasługą H-K Stelle, udzielającej różnych gwarancji i pewnego zawstydzenia ludzi świadomych okoliczności, którzy nie chcą podnosić kwestii naprawdę krępujących. I to także jest pewna zasada. O wiele łatwiej wytknąć komuś, że nie ma ślubu kościelnego i zrobić z tego dramat, niż wskazać na kogoś kto regularnie odwiedza burdel, albo ma trzy kochanki. Ten bowiem ostatni jest bardziej potrzebny, bardziej wyrobiony aktorsko, bardziej skłonny do kompromisów i łatwiejszy w prowadzeniu. I – co ważne – nigdy nie zostanie obsadzony w roli polityka lewicowego, bo tam takie kompromaty jak goła baba nie mają znaczenia. Liczy się tylko skala złodziejstwa, ale to i tak w końcowej fazie sprawowania urzędu. Dlatego też lewica jest zawsze silniejsza, lepiej zorganizowana i skuteczniejsza niż prawica. Ta ostatnia zaś kompletowana jest według zasady – rozporek, korek i worek. W kolejności, którą wymieniłem, a nie w tej, którą stosowano za komuny wobec księży – korek, worek i rozporek.
Czy ktoś będzie pamiętał o wybryku Sośnierza? Oczywiście, że nie. Nie ma on już żadnego znaczenia. Może być nawet wykorzystany przy werbunku nowych, konserwatywno-prawicowych kadr, którym pokaże się, że proszę jednak można…ten konserwatyzm towarzyszu, wicie, rozumiecie, jest taki bardziej dla pucu, co każdy towarzysz w waszym wieku rozumie. Tu nastąpi mrugnięcie okiem i sprawa zostanie załatwiona.
Ktoś może zapytać – a co by się stało, gdyby jakiś cudem prawica pokonała wszystkie wewnętrzne ograniczenia, gdyby przestała być dysfunkcyjna, gdyby przestała wyżywać się w deklaracjach, a zaczęła działać? Do tego działać podstępnie i skutecznie? Co by się wtedy stało? Odpowiedź jest banalnie prosta. Zdetonowali by pedofila. On tam na pewno gdzieś jest i czeka na swoją kolej. Nie może być inaczej, bo tak podpowiada logika politycznych kombinacji prowadzonych w Polsce od lat. Zdetonowanie geja nie miałoby takiego znaczenia, bo on zostałby natychmiast wypchnięty, albo ukryty. Kiedyś był taki czaruś, co się z Giertychem pokazywał, nawet posłował w Brukseli. Nie pamiętam jego nazwiska. Nikt go chyba już nie pamięta, ale miał człowiek wielkie plany i ambicje. Był też często zapraszany przez media. No i jakoś zniknął. Ten numer już był i nie zostanie powtórzony. Gdyby jednak, w co nie wierzę, prawica zaczęła nagle działać naprawdę, a ja nie powiem nikomu, co według mnie znaczy – naprawdę – natychmiast zdetonowano by pedofila. I z tą ponurą myślą Was zostawiam.
Informuję też, że od wczoraj w sprzedaży jest trzeci tom Baśni socjalistycznej
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/basn-jak-niedzwiedz-socjalizm-i-smierc-tom-iii/
O istotnym sensie oderwania Białorusi od Rosji
Pospałem trochę dłużej i wygląda na to, że nie mam koronawirusa, ale z ostateczną diagnozą poczekam do jutra. Na początek tak, jak obiecałem ogłoszenie
Proszę Państwa w związku z pandemią koronawirusa i zarządzeniami administracyjnymi konferencja, która miała się odbyć w Kazimierzu Dolnym w dniu 28 marca zostaje przesunięta na dzień 14 listopada 2020 roku. Informację do wykładowców już wysłałem, będę ją także wysyłał do Państwa, ale zajmie mi to trochę czasu, dlatego też do 27 marca będę umieszczał tu takie ogłoszenia. Uwaga – przesunięte zostały także wszystkie rezerwacje pokoi, które Państwo opłacili. Niech nikt nie jedzie do Kazimierza w dniu 27 i 28 marca.
A teraz do rzeczy. Dlaczego Białoruś zostanie oderwana od Rosji? Ja to napiszę wprost, świadom faktu, że podobne rozważania, nie mogą pojawić się w żadnym poważnym gronie, bo wzbudzą tylko śmiech. Tak, jak to już pisałem kiedyś jedwabny szlak to mrzonka, tak jak wszystkie szlaki ze wschodu na zachód. One się mają zatrzymać w pewnym momencie i tym miejscem gdzie się zatrzymają nie mogą być Niemcy. To jest jasne. Dlatego Trump tak naskakiwał na Niemców i tak się z nimi droczył, a w pewnym momencie Niemcy stały się największym wrogiem Ameryki. Szlaki biegnące ze wschodu na zachód muszą stanąć w miejscu, gdzie będzie nadzór właściwy, to znaczy amerykańsko-żydowsko-brytyjski. To zaś wyklucza z interesu Rosję. Taki obszar nie może powstać z niczego, musi mieć jakieś umocowanie w tradycji, musi być dofinansowany i zaopatrzony w infrastrukturę. Nie może także być zbyt wąski, albowiem stanowić będzie coś w rodzaju pasa transmisyjnego dla kopalin transportowanych z północy na południe. Pisząc północ, mam na myśli obszar podbiegunowy. Rosja może sobie zachować swoją pozycję producenta tanich surowców i swoje złudzenia dotyczące potęgi. Może się nawet raz czy drugi szarpnąć. Nic jednak nie zwojuje, bo decyzje zapadły. I to jest moim zdaniem szansa dla nas, mieszkańców pasa ciągnącego się od Berezyny po Odrę i od Bałtyku po Morze Czarne. Ktoś może powiedzieć, że nie, że właśnie na odwrót, nie jest to żadna szansa, ale kanał. Jeśli tak to co proponujecie chłopcy? Strategiczny sojusz z Putinem? Kiszczak i Jaruzelski już nie żyją. Nie będzie komu go wynegocjować. Jeśli zaś myślicie, że zrobi to Sośnierz, to się chyba mylicie, musiałby mieć lepszą tapetę na laptopie. Oczywiście, że będzie tak, jak wszyscy szczerzy patrioci przypuszczają – rząd polski i rządy innych państw leżących w omawianym pasie, zostaną zredukowane do roli lokajów, albo wręcz faktorów oczekujących w przedpokoju na szklankę herbaty postawioną na bieliźniarce. Tak się jednak nie musi stać, albowiem zakres w jakim ciągle mogą poruszać się organizacje czynne w tym obszarze i jego administracja jest ciągle duży. Jeśli ktoś wierzy w fałszywe płacze Konfederacji, która – ho, ho – gdyby tylko doszła do władzy, pokazałaby jankesom jak się rządzi Polską, ten powinien iść się przebadać, bynajmniej nie w kierunku koronawirusa.
Sytuacja ta jest, powtórzę, szansą. Szansa zaś to nie oznacza, że ktoś przyniesie nam śniadanie do łóżka i powie – jaśnie panie, jajka na boczku. Szansa oznacza, że jak się zachowamy głupio, źle i mało przytomnie, to zostaniemy bantustanem. Nie ma jednak przymusu i możemy zachować się inaczej.
Z czego ja wyciągam powyższe wnioski? Nie z buta bynajmniej, jak czynią to najwybitniejsi stratedzy, liczący sobie po trzy setki miesięcznie za dostęp do produkowanych przez siebie rewelacji. Biorę to z głowy czyli z niczego, a także z pewnych prawidłowości, które łatwo można zaobserwować studiując wydane przez moje wydawnictwo prace z zakresu historii gospodarczej. Tego nikt nie czyni, albowiem nie ma sensu, jak wiemy, zajmować się czasami, dawniejszymi niż wiek XVIII kiedy to brytyjscy myśliciele od pieniądza i giełdy, wytłumaczyli wszystkim jak wygląda świat i jakie rządzą nim zasady. I wszyscy się tego trzymają. Nawet Konfederaci, którzy prócz obrony ojczyzny, deklarują także chęć wprowadzenia gospodarki wolnorynkowej, ale takiej prawdziwej, nie oszukanej. To jest, w mojej ocenie sytuacja analogiczna do takiej: wyrachowany złodziej otwiera pokątnie szkołę dla kieszonkowców. Tłumy do niego walą, bo każdy chce się nauczyć odcinać sakiewki od pasków i niepostrzeżenie wyciągać miedziaki z kieszeni spodni. Ćwiczą, męczą się, trenują na tych figurach obwieszonych dzwoneczkami i kiedy wreszcie osiągną mistrzostwo i stoją rzędem przed tym swoim preceptorem, z przebiegłymi uśmiechami na twarzach, a on udziela im ostatnich dobrych rad. No, a potem dalejże na miasto kraść ile dusza zapragnie. Po jednym czy drugim rabunku, wszyscy lądują w wieży, albowiem złodziej nie powiedział im rzeczy najważniejszej. On jest mianowicie umówiony z magistratem, że będzie wypuszczał na miasto źle wyedukowanych kieszonkowców, którzy łatwo dadzą się złapać. Bierze za to pieniądze, a ceklarze mają zawyżone statystyki. I wszyscy są szczęśliwi. Tyle jest mniej więcej sensu w studiowaniu brytyjskich ekonomistów, łącznie z tym żydem Marksem. Jeśli oczywiście traktujemy ich serio. A tego wcale czynić nie musimy. I jeśli przestaniemy, całe to studiowanie od razu sensu nabierze.
Proszę Państwa, sprawy mają się tak – pomiędzy produkcją i wydobyciem, a giełdą czy wcześniej rynkiem musi być pośrednik. Dzieje ludzkości, to dzieje walk o to, kto tym pośrednikiem będzie. Nie jest bynajmniej prosto utrzymać posadę pośrednika, a cała walka zaczyna się od wyścigu do szefa bandy zarządzającej produkcją i wydobyciem, z którym ustalić trzeba najkorzystniejsze warunki. W XII wieku takim szefem był Czyngis, a w XVIII Piotr Wielki. Okazuje się jednak, że ci, którzy pierwsi wpadli do komnaty kierownika i coś z nim ustalili, mają cholerny kłopot z utrzymaniem swojej pozycji. Konkurencja jest spora i trzeba zawiązać jakiejś konsorcjum, ustalić zasady funkcjonowania i życia w ogóle, żeby się wzajemnie nie wymordować. Do tego szef gangu producentów i górników stawia warunki, domaga się nowych strojów, nowych dziewczyn, nowych jachtów i nowej, lepsze armii. Trzeba mu to wszystko dać, żeby miał się czym bawić. Jemu jednak odbija i zaczyna wierzyć w to, że jest kreatorem faktów politycznych, bo szturchnął tego czy owego sąsiada. Wdeptał w ziemię jakieś plemię mieszkające nad Irtyszem i zbudował sobie kolej z miasteczka B do miasta A. Przychodzi moment, że faceta trzeba utemperować. Jeśli sprawy zaszły za daleko i azjatyckiemu Alowi Capone za bardzo odbija, rzecz może się przeciągnąć na kilka dekad. I my mogliśmy to zaobserwować. No, a nawet w tym uczestniczyć. Oczywiście nikt nas nie poinformował o realnym wymiarze wydarzeń, a my się nie dopytaliśmy. I teraz jest podobnie, nikt nie zadaje istotnych pytań. Wszyscy mówią o patriotyzmie i wreszcie wolnej ojczyźnie, która będzie traktowana jak…No właśnie jak kto? Jak Czyngis, czy jak Piotr Wielki? Jak Jagiellonowie w „złotym wieku”, czy jak Mieszko I? Jak mają nas traktować, żebyśmy wreszcie poczuli się dowartościowani? A może chodzi o coś innego? O to, jak my siebie samych traktujemy? To znaczy, że jedyne na co na stać, to robienie z bliźniego swego idioty. Im bardziej przy tym jesteśmy poważni, tym czujemy się ważniejsi i pewniejsi siebie, a bliźni robi się coraz bardziej bezradny i głupkowaty. Najważniejszy zaś jest ten, który drwi z rodaków posługując się pismami Adama Smitha.
Proszę Państwa transkontynentalne szlaki handlowe ze wschodu na zachód przestają mieć znaczenie, albowiem nie będzie nowego pax mongolica. Szlak jedwabny zostanie zatrzymany na Dnieprze, a towary przeładuje się na inną karawanę. Wszystko co dzieje się wokół mierzei, wokół via baltica i via carpatia, mówi nam, że znaczenia nabierają szlaki północ-południe. Wszyscy wiedzą, że istnienie I RP zależało od istnienia i drożności takich szlaków. To wokół nich powstało nasze państwo i one były pierwotne w stosunku do jego struktury. Dziś sprawy te powracają. Co my z tym zrobimy, co zrobią z tym politycy w Polsce i innych krajach, tego nie wiem. Nie musi być różowo, choć dobrze, żeby było. Jeśli przyjrzymy się funkcjonującym w dawnych czasach szlakom handlowym wiodącym z północy na południe, zorientujemy się, jakie konflikty wokół nich wybuchały, jaka była ich natura i jak były gaszone. Możemy też przeanalizować okoliczności unieważniania każdego z tych szlaków i im zapobiec. No, ale do tego potrzebne są specjalne studia, których nikt nam nie zafunduje. Głównie dlatego, że tak zwani eksperci nie mogą się oderwać od myślenia o Chinach, demografii i temu podobnych idiotyzmach. No i za punkt honoru uważają powoływanie się na brytyjskich myślicieli piszących o ekonomii i gospodarce. Żeby uratować kraj i siebie trzeba tworzyć, a nie naśladować. To jest postulat najważniejszy. Inne są w stosunku do niego wtórne. I nie można oczekiwać akceptacji od starszych i mądrzejszych, albo od bardziej brutalnych i cwańszych. Mam na myśli żydów i Rosjan, gdyby ktoś nie rozumiał o co mi chodzi. Patrząc na polityków doby obecnej nie sądzę, by czyjejkolwiek głowie pojawił się pomysł zorganizowanie choćby seminarium na taki temat – Międzymorze jako priorytet polityczny księcia Burgundii Jana Bez Trwogi. Wszyscy pękli by ze śmiechu. A Bartosiak pierwszy.
.
Skąd się wziął koronawirus?
Najpierw ogłoszenie. Targi wydawców katolickich zostały przeniesione na 24-27 września 2020.
Proszę Państwa w związku z pandemią koronawirusa i zarządzeniami administracyjnymi konferencja, która miała się odbyć w Kazimierzu Dolnym w dniu 28 marca zostaje przesunięta na dzień 14 listopada 2020 roku. Informację do wykładowców już wysłałem, będę ją także wysyłał do Państwa, ale zajmie mi to trochę czasu, dlatego też do 27 marca będę umieszczał tu takie ogłoszenia. Uwaga – przesunięte zostały także wszystkie rezerwacje pokoi, które Państwo opłacili. Niech nikt nie jedzie do Kazimierza w dniu 27 i 28 marca.
Jak widzimy nie ma możliwości, by zaprzestać dyskusji o koronawirusie, który zdominował wszystko. Skoro nie można czegoś pokonać, a mam tu na myśli przemożną chęć dyskutowania o sprawach, których się do końca nie rozumie, trzeba się do tego przyłączyć. Oto kilka ciekawych teorii na temat tego, skąd mógł wziąć się na świecie koronawirus.
Zacznę od tego, że niedawno jakiś Chińczyk wyszedł i oskarżył Amerykanów o spowodowanie pandemii. Oto w czasie wojskowych igrzysk, które odbywały się w tym kraju latem, Amerykanie przywieźli tego koronawirusa i rozsypali go po wiosce olimpijskiej. Wiadomość ta została błyskawicznie podchwycona przez media społecznościowe i powielona, a wszystkiemu towarzyszyło to charakterystyczne zamyślenie – oraz napis – co teraz?! – dramatycznie połyskujący na czołach ludzi zatroskanych o los Chińczyków. Z faktu, że na tych igrzyskach byli także Polacy, że przywieźli jakieś medale i mówiła o tym telewizja, nikt póki co nie wyciągnął żadnego wniosku. Nikt też nie zastanowił się, czy ktoś z polskiej ekipy został zarażony i gdzie teraz przebywa. Afera skończyła się wezwaniem na dywan chińskiego ambasadora i póki co wszyscy nabrali wody w usta. Chiny zaś nadal są tam gdzie są. Próba przebicia zbrodni Mao zbrodniami Trumpa nie nabrała oczekiwanego impetu.
Nikt jakoś nie mówi o tureckich ofiarach koronawirusa i nie martwi się o to ilu Turków leży w szpitalach, czekając na śmierć. Włosi, Niemcy, Hiszpanie, Brytyjczycy są wspominani, w różnych kontekstach, ale poddani sułtana Recepa nie, ciekawe dlaczego? Może chodziło o to – skorzystajmy trochę z tego napędu, jaki nadawany jest zwykle newsom o tym, że jankesi chcą wytruć pół globu – żeby sułtan Recep powstrzymał się trochę i nie groził już nikomu palcem, mówiąc – oj bo się pogniewam i wpuszczę uchodźców. Teraz Trump, co zaraził Chińczyków, powiedział mu – oj bo się pogniewam i zeżresz coś w śniadaniu, a w twoim wieku to może się źle skończyć. No i póki co mamy ciszę i święty spokój z uchodźcami.
W dniu kiedy było wiadomo, że mamy poważny kłopot i mówiło się nawet o tym, że miasta będą zamknięte, przez Polskę przejechały amerykańskie czołgi i zapadły gdzieś w lasach na wschodzie. To ciekawe, bo jeśli jest pandemia i obowiązują środki nadzwyczajne to możliwości ćwiczenia dużych zgrupowań wojskowych chyba się powiększają. Tak sądzę, choć pewności nie mam. Może więc zagrożenie koronawiursem jest przesadzone, a cała akcja jest tylko elementem manewrów, które mają wykazać na ile zdyscyplinowany i gotowy do poświęceń jest naród. Ktoś tu wczoraj cytował Bartosiaka, który powiedział ponoć, że Polska ma za mały potencjał obronny w stosunku do terytorium. Ludzie mniej podejrzliwi ode mnie rozszyfrowali ten kalambur uznając, że Bartosiak domaga się zwiększenia potencjału obronnego kraju. Ja jednak sądzę, że może być na odwrót – on się domaga zmniejszenia terytorium, żeby można go było łatwiej bronić. To oczywiście żart. Nie wiem czego chce Jacek Bartosiak i nie zajmuje mnie to specjalnie. Wiem natomiast, że obrona takich krajów jak Polska, nawet przy dużym zaangażowaniu sił, jest raczej niemożliwe. Wszelkie zaś akcje obronne i zaczepne Polacy powinni przede wszystkim prowadzić w gabinetach. Nikt nigdy nie zaatakował Polski nie mając na to pozwolenia od mocy położonych daleko od jej granic i dysponujących dużymi budżetami. To jest sprawa oczywista. Opowiadanie więc, że potencjał jest za mały albo za duży to kokieteria i być może jakiś rodzaj komiwojażerki. To znaczy, trzeba tak mówić, żeby ułatwić komuś sprzedaż sprzętu.
Nie wiadomo dlaczego wszyscy z taką łatwości oskarżają o wywołanie pandemii USA, a nikt się nie zastanawia nad tym, że mogli to zrobić Rosjanie. To jest dość znamienne i świadczy moim zdaniem o tym, że potencjał medialny Rosjan i Putina już się wyczerpał, a w najlepszym razie jest na wyczerpaniu. Kiedy ludziska widzą te sensacje, to całe KGB, te, pardon, bezczelne ryje, gotowe do najgorszych świństw, zaczynają ziewać. Już ich to nie kręci, tak samo jak kolejny sezon Gry o tron. To są rzygi. Potrzeba nowych podniet, nowego wcielonego zła i nowych bezeceństw przy których wszystkie wyczyny oficerów specnazu i czego tam jeszcze, wyglądają jak bezładne bieganie kur po podwórku.
A przecież mogło być tak, że wirus w Polsce znalazł się po to właśnie, by te amerykańskie manewry uczynić nieważnymi i może nawet wybić połowę składu osobowego tej brygady. Przeniósł zaś go do Polski, na własnym podniebieniu bohaterski pułkownik Oszczepienko, potomek Czapajewa.
Pstryknąłem ostatnio pilotem od telewizora i oczom moim ukazał się fragment jakiegoś starego filmu z Arnoldem, w którym gra on ruskiego oficera. Zaczynało się obiecująco, scenami w łaźni parowej, gdzie wszyscy byli bez gaci – babki i faceci. Spoceni, rozgrzani, w wodzie po pas, albo pod specjalnymi natryskami, a wszystko w podziemiach. Zanim zorientowałem się, że jeden jedyny gość, który ma coś na sobie, coś, czyli taką szmatkę na biodrach zasłaniającą wstydliwe niedobory anatomiczne, oraz przyczepiony do tej szmatki pęk kluczy, to Arnold, minęło sporo czasu. Sądziłem na początku, że to jakiś stary, enerdowski pornos, o górnikach pracujących w kopalni węgla brunatnego i ich znudzonych żonach. Pomyliłem się jednak. W ten sposób w latach osiemdziesiątych „wolny świat” wyobrażał sobie szkolenie agentów specjalnych KGB. Dziś całe szczęście już tego nie pokazują i to, w mojej ocenie potwierdza teorię, że Rosja jest sprawą przebrzmiałą. Nawet jeśli będzie jeszcze fikać. Nie ma nawet kogo oskarżać o demoniczne spiski i cała popkultura informacyjna patrzy na Trumpa, czekając co on zrobi. Mrugnie, nie mrugnie, siąknie nosem i rozetrze to w palcach? No i co ten gest będzie oznaczał dla świata? To są problemy, z którymi musi się dziś zmagać poważny i psychicznie dojrzały komentator politycznych wypadków.
Dziękuję wszystkim za uwagę.
Martwy kot i martwa sowa czyli o istocie pogańskich kultów
Kiedy rano jechałem do biura zauważyłem już z daleka samochód straży miejskiej stojący na chodniku i mrugający światłami na dachu. Nie wiedziałem o co chodzi, dopóki nie zbliżyłem się na tyle, by zobaczyć leżące na tym samym chodniku truchło czarnego kota. – Nieźle – pomyślałem – każdy zewłok zwierzęcy musi być rejestrowany pod kątem epidemii. Chyba – bo przecież pewności żadnej nie miałem. Pojechałem dalej i przy wjeździe na wiadukt, na samym środku ulicy, zauważyłem martwą sowę. Coś już po niej przejechało, a więc rozpoznałem są tylko po piórach. Była to jednak z całą pewnością sowa. – Ładny dzień się zapowiada – przemknęło mi przez głowę.
Nie ma mowy, żebym brał udział w dyskusjach o koronawirusie, albowiem uważam je za jedną z nowych odsłon pogańskich kultów, w których chodzi zawsze o to samo – o wystruganie z czegoś maksymalnie wielkiego bałwana i bicie przed nim pokłonów. Nie piszę się na to. Chcą zabierać gotówkę? Niech zabierają. Ględzenie o tym dziś nic mi nie pomoże, nawet jak wypcham banknotami materac też niczego to nie zmieni. Będą wszystkich przymusowo szczepić? Proszę bardzo, zaszczepię się. Nie mieszkam w pobliżu żadnej wiekowej puszczy, w której mógłbym się ukryć, a w tych krzakach co są za domem zaraz mnie znajdą. Zresztą – ile można tam nocy przesiedzieć? Jest w końcu marzec. Nie będę przewidywał skutków tego eksperymentu, bo ich przewidzieć nie potrafię. Przeżyłem kryzys lat 2003 – 2005, mając dwa kredyty na karku i żadnej pracy? Przeżyłem. To i ten przeżyję, jak Pan Bóg pozwoli. Rozumiem, że musicie się jakoś stymulować tym wieszczeniem, ale ja się do tego mieszał nie będę. Nie mam wpływu na żaden czynnik sterujący okolicznościami w jakich rozprzestrzenia się epidemia. Mogę tylko myć ręce, co też czynię. Na szczęście nie prowadzę hotelu, ani restauracji, nie muszę się więc martwić spadkiem obrotów, a książki, które do mnie przychodzą z drukarni, są, jak już pisałem pakowane w folię. Nawet ich nie dotykam. Nie rozumiem więc, dlaczego mamy się ekscytować koronawirusem?
Jasne, nie zabronię nikomu dyskusji, nie mogę, ale chciałbym, żeby pogański kult koronawirusa nie zdominował tego blogowiska. Póki co tak właśnie się dzieje, bo codziennie jakiś mędrzec wieszczy, że świat skończy się niebawem, a nam nie pozostało już nic, nawet modlitwa nie będzie skuteczna. Możemy tylko wsłuchiwać się w jego głos i odmierzać czas do chwili kiedy zachorujemy.
Nie mówię, że ja sam jestem wolny od zabobonów, bo nie jestem. Myślę sobie tak – właśnie zacząłem przebudowywać ofertę, a tu zamiast wiatru w żagle zdarzył się ten koronawirus. No, ale cóż robić, trzeba jakoś się utrzymać, choć pewnie nie będzie łatwo. Pamiętam, jak zacząłem blogowanie i w jakiej atmosferze się ono zaczęło. Był sierpień roku 2009. Płynęliśmy wszyscy na pełnych żaglach i towarzyszył nam entuzjazm. Minęło pół roku i przyszedł kwiecień 2010. Spadł samolot i cała sieć wypełniła się newsami dotyczącymi tego faktu, w większości fałszywymi, albo emocjami tak gęstymi, że w zasadzie nie można się było przez nie przebić. Wszystko straciło znaczenie, Smoleńsk był paszą dla oszustów, cybernetyków, kanciarzy i wszelkiej swołoczy, która – bardzo drogo sprzedając tanie emocje – chciała się na nich szybko wzbogacić. Wszystkie moje plany wydawnicze, które wtedy przecież wydawały się mrzonką, przestały mieć znaczenie, a o tym, by ktoś serio traktował możliwość ich realizacji nie było mowy. Jedyny kanał dystrybucji produkowanych przeze mnie treści został zapchany fejk newsami o Smoleńsku. Taki był początek.
Teraz mamy koronawirusa i chodzi w tym całym zamieszaniu tylko o to, by coraz mądrzej patrzeć, słuchając przy tym, nowych opinii i wieści ze świata. Mam do zaproponowania coś innego, ale co to będzie zdradzę jutro.
Mam też nadzieję, że koronawirus może być początkiem pewnych zmian pozytywnych. To znaczy, że ludzie siedząc w domach, wychodząc gdzieś tylko czasem na jakieś lekkie spacerki, oprzytomnieją trochę i przestaną się narkotyzować wypowiedziami autorytetów, które zawodowo niejako, słowem żywem, z Polski całkiem, zwalczają FED, prezydenta Trumpa, albo inne jeszcze szatańskie pomysły. A taką pogadankę znalazłem dziś rano na YT. Dokładnie o tym, że FED boi się koronawirusa. Oby ten nieszczęsny koronawirus zrobił wreszcie porządek z tą hierarchią podwórkowych myślicieli. Bo jasno widać od dawna, że brakuje hierarchii prawdziwej. Cóż to znaczy? Mniej więcej tyle, że prawdziwa hierarchia nie aspiruje. I taka była kiedyś hierarchia Kościoła – nie aspirująca. Było to w czasach kiedy Kościół miał realny wpływ na działania, jakbyśmy dziś powiedzieli, medialne i propagandowe, zwane też czasem artystycznymi. Kardynałowie nie chcieli być malarzami, oni tylko zamawiali dzieła. Nie chcieli być pisarzami, oni tylko zamawiali książki. Nie mieli zamiaru robić kariery we flocie, oni tylko błogosławili tych, którzy wyruszali na wyprawy przeciwko Turkom. Ten szczęsny czas minął, albowiem przyszła demokracja, a z nią nawyk dewastacji hierarchii połączony z przemożną chęcią kreowania nowych, opartych na nie wiadomo czym. Każdy może się dziś wyjęzyczyć, ale od kogo bierze pieniądze na swoje wywody, tego nam z całą pewnością nie zdradzi. Każdy może napisać książkę, ale tylko niektórzy zostaną dopuszczeni do masowej dystrybucji. Każdy może coś namalować, ale tylko ci najmniej zdolni dostaną subwencje od różnych organizacji, albowiem oni nie będą swoją wyobraźnią i umiejętnościami peszyć sponsorów. Ci bowiem z kolei już wiedzą, że z tą demokracją nie da się dłużej żyć, ale nie wiedzą co zrobić, żeby przywrócić powszechnie ważną hierarchię. Marzą więc o tym, że to oni są malarzami, pisarzami, admirałami ciężkich od armat flot, płynących wśród wichru na spotkanie wroga. Nigdy tych marzeń nie zweryfikują. To by był bowiem koniec systemu. Będą weryfikować nas, podsuwając nam coraz to lepsze tematy do dyskusji, coraz to ważniejsze problemy, coraz to ciekawsze łamigłówki. Wszystko zaś po to, by ukryć ubóstwo w jakim żyją. Bardzo wszystkich proszę, by w miarę możliwości powstrzymali się od uczestnictwa w tej hucpie. Nie zmieni to niczego ponadto, że wszyscy będziemy tu lekko gorączkować i siąkać nosem, zastanawiając się przy tym czy to alergia na pyłki czy już śmierć puka do drzwi. Ten kot i ta sowa, naprawdę nic nie znaczą. W Bogu nadzieja.
A teraz ogłoszenie
Proszę Państwa w związku z pandemią koronawirusa i zarządzeniami administracyjnymi konferencja, która miała się odbyć w Kazimierzu Dolnym w dniu 28 marca zostaje przesunięta na dzień 14 listopada 2020 roku. Informację do wykładowców już wysłałem, będę ją także wysyłał do Państwa, ale zajmie mi to trochę czasu, dlatego też do 27 marca będę umieszczał tu takie ogłoszenia. Uwaga – przesunięte zostały także wszystkie rezerwacje pokoi, które Państwo opłacili. Niech nikt nie jedzie do Kazimierza w dniu 27 i 28 marca.
Ilustracja © brak informacji / za: www.rbth.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz