OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

O Żołnierzach Wyklętych, Jacku Hodze, edukacji Montessori, Krzysztofie Bosaku, erozji w obozie „dobrej zmiany” oraz koronawirus i wścieklizna

Koronawirus i wścieklizna


        „Podczas kiedy we dworze sztab wesoły łyka przed domem się zaczęła w wojsku pijatyka” - pisze Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu”. Coś jest na rzeczy, bo akurat w momencie gdy Europejski Trybunał Sprawiedliwości namawia się, co Polsce zrobić, żeby rząd zlikwidował Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego, która jest największym kamieniem obrazy dla niezawisłych sędziów w niezawisłych sądach, pan dr Targalski zwrócił uwagę na publikacje, że może by tak... się nie upierać, przy tych całych reformach i w ogóle. Zdaniem dra Targalskiego są to „balony próbne”, których celem jest wysondowanie reakcji opinii publicznej na trąbkę, która zatrąbi do odwrotu. Rzecz w tym, że Polska jest bardzo wrażliwa na argumenty finansowe, a niedawny „szczyt budżetowy”, to znaczy – spotkanie Rady Europejskiej w sprawie budżetu UE na lata 2021 – 2027, właśnie zakończył się fiaskiem. Pojawiły się bowiem dwie grupy: „oszczędnościowa” i „spójnościowa”. Grupę pierwszą tworzą cztery państwa: Austria, Holandia, Szwecja i Dania, które zdecydowanie sprzeciwiają się zwiększaniu budżetu UE powyżej 1 procenta DNB, czyli unijnego dochodu narodowego brutto, podczas gdy Polska, czy Węgry chciałyby powiększenia go do 1,3 DNB. Przewodniczący Rady Europejskiej próbował znaleźć wyjście kompromisowe, w postaci rozluźnienia rygorów wiążących wysokość subwencji unijnej z oceną praworządności. Ale Holendrzy, Duńczycy, Belgowie, Niemcy Szwedzi i Hiszpanie zdecydowanie się temu przeciwstawiają, traktując to jako ustępstwo na rzecz Polski i Węgier, Wygląda tedy na to, że chociaż rządowa telewizja otrąbiła kolejny sukces pana premiera Morawieckiego, to Niemcy łatwo nie zrezygnują z okazji odzyskania swego politycznego wpływu w Polsce i za pośrednictwem Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości będą cisnąć Polskę ile tylko wlezie. Stąd te „balony próbne” - bo salwa jeszcze nie padła, ale przecież padnie i to być może w momencie, gdy obóz „dobrej zmiany” wytęża wszystkie siły, by przeforsować pana prezydenta Dudę na drugą prezydencką kadencję. Gdyby bowiem się to nie udało, to rząd i cały obóz „dobrej zmiany” znalazłby się w trudnej sytuacji. Partyjnictwo w Polsce bowiem już dawno przekroczyło punkt krytyczny, więc wydaje się pewne, że „obcy” prezydent zrobi wszystko by zablokować rząd, wetując każdą jego inicjatywę ustawodawczą. Rząd dysponuje w Sejmie bezwzględną większością w postaci 235 mandatów. Wystarcza to do przeforsowania każdego rządowego projektu i utrącenia inicjatyw opozycji, ale do przełamania weta prezydenckiego potrzebna jest większość 276 mandatów. W tej sytuacji przed obozem „dobrej zmiany” są dwie możliwości: albo pogodzi się z losem i będzie już tylko administrował kryzysem, albo podejmie próbę stworzenia większości zdolnej do przełamania weta. Wymagałoby to utworzenia koalicji i PSL z pewnością się do tego nadaje ze względu na swoją stuprocentową zdolność koalicyjną – ale PSL ma tylko 30 posłów. 265 mandatów nie wystarczyłoby do przełamania weta, bo brakuje 11 posłów – akurat tylu, ilu ma Konfederacja. Ale „obóz dobrej” zmiany nie wierzy w możliwość takiej egzotycznej koalicji i dlatego próbuje dywersji w postaci nadymania pana Mariana Kowalskiego na Wielką Nadzieję Białych i Wskrzesiciela Polskiego Patriotyzmu, zaś związana z rządem „Gazeta Polska” zamierza udelektować go tytułem „Człowieka Roku”. Obawiam się jednak, że sam pan Antoni Macierewicz, któremu Naczelnik Państwa powierzył tę niewdzięczną i – co tu ukrywać – niezbyt prestiżową misję, w skuteczność tej dywersji nie wierzy. W tej sytuacji „dobrej zmianie” nie pozostaje nic innego, jak postawienie wszystkiego na prezydenta Dudę. Ale w ten sposób „dobra zmiana” staje się zakładnikiem pana prezydenta. Obecnie potrzebuje on aparatu wyborczego PiS, ale kiedy już zostanie prezydentem na drugą kadencję, już go nie będzie potrzebował, bo na trzecią kadencję kandydować już nie może. Zatem zacznie politykować na własną rękę, mając na uwadze nie partyjny interes PiS i jego satelitów, tylko własny interes polityczny, który może być zbieżny z interesem państwa – chociaż niekoniecznie.

        Sytuacja jest tym bardziej skomplikowana, że w łonie „dobrej zmiany” trwa walka o schedę po Jarosławie Kaczyńskim między frakcją pana premiera Morawieckiego, frakcją pana ministra Ziobry i frakcją pobożnego wicepremiera, pana Jarosława Gowina. Między ostrza tych potężnych szermierzy trafił pan Marian Banaś, który jest prezesem NIK, a z tego tytułu przysługuje mu immunitet – ale białostocka prokuratura, nie czekając na zdjęcie tego immunitetu przez Sejm, posłała agentów CBA, którzy zrobili rewizję w krakowskim i warszawskim mieszkaniu pana Banasia, w jego gabinecie, a także i mieszkaniu jego syna i samochodzie jego córki. Nietrudno się domyślić, że to inicjatywa pana ministra Ziobry i pana ministra Mariusza Kamińskiego – ale może to być dla nich zwycięstwo pyrrusowe, gdy na skutek kolejnego ultimatum Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie Izby Dyscyplinarnej SN, rząd będzie musiał z podwiniętym ogonem się w tych reform wycofać a wtedy dwie pozostałe frakcje wykorzystają to do pognębienia frakcji ministra Ziobry. W tej sytuacji trudno się dziwić „balonom próbnym”, które coraz częściej są wypuszczane, budząc takie zaniepokojenie pana dra Targalskiego.

        I chociaż prezydencka kampania wyborcza ruszyła, to poza panem prezydentem Dudą, który ze swego obwoźnego sklepu zwanego „Dudabusem” oferuje rozmaite wyborcze kiełbaski – ostatnio w postaci podpisania ustawy o 13 emeryturze – to pozostali kandydaci przyjmują postawę wyczekującą i pracowicie zbierają podpisy. W rezultacie opinia publiczna nie ma żadnej ekscytującej podniety, więc nic dziwnego, że przez całe kilka dni była ekscytowana paluszkiem Wielce Czcigodnej Joanny Lichockiej, a teraz z kolei podkręcana jest ugryzieniem jakiegoś jegomościa przez panią mecenas Jolantę Turczynowicz-Kieryłło, kierującą kampanią wyborczą pana prezydenta Dudy. Miejmy nadzieję, że pani mecenas została zaszczepiona przeciwko wściekliźnie, bo wobec nasilającego się zagrożenia epidemią koronawirusa, jednoczesnej epidemii wścieklizny nasz nieszczęśliwy kraj mógłby nie wytrzymać, mimo że ochrona zdrowia jest w stanie kwitnącym – jak zapewniają stronnicy „dobrej zmiany”, polemizując z przeciwnikami przekazania 2 miliardów złotych na wsparcie mediów publicznych, czyli przede wszystkim - rządowej telewizji.

        Jakby tego było mało, to jeszcze słynny agent „Tomek” rozgadał się, jak to mu kazano szukać „haków” na Aleksandra Kwaśniewskiego w związku z willą w Kazimierzu nad Wisłą, o której nie bardzo wiadomo, do kogo właściwie należy – bo Aleksander Kwaśniewski właśnie oświadczył, że nie należała do niego i to w dodatku „nigdy”. Ten niepojęty przypływ szczerości agenta „Tomka” zbiegł się przypadkowo w czasie z podejrzeniem o sprzeniewierzenie 33 milionów z 71-milionowej rządowej dotacji dla stowarzyszenia „Helper”, mającego opiekować się starszymi osobami. Okazało się, ze to „zorganizowana grupa przestępcza”, w której agent „Tomek” też uczestniczył, w związku z czym został zatrzymany i przebywa w słynnym „areszcie wydobywczym”, więc pewnie znowu w przypływie szczerości coś opowie. Jest to jedna z niewielu dobrych wiadomości, bo trudno za takie uznać rewelacje o paluszku, czy pogryzieniu.




O Żołnierzach Wyklętych, Jacku Hodze, edukacji Montessori i Krzysztofie Bosaku




Stanisław Michalkiewicz wypowiada się na temat Żołnierzy Wyklętych z okazji Narodowego Dnia Pamięci "Żołnierzy Wyklętych", który został ustanowiony za prezydentury Bronisława Komorowskiego. Ponadto odpowiada na pytania widzów swojego kanału. Mówi o Krzysztofie Bosaku i jego szansach w wyborach prezydenckich. Wypowiada się także o zmniejszeniu Sejmu i Senatu, edukacji Montessori, Sigmundzie Freudzie, transhumanizmie, Katarzynie Piekarskiej, Jacku Hodze, kreacjonistach i ewolucjonistach, a także bankach typu Goldman Sachs czy JP Morgan i ich wpływie na politykę.




Erozja w obozie „dobrej zmiany”


        Jakby nie było dość wojny o praworządność, jaką Niemcy wypowiedziały Polsce w roku 2017, to na początku roku 2020 wybuchł nowy konflikt, tym razem w łonie obozu „dobrej zmiany”. Tlił się on już od dawna, to znaczy – od momentu, gdy Naczelnik Państwa wyraził życzenie, by dopiero co wyznaczony prezes Najwyższej Izby Kontroli zrezygnował ze swego stanowiska. Tymczasem pan Marian Banaś – bo o nim przecież mowa – nie zrezygnował. Stworzyło to szalenie trudną sytuację nie tylko dlatego, że ktoś tak ostentacyjnie zbuntował się przeciwko Naczelnikowi Państwa, ale również dlatego, że prezesa NIK bardzo trudno jest odwołać ze stanowiska wbrew jego woli. Prawdę mówiąc, jest to niemożliwe, chyba, że doprowadzi się do skazania go za przestępstwa. Ale i to nie jest takie proste, bo prezes NIK korzysta z immunitetu i na prowadzenie przeciwko niemu postępowania karnego potrzebna jest zgoda Sejmu.

        Toteż gdy agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego wkroczyli do mieszkań pana Mariana Banasia w Warszawie i Krakowie, do mieszkania jego syna i przeprowadzili rewizję w samochodzie jego córki, opinia publiczna była nieco zaskoczona. Nie tylko dlatego, że Marian Banaś, żeby w 2019 roku zostać prezesem Najwyższej Izby Kontroli, musiał czymś oczarować Naczelnika Państwa, ponieważ bez jego aprobaty objęcie przezeń tego stanowiska byłoby niemożliwe. Czym go tak oczarował – tajemnica to wielka, podobnie jak to, czym go musiał niemal natychmiast rozczarować. Bo bez aprobaty Naczelnika Państwa polowanie na prezesa Banasia też byłoby niemożliwe.

        Co prawda, już od 2017 roku, kiedy to pan prezydent Duda po 45-minutowej rozmowie telefonicznej z Naszą Złotą Panią, zbuntował się przeciwko swemu wynalazcy i zawetował ustawy sądowe, będące oczkiem w głowie obozu „dobrej zmiany”, władza Naczelnika Państwa zaczęła podlegać postępującej erozji. Nie mógł przecież skarcić pana prezydentem Dudy odwołaniem go ze stanowiska, więc musiał pójść na jakiś kompromis z kimś innym. Zewnętrznym wyrazem tego kroku była przeprowadzona pod koniec 2017 roku tzw. „głęboka rekonstrukcja rządu”, w następstwie której w miejsce pani Szydło premierem został Mateusz Morawiecki – ongiś doradca premiera Donalda Tuska, który, jak wiadomo, i dzisiaj jest hersztem obozu zdrady i zaprzaństwa, a stanowisko ministra obrony utracił, jak się wydaje – bezpowrotnie Wielce Czcigodny Antoni Macierewicz. Co prawda próbuje zmartwychwstać politycznie, odgrażając się, że w kwietniu, na 10 rocznicę katastrofy smoleńskiej, opublikuje wreszcie raport swojej komisji, ale na razie Naczelnik Państwa powierza mu zadania coraz bardziej niewdzięczne i coraz mniej prestiżowe – bo jakże inaczej nazwać nadymanie pana Mariana Kowalskiego na Wielką Nadzieję Białych i odrodziciela polskiego patriotyzmu? Mówi się, że pan Marian Kowalski ma zostać „człowiekiem roku” z ramienia „Gazety Polskiej”, której niegdysiejsza zażyłość z Ministerstwem Obrony i różnymi jego agendami jest tajemnicą poliszynela, więc wszystko się zazębia. Ale pan Kowalski to tylko taka dywersja wobec Konfederacji Wolność i Niepodległość, więc jak tylko się moralnie powyciera, to wraz ze swymi licznymi zaletami popadnie w zapomnienie – kto wie, czy nie razem ze swoim obecnym protektorem?

        Na razie bowiem w obozie „dobrej zmiany” rozgorzała walka o schedę po Naczelniku Państwa Jarosławie Kaczyńskim. Biorą w niej udział trzy frakcje: pana premiera Morawieckiego, pana ministra Ziobry i pana wicepremiera Gowina. Nie słychać, by Wielce Czcigodny Antoni Macierewicz tworzył jakąś własną frakcję, bo z pewnością nie można za taką uznać grupki skupionej wokół pana Mariana Kowalskiego.

        Polowanie na prezesa Banasia musi być jakimś odpryskowym fragmentem tego konfliktu, bo wypadki pokazują, że inspiracja wyszła od pana ministra Ziobry, piastującego jednocześnie stanowisko Prokuratora Generalnego. Zgodnie z art. 303 kodeksu postępowania karnego, śledztwo wszczyna się, gdy zachodzi „uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa”. Skoro tedy CBA podjęło wobec prezesa Banasia swoje czynności, to znaczy, że prokuratura musiała wszcząć postępowanie. No dobrze – ale jakiego czynu dotyczyło owo podejrzenie popełnienia przestępstwa? Tego nie wiadomo, wiadomo tylko, że polowanie na prezesa Banasia prowadzi jakaś nader energiczna pani, którą Prokurator Generalny musiał w tym celu spuścić z łańcucha. Wprawdzie śledztwo można prowadzić „w sprawie”, to znaczy – w sytuacji, gdy nikt jeszcze nie został wytypowany w charakterze podejrzanego, ale nawet i wtedy czyn musi zostać sprecyzowany. W przeciwny razie mielibyśmy do czynienia z tzw. „śledztwem wydobywczym”, podobnym do wynalezionego w swoim czasie właśnie przez pana Zbigniewa Ziobrę „aresztu wydobywczego”. Chodzi o to, by prowadzić polowanie w nadziei, że prędzej, czy później natrafi się na jakiś czyn, który może być podstawą oskarżenia. Wiele wskazuje na to, że właśnie z czymś takim mamy do czynienia w przypadku pana prezesa Banasia, który nie pozostaje dłużny i zaczął intensywnie kontrolować Prokuraturę Krajową – pewnie również w nadziei, że na coś natrafi. Rosjanie powiadają, że nikt nie jest bez grzechu wobec Boga i bez winy wobec cara, więc chociaż w obozie „dobrej zmiany” potępienie dla ruskich agentów, którym śmierdzą onuce, jest przyjęte powszechnie i bez zastrzeżeń – ale na tym przykładzie widać, że recepcja pewnych zachowań z rosyjskiej obyczajowości i tam się dokonała.

        Oczywiście nikt się nie fatygował, by zabiegać w Sejmie o uchylenie immunitetu panu prezesowi Banasiowi u którego CBA przeprowadziło takie spektakularne rewizje, ale już Voltaire zauważył, że „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”. Skoro tedy prezes Banaś nie tylko wszedł między ostrza potężnych szermierzy, ale i sam próbuje do nich dołączyć i skrzyżować szpadę przynajmniej z jednym z nich, to Sejm nie ma tu nic do rzeczy, podobnie zresztą, jak i konstytucja, która ten immunitet ustanawia. W tej sytuacji trzeba postawić pytanie nie tylko o to, czym pan Marian Banaś tak oczarował Naczelnika Państwa, że ten dał mu posadę prezesa NIK, ale również o to, czym go tak rozczarował, że dzisiaj nie zabrania on ministrowi Ziobrze w ten sposób dokazywać? Na jaki trop mógłby wpaść prezes Banaś, że aż trzeba urządzać na niego takie polowanie? Czego szukali agenci CBA? Czy to znaleźli, a jeśli tak, to jaki zrobili w tego użytek?

        Ale możliwa jest też i inna sytuacja – że mianowicie Naczelnik Państwa nie ma z tym polowaniem nic wspólnego w tym sensie, że nie on był jego inspiratorem, a tylko bezsilnie przygląda się rozwojowi wypadków. To też jest możliwe, bo pamiętamy, jak to Naczelnik Państwa z podkulonym ogonem musiał wycofać już złożoną w Sejmie ustawę o tzw. 30-krotności, bo partia pana wicepremiera Gowina, mająca w Sejmie 18 posłów, podjęła uchwałę, że tej ustawy nie poprze. Widać, że władza Naczelnika Państwa jest dzisiaj jeszcze słabsza, niż po felonii pana prezydenta Dudy z lipca 2017 roku. Może się tedy okazać, że jeśli pan prezydent Andrzej Duda rozpocznie swoją drugą i ostatnią kadencję, to przestanie być zakładnikiem Naczelnika Państwa i może zacząć go dyscyplinować, podobnie jak i cały obóz „dobrej zmiany”, który już teraz na naszych oczach zaczyna się rozsypywać.



© Stanisław Michalkiewicz
29 lutego - 1 marca 2020
www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji / za: www.youtube.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2