OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

„Naczelnik Państwa” zakładnikiem pana Dudy? Potyczka o wolność słowa i powracająca fala

Powracająca fala


        „Nie znałeś litości panie i my nie znajmy litości” – pisał w „Dziadach” Adam Mickiewicz. Ta pogróżka nabiera szczególnej aktualności w momencie, gdy w naszym bantustanie walka, może nie tyle klasowa, co polityczna, zaostrza się zarówno z powodu wojny o praworządność, za pośrednictwem której Niemcy, oczywiście przy pomocy licznych tubylczych folksdojczów, próbują odzyskać swoje wpływy polityczne w Polsce, uszczuplone wskutek ponownego przejścia naszego kraju pod kuratelę amerykańską – jak i z powodu wyborów prezydenckich, z okazji których wszyscy ze swoich spiżarni wyciągają rozmaite „haki”, czyli kompromaty, mające pogrążyć w oczach opinii publicznej polityków popieranych przez nieprzyjacielskie gangi. Wraz z nieubłaganym zbliżaniem się terminu wyborów, zacietrzewienie narasta, ogarniając nawet środowisko patentowanych autorytetów moralnych, wprawdzie kierujących się w życiu mądrością, ale mądrością etapu.

        Jednak początków tego, co się teraz wyprawia i będzie jeszcze wyprawiało, należy szukać w początkach lat 90-tych, kiedy to ustawa o policji dopuściła tzw. prowokację policyjną, do której prawo uzyskały później takie instytucje, jak Centralne Biuro Antykorupcyjne. Na czym polega prowokacja? Na tym, że prowokator zachęca prowokowanego, by dopuścił się przestępstwa w celu wszczęcia przeciwko niemu postępowania karnego, które doprowadzi go za kraty z mocy wyroku niezawisłego sądu. Warto zwrócić uwagę, że prowokacja odbywa się, kiedy jeszcze żadnego przestępstwa nie było, a więc nie mogło pojawić się „uzasadnione podejrzenie”, o którym wspomina art. 303 kodeksu postępowania karnego. To przestępstwo ma się dopiero dokonać właśnie jako rezultat prowokacji. Jest zatem oczywiste, że prowokacja policyjna jest niewątpliwie sprzeczna z podstawowymi zasadami wymiaru sprawiedliwości i w ogóle – cywilizowanego porządku prawnego. Z tego powodu rodzi rozmaite sytuacje wątpliwe nie tylko pod względem etycznym, ale i prawnym. Na przykład prowokator nasłany przez jakąś upolitycznioną bezpieczniacką watahę przychodzi do urzędnika i próbuje pod jakimś pretekstem wręczyć mu łapówkę, by go potem aresztować i oddać w ręce niezawisłego sądu – ponieważ na posadę zajmowaną przez prowokowanego ostrzy sobie zęby jakiś konfident, którego w ten sposób trzeba wynagrodzić. Ale prowokowany w stanie silnego wzburzenia nie tylko żadnej łapówki nie przyjmuje, ale w dodatku łamie krzesło na głowie prowokatora, którego karetka na sygnale musi zawieźć do szpitala, żeby tam mu rozbitą głowę posklejali. Ponieważ prowokator jest funkcjonariuszem państwowym i w dodatku na służbie, ów uczciwy urzędnik, co prawda w nieświadomości rzeczy, niemniej jednak dopuścił się czynnej napaści na funkcjonariusza państwowego podczas wykonywania przezeń czynności służbowych, no i oczywiście – ciężkiego uszkodzenia ciała, a być może, jeśli głowy nie uda się skleić – pobicia ze skutkiem śmiertelnym, co grozi karą nawet więzienia dożywotniego. Gdyby urzędnik ów łapówkę przyjął, jego odpowiedzialność byłaby znacznie łagodniejsza. Prowokacja policyjna musi zatem zniechęcić każdego normalnego człowieka do uczciwości. Oto przykład owocu zatrutego drzewa.

        Jeśli zatem państwo oczekuje od obywateli, że będą zachowywali się przyzwoicie, to samo też nie może uciekać się do środków niegodziwych – a do takich właśnie należy prowokacja policyjna. Tymczasem zalegalizowanie jednego łajdactwa musi doprowadzić do legalizowania kolejnych łajdactw – i tak właśnie się stało na podstawie ustawy z 25 czerwca 1997 roku o świadku koronnym. Jest to przestępca, który w zamian za obietnicę bezkarności, dożywotnią ochronę i dożywotnie utrzymanie na koszt państwa, godzi się na wydanie wspólników przestępstwa. Tyle rewolucyjna teoria, ale wiadomo, że rewolucyjna teoria to jedno, a rewolucyjna praktyka to sprawa druga. Skoro już świadek koronny zostaje obsypany takimi dobrodziejstwami, to tym, którzy go tymi dobrodziejstwami obsypują, trudno powstrzymać pokusę nakłonienia takiego świadka, by trochę puścił wodze fantazji. Słuchaj no, frędzlu – mówi mu jego protektor. – Masz wszystko, czego dusza zapragnie, więc powinieneś się odwdzięczyć. Masz tu gotowca, naucz się go na pamięć, a potem zeznaj wszystko, jak się należy. Bo jak nie, to na wolności dowiedzą się o tobie, a wtedy sam wiesz – twoi kolesie nakręcą twoje bebechy na wałek od studni. Krótko mówiąc, przed takim jegomościem jego protektor kładzie – jak mówi Pismo Święte – „życie i śmierć”. Nietrudno się domyślić, co taki świadek wybierze, co przyjdzie mu tym łatwiej, że już raz mu się to przytrafiło, a wymowni Francuzi powiadają, że „kto raz był królem, ten zawsze zachowa majestat”. Toteż taki świadek koronny to prawdziwy skarb, bo zezna wszystko, co mu się każe, a na tej podstawie można będzie zgubić każdego, kto akurat znajdzie się na celowniku protektora.

        Doświadczył tego pan minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, a ściślej – jego małżonka, pani Patrycja. Oto na Ukrainie żyje sobie jak u Pana Boga za piecem świadek koronny w osobie gangstera o pseudonimie „Broda”. Był on wcześniej używany do zeznań w sprawie zabójstwa generała Papały i najwyraźniej musiał udowodnić swoją użyteczność panu ministrowi Mariuszowi Kamińskiemu, który nie mógł się go nachwalić z powodu demaskowania rozmaitych świństw, jakich dopuszczali się działacze Platformy Obywatelskiej. „Organy” trzymają w swoim chlewie jeszcze innego rarytasa w osobie „Masy”, który też zeznaje, jak się należy – a wie wszystko, chociaż powiadają, że podobno nie tyle, co „Broda”, który wie jeszcze więcej.

        No i stało się, ze do „Brody” musiał dotrzeć jakiś nieprzyjaciel rządu „dobrej zmiany”. Czy ze starych kiejkutów, czy może z jakiejś innej watahy – to nieważne. „Na portiera tajniak mruga. Portier – owszem, portier – sługa. Ta w woalu, tamta w szalu, na kwadransik, prosto z balu. Ot – momencik, ot – przelotem. Szybko – i na bal z powrotem” – pisze poeta w „Balu w Operze”. Ale to dopiero początek, bo teraz informacje przekazane przez świadka koronnego trzeba jeszcze spożytkować politycznie. A w jaki sposób? Ano, za pośrednictwem „dziennikarzy śledczych”. Myślę, że każdy tajniak ma swojego dziennikarza śledczego, podobnie jak kiedyś każdy dziedzic miał swojego pachciarza – bo teraz jest odwrotnie; każdy pachciarz ma swojego dygnitarza. I temu dziennikarzowi tajniak powiada tak: pani Aniu, ma tu pani gotowca, niech no pani opisze to wszystko swoimi słowami, jak to tylko pani potrafi – a my potem załatwimy pani nagrodę Pulitzera. Tym razem do rewelacji „Brody” – jak to się mówi – „dotarł” pan red. Wojciech Czuchnowski, który z niejednego komina wygartywał, no i puścił to u pana red. Michnika, który swojej niechęci do „dobrej zmiany” nawet nie próbuje ukrywać pod maską szlachetnej „misji”. Nie ma zresztą takiej potrzeby, bo wiadomo, że pan red. Michnik zawsze spełnia szlachetną misję, bez względu na to, co robi, na tej samej zasadzie, że czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty.

        Małżonka pana ministra Ziobry odgraża się, że podejmie kroki prawne – i na pewno tak zrobi, ale wszystko zależy od tego, czy sprawa trafi do sędziego mianowanego z rekomendacji nowej Krajowej Rady Sądownictwa, czy jeszcze ze starego układu. Jeśli do nowego sędziego, to kroki prawne mogą okazać się bezskuteczne, bo na podstawie uchwały trzech połączonych izb Sądu Najwyższego, orzeczenia zapadłe z ich udziałem są obarczone wadą prawną w postaci niedostatecznej bezstronności i jako takie – z konwejera kasowane w kasacji. Jeśli sprawa trafi do niezawisłego sędziego ze starego układu, to jeszcze gorzej. Tak czy owak – sierżant Nowak – jak mawiano za moich czasów w kołach wojskowych.



Potyczka o wolność słowa


        Ponieważ Urząd Ochrony Danych Osobowych zażądał ode mnie złożenia wyjaśnień w terminie 7 dni, właśnie je tam przekazałem listem poleconym, a poniżej reprodukuję je w całości.

Warszawa, 22 lutego 2020 r.

Sygn. DS.523.888.2020.PR.MC

Urząd Ochrony Danych Osobowych
Departament Skarg
Wydział ds. Sektora Prywatnego
ul. Stawki 2
00-193 Warszawa
Odpowiedź na pismo z dnia 18 lutego

        W odpowiedzi na Wasze Pismo z dnia 18 lutego br. w związku ze skargą pani Żanety Kąkolewskiej, reprezentowanej przez pana Jarosława Głuchowskiego o przetwarzanie jej danych osobowych, wyjaśniam, co następuje:

        a) Dane w postaci imienia i nazwiska pani Żanety Kąkolewskiej pozyskałem – po pierwsze – z informacji telefonicznej, udzielonej mi 14 listopada 2019 r. przez pana Mateusza Stanisława Borka, komornika sądowego w Wołominie, który prowadził przeciwko mnie egzekucję świadczeń pienieżnych opiewających na sumę prawie 190 tysięcy złotych. Pan Borek w odpowiedzi na moje pytanie, kto jest moim wierzycielem, wyjaśnił, że jest nim pani Żaneta Kąkolewska.

        b) Z odpisu wyroku Sądu Okręgowego w Poznaniu z 30 sierpnia 2019 roku, jaki na moją prośbę otrzymałem w listopadzie 2019 roku w związku z prowadzoną przeciwko mnie egzekucją.

        c) Z pism wysłanych mi na moją prośbę przez pana Mateusza Stanisława Borka, komornika sądowego w Wołominie, który w ten sposób z opóźnieniem nadesłał mi zarówno tytuł wykonawczy, jak i zawiadomienie o wszczęciu egzekucji.

        d) Z pisma Waszego Urzędu, na które właśnie odpowiadam.

        Z okoliczności tych wynika, że z każdego źródła otrzymałem informację o imieniu i nazwisku pani Kąkolewskiej bez jakichkolwiek zastrzeżeń, co do dzielenia się tą wiedzą z kimkolwiek. Ponieważ w publikacji zatytuowanej „Ani dnia, ani godziny” zwracałem się do moich Czytelników o pomoc w wykonaniu wyroku Sądu Okręgowego w Poznaniu, uznałem za stosowne i celowe poinformowanie ich o osobie mego wierzyciela, ponieważ w przeciwnym razie mój apel o pomoc nie brzmiałby w pełni wiarygodnie.

        Co do podstawy prawnej, której Wasz Urząd się ode mnie domaga, nie mogę powstrzymać się od spostrzeżenia, że w związku z nasilającą się walką o praworządność, w naszym kraju zapanowała atmosfera szalenie jurydyczna, w związku z czym dochodzi do sytuacji, że jeśli na lekcji rachunków nauczycielka mówi uczniom, że dwa dodać dwa jest cztery, to oni pytają, czy ma na to świadków. Skoro jednak Państwo nalegają, to uprzejmie wyjaśniam, że na świecie jest mnóstwo ważnych rzeczy i zjawisk, które zachodzą bez konkretnej podstawy prawnej. Na przykład Ziemia obraca się wokół Słońca bez podstawy prawnej. Bez podstawy prawnej następują po sobie pory roku, a ponadto bez podstawy prawnej ludzie rodzą się i umierają – chyba, że któryś zostanie skazany na karę śmierci. Wtedy zgon następuje na podstawie prawnej – ale są to sytuacje raczej wyjątkowe.

        Podstawą systemu prawnego obowiązującego w Polsce jest konstytucja z 1997 roku, której przepisy, na podstawie art. 8 ust. 2, stosuje się bezpośrednio, chyba, że sama konstytucja stanowi inaczej. Co więcej – zgodnie z orzeczeniami Trybunału Konstytucyjnego, które zapadły w okresie, gdy kompetencje TK nie były jeszcze kwestionowane – konstytucja ma pierwszeństwo przed prawem Unii Europejskiej. Oznacza to, że gdyby nawet jakimś cudem weszło w Polsce w życie prawo UE niezgodne z konstytucją, to decydują normy konstytucyjne. Zgodnie z art. 7 konstytucji, organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa. Oznacza to, że organy władzy publicznej na każdy swój krok muszą mieć wyraźne zezwolenie w systemie prawnym i poruszać się tylko w jego granicach. W przypadku obywatela jest inaczej. Zgodnie z art. 31 konstytucji, wolność człowieka podlega ochronie prawnej, a z ust. 2 tegoż artykułu wynika, że nikogo nie wolno zmuszać do czynienia tego, czego mu prawo nie nakazuje. Oznacza to, że w granicach wyznaczonych przez nakazy prawa, człowiek może postępować według swego uznania i nie musi w pośpiechu doszukiwać się w aktach promulgacyjnych podstawy prawnej, kiedy na przykład zamierza ulżyć naturalnej potrzebie. Ponadto z art. 42 ust. 3 konstytucji, każdego uważa się za niewinnego, dopóki jego wina nie zostanie stwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu. Ponieważ w zacytowanych artykułach konstytucji gwarancji wolności dostarcza Rzeczpospolita Polska, to oznacza, że na obywatelu nie może ciążyć obowiązek wskazywania podstawy prawnej swoich działań. Przeciwnie – to organ Rzeczypospolitej Polskiej powinien wskazać mu, jakiego rodzaju zakaz prawa naruszył, zwłaszcza w sytuacji, gdy mu grozi rozmaitymi konsekwencjami. W piśmie, jakie pan mecenas Jarosław Głuchowski skierował do mnie z żądaniem, bym w terminie 7 dni zapłacił mu kolejne 150 tysięcy złotych, też domagał się, bym poinformował go o podstawie prawnej podania imienia i nazwiska pani Kąkolewskiej, ponieważ według „jego opinii”, mogłem „przetwarzać” te dane tylko w związku z postępowaniem egzekucyjnym. Pomijam już okoliczność, że opinia pana mecenasa Jarosława Głuchowskiego nie jest źródłem prawa w Rzeczypospolitej Polskiej, ani on sam nie jest żadnym organem władzy publicznej, którego żądaniom powinienem się podporządkować, ale zwracam uwagę, że podałem tę informację do wiadomości właśnie w związku z toczącym się przeciwko mnie postępowaniem egzekucyjnym. Wreszcie z art. 45 ust. 2 konstytucji wynika, że nawet w sytuacji, gdy postępowanie sądowe toczy się z wyłączeniem jawności, wyrok ogłaszany jest publicznie. Publicznie – to znaczy, że może zapoznać się z jego treścią nieograniczona liczba osób. A ponieważ w wyroku zaocznym, jaki zapadł przeciwko mnie, musiało znajdować się i się znajdowało imię i nazwisko pani Żanety Kąkolewskiej, jako mojego wierzyciela, to znaczy, że decydując się na wytoczenie mi powództwa, powinna zdawać sobie sprawę z tego, iż jej imię i nazwisko zostaną ujawnione w wyroku i w ten sposób przedostaną się do wiadomości publicznej. Jeśli nawet sama nie zdawała sobie z tego sprawy, to powinien poinformować ją o tym jej pełnomocnik, ale nie wiem, czy to zrobił, czy też informację tę przed swoją klientką zataił. Tymczasem pan mecenas Głuchowski, który sam uchylił się od podania mi podstawy prawnej żądania zapłacenia mu w terminie 7 dni 150 tysięcy złotych, najwyraźniej próbuje instrumentalnie posłużyć się Waszym Urzędem w nadziei, że podpierając się jego autorytetem, będzie mógł swoje życzenia zrealizować za pośrednictwem niezawisłego sądu, czyli w tak zwanym majestacie prawa. Tymczasem rozporządzenie Rady UE i PE 2016/679, na które państwo powołujecie się w skierowanym do mnie piśmie z 18 lutego br., implementowane w polskiej ustawie o ochronie danych osobowych, ma znaczenie wykluczające zastosowanie go wobec osoby fizycznej, nie zajmującej się automatycznym gromadzeniem i operowaniem danymi. Oświadczam tedy, że jestem osobą fizyczną i nawet mam na to świadków, że nie zajmuję się automatycznym gromadzeniem, ani nie zajmuję się operowaniem danymi.

        Ponieważ w skierowanym do mnie piśmie Urząd Wasz domaga się ode mnie również ustosunkowania się do treści skargi pana mecenasa Jarosława Głuchowskiego, wyjaśniam, co następuje:

        W punkcie 2 swojej skargi pan mecenas informuje, że spotkałem się „z powszechną krytyką” mego zachowania, to znaczy - podania do wiadomości imienia i nazwiska pani Żanety Kąkolewskiej. Myślę, że pan mecenas przesadza z tą „powszechnością” która zresztą jest pojęciem nieostrym, chociaż nie przeczę, że spotkałem się z – nazwijmy to – krytycznymi ocenami ze strony osobników szczególnie uwrażliwionych moralnie. W listach kierowanych na adres mojej poczty elektronicznej nie szczędzili mi krytycznych ocen, używając przy tym inwokacji, z których inwokacja: „Ty skurwysynu w dupę jebany” należała do najłagodniejszych. Pan mecenas powiada, że „nic sobie z tego nie robiłem”. To prawda – ale co by pan mecenas rozkazał mi w tej sytuacji zrobić?

        Odnośnie tego, czy pani Kąkolewska została skrzywdzona i w jakim stopniu, nie zamierzam się wypowiadać, chociaż akurat mam przed sobą uzasadnienie wyroku Sądu Apelacyjnego w Poznaniu, zatwierdzającego orzeczenie nakazujące Towarzystwu Chrystusowemu dla Polonii Zagranicznej wypłacenie pani Kąkolewskiej miliona złotych. W pierwszej części tego uzasadnienia Sąd Apelacyjny prezentuje ustalenia stanu faktycznego, dokonane przez sądy w Stargardzie Szczecińskim i Szczecinie, które prowadziły postępowanie przeciwko księdzu. Czytamy tam m. in. że powódka „po powrocie do domu (rodzinnego – SM) nie utrzymywała z R. B. kontaktów osobistych, wymieniali jednak SMS-y, które zawierały treść erotyczną”. Skoro „wymieniali”, to znaczy, że przynajmniej niektóre z nich musiała pisać pokrzywdzona. Z uzasadnienia wynika też, że „pierwszy proces odbywał się jawnie, a na sali rozpraw obecni byli przedstawiciele mediów” (…) W gazetach ukazywały się publikacje szczegółowo opisujące zdarzenia (w tym sugerujące istnienie związku faktycznego pomiędzy powódką a księdzem)”. Dalej czytamy, że Sąd „odmówił wiary jej (tzn. pokrzywdzonej - SM) zeznaniom w tej ich części, w których pokrzywdzona utrzymywała, że sprawca stosował wobec niej przemoc fizyczną, przymus psychiczny i kontrolował każdy jej krok”. W świetle medialnego rozgłosu, jaki towarzyszył tej sprawie (gazeta „FAKT” w roku 2009 opublikowała nawet opatrzoną zdjęciem rozmowę z ojcem pokrzywdzonej i dopiero w roku 2019, wzorem orwellowskiego Ministerstwa Prawdy, publikację tę wycofała), trudno potraktować serio stwierdzenia zawarte w punkcie 6 skargi skierowanej przez pana mecenasa Głuchowskiego, jakoby „powódka NIGDY (podkr. Jarosława Głuchowskiego) nie ujawniała swego miejsca zamieszkania”. Nie to jest jednak istotne, ale okoliczność, że w ramach tej konspiracji, jako swoje miejsce zamieszkania podawała adres kancelarii pana mecenasa Jarosława Głuchowskiego, co nie mogło odbywać się bez wiedzy i zgody jej pełnomocnika sporządzającego pozew. Wynika z tego, że pełnomocnik pani Żanety Kąkolewskiej z premedytacją wprowadził Sąd Okręgowy w Poznaniu w błąd co do faktycznego miejsca zamieszkania swojej klientki. Tymczasem to była właśnie podstawa, dla której Sąd Okręgowy w Poznaniu, najwyraźniej wprowadzony w błąd co do faktycznego miejsca zamieszkania pani Kąkolewskiej, uznał się za właściwy miejscowo i wydał wyrok zaoczny przeciwko mnie.

        W zawartej w punkcie 11 skargi pana mecenasa Głuchowskiego sugestii, jakobym celowo nie odbierał korespondencji kierowanej pod adresem, pod którym nie mieszkałem od co najmniej 11 lat, nie ma jakiejkolwiek logiki. W jakim mianowicie celu miałbym nie odbierać korespondencji, nie uczestniczyć w postępowaniu, pozbawiając się w ten sposób możliwości obrony i narażając się na to, iż sąd – na podstawie art. 339 par. 2 kpc - wyda niekorzystny dla mnie wyrok zgodnie z żądaniem pozwu? To raczej stronie powodowej mogło zależeć na tym, by wprowadzić sąd w błąd również co do miejsca mego zamieszkania, nie dopuścić w ten sposób, bym wziął udział w postępowaniu i się bronił – bo dzięki temu uzyskiwała wszystko, czego się w pozwie domagała. Ten przypadek znakomicie pasuje do rzymskiej zasady: is fecit cui prodest (ten zrobił, kto skorzystał). Jeszcze gorzej wygląda sugestia pana mecenasa Głuchowskiego z 15 punktu skargi, jakobym nadal mieszkał pod nieaktualnym od ponad 11 lat adresem. W tym samym punkcie bowiem podaje on informację, że złożyłem sprzeciw od wyroku zaocznego. Rzeczywiście 20 listopada ub. roku złożyłem taki sprzeciw (nawiasem mówiąc, do dzisiejszego dnia nie otrzymałem nań odpowiedzi), dołączając do niego zaświadczenie o stałym zameldowaniu pod aktualnym adresem, którego kopię, wraz z kopią sprzeciwu, powinien otrzymać z Sądu Okręgowego w Poznaniu pan mecenas Jarosław Głuchowski. Sugerując zatem w skardze datowanej na 10 lutego br , jakobym nadal był zameldowany i mieszkał pod nieaktualnym od ponad 11 lat adresem, świadomie mija się prawdą. W jakim celu to robi – tego mogę się domyślać i pozwolę sobie podzielić się tymi domysłami z Waszym Urzędem.

        Rzecz w tym, że wprawdzie Towarzystwo Chrystusowe dla Polonii Zagranicznej wypłaciło pani Kąkolewskiej zasądzony milion złotych, ale złożyło do Sądu Najwyższego wniosek o kasację wyroku. Sąd Najwyższy wniosku nie odrzucił, wyznaczając termin rozpatrzenia kasacji na 20 grudnia ub. roku. Jednak tego dnia pan mecenas Głuchowski nie stawił się w sądzie, uzasadniając to chorobą, wskutek czego termin rozpoznania kasacji został przesunięty. Następnie doszło do zmiany składu SN, który miał tę kasację rozpoznać, pod pretekstem że skład poprzednio wyznaczony był „za bardzo związany z Kościołem”. Wyznaczony został tedy skład jeszcze niezawiślejszy od poprzedniego, ale mimo to losy kasacji nie są stuprocentowo pewne.

        Tymczasem – jak w wypowiedzi dla „Gazety Wyborczej” ujawniła pani Kąkolewska występująca tam jako „Kasia” - pan mecenas Jarosław Głuchowski pobrał od niej 300 tysięcy złotych tytułem honorarium za pełnomocnictwo. Gdyby Sąd Najwyższy kasację uwzględnił i wyrok Sądu Apelacyjnego w Poznaniu uchylił, to pani Kąkolewska musiałaby ten milion zwrócić, a przynajmniej – przekazać do depozytu sądowego – czym we wspomnianej wypowiedzi dla „GW” była bardzo zaniepokojona. Ona bowiem już tego miliona nie ma, bo pan mecenas... - i tak dalej. Tedy już doprowadził do uzyskania 150 tys. złotych ode mnie, a teraz żąda następnych 150 tysięcy – przypuszczam, że żywiąc nadzieję, iż w razie niekorzystnego rozwoju wydarzeń w Sądzie Najwyższym, nie będzie musiał stracić 300 tysięcy złotych, zwracając swojej klientce pobrane wcześniej honorarium. Pan mecenas Głuchowski kolaboruje z fundacją „Nie lękajcie się!”, która stawia sobie w statucie za cel opiekę nad osobami molestowanymi. Okazuje się, nie wszystkie osoby tam funkcjonujące czynią to bezinteresownie – o czym świadczy przypadek pana Marka Lisińskiego, który wyłudził od pani Kąkolewskiej co prawda tylko 30 tysięcy złotych, niemniej jednak. Mamy zatem do czynienia z rozwijającym się przemysłem molestowania, w którego orbitę wciągane są kolejne organy państwowe – obawiam się, że między innymi Wasz Urząd.

        W tym stanie rzeczy uprzejmie proszę o oddalenie skargi.



Za kilka miesięcy to "Naczelnik Państwa" może stać się zakładnikiem pana Dudy!





Stanisław Michalkiewicz nie tylko o konsekwencjach wyborów prezydenckich w maju, także o medialnej wrzawie wokół zachorowań na koronawirusa i rosnącym zaniepokojeniu w Obozie Dobrej Zmiany



© Stanisław Michalkiewicz
26-27 lutego 2020
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2