OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Ubój rytualny Ziobry, wirus, podchody i „Oskary”, rozbieramy Naczelnika Państwa i męczeństwo na pluszowym krzyżu

Wirus, podchody i „Oskary”


      12 września przeszła przez Warszawę demonstracja przeciwko restrykcjom wprowadzanym przez władze pod pretekstem epidemii zbrodniczego koronawirusa. Podczas takich manifestacji niepodobna zachować wymaganego dystansu społecznego, a poza tym uczestnicy protestowali także przeciwko konieczności zakładania kagańców, zwanych pieszczotliwie „maseczkami”. Jak wiadomo, Główny Inspektor Sanitarny w niepojętym przypływie szczerości zdradził, że te maseczki nie mają uzasadnienia medycznego, tylko socjotechnicze; żeby obywateli lepiej wytresować, no i żeby utwierdzić ich w wierze w zbrodniczego koronawirusa. Ale może to być trudne, bo chociaż rząd i opozycja uwijają się jak mogą, by podtrzymać wiarę w zbrodniczego koronawirusa, to irytacja obywateli też rośnie i zatacza coraz szersze kręgi. Inna sprawa, że zbrodniczy koronawirus bywa nie tylko wyrozumiały, ale też wyrobiony politycznie. Świadczą o tym masowe demonstracje na Białorusi przeciwko złowrogiemu prezydentowi Łukaszence, którego co bardziej gorliwi nazywają już „byłym prezydentem”. Uczestnicy tych demonstracji nie tylko nie zakładają żadnych maseczek, ale nie zachowują też dystansu społecznego, zwłaszcza przy bliskich spotkaniach III stopnia z OMON-owcami. Ponieważ jednak manifestują w słusznej sprawie, to zbrodniczy koronawirus taktownie ich nie atakuje. Tymczasem w Niemczech policja rozgoniła manifestację przeciwko restrykcjom właśnie pod pretekstem niezachowywania wymaganego dystansu. Najwyraźniej policja też już wie, że w przypadku manifestacji niesłusznych, zbrodniczy koronawirus atakuje ich uczestników ze szczególną zaciekłością. Kto wie, czy już wkrótce nie doczekamy się nowych mutacji wirusa, które będzie można wykorzystywać dla promocji sodomitów i gomorytów; każdego, kto spróbuje się im sprzeciwiać, zaraz dopadnie taki wirus i zrobi z nim porządek, bez konieczności fatygowania jakiegoś niezawisłego sądu.

       A właśnie niezawisły Sąd Administracyjny po długim deliberowaniu orzekł, że zarządzenie premiera Morawieckiego, by Poczta Polska przeprowadziła wybory korespondencyjne, było „nieważne”. Okazuje się, że marszałek Senatu, pan Grodzki, przetrzymując u siebie przez 30 dni projekt odnośnej ustawy, zrobił pana premiera w tak zwane bambuko, chociaż używał argumentu nieadekwatnego, wyśpiewując za zmarłym niedawno Piotrem Szczepanikiem przebój o „zabójczych kopertach”: „przysyłaj zabójcze koperty, skoro tak nienawidzisz mnie”. Ciekaw jestem, co się teraz stanie z panem premierem, skoro wydał „nieważne” zarządzenie. Najwyraźniej Naczelnik Państwa musiał skądś się dowiedzieć, co tam kombinuje niezawisły sąd, żeby dogodzić panu Adamowi Bodnarowi, który też wykorzystywał każdą okazję, by zaszkodzić znienawidzonemu rządowi „dobrej zmiany” - bo właśnie na sejmowej tapecie znalazła się ustawa o bezkarności. Chodzi o to, że jeśli funkcjonariusz publiczny przekroczy swoje uprawnienia nawet w sposób karygodny, ale będzie dobrze chciał, a konkretnie – będzie chciał w ten sposób przyczynić się do zwalczania epidemii zbrodniczego koronawirusa, to włos mu z głowy spaść nie może. Jestem pewien, że obóz zdrady i zaprzaństwa zagłosuje w tej sprawie tak samo, jak obóz dobrej zmiany, bo jużci – epidemia zbrodniczego koronawirusa może potrwać jeszcze bardzo długo, dłużej niż kadencja obecnego Sejmu, a jeśli naród zakocha się w podstawionym mu w międzyczasie jasnym idolu, to zwycięskiej ekipie taka ustawa też się przyda, podobnie, jak przydałyby się podwyżki, nad którymi zgodnie głosowały obydwa zwaśnione obozy.

       Tymczasem w obydwu zwaśnionych obozach trwają przygotowania do przetasowań. Obóz zdrady i zaprzaństwa kombinuje, jakby tu utrącić Wielce Czcigodnego posła Pupkę przynajmniej ze stanowiska szefa klubu parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej, a w obozie „dobrej zmiany” trwają przygotowania do głębokiej rekonstrukcji rządu. Polegać ma ona, jak wiadomo, na jego odchudzeniu, to znaczy – zmniejszeniu ministerstw do obsadzenia o połowę. Celem tej rekonstrukcji jest osłabienie tak zwanych „przystawek” w postaci partii ministra Ziobry, - która już się odgraża, że nie poprze ustawy o bezkarności - oraz ugrupowania pobożnego posła Jarosława Gowina. Na podstawie dotychczasowej umowy koalicyjnej miały one po dwa ministerstwa, no a teraz miałyby po jednym. Najlepiej wyszedłby na tym pan premier Morawiecki, bo reszta ministerstw należałaby już do niego – chyba, żeby do obozu „dobrej zmiany” doszlusowało PSL, z którym – jak się okazało – namawiał się Naczelnik Państwa. Jednak szef PSL okazał się nieprzejednany, co może oznaczać, że Naczelnik Państwa zaoferował mu za mało. PSL jest bowiem znane ze swojej stuprocentowej zdolności koalicyjnej, ale oczywiście – nie za darmo. Możliwe zatem, że Naczelnik Państwa ponowi swoje podchody i prawdopodobnie dlatego głęboka rekonstrukcja rządu, pierwotnie planowana na połowę września, przesuwa się w przyszłość.

       Z kolei pan Rafał Trzaskowski najwyraźniej postanowił odpocząć trochę od zgryzot, jakich dostarcza mu stanowisko prezydenta Warszawy i zaczął relaksować się w jakimś klubie z muzyczką. Żeby się jeszcze lepiej zrelaksować, zażądał od disk-dżokeja, żeby puścił mu inną, ulubioną muzyczkę, bo – jak powiedział - „to moje miasto”. Rządowa telewizja, która nie przepuszcza żadnej okazji do pokazania pana Trzakowskiego w odpowiednim świetle, zaprezentowała relację z tego wydarzenia. Zareagowała na to z oburzeniem pani Laura Breszka, gwiazda telewizyjnych seriali, oświadczając, iż jej przykro, „że mieszka w takim kraju”. Nie jest tedy wykluczone, że wzorem innych celebrytów, pani Breszka opuści nasz nieszczęśliwy kraj, udając się choćby do Hollywood, gdzie – jak wiadomo – na telewizyjne gwiazdy z Polski czekają z otwartymi ramionami. Kto wie – może zrobi tam oszałamiającą karierę, zwłaszcza, że tamtejsza żydokomuna właśnie wykoncypowała nowe kryteria, jakie powinien spełniać film, żeby dostać „Oskara”. Nie tyle może sam film, co jego obsada. Musi tam rolę grać sodomita, musi być gomoryta, musi być Murzyn – obojętnie jakiej płci – oczywiście Żyd, no i osoba „niesprawna intelektualnie”. Nie dotyczy to zresztą tylko aktorów, ale i ekipy z obsługi. Na przykład film nakręcony przez intelektualnie niesprawnego reżysera z pewnością zostanie przynajmniej nominowany do „Oskara”, więc nic dziwnego, że wielu naszych twórców robi co może, nawet z pewnym wyprzedzeniem. Okazuje się, że żdanowszczyzna, w postaci znanego u nas za pierwszej komuny „realizmu socjalistycznego”, za sprawą żydokomuny, właśnie zakorzenia się za oceanem. Ładny interes!

 

Rozbieramy z uwagą Naczelnika Państwa


      Na widok tego, co się 17 września stało z koalicją Zjednoczonej Prawicy, mógłbym triumfalnie zakrzyknąć za panem Zagłobą: „mości panowie, proroctwa mnie wspierają”, gdyby to rzeczywiście były proroctwa. Tymczasem to nie są żadne proroctwa, tylko efekty długiej obserwacji Jarosława Kaczyńskiego. Jest to człowiek szalenie ambitny i na skutek tego niebezpieczny dla swoich wrogów, ale i dla siebie. Zauważył to jeszcze w 1990 roku Guy Sorman, kiedy przygotowując książkę „Wyjść z socjalizmu”, przeprowadzał rozmowy z różnymi osobami również w Polsce, a wśród nich – z Jarosławem Kaczyńskim, podówczas naczelnym redaktorem „Tygodnika Solidarność”. Rozdział poświęcony Jarosławowi Kaczyńskiemu zatytułował: „Marszałku, jesteśmy”, co było cytatem z piosenki marszowej ku czci marszałka Filipa Petain („Marechal, nous voila!”). Nie chodziło oczywiście o marszałka Petain, tylko o marszałka Piłsudskiego, którego Jarosław Kaczyński jest admiratorem do tego stopnia, że kierując polityką naszego nieszczęśliwego kraju odgrywa historyczną rekonstrukcję przedwojennej sanacji. Ale nie o to chodzi, tylko o to, że – i to już mój wynalazek – odkryłem, że Jarosław Kaczyński jest wprawdzie wirtuozem intrygi, ale takim, który na końcu potyka się o własne nogi. Tak było w roku 1993, kiedy to PC, które wcześniej kręciło całą Polską, nie dostało się do Sejmu, który został zdominowany przez SLD i PSL. Tak było w roku 2007, kiedy to Jarosław Kaczyński jako premier koalicyjnego rządu postanowił wykorzystać bezpieczniaków do wysadzenia swoich koalicjantów, to znaczy – Samoobrony i LPR – w powietrze. Skończyło się jednak na rozpadzie koalicji, a w dodatku – na kompromitacji, kiedy to lansowany w charakterze bicza Bożego na „układ” minister spraw wewnętrznych Janusz Kaczmarek został przyłapany na tym, jak o północy na 40 piętrze warszawskiego hotelu „Marriott”, zdawał sprawozdanie panu Ryszardowi Krauzemu. W rezultacie premier Kaczyński zgłosił dymisję swojego rządu, w następstwie czego odbyły się przedterminowe wybory, a władzę na 8 lat przejęła koalicja PO-PSL, z którą musiał się użerać prezydent Lech Kaczyński. Wreszcie, kiedy Polska ponownie przeszła pod kuratelę amerykańską, PiS pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego powrócił do władzy, bo dopóki Polska była pod kuratelą niemiecką, to PO na pozycji lidera politycznej sceny była oczywistością, ale kiedy Polska przeszła pod kuratelę amerykańską, to nastąpiła podmianka PO na PiS. Ponieważ Niemcy nie zrezygnowały z wpływów politycznych w Polsce i przy pomocy tubylczych folksdojczów próbują je odwojować, nasz nieszczęśliwy kraj stał się widownią nieustannej politycznej wojny między obozem zdrady i zaprzaństwa, a obozem płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm. Obóz zdrady i zaprzaństwa ukrywa swoje prawdziwe zamiary i zadania za parawanem frazesu o „modernizacji” Polski, podczas gdy płomienni dzierżawcy – za parawanem frazesu patriotycznego: „my tutaj rządzim i my dzielim, bez nas by wszystko diabli wzięli!” Bardzo wielu poczciwych ludzi daje się na to nabierać, dzięki czemu PiS, jako kierownik koalicji Zjednoczonej Prawicy, wszedł w drugą kadencję swoich rządów, mając w dodatku zaprzyjaźnionego prezydenta w osobie Andrzeja Dudy. Wydawało się, że już tylko ptasiego mleka im brakuje, aż tu nagle, pod wpływem gówniażerii rzekomo zatroskanej opłakanym losem zwierząt, które już wcześniej zaliczone zostały do „istot czujących”, Jarosław Kaczyński jako Naczelnik Państwa przeforsował ustawę o ochronie zwierząt, demolującą znaczną część nie tylko polskiego, rolnictwa, ale nawet i sportu. Nałożyła się ona na trwającą w obozie „Zjednoczonej Prawicy” rywalizację między „przystawkami”, a premierem Morawieckim, który postanowił przejąć schedę po Naczelniku Państwa przy pomocy politycznego gangu, jaki zamierza sobie zbudować kosztem „przystawek”. Toteż zarówno „Solidarna Polska”, jak i mniej ostentacyjnie tym razem – „Porozumienie” pobożnego posła Jarosława Gowina, stanęły dęba, co postawiło pod znakiem zapytania dalsze istnienie koalicji, a może nawet i rządu, bo w tych warunkach rząd mniejszościowy nie miałby łatwego życia, o ile w ogóle opozycja dałaby mu żyć. Jedyna nadzieja w tym, że po powrocie z Senatu ustawa o ochronie zwierząt nie uzyska wymaganej większości. Słaba to jednak nadzieja, bo w onegdajszym głosowaniu pomysł Naczelnika Państwa wsparła KO i Lewica. Tedy rząd mniejszościowy zostałby zablokowany przez opozycję, która ponadto mogłaby tasować ministrów, wysuwając przeciwko każdemu z nich co tydzień wotum nieufności, które tym razem mogłoby być skuteczne. Jeśli my to wiemy, to tym bardziej musiał to wiedzieć Naczelnik Państwa. Wiedział – a mimo to zrobił to. Musiały skłonić go do tego jakieś ważne przyczyny.
Jakie?

       Tego oczywiście nie wiem, bo Naczelnik Państwa mi się nie zwierza, ale mimo to można domyślić się przyczyny i to nawet niejednej. Pierwszą można wydedukować ze skutków ustawy o ochronie zwierząt, która demoluje znaczne segmenty polskiego rolnictwa, co nie może nie cieszyć państw UE, z Polską na tym polu konkurującym. Może ona zatem być ceną zapłaconą za ekspektatywę odstąpienia UE od wiązania wysokości subwencji od oceny stanu praworządności w kraju członkowskim. Drugą przyczyną może być to, że Naczelnik Państwa wie więcej niż my na temat zaawansowania przygotowań do realizacji żydowskich roszczeń majątkowych wobec Polski. Wiedząc, że ta realizacja, która doprowadzi do poddania narodu polskiego szlachcie jerozolimskiej, jest już tylko kwestią czasu, postanowił oddać władzę, by tę bolesną operację przeprowadził kto inny i żeby odium spadło na tego innego. Taka rzecz bowiem nie zostanie zapomniana nawet i po stu latach, okrywając wieczystą hańbą wykonawcę tej operacji. Wreszcie muszę przypomnieć mój artykuł w „Najwyższym Czasie!” zatytułowany „Exegi monumentum aere perenius”, co się wykłada, że wznoszę pomnik trwalszy od spiżu, w którym wyraziłem przypuszczenie, że Jarosław Kaczyński starannie reżyseruje swój upadek – żeby w sercach ludzi prostych pozostawić po sobie dobre wspomnienie, jak to się stało w przypadku Edwarda Gierka, któremu prawie nikt dzisiaj nie pamięta doprowadzenia państwa do katastrofy. A ta katastrofa już się zbliża, o czym Naczelnik Państwa wie lepiej, niż ktokolwiek inny i pragnie zawczasu zejść z linii strzału, by wypchnąć na nią kogoś innego. I na koniec możliwość ostatnia – że Naczelnik Państwa przelicytował sądząc, że trzyma sytuację pod kontrolą i dlatego może otworzyć się na „ekologiczne” gówniarstwo, któremu ustawa o ochronie zwierząt daje ogromną władzę. To jednak by znaczyło, że znowu potknął się o własne nogi.


 

Męczeństwo na pluszowym krzyżu


      Latem 1967 roku byłem w powiecie biłgorajskim. Za okupacji był to kraj partyzancki, a i w latach 60-tych żyło tam jeszcze wielu AK-owców. „AK-owcy, to są królowie wszelkiej broni, AK-owcy, niech tych żołnierzy Pan Bóg broni. AK-owcy, karabin ciężki bierz, do ręki bierz, by w Polsce hitlerowców zgnieść”. - takie to były piosenki, a akurat ta – na popularną melodię „Anielciu, tyś do mnie listów nie pisała”. Tamtej rejon słynął też z uprawy tytoniu papierosowego odmiany Virginia, który – w odróżnieniu od takiej np. Machorki – musiał być suszony w suszarniach, gdzie trzeba było utrzymywać stałą temperaturę. Toteż o ile w dzień drewno do paleniska podkładały gospodynie, to w nocy dyżurowali gospodarze – a żeby czas się nie dłużył, to zabawiali się rozmową, a żeby rozmowa nie upadała, to od czasu do czasu pokrzepiali się wódeczką. Rozmowy przeważnie obracały się wokół okupacyjnych wspomnień – a było co wspominać, bo większość z ówczesnych gospodarzy w takiej czy innej formie związana była z partyzantką – niektórzy również i po wojnie. Pamiętam np. opowieść o wybatożeniu miejscowego działacza PPR, który, za każdym uderzeniem batoga, musiał krzyczeć: „jestem bolszewicki pachołek, za to mnie w dupę biją!” W tych rozmowach uczestniczył niekiedy tamtejszy nauczyciel. Słuchał wspomnień z wielkim zainteresowaniem, ale kiedy miał już trochę w czubie, to i jemu zaczynały przypominać się różne partyzanckie epizody. Wspomnienia nauczyciela miały to do siebie, że nigdy nie były osadzone ani w miejscu, ani w czasie. Nie było to specjalnie dziwne, bo był on młodszy o kilka lat ode mnie, a ja przecież jestem rocznik powojenny.

       Te wspomnienia odżyły za sprawą mojej faworyty, Wielce Czcigodnej Joanny Scheuring-Wuielgus, która – zapewnie pod wpływem różnych legendarnych wspomnień „legend Solidarności”- postanowiła podczas studiów włączyć się osobiście do walki z komuną. Co konkretnie komunie złego zrobiła – tego już nie powiedziała, czemu nie można się dziwić, jako że studia skończyła dopiero w roku 1997, a więc osiem lat po ogłoszeniu przez panią Joannę Szczepkowską, że „4 czerwca 1989 roku upadł komunizm”. Okazuje się, że zasada „me too” znajduje zastosowanie nie tylko w przemyśle molestowania, ale również – w budowaniu legend. A co to jest legenda? Ano, to jest elegancka nazwa fałszywej wersji historii. Ale dopuszczam też ewentualność, że moja faworyta, Wielce Czcigodna... - i tak dalej – postanowiła włączyć się do walki z komuną z przyczyny głębszej, mianowicie z pragnienia dołączenia do orszaku męczenników. 

Sprytna taktyka żydokomuny

      Jak wiadomo, na obecnym etapie dziejowym, rewolucja komunistyczna prowadzona jest nie tylko według innej strategii, niż znana nam „za komuny” strategia bolszewicka, ale również przy wykorzystaniu proletariatu zastępczego w postaci zboczeńców, wariatów i feministek. A do czego służy proletariat – również proletariat zastępczy? Proletariat służy do tego, by żydokomuna miała kogo „wyzwalać”. Ale jakże tu „wyzwalać” i od czego, kiedy proletariat nie jest prześladowany? Takie wyzwalanie nie byłoby wiarygodne, a zatem – co robić – jak retorycznie pytał Lenin? Ano, trzeba ogłosić, że proletariat jest prześladowany i uświadomić mu to. Wymaga to cierpliwości, bo – jak powiada w swojej „Psychologii tłumu” Gustaw Le Bon, kiedy w nieskończoność powtarza się jakąś tezę, nawet oczywiście sprzeczną z wszelkim doświadczeniem, a najlepiej właśnie taką – to po pewnym czasie zostanie ona przez tłum podświadomie przyjęta za niewzruszalną prawdę. Toteż żydokomunie po kilkudziesięciu latach perswazji, udało się wmówić feministkom, że są oprymowane przez „męskie szowinistyczne świnie”, a od tej opresji uwolnić je może tylko rewolucja. Jest to pogląd oczywiście sprzeczny nie tylko z doświadczeniem życiowym, ale i z ustawodawstwem, które wyposaża kobiety kosztem mężczyzn w niezwykle wartościowe przywileje, czego dowodem jest choćby nasza pani Żorżeta. Wprawdzie jej nie bardzo wypada uchodzić za oprymowaną, ale większość feministek jest w zupełnie innej sytuacji i może swoje męczeństwo wystawiać na pokaz, łącznie z owłosionym kroczem – jak to mogliśmy oglądać podczas jednej z wielu manifestacji. Zresztą – gdyby męczeństwo, zwłaszcza na pluszowym krzyżu, nie przynosiło korzyści, to męczenników byłoby tylu, co kot napłakał, a tak, to ich szeregi rosną w postępie geometrycznym. Podobnie jest ze zboczeńcami i wariatami; ja nie sądzę, by w Polsce było aż tylu zboczeńców i wariatów, ilu się w ostatnich kilku latach ujawniło, ale skoro taki kostium zabezpiecza przed wszelką odpowiedzialnością za rozmaite dokazywania, a poza tym – skoro dzięki staremu grandziarzowi można za to wypić i zakąsić, to dlaczego nie udawać kobiety, zboczeńca lub wariata? W ten oto sposób żydokomuna ma proletariat zastępczy, którym nie tylko może dźgać swoich przeciwników w chore z nienawiści oczy, ale również organizować „fołksfont”, który by stanowił dla nich zarówno zaplecze, jak i grupę nacisku. Mogliśmy to zaobserwować nie tylko w postaci poręczenia, jakiego „Margotowi” udzielił rabin Adam Boniecki i przewielebny ksiądz Michael Schuldrich, to znaczy – oczywiście odwrotnie – rabin Michael Schuldrich i przewielebny ksiądz Adam Boniecki.(co tu mówić; w miarę postępów ekumenizmu takie freudowskie pomyłki będą się zdarzały coraz częściej) – ale również w postaci inicjatywy pani reżyserowej Agnieszki Holland, która właśnie wezwała prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego do okazania solidarności z „prześladowanymi”. Pan prezydent Trzaskowski ma teraz inne zmartwienia, przede wszystkim z ponowną awarią kolektora ściekowego, wskutek czego ozonowana „Trzaskowianka” znowu spływa Wisłą do morza – ale na szczęście wpadł na pomysł, że to nie awaria, tylko sabotaż, więc nie tylko jest niewinny, ale poniekąd sam też doświadczył męczeństwa, a w takim razie na pewno solidarność okaże.

  Męczennicy grożą krwawą rewolucją

      „Krew naszą długo leją katy; wciąż płyną ludu gorzkie łzy. Nadejdzie jednak dzień zapłaty, sędziami wówczas będziem my” - śpiewali socjaliści skupieni pod sztandarem czerwonym - „bo na nim robotników krew” - a wtórowała im żydokomuna, wyśpiewując w „Międzynarodówce”, że „przeszłości ślad dłoń nasza zmiata, przed ciosem niechaj tyran drży”. I w Rosji to się udało, wskutek czego nastała tyrania, jakiej świat jeszcze nie widział, no, może z wyjątkiem starożytnej Asyrii za panowania Sargona. Warto dodać, że pani reżyserowa wywodzi się z familii, która w służbie tej zbrodniczej idei położyła spore zasługi, ale nie o to chodzi, by rozdrapywać stare rany, tylko żeby zwrócić uwagę, że pryncypiami taktyki komunistycznej mogła nasiąknąć właśnie w rodzinie.

       Na czym tak sprytna taktyka polega? Na tym, że strona atakująca, strona agresywna, prezentuje się jako ofiara przemocy swoich ideowyczh przeciwników. Tak właśnie postępował Cassius Clay, już nie pamiętam, czy jeszcze pod starym nazwiskiem, czy już jako Muhammad Ali. Walcząc na ringu z przeciwnikiem perswadował mu: „bracie, pogódźmy się, nie rób mi krzywdy, jesteś cięższy ode mnie” - a kiedy tamten okazywał się na tę argumentację oporny i uderzał, to Ali krzyczał: „biją Murzyna!” Na takie dictum przeciwnikowi – zresztą też Murzynowi - opadały ręce, a wtedy Ali go nokautował. To męczeństwo to oczywista nieprawda, ale – jak powiada Gustaw Le Bon – nie o to chodzi, czy to prawda, czy nie, tylko czy to rozbraja przeciwnika. Warto zwrócić uwagę, że ta taktyka bazuje na chrześcijaństwie, które dla ofiar prześladowań zawsze nakazywało współczucie. Taka taktyka nie zrobiłaby najmniejszego wrażenia na bojownikach Państwa Islamskiego, toteż nie słychać, by ujawniały się tam jakieś feministki, zboczeńcy, czy wariaci, co to nie wiedzą, do której z 77 płci należą – ale w Europie, czy Ameryce, gdzie chrześcijaństwo wprawdzie dogorywa, ponieważ jego moralni przywódcy koncentrują się już tylko na własnych pępkach i genitaliach – ale jego zasady, wpajane ludziom przez wieki, siłą inercji jeszcze kierują ich postępowaniem. Żydokomuna jest spostrzegawcza; tego odmówić jej niepodobna, toteż nic dziwnego, że chociaż przykłada rękę do rozkładu chrześcijaństwa i łacińskiej cywilizacji, to jednak na nich pasożytuje. I jak każdy pasożyt - nie troszczy się o swego żywiciela, czy przeżyje on ten eksperyment, czy nie – tylko – czy on sam osiągnie cele, jakie sobie postawił. A potem przychodzi Hitler i zabawa się kończy.

       No i teraz, kiedy wypuszczony z aresztu Michał S. używający ksywy „Margot”, zapowiada podjęcie środków bardziej radykalnych, niż dotychczas, krwawej rewolucji nie wyłączając, to jednocześnie „folksfront”, do którego ostatnio dołączyli biskupi, nie tylko kładąc fundamenty pod teologię sodomii i gomorii, ale i pod diecezjalne ośrodki terapeutyczne dla zboczeńców, finansowane oczywiście przez Bogu ducha winnych parafian – ten fołksfront bije na alarm – ale nie przeciw planom „krwawej rewolucji”, tylko przeciw prześladowaniom feministek, zboczeńców i wariatów. Pozorów moralnego uzasadnienia również krwawej rewolucji dostarczają utytułowani durnie w rodzaju profesora Uniwersytetu Warszawskiego Michała Bilewicza - zapewne z „korzeniami” – bo był redaktorem pisma „Jidełe” (Żydek) - który już nie może się doczekać takich zmian w kraju, żeby „dzieciaki” mogły sobie „obrażać symbole, profanować pomniki i zniesławiać ministrów. Dopóki nikogo nie biją, mogą dokazywać.” - powiada pan profesor. Ale chyba nie wszystkie „symbole”, na przykład menorę – mogą profanować? Podobnie jak chyba nie wszystkie pomniki – na przykład – pomnik Bohaterów Getta? No a profesorów? Też mogą „zniesławiać”? Tymczasem „Margot” trafił do aresztu właśnie za pobicie, a poparcie „fołksfronu” najwyraźniej go rozzuchwaliło zradykalizowało, bo teraz zapowiada „krwawą rewolucję”. Ja bym jednak tych „dzieciaków” nie lekceważył, bo Lenina, czy Hitlera też lekceważono, no a potem się rozdokazywali i już było za późno. Ale historia najwyraźniej wielu niczego nie nauczyła, zwłaszcza pana prof. Bilewicza z Uniwersytetu Warszawskiego, który coraz szybciej przekształca się w Park Jurajski.


Ubój rytualny Zbigniewa Ziobry odroczony decyzją Biura Politycznego PZPRewolucyjnej



Ubój rytualny Zbigniewa Ziobry odroczony decyzją Biura Politycznego Polskiej Zjednoczonej Prawicy Rewolucyjnej - Stanisław Michalkiewicz nie tylko o kolejnym spektaklu mającym na celu zaprezentować zdumionej widowni dobroduszność pana prezydenta Dudy, granym przez wysoko opłacaną trupę Populizmu i Socjalizmu, także o objawieniu się nowej orientacji seksualnej podczas "wesela" wnuczki Wojciecha Młynarskiego i o nadejściu jesieni, któremu nie musiał pomagać żaden rząd.

 
© Stanisław Michalkiewicz
16-22 września 2020






Ilustracja © brak informacji / za: www.youtube.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2