OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Strach w Nowym Jorku. Koronawirus zatrzymał miasto, które nigdy nie śpi

Amerykanie zobaczyli zmarłych na koronawirusa nowojorczyków, składanych do ciężarówek-chłodni zaparkowanych przy szpitalach. Najbardziej szokujący był widok wózka widłowego, pakującego zwłoki na ciężarówki. Te obrazy z dzielnicy Queens złamały wrodzomy optymizm Donalda Trumpa.

Od tygodnia Nowy Jork jest epicentrum pandemii koronawirusa w Stanach Zjednoczonych.
To właśnie tu, w miejscu z dumą noszącym swój image niezasypiającego miasta, straszą wyludnione ulice i przepełnione szpitale. W metropolii nowojorskiej zanotowano prawie połowę wszystkich zachorowań w całej Ameryce, zmarło już ponad dwa tysiące osób, ale najgorsze dopiero nadejdzie.

1 kwietnia w mieście Nowy Jork był w tym roku tragiczny. Popołudniowe dane dotyczące epidemii – kolejne tysiące zarażonych w szpitalach, kolejne setki zmarłych – ułożyły się w tragiczną statystykę. Już prawie 50 tysięcy zarażonych koronawirusem, z czego ponad 12 tys. w szpitalach. Zmarło już niemal 1,5 tys. chorych. Jeśli dodać do tego przypadki z całej aglomeracji – a więc także z przylegających do miasta części stanów Nowy Jork, New Jersey i Connecticut – zarażonych jest ponad 100 tysięcy ludzi (a więc prawie połowa wszystkich zachorowań w USA), zaś zmarło już grubo ponad 2 tysiące. Patrząc na mapę zachorowań w całej Ameryce, nie ma wątpliwości: Nowy Jork jest wielką czerwoną plamą, epicentrum epidemii, rozlewając się na całe przedmieścia.

Pierwszy dzień kwietnia był zatem bardziej tragiczny od dni poprzednich, ale może być jeszcze gorzej, gdyż według modeli matematycznych szczyt zachorowań w Nowym Jorku ma przyjść najwcześniej 9 kwietnia. Zważywszy, że pierwszą zarażoną mieszkankę Nowego Jorku wykryto zaledwie miesiąc temu (co ciekawe, wyleczono ją i już wypuszczono ze szpitala), szok dla nowojorczyków jest potężny. – Każdego dnia tracimy ludzi. Kilka następnych miesięcy będzie dla nas bolesnych, nadwyręży system opieki zdrowotnej jak nigdy przedtem – mówił na początku tygodnia burmistrz miasta Bill de Blasio.

Zwłoki na wózku widłowym w Queens


Niestety, sytuacja coraz bardziej przypomina tę, którą znamy z północnych Włoch: przepełnione szpitale, pacjenci układani na korytarzach, brak respiratorów i sprzętu ochronnego dla personelu.

Właściwie każdy element infrastruktury miejskiej przeciążony jest walką z zarazą – już u 1 400 policjantów (17 proc. całego departamentu) testy wykazały obecność wirusa, a pięciu z nich zmarło. Przy nabrzeżu zacumował okręt-szpital US Navy, dysponujący tysiącem łóżek, na którego pokład mają być przyjmowani „zwykli” pacjenci, aby ulżyć przeciążonym szpitalom. Podobne zadanie ma centrum Javits, który Korpus Inżynierów Sił Lądowych USA przerobił na liczącą kolejnych tysiąc łóżek placówkę medyczną.

Na miejskich terenach powstają szpitale polowe: jeden w słynnym Parku Centralnym na Manhattanie, drugi na 350 łóżek szykowany jest w hali na kortach tenisowych w dzielnicy Queens, gdzie co roku odbywa się tenisowy turniej wielkoszlemowy U.S. Open. Rząd federalny, oprócz minimum 4 tysiące respiratorów, wysłał do Nowego Jorku także co najmniej 250 karetek pogotowia.

Jednak najbardziej do wyobraźni przemawiają takie obrazy, jak te z ostatniego weekendu, gdy mieszkańcy Ameryki zobaczyli zwłoki zmarłych na koronawirusa nowojorczyków, składane do ciężarówek-chłodni zaparkowanych przy szpitalach. Najbardziej szokujący był jednak widok wózka widłowego, pakujące zwłoki na ciężarówki. Te obrazy z dzielnicy Queens – wraz symulacjami przewidującymi, że w całych Stanach Zjednoczonych umrze od 100 do 200 tysięcy mieszkańców – najbardziej przemówiły do prezydenta USA Donalda Trumpa, łamiąc jego wrodzony optymizm.

W niedzielę rezydent Białego Domu – który wychował się właśnie w tej nowojorskiej dzielnicy – zmienił zdanie w sprawie „poluzowania” w okolicach Wielkiej Niedzieli obostrzeń związanych z pandemią i przedłużył je (głównie zalecenie pozostawania w domach) aż do 30 kwietnia. – Oglądałem w telewizji worki ze zwłokami na korytarzach, widziałem ciężarówki-chłodnie sprowadzane, bo szpitale nie mogły sobie poradzić ze zwłokami, tak ich wiele. Queens to moja dzielnica, widziałem tam rzeczy, jakich nie oglądałem nigdy wcześniej – mówił w jednym z wywiadów Trump.

Ocenia się, że obecnie dwie trzecie mieszkańców USA, ponad 230 milionów ludzi, obowiązuje nakaz pozostawania w domach.

Gubernator kontra Trump


O ile w czasie tragedii 11 września 2001 r. Nowy Jork miał burmistrza Rudego Giulianiego, który imponującym spokojem i zdolnościami organizacyjnymi wyprowadził miasto z kryzysu, zyskując przy okazji nieoficjalny tytuł „burmistrza Ameryki”, o tyle na głównego obrońcę metropolii wyrasta dzisiaj gubernator stanu Nowy Jork Andrew Cuomo. Syn byłego gubernatora stanu, swoimi codziennymi konferencjami prasowymi uzyskuje efekt spokoju, powagi, a gdy trzeba – ostro apeluje o pomoc.

Jest szczery do bólu, potrafi bez ogródek zganić za „nieodpowiedzialnie i niepoważnie” zachowanie np. ludzi grających w parkach w koszykówkę, czy uprawiając inne sporty. – Jest bardziej niebezpiecznie niż myśleliśmy – oświadczył. Według różnych modeli szczyt zachorowań może nastąpić pomiędzy 9 a 23 kwietnia. A wtedy będzie potrzebnych do 100 tysięcy łóżek szpitalnych oraz pomiędzy 25 a 37 tysięcy respiratorów dla najbardziej chorych.

Można powiedzieć, że w czasach koronawirusa na telewizyjnych ekranach istnieje właściwie tylko dwóch polityków: gubernator Nowego Jorku z Partii Demokratycznej Andrew Cuomo i republikański prezydent Donald Trump. I to pomiędzy nimi toczy się nieformalny pojedynek o to, kto lepiej potrafi zarządzać kryzysem.

Co ciekawe, obaj wysysają większość „politycznego tlenu” tak, że brakuje go dla prawie pewnego kandydata na prezydenta z Partii Demokratycznej, byłego wiceprezydenta USA Joe Bidena. Kandydat zaszyty w swoim domu w stanie Delaware, kontaktuje się z Amerykanami w ograniczony sposób, dzięki wywiadom w telewizjach lub internetowym przekazom.

Już teraz pojawiły się głosy, że to Cuomo – na fali walki z pandemią – miałby większe szanse w listopadowych wyborach z Trumpem. Jednak podmiana kandydata Demokratów, choćby ze względów formalnych, wydaje się mało prawdopodobna, pomimo tego, że powstał ruch namawiający Cuomo do startu w wyborach.

Sam gubernator zaprzecza jednak, jakoby rozważał bieg po prezydenturę. – Odpowiedź jest prosta i brzmi: nie – powiedział Cuomo, który już trzecią kadencję pełni swe stanowisko. Ale jak wiadomo, w polityce nigdy nie mówi się nigdy, zwłaszcza, gdy się pochodzi z rodziny o wielkich ambicjach politycznych (ojciec startował na prezydenta) i do tego, gdy pracę polityka dobrze ocenia 63 proc. mieszkańców stanu, a gdy idzie o walkę z koronawirusem – aż 87 proc.

Zlekceważyli czy nie?


Dziś puste są ulice na Manhattanie i w najbardziej dotkniętych na razie dzielnicach: Queens i Brooklyn, gdzie mieszka najwięcej Polaków. Jednak nowojorczycy za długo nie stosowali się do zaleceń społecznej izolacji. Niektórzy palcem wskazują na władze miasta, które długo zbyt lekceważąco podchodziły do zagrożenia.

O ile gubernator Cuomo jest ulubieńcem mediów, to burmistrz miasta Bill de Blasio urasta do roli czarnego charakteru. Gazeta „New York Times” nazywa go nawet „workiem treningowym” dla wielu mieszkańców, znanych z cierpkiego krytycyzmu, a zwłaszcza dla nowojorskich mediów. Bulwarówka „New York Post” oskarżyła burmistrza o „rozpętywanie politycznej histerii”, zaś druga z nowojorskich popołudniówek – „New York Daily” – sporządziła nawet „listę klęsk” burmistrza w walce z koronawirusem.

Faktem jest, że de Blasio to reprezentant lewego skrzydła Partii Demokratycznej, wojownik o „sprawiedliwość społeczną” oraz z globalnym ociepleniem, bliski w poglądach do wschodzącej gwiazdy amerykańskiej Lewicy, 30-letniej kongresmenki Alexandrii Ocasio-Cortez. I o ile w bojach o socjalistyczne jutro czy w krytyce prezydenta Donalda Trumpa nigdy nie ustaje, to jeśli chodzi o walkę z pandemią koronawirusa burmistrz już nie wykazywał się takim dynamizmem.

Gdy niepokojące informacje o koronawirusie zaczęły docierać do Stanów Zjednoczonych, de Blasio namawiał nowojorczyków, aby chodzili do… Chinatown. – W ciężkich czasach nowojorczycy są razem ze swoimi sąsiadami. Chcę powiedzieć: nowojorska dzielnica Chinatown jest otwarta na biznes – mówił rozpromieniony burmistrz jeszcze w drugiej połowie lutego, fotografując się w chińskich restauracjach.

Podobnie zachęcali i inni przedstawiciele miasta, także do uczestnictwa w obchodach chińskiego Nowego Roku. Gdy ktoś wyrażał wątpliwości, padały uwagi o „niepotwierdzonych informacjach” na temat możliwej epidemii czy wielkiej zdolności do rozprzestrzeniania się wirusa. Wszelkie wątpliwości w tej kwestii gaszono sugestiami o uprzedzeniach i rasizmie. Dokładnie dwa tygodnie potem w mieście Nowy Jork zanotowano pierwszy przypadek zakażenia koronawirusem.

Ale władze miejskie dalej zdawały się lekceważyć zagrożenie. Hamletyzowanie burmistrza w sprawie zamknięcia nowojorskich szkół przerwała dopiero groźba nauczycielskich związków zawodowych, że pedagodzy udadzą się na zwolnienia lekarskie, i wyprzedzające działania gubernatora Cuomo. De Blasio nie odwołał – jak zrobili to włodarze innych miast – Parady Świętego Patryka 17 marca, choć było już jasne, że pandemia nadciąga do Nowego Jorku. Argument: na świeżym powietrzu wirus nie rozprzestrzenia się tak szybko, jak w zatłoczonych salach. Opóźniał także decyzję o zamknięciu teatrów na Broadwayu oraz ograniczeń w działalności barów, klubów nocnych i restauracji. To właściwie gubernator Cuomo swoimi decyzjami wprowadzał stopniowo drastyczne ograniczenia w działalności biznesów i poruszaniu się nowojorczyków.

De Blasio tkwił w stanie, w którym jakby wypierał ze swej świadomości, że pandemia jest naprawdę groźna. Nawet w lutym uspokajał nowojorczyków, aby „żyli swoim życiem” i wychodzili na zewnątrz. Na konferencji prasowej 11 marca stwierdził, że zdrowi nowojorczycy powinni zachowywać się jak dotychczas, gdyż „wirus nie rozprzestrzenia się przez jedzenie i picie”. Wreszcie sam pokazał, że niezbyt poważnie traktuje nakazy o konieczności ograniczenia aktywności, gdy udał się beztrosko do… publicznej siłowni.

I dla odmiany: gdy sytuacja stała się bardzo poważna, burmistrz zaczął z kolei reagować w sposób nadmierny. M.in. straszył 500-dolarowymi mandatami wszystkich, którzy nie stosują się do zakazu gromadzenia się w miejskich parkach, czy miejscach modlitw i nabożeństw.

Gdy piszę te słowa, Nowy Jork przypomina obrazy znane z katastroficznych filmów: wymarłe, wyludnione miasto. Jedyne miejsca, gdzie można zaobserwować pełną aktywność, to szpitale i ich najbliższa okolice. Jednak to dopiero początek prawdziwych zmagań z koronawirusem, który nie wiadomo jak długo będzie trzymał w zamknięciu 8,5 milionowe „miasto, które nigdy nie śpi”.


© Jeremi Zaborowski
3 kwietnia 2020
źródło publikacji:
www.Tygodnik.TVP.pl





Ilustracja © brak informacji / za: www.nypost.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2