Sukces i ruskie onuce
Okazało się, że Polacy odnieśli kolejny sukces, tym razem dzięki majowemu porozumieniu Jarosława z Jarosławem, (jak Jarosław z Jarosławem) to znaczy – tego Najważniejszego Jarosława z Jarosławem Mniej Ważnym – chociaż to nie jest do końca pewne, bo skoro Najważniejszy Jarosław nie jest w stanie odnieść sukcesu bez pójścia na kompromis z Jarosławem Mniej Ważnym, to może nie jest już Najważniejszy? Tak czy owak - sukces w postaci odłożenia wyborów prezydenckich ad calendas graecas został odniesiony. A z sukcesem – jak to z sukcesem – ma on wielu ojców, podczas gdy klęska, jak wiadomo, jest sierotą. Toteż w obozie dobrej zmiany rozpoczął się gorączkowy proces ustalania ojcostwa tego sukcesu, a konkretnie – kto ma płacić z tego tytułu alimenty. Z tego właśnie powodu, obok oczywiście znanej na całym świecie skromności („moja skromność jest znana na całym świecie!”) tamtejszych działaczów („Iluż wielkich działaczów wyjrzało z rozporka?” - zastanawiał się poeta), wszyscy działacze od ojcostwa sukcesu się uchylają, co sprawia wrażenie, jakby sierotą był również ów sukces. Czym w takim razie różniłby się sukces od klęski? To pytanie pokazuje, że propaganda sukcesu, w której specjalizują się związane tysiącem zależności od rządu i spółek Skarbu Państwa niezależne media głównego nurtu, ma również swoje plusy ujemne, bo może wpędzać rzesze wyznawców dobrej zmiany w potężny dysonans poznawczy.
Nie jest to oczywiście najważniejsze, ani największe zmartwienie, bo tacy na przykład przedsiębiorcy, zamiast radować się z osiągniętego sukcesu, a ściślej – z sukcesów, bo ten sukces jest tylko nierozerwalnym ogniwem w całym paśmie sukcesów – dlaczegoś się buntują. Dotychczas jeśli już ktoś się buntował, to raczej „lud”, podczas gdy przedsiębiorcy na ogół się nie buntowali, tylko cierpliwie znosili oskubywanie ich przez rozrastającą się armię Naszych Dobroczyńców z obawy, by nie zostali oskubani doszczętnie. Lud to co innego; jak zauważył Karol Marks, nie ma on nic do stracenia prócz swych kajdan i niewoli, bo takiego jednego z drugim golasa żaden urząd skarbowy oskubać nie potrafi. Toteż lud się buntuje („sire, burzy się proletariat!”), a władza w zapale próbuje go jakoś udobruchać, dopuszczając do udziału w łupach w postaci okruszków ze stołu pańskiego, co jak dotąd nie tylko raczej się udaje, ale nawet przynosi polityczne korzyści. O ile zatem z udobruchaniem ludu dobra zmiana już nauczyła się sobie radzić, o tyle buntem przedsiębiorców wydaje się nieprzyjemnie zaskoczona, podobnie jak obóz zdrady i zaprzaństwa nie bardzo wiedział, jak udobruchać protestujących policjantów. Zjechali się z całej Polski, w mundurach i w cywilu, stali przed Kancelarią Premiera Tuska i skandowali: „Zło-dzie-je! Zło-dzie-je!”. Było to zdumiewające, bo nawet dziecko wie, że jak policjant widzi złodzieja, to rzuca się za nim w pogoń, tymczasem tutaj żaden nawet nie drgnął. Najwyraźniej skądś wiedzieli, że tych złodziei łapać im nie wolno, więc tylko głosem sygnalizowali ich obecność. Podobnie rząd wie, że nie wolno mu sprzeciwiać się sodomitom, więc bunty sodomitów policja posłusznie ochrania. Przedsiębiorcy to co innego, więc gwoli ich spacyfikowania, rząd dobrej zmiany wysłał policję, bo kto to widział, by jacyś buntownicy zakłócali radosne „święto demokracji”? Zostało ono co prawda odłożone, ale przecież pozostał ślad po odłożeniu, podobnie jak ślad po zatarciu cenzorskiej nagany – co w swoim czasie zauważył cesarz Klaudiusz („niech przynajmniej zostanie ślad po zatarciu!”). Zatem jeśli nawet święto demokracji jest odłożone, to zakłócać go nikomu, a zwłaszcza przedsiębiorcom, nie wolno, no i stąd policja, która skwapliwie skorzystała z okazji, by sobie trochę podokazywać.
Jak do tej pory wszystko jest jasne i proste, jak budowa cepa. Wyjaśnienia wymaga okoliczność, dlaczego przedsiębiorcy zbuntowali się akurat teraz, gdy cały naród, pod przewodnictwem partii, skupiony wokół dobrej zmiany, bohatersko walczy ze zbrodniczym koronawirusem? Tajemnica to wielka, ale spróbujmy uchylić jej rąbka. Na pierwszym planie widzimy jedną z przyczyn, właśnie w postaci niedoszłego święta naszej demokracji. Sęk w tym, że – jak mogliśmy się przekonać choćby podczas ostatniej telewizyjnej debaty – niektórzy kandydaci twierdzili, że są przedstawicielami przedsiębiorców. Nic więc dziwnego, że chcieliby swoje pełnomocnictwo jakoś zaznaczyć, zwłaszcza tuż przed wyborami, żeby wyborcy-suwerenowie nie zapomnieli, kto pragnął przychylić im nieba. A ponieważ taki bunt trzeba zaplanować i przygotować zawczasu, podobnie zresztą jak wszystkie inne spontaniczne wydarzenia, toteż wybuchł on akurat teraz, chociaż święto demokracji zostało odłożone. Nastąpiło to jednak w ostatniej chwili, kiedy przygotowań nie można było już odwołać, więc można powiedzieć, że bunt pojawił się niejako siłą inercji. Odwoływanie mobilizacji w ostatniej chwili nie tylko działa bowiem szalenie deprymująco na zmobilizowanych, ale w dodatku podważa zaufanie do inicjatorów przedsięwzięcia, Zwracałem na to uwagę jeszcze w latach 60-tych, kiedy wśród naszych pracowników przemysłu rozrywkowego zapanowała moda na protest-songi. Jeden z nich np. wyśpiewywał: „zawróćcie samoloty, latające fortece, piaskiem bunkry zasypcie...” i tak dalej – najwyraźniej nie zdając sobie sprawy ile komplikacji i rozczarowania może przynieść zawracanie latających fortec znad celu. Toteż i pan Tanajno nie mógł zrobić takiego głupstwa, dzięki czemu bunt objawił się w całej straszliwej postaci.
Jednak nie ma dymu bez ognia, bo co tu ukrywać; przedsiębiorcy, obok kierowców są najbardziej prześladowaną grupą społeczną – oczywiście z wyjątkiem tych, co to przeborowali sobie jakieś dojścia do władzy. Toteż hasła do buntu padają w tym środowisku na podatny grunt, zwłaszcza w sytuacji, gdy walka rządu z epidemią zbrodniczego koronawirusa doprowadziła do zablokowania całych segmentów gospodarki, nie tylko pozbawiając przedsiębiorców dochodów, ale w dodatku dostarczając pretekstu do moralnego szantażu, by mimo braku dochodów nie zwalniali pracowników.
Oczywiście te wyjaśnienia nie są przyjmowane do wiadomości przez propagandystów opłacanych przez dobrą zmianę. Dla nich wszystko jest jasne; ci protestujący przedsiębiorcy, to nie żadni przedsiębiorcy, tylko „ruskie onuce”. Tak w każdym razie uważają autorzy „Codziennej Gazety Polskiej”, których publikacje powielił „poświęcony” portal „Fronda”, który do wykrywania ruskich onuc po zapachu ma specjalnego nosa. Podobne wyjaśnienia prokurowała PZPR dowodząc, że strajkowały „warchoły”, albo „kolesie”, którzy poza tym nie byli miejscowi, tylko przyjezdni, bo tutejsza klasa robotnicza zdecydowanie się od tych awantur odcina, jako że są one wodą na młyn zachodnioniemieckich rewizjonistów i odwetowców spod znaku Hupki i Czai. Teraz na odwetowców nie bardzo wypada szczekać, ale od czego jest Putin. Putin – jak mówi piosenka - jest dobry na wszystko; nie tylko na wyjaśnienie przyczyn buntu, ale nawet „na ładną, niewinną panienkę”.
Międzynarodówka przebierańców
Z jednej strony entuzjaści zlikwidowania historycznych narodów europejskich i zastąpienia ich „nawozem historii”, którym starsi i mądrzejsi będą użyźniali swoje pardesy, niepokoją się, że epidemia zbrodniczego koronawirusa przywróci do łask „egoizmy narodowe” kosztem internacjonalizmu, ale z drugiej – nie ograniczają się do wyrażania zaniepokojenia, tylko podejmują działania integracyjne. Skoro bowiem jednoczyć się nad podziałńami mogą „proletariusze wszystkich krajów”, to dlaczego ma to być zabronione w przypadku przedstawicieli innych warstw czy grup społecznych? Nie ma żadnej ustawy, która by tego zabraniała, toteż na naszych oczach pojawiła się międzynarodówka przebierańców. Pretekstem do jej pojawienia się na politycznym horyzoncie była oczywiście nieubłagana walka o praworządność w naszym bantustanie, rozpętana na rozkaz Naszej Złotej Pani w marcu 2017 roku. Doprowadziła ona do mobilizacji przebierańców, to znaczy – niezawisłych sędziów, którzy do pracy przebierają się w robocze drelichy, naśladujące – jak to określała Oriana Fallaci - „śmieszne, średniowieczne łachy”, to znaczy – tak zwane „togi”, „birety” i złote łańcuchy z tombaku, podobne do tych, które „człowieki” lubią nosić na byczych karczychach. Ciekawe, że i w jednym, jak i w drugim przypadku celem tych przebieranek i dekoracji jest dodanie sobie powagi i autorytetu. Podobnym celom służy – jak wiadomo – brzuch i broda, ale brzuch i brodę może zapuścić sobie każdy, podczas gdy do założenia „śmiesznego, średniowiecznego łacha” i innych akcesoriów konieczne jest specjalne zezwolenie, w związku z czym posiadacze tych kostiumów nie tylko zazdrośnie strzegą swego monopolu na ich noszenie, ale z tego powodu uważają się za wybrańców losu i „kastę”. Coś jest na rzeczy, bo rządzące państwami gangi posługują się nimi w celu utrzymywania w ryzach swoich trzódek, to znaczy – obywateli, czyli „suwerenów” i za to dopuszczają ich do udziału w łupach. Ale na tym świecie pełnym złości nigdy nic nie jest ustalone raz na zawsze, toteż i przebierańcom najwyraźniej przewróciło się w głowach, bo dopuścili sobie do nich, że są od nikogo niezależni, chociaż udziału w łupach wyrzec się nie chcą. Najwyraźniej nie zdają sobie sprawy, ze gdyby nie brutalna siła, jaką rozporządzają gangsterzy, nikt nie traktowałby ich poważnie mimo kostiumów. Wskazuje na to poeta pisząc o „zajączku”, który nie może wyjść za drzwi bez pozwolenia jegomościa, który „jednym ruchem ręki z Państwem mu da zaślubiny”. „Ale ty wyjść nie możesz, tobie by wyjść nie dali, bo za drzwiami jest siła, potęga z żelaza iu stali. Kiedy tak drżysz zajączku u stóp mistycznej drabiny, za drzwiami stoją ludzie mający karabiny.” Otóż to! Jak zauważył Mao Zedong, „władza wyrasta z lufy karabinu”.
Celem tej nieubłaganej wojny o praworządność w naszym bantustanie jest oczywiście obezwładnienie naszego państwa przez naszych przyjaciół i sojuszników, a przede wszystkim – przez Naszą Złotą Panią, która, wprawdzie innymi środkami, niż te, stosowne przez wybitnego przywódcę socjalistycznego Adolfa Hitlera, niemniej jednak nie zamierza odstępować od zamiaru ostatecznego skolonizowania naszego bantustanu. Paradoksalnie, obóz dobrej zmiany, dostarcza jej tu dogodnego pretekstu, bo pragnie przejść na ręczne sterowanie również przebierańcami, przeciwko czemu oni się buntują i szukają pomocy za wszelką cenę i gdzie się tylko da. Toteż nic dziwnego, że do walki o praworządność włączane są po kolei wszystkie instytucje „Unii Europejskiej”, czyli IV Rzeszy z Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości na czele. Zasiadają tam przebierańcy wysokiej rangi i uposażeń, co jest normalne w sytuacji, gdy I łupy też są niewspółmiernie większe – no i wydają rozkazy, by na przykład „zawiesić” Izbę Dyscyplinarną w tubylczym „Sądzie Ostatecznym”. Ale i oni trochę się zagalopowali, podobnie jak głupia żona rybaka, co to złowił złotą rybkę. Jak pamiętamy, złota rybka w zamian za wypuszczenie na wolność, obiecała spełnić mu trzy życzenia. Rybakowa zażądała najpierw dworu ze służbą, a kiedy to dostała – to królewskiego pałacu, a kiedy już I to miała, to strzeliło jej do głowy, by złota rybka została jej posługaczką . Czar prysnął w jednej chwili i głupie babsko zostało na progu chałupy przed rozbitym korytem. Więc dopóki („pókiś knutował Żydów, chociaż i niewinnych”) luksemburscy przebierańcy sztorcowali bantustany mniej wartościowe, to nikt nie kwestionował ich kompetencji. Kiedy jednak obsztorcowali Niemcy, to tamtejszy Trybunał Konstytucyjny nie tylko nie posiadał się że zdumienia tym zuchwalstwem, ale w bezceremonialnej formie przypomniał im, że Niemcom, to oni mogą „skoczyć”, bo w Niemczech obowiązują tylko niemieckie prawa, a nie reguły ustanawiane przez jakichś obcych przebierańców.
Ta sytuacja tym bardziej sprzyja przebierańczym porozumieniom ponad podziałami, tym bardziej, że trafił się kolejny pretekst w postaci Zgromadzenia Ogólnego sędziów Sądu Najwyższego w naszym bantustanie, które miało przedstawić prezydentowi Dudzie pięciu kandydatów na stanowisko Pierwszego Prezesa. Ponieważ Zgromadzenie to zwołał pełniący obowiązki Pierwszego Prezesa prof. Kamil Zaradkiewicz, którego tutejszy Salon nie tylko nie zatwierdził, ale w dodatku zlustrował jako sodmitę i ćpuna. Ale o też są cienkie Bolki, zdolne tylko do nikczemnych intryg, donosów i bezsilnych złorzeczeń, więc musieli zaapelować do towarzyszy przebierańców wszystkich krajów, by przyszli im w sukurs. W ten sposób objawiła się międzynarodówka przebierańców, w skład której wchodzi prof. Pech z Anglii, niezawodny Leszek Balcerowicz, który najwyraźniej nie dosłyszał, że „musi odejść”, Fundacja Otwarty Dialog pani Ludmiły Kozłowskiej i Bartosza Kramka (swoją drogą, jak Balcerowiczowi nie wstyd szlajać się z panią Ludmiłą?), Europejski Sowiet Stowarzyszeń Adwokackich i Prawniczych, Niemieckie Stowarzyszenie Adwokackie, Paryski Sowiet Adwokacki i Sędziowie Europejscy dla Demokracji i Wolności (MENEL, czy może MENDEL?), nie mówiąc już o zrzeszeniach tubylczych, jak Iniuria, czy weterani operacji „Temida” , Ogólnopolski Strajk Kobiet, które najwyraźniej nie mogą darować prof. Zaradkiewiczowi jego preferencji oraz Andrzej Wielowieyski. Myślałem, że on już w stanie spoczynku, a tu proszę! Na dźwięk znajomej trąbki zerwałby się nawet z grobu! Nie na darmo Niemcy jeszcze za komuny futrowały te wszystkie rodziny zawodowych katolików. Międzynarodówka ta ofuknęła prof. Zaradkiewicz, że uchylił zarządzenie pani Gersdorfiny w sprawie Izby Dyscyplinarnej i zaapelowali do „starych” sędziów SN, by prof. Zaradkiewicz „powstrzymali”. Niektórzy z tych „starych” sędziów podobno pamiętają samego Józefa Stalina, toteż „powstrzymanie” prof. Zaradkiewicza nie powinno być dla nich zadaniem trudnym, nawet gdyby trzeba by przenieść go w tym celu w stan spoczynku wiecznego. Na razie jednak „starzy” sędziowie tak daleko jeszcze nie idą. Pamiętając, że Józef Stalin powiedział, iż najważniejsze jest to, kto liczy głosy, blokują skompletowanie komisji skrutacyjnej, ale to nie jest przecież ostatnie słowo tym bardziej, że skoro już nam się objawiła międzynarodówka przebierańców, to z pewnością nie oprze się pokusie przyjęcia metod międzynarodówki proletariackiej.
Melioracje wodne i światowe
„Gdy władzę twórczy szał ogarnie, to nie ma dla niej rzeczy trudnej” - twierdzi poeta - i chyba ma rację, o czym możemy się przekonać nie tylko na podstawie wydarzeń zachodzących w naszym nieszczęśliwym kraju, ale i w innych krajach, dotychczas uchodzących za szczęśliwe. W naszym nieszczęśliwym kraju właśnie nieubłaganie zbliża się termin wyborów na prezydenta Andrzeja Dudę, chociaż nie wiadomo do końca, czy chodzi o 10 maja, czy 17, czy może 23.W każdym razie – w maju. Dlaczego w maju? Po pierwsze dlatego, że tak stanowi konstytucja, od której nikomu nie wolno odstąpić ani na krok, ale – po drugie – że być może sekretarz stanu USA, pan Mike Pompeo nie chce, a być może również nie może, przedłużać w nieskończoność „horyzontu roku wyborczego”, by przedstawić Kongresowi swój raport w sprawie realizowania przez Polskę żydowskich roszczeń odnoszących się do własności bezdziedzicznej. Nie jest to zresztą jedyna niewiadoma, bo w chwili, gdy to piszę, nie wiadomo nawet czy będą one korespondencyjne dla wszystkich obywateli, czy tylko dla schorowanych starców, w których właśnie precyzyjnie uderza zbrodniczy koronawirus. Trawestując dobrego wojaka Szwejka można powiedzieć, że jak tam będzie, tak tam będzie; zawsze jakoś będzie, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. Nawiasem mówiąc, sposób przeprowadzenia wyborów zależy od postawy nie tyle pobożnego posła Jarosława Gowina, chociaż od niego też – ale przede wszystkim – od postawy pozostałych 17 posłów partii „Porozumienie” - czy posłuchają pobożnego posła Gowina, czy raczej Naczelnika Państwa, dzięki któremu dostali się do Sejmu i zostali dygnitarzami. Jeśli posłuchają pobożnego posła Gowina, to zaproponowana przez rząd druga nowelizacja kodeksu wyborczego może nie uzyskać w Sejmie wymaganej większości, ale jeśli posłowie Porozumienia posłuchają Naczelnika Państwa, to nowela przejdzie i wybory na prezydenta Dudę będą korespondencyjne dla wszystkich – chociaż nie wiadomo, w którym z tych trzech terminów. Trawestując Winstona Churchilla można powiedzieć, że jeszcze nigdy tak liczni nie uzależnili się tak bardzo od tak nielicznych, bo 18 , czy nawet 17 posłów to nie jest grupa liczna, a proszę - właśnie uzależniła od siebie cały nasz mniej wartościowy naród tubylczy. Jeśli tedy komuś brakuje uzasadnienia by zwątpić w polityczną demokrację, to właśnie samo wchodzi mu w ręce.
Wybory na prezydenta Dudę poprzedza oczywiście kampania, w której, ma się rozumieć, przoduje pan prezydent Andrzej Duda, stwarzając wrażenie, jakby mógł bez żadnych ograniczeń czerpać z zasobów państwa. Zapowiedział tedy, że Polska pod jego kierownictwem „nigdy” nie odstąpi od programów rozdawniczych. Nie wiadomo jeszcze, czy tylko tych, które wprowadził rząd dobrej zmiany, czy też i od tych, których wprowadzenie zapowiada pan Władysław Kosiniak-Kamysz. O ile pamiętam, zapowiedział on wprowadzenie „dodatku mieszkaniowego” w wysokości 50 tys. złotych, a przecież nie jest to ostatnie słowo. Widać tedy wyraźnie, że większość kandydatów zmierza w kierunku „dochodu gwarantowanego”, to znaczy – sytuacji, gdy „czy się stoi, czy się leży...”. Zaiste, czyż nie miał racji Franciszek książę de La Rochefoucauld mówiąc, że „tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego”? Podobną myśl, tylko oczywiście bez tej francuskiej finezji, wyraziła posłanka Klaudia Jachira, potwierdzając, że opozycja jest „beznadziejna”, ale tłumacząc tę sytuację tym, że wyborcy taką właśnie sobie wybrali. Ano, nie da się ukryć. Nawiasem mówiąc, potwierdza to trafność spiżowego spostrzeżenia Józefa Stalina, że w demokracji najważniejsze jest przygotowanie wyborcom odpowiedniej alternatywy, to znaczy – nastręczenie im takich kandydatów, że bez względu na to, kto wybory wygra, będą one wygrane.
Ale nie tylko zbrodniczy koronawirus, nie tylko wybory na prezydenta Dudę nękają nasz nieszczęśliwy kraj, bo właśnie pustoszy go straszliwa susza. Pan prezydent Duda zapowiedział, że będzie z suszą „walczył” - ale czy sam jeden zdoła nawodnić 312 tysięcy kilometrów kwadratowych? Nie poradziłby sobie z tym nawet Gargantua, czy Herakles, który oczyścił stajnie Augiasza, kierując tam rzekę. Rzecz w tym, że wody mało jest właśnie w rzekach. Rząd zapowiedział w związku z tym ambitny program zwiększenia „retencji” z 6 do ponad 30 procent, co wymaga również odtworzenia naturalnych zbiorników w postaci stawów, bagien i moczarów. Tymczasem to właśnie one były przed 50 laty likwidowane w ramach melioracji, które sprowadzały się do osuszania terenu. W rezultacie tamtych zabiegów woda deszczowa prawie w całości spływa do rzek, a potem – do morza, a coraz większe obszary kraju stepowieją. Tak zresztą bywa zawsze, gdy tylko władzę „twórczy szał ogarnie”. Michał Kryspin Pawlikowski w książce „Wojna i sezon” wspomina, jak to nad całym systemem jezior brasławskich (obecnie na Białorusi) dokonano eksperymentu melioracyjnego, to znaczy – regulacji rzeki Drujki. Wydawało się, że dzięki temu bagnista Drujka stanie się rzeką spławną i żeglowną, a z jezior pozyska się tysiące hektarów . Tymczasem zamiast urodzajnych gruntów, „wyłoniły się olbrzymie i szpetne łysiny piasków i żwirów, porosłych z rzadka skrzypami i rachityczną trawką. Fale Dryświat (…) cofnęły się o kilkaset metrów w głąb jeziora.” Ale autor nie traci nadziei, że czas i na to znajdzie lekarstwo: „z biegiem lat nurt Drujki zamuli się, prąd jej zwolni, poziom jezior brasławskich znów się podniesie, zeszpecony krajobraz powróci do dawnej krasy. A w legendzie lokalnej utrwali się po wieczne czasy nauka: nie poprawiaj przyrody!” Zatem i teraz program retencyjny polega właściwie na naprawieniu szkód poczynionych przez tamtą meliorację, a nie na przeciwdziałaniu skutkom „globalnego ocieplenia”.
Tymczasem w związku z szalejącą epidemią zbrodniczego koronawirusa, pojawiła się gwałtowna potrzeba znalezienia winnego tej sytuacji, którego można by światu wskazać nieubłaganym palcem. Co do tego nie ma wątpliwości, ale dlaczego nie połączyć pięknego z pożytecznym? Toteż sekretarz stanu USA pan Mike Pompeo oznajmił, że „są dowody”, iż zbrodniczy wirus wydostał się w chińskiego laboratorium w Wuhan. Ano, skoro „są dowody”, to znaczy, że odstępujemy od „teorii spiskowych” na rzecz rozwiązań praktycznych. Co prawda nie wiemy jeszcze, czy te „dowody” są takie same, jak te, według których straszliwy Saddam Husajn, który nie tylko zbuntował się przeciwko Stanom Zjednoczonym, ale nawet odgrażał się bezcennemu Izraelowi, wyprodukował broń masowej zagłady. Że „wyprodukował” - to jasne, ale gdzie schował? Wywiady całego świata „zachodziły w um z Podgornym Kolą” i pojawiły się nawet fałszywe pogłoski, jakoby broń ta została ukryta na pomalowanym na czarno statku, który pod osłoną nocy pływa po morzach i oceanach – ale tego statku dlaczegoś też nie można było namierzyć. I nie wiadomo, jakby się to skończyło, gdyby nie pan red. Bronisław Wildstein, który, nie ruszając się z Warszawy, spenetrował prawdę, że straszliwy Saddam Husajn ukrył broń masowej zagłady „w miejscach niemożliwych do wykrycia”. Od razu wszystko się wyjaśniło i można było spokojnie straszliwego Saddama Husajna powiesić – oczywiście na podstawie wyroku niezawisłego sądu. Co prawda później wyjaśniło się, że żadnej broni masowej zagłady nie było, ale straszliwego Saddama Husajna też już nie było, więc wszystko skończyło się wesołym oberkiem.
Teraz jednak dowody „są”, a skoro tak, to znękany epidemią zbrodniczego koronawirusa świat, który poza tym właśnie wchodzi w ostrą recesję, spowodowaną podjęciem walki ze zbrodniczym bakcylem przez ogarnięte twórczym szałem „władze”, nie tylko nieubłaganym palcem wskaże winowajcę, ale przede wszystkim będzie chciał wyciągnąć w stosunku do niego konsekwencje, w postaci pokrycia strat spowodowanych epidemią, która w związku z tym nabiera coraz większego rozmachu. Oczywiście jeszcze nie teraz, bo teraz świat „walczy”, ale skoro epidemia, która w związku z tym będzie musiała potrwać tyle, ile będzie trzeba, szczęśliwie się zakończy, to przystąpimy do kolejnej fazy operacji.
Kandydatką Obozu Zdrady i Zaprzaństwa będzie np. „resortowa »Stokrotka«”?
Czy kandydatką Obozu Zdrady i Zaprzaństwa będzie np. "resortowa »Stokrotka«"? - Stanisław Michalkiewicz o dylematach przedwyborczych jednej z partii opozycyjnych, o sukcesie wyborczym Prawa i Sprawiedliwości, który nie ma ojców, o kasandrycznych przepowiedniach ministra zdrowotnego Szumowskiego i o opętaniu przez zbrodniczego koronawirusa resortu pana ministra Ziobry, o stopniowym pogrążaniu się naszego nieszczęśliwego kraju w chaosie oraz o rasistowskich teoriach spiskowych na temat panującej na całej kuli ziemskiej pandemii.
Ilustracja © brak informacji / za: www.youtube.com
Wideo © asmeredakcja / www.youtube.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz