OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Tryskamy optymizmem i pokazujemy paluszki – sytuacja rewolucyjna. Surowiec, kapitał i technologia: przemysł molestowania w natarciu, a pan prezydent powiedział, że każdy z nas ma domieszkę krwi żydowskiej!

Tryskamy optymizmem!


        Nie jest dobrze! To znaczy oczywiście jest, jakże by inaczej; lepiej nam się żyje, Polska rośnie w siłę, niczym za panowania Edwarda Gierka, ale z drugiej strony dobrze nie jest. Jak pani Lichocka to jeszcze przed wojną pisał poeta proletariacki: „Kryzys w ciężkim przemyśle, płace górników głodowe. Ich twarze – nieprawomyślne. Ich myśli – antypaństwowe.” Toteż górnicy zamierzali urządzić antypaństwowy marsz na Warszawę, czego rząd „dobrej zmiany” chciał uniknąć, bo jakże – jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej, a tu górnicy organizują najazd na Warszawę? A jak pisał inny poeta, „W Warszawie zbytek, szampańskie kolacje, płyną rubelki. Skąd? Gdzie? – Ani wiesz”. Najazd górników mógłby tę sielankę zakłócić, albo nawet i zburzyć, toteż rząd „dobrej zmiany”, biorąc zapewne pod uwagę zbliżające się wybory prezydenckie i polityczną reputację pana prezydenta Andrzeja Dudy, z którym jest związany, jak zakładnik z zakładnikiem, zrobił to samo, co w podobnych sytuacjach robił król Michał Korybut Wiśniowiecki. Żeby zapobiec napadom tatarskim, zgodził się płacić Tatarom haracz. Tatarom bardzo się to spodobało, bo zamiast samemu grabić mieszkańców Rzeczypospolitej, co wiązało się jednak z pewnym ryzykiem, że przedsięwzięcie może się nie udać, zadanie grabienia poddanych chętnie powierzyli polskiemu królowi. Podobnie rząd „dobrej zmiany”; zamiast ryzykować najazd górników na Warszawę, zgodził się na wypłacenie haraczu 350-400 zł miesięcznie na głowę i w ten sposób zażegnał niebezpieczeństwo. Dzięki temu pan prezydent Duda nie tylko z czystym sumieniem, ale nawet z głębokim przekonaniem będzie dzielił się z wyborcami przełomowymi odkryciami, że jak rosną płace, to muszą rosnąć i ceny. Takie bowiem są nieubłagane prawa rozwoju i właśnie dzięki temu, że rosną ceny, mamy najlepszy dowód, że lepiej nam się żyje.

Generalnie jest więc dobrze, a będzie jeszcze dobrzej, ale tu i ówdzie zdarzają się niedociągnięcia. Oto jeszcze nie ochłonęliśmy z wrażenia po tym, jak Wielce Czcigodna Joanna Lichocka przy pomocy środkowego paluszka próbowała usunąć ze swego oka ewangeliczną belkę oraz po tym, jakie ten gest wywołał oburzenie, do tego stopnia, że Wielce Czcigodnej Joannie Lichockiej pozazdrościł Wiece Czcigodny Włodzimierz Czarzasty, który środkowym palcem poprawiał sobie okulary – a tu już następne, niepokojące incydenty. Oto CBA najpierw wkroczyła do mieszkania prezesa NIK Mariana Banasia w Warszawie i Krakowie, a potem przeszukała również mieszkanie jego syna i samochód córki. Najwyraźniej jeśli nawet nie sam Naczelnik Państwa, to w każdym razie dysponent CBA musi podejrzewać, że pan prezes Banaś mógł zdobyć jakieś „haki”, które skomplikowałyby egzystencję obozu „dobrej zmiany”, skoro szuka ich z takim przytupem, ostentacją i determinacją. Ponieważ prezes Banaś uparł się dotrwać do końca 6-letniej kadencji, to nie ma innej rady, jak przyłapać go na jakimś przestępstwie i zdjąć mu sakrę, to znaczy – oczywiście immunitet za pośrednictwem Sejmu. Myślę jednak, że jeśli prezes Banaś rzeczywiście ma jakieś haki, to przecież nie trzyma ich w domu, tylko w miejscu bezpiecznym, które bezpieczniakom nawet nie przyszłoby do głowy. Wiem, co mówię, bo kiedy w latach 70-tych drukowaliśmy podziemnego „Gospodarza” na typograficznej drukarence, okrężną drogą dowiedziałem się, że SB szuka jej po jakichś ogródkach działkowych, podczas gdy ona była albo u mnie w mieszkaniu, albo w mieszkaniu mego przyjaciela Tadeusza Szozdy, albo wreszcie w mieszkaniu naszego wspólnego przyjaciela. W przypadku prezesa Banasia prawdopodobnie jest akurat odwrotnie, więc myślę, że na jednym przeszukaniu się nie skończy. Czeka nas zatem prawdziwy serial, jarmark sensacji tym bardziej, że i prezes Banaś postanowił się odwinąć i tego samego dnia nakazał przeszukiwanie siedziby Prokuratury Krajowej. Wprawdzie naczelnik wydziału prasowego NIK zdementował fałszywe pogłoski, jakoby kontrolerzy wtargnęli tam w odwecie za wtargnięcie CBA, ani że nie doszło do żadnego przeszukania, ponieważ prezes Banaś uznał, że nie ma ku temu „konstytucyjnych przesłanek” – ale rosyjski minister spraw zagranicznych książę Gorczakow miał zasadę, by nie wierzyć informacjom nie zdementowanym, chociaż z drugiej strony miło usłyszeć, że w naszym nieszczęśliwym kraju ktoś jeszcze przestrzega konstytucji. Podobno kontrola NIK w Prokuraturze Krajowej ciągnie się już od dawna, a skoro przez ten czas niczego nie udało się wykryć, to nieomylny to znak, że potrwa ona jeszcze przez jakiś czas, może nawet aż do zakończenia wyborów prezydenckich.

Te wszystkie incydenty pokazują, ze w obozie „dobrej zmiany” nie tylko rozpoczęła się walka o schedę po Naczelniku Państwa Jarosławie Kaczyńskim, w której biorą udział aż trzy frakcje: pana premiera Morawieckiego, pana ministra Ziobry i pana wicepremiera Gowina, a tu się okazuje, że do tego dochodzi walka buldogów i to nawet nie pod dywanem, tylko nad dywanem – bo jakże inaczej nazwać taką ostentację? Jakby tego było mało, to pojawiły się rozmaite wzruszające wątpliwości wokół przeforsowanej niedawno nowelizacji ustawy prawo geologiczne i górnicze – ze mianowicie ta nowelizacja była przeprowadzona w interesie jednej spółki, która z kolei jest powiązana z pięcioma innymi, w których prezesem zarządu ma być jednak i ta sama osoba. Niektóre z tych spółek mają siedzibę w Luksemburgu, w tym samym Luksemburgu, w którym siedzibę ma też Europejski Trybunał Sprawiedliwości, co to żąda od Polski rozmaitych wyjaśnień w sprawie praworządności w naszym bantustanie. Ciekawość wzbudza również okoliczność, że te wszystkie spółki powiązane ze spółką-beneficjentką wspomnianej nowelizacji, mają niski kapitał zakładowy; w zestawieniu z teoretyczną wartością złoża Nowa Sól, tyle, co nic. Dlaczego zatem rządowi „dobrej zmiany” tak bardzo zależało na nowelizacji ustawy – tajemnica to wielka – chociaż widać było, że mu zależało.

Jak widzimy, na świecie, a nawet na naszych oczach dzieją się rzeczy, które nie przyśniłyby się filozofom, gdyby nawet filozofom coś się specjalnie śniło. Toteż bez oglądania się na filozofów radujmy się, że lepiej nam się żyje, Polska rośnie w siłę, a poza tym – tylko patrzeć, jak nadejdzie wiosna, a wraz z nią – Międzynarodowy Dzień Kobiet, kiedy to będzie można i wypić i zakąsić w błogim przekonaniu, że to akt słuszny, a nawet jedynie słuszny ideologicznie. A przecież to nie ostatnie słowo, bo żeby uniknąć dyskryminacji i wykluczenia, trzeba będzie ustanowić święta dla wszystkich 77 płci. Czegóż chcieć więcej?



Surowiec, kapitał i technologia


        Jakie warunki są korzystne dla rozwoju przemysłu? Po pierwsze – surowce. Te są niezbędne, bo przemysł polega właśnie na przerabianiu surowców, a więc materii nieukształtowanej, „od bezkształu ku kształowi” - jak pisał Konstanty Ildefons Gałczyński. Drugim warunkiem nie tyle sprzyjającym ile też koniecznym, jest kapitał. Bez „kapitału”, czyli pomysłu i pieniędzy żaden przemysł się nie rozwinie, a nawet nie powstanie. I wreszcie – technologia, czyli metoda nadawania pożądanych kształtów bezkształtnym surowcom. Te trzy warunki muszą być spełnione jednocześnie, bo jeśli, dajmy na to, nie ma technologii, to ani surowce nie mogą być wykorzystane, ani kapitał – uruchomiony. Ciekawe, że pasuje to jak ulał do spostrzeżenia starożytnych Rzymian, którzy mieli zwyczaj ubierania takich odkryć w postać pełnej mądrości sentencji: omne trinum perfectum, co się wykłada, że wszystko, co potrójne, jest doskonałe.

Weźmy dla przykładu taki przemysł holokaustu. Przez dłuższy czas nic się w tej branży nie działo, oczywiście poza egzekucjami najważniejszych holokaustników, ale to nie był ani żaden przemysł, ani w ogóle – żaden interes. W książce „Historia medycyny SS” jest fragment poświęcony omówieniu korzyści, jakie Rzesza Niemiecka uzyskiwała z jednego więźnia obozu koncentracyjnego. Okazuje się, że nie przekraczało to nawet 5 marek na osobę i to przy uwzględnieniu takich pozycji, jak „dochód z utylizacji zwłok”. Myślę, że dochód z utylizacji zwłok Rudolfa Hessa, powieszonego w oświęcimskim obozie, gdzie był komendantem, też nie był duży, a może nie było go w ogóle, ponieważ nie wiadomo, czy zwłoki poddano utylizacji. Zachowała się tylko szubienica, przechowywana w tamtejszym Muzeum.

Przełom nastąpił w 1960 roku, kiedy to w Nowym Jorku niemiecki kanclerz Konrad Adenauer i izraelski premier Ben Gurion zawarli porozumienie, że strona żydowska odtąd będzie odpowiedzialnością za drugą wojnę światową obciążała „nazistów”, w zamian za co Republika Federalna Niemiec wypłaci organizacjom przemysłu holokaustu, które natychmiast się potworzyły, oraz bezcennemu Izraelowi uzgodnioną rekompensatę. Wiadomo bowiem, że nic tak nie uśmierza bólu, ani nie łagodzi skutków traumatycznych przeżyć, jak złoty plaster. Ile tego było – dokładnie nie wiadomo, ale mówi się o 100 miliardach marek, nie licząc dostaw niemieckich okrętów podwodnych i innego sprzętu wojskowego dla Izraela. Ostatnia (?) taka dostawa miała miejsce bodajże w 2012 roku, co tak wstrząsnęło Guenterem Grassem, że aż napisał okolicznościowy wierszyk, ku czci izraelskiego technika nuklearnego Mordechaja Vanunu. Za ujawnienie izraelskiego programu nuklearnego tamtejsze niezawisłe sądy zostały rozkaz skazania go na 18 lat więzienia. I co się zaraz okazało? Zaraz okazało się, że laureat literackiej Nagrody Nobla służył w Waffen SS, w związku z czym rząd izraelski zabronił mu wjazdu na swoje terytorium. Grass dał do zrozumienia, że od tego nie pęknie mu serce – i rzeczywiście – wprawdzie w wieku 87 lat umarł, ale w Lubece i nie z powodu pęknięcia serca, tylko z powodu ostrej infekcji. Myślę, że z tego właśnie powodu pani Olga Tokarczuk zachowuje rewolucyjną czujność i bezkompromisowo chłoszcze wyłącznie mniej wartościowy naród tubylczy za sprośne błędy Niebu obrzydłe, a jeśli nawet nie Niebu, bo dzisiaj za Niebo już chyba nikt nie wybula, ale za winy wytykane mu nieubłaganym palcem przez aktywistów. Na pewno pamięta, jak aktywiści w rodzaju Marcela Reicha Ranickiego, z pierwszorzędnymi korzeniami, byłego oficera Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Polsce, który potem zażywał reputacji autorytetu moralnego, sztorcowali Grassa za antisemitismus, co podobno go martwiło, ale tylko trochę. W przypadku pani Olgi tak by chyba nie było, bo Grass był oskarżany jeszcze na etapie umizgów, a teraz już wchodzimy w etap surowości.

Więc w przypadku przemysłu holokaustu taką oto mamy sytuację: kapitał jest u winowajców, surowcem są ofiary holokaustu, ta „gnilna, masa krwawa”, a technologia zasadza się na wytykaniu winowajcom antisemitismusa w nadziei, że dla świętego spokoju zapłacą i przedsiębiorstwom przemysłu holokaustu i bezcennemu Izraelowi tyle, ile tamci akurat zechcą. Oczywiście apetyt wzrasta w miarę jedzenia, więc trzeba tylko wyszukiwać potencjalnych winowajców zastępczych, których można by eksploatować po wyszlamowaniu winowajców wytypowanych wcześniej i zawczasu aplikować im pedagogikę wstydu. W gruncie rzeczy jest to proste, jak budowa cepa, ale bo też Stefan Kisielewski mawiał, że taka jest cała ekonomia. Chodzi o to, by tanio wyprodukować lub kupić i drogo sprzedać – a co ponadto jest – od Złego jest.

Najwyraźniej podobnie musieli kombinować promotorzy przemysłu molestowania, który właśnie na naszych oczach przeżywa dynamiczny rozwój. W tym przypadku surowcem są kobiety, to znaczy – panienki, albo celebrytki, a także chłopcy – ale tylko młodzi. Starsi chłopcy na surowiec się nie nadają i to nawet nie dlatego, że mięso mają już twarde, jak u starego kurwiarza, natomiast kobiety mogą być eksploatowane w charakterze surowca aż do menopauzy. Kapitał, podobnie jak w przypadku przemysłu holokaustu, jest u winowajców. Toteż przedsiębiorcy działający w tej branży muszą najpierw wytypować potencjalnych winowajców, a potem ich zoperować. Służy temu technologia składająca się z dwóch czynników. Pierwszym są niezależne media głównego nurtu, inspirowane przez aktywistów – w naszym nieszczęśliwym kraju skupionym wokół pewnej fundacji, która, jak dotąd, wydaje się największym przedsiębiorstwem przemysłu molestowania w Polsce. Fundacja otacza opieką wybrane ofiary, to znaczy – urządza medialne przygotowanie artyleryjskie, bombardując opinię publiczną dramatycznymi opisami przeżyć doznanych przez ofiary molestowania – a jak już wbiją mikrocefalom te zbawienne prawdy do głowy, przychodzi kolej na kolejny czynnik, w postaci niezawisłych sądów. Sprzyja temu feminizacja zawodu niezawisłego sędziego, tajna współpraca z bezpieczniakami, którzy wiedzą, że „z wszystkiego można szmal wydostać, tak jak za okupacji z Żyda”, a także oportunizm.

Uprzejmie zakładam, że ta ostatnia przyczyna legła u podstaw postanowienia o umorzeniu dochodzenia w sprawie o przestępstwo z art. 193 kodeksu karnego, podjętego przez pana Jacka Wosickiego, asesora Prokuratury Rejonowej Poznań-Grunwald. Chodziło o odmowę opuszczenia księgarni Sursum Corda w Poznaniu przez grupę aktywistek, chociaż jej właściciel się tego domagał. A nie chciały księgarni opuścić, ponieważ rozpoczęło się w niej spotkanie z niżej podpisanym, które zamierzały udaremnić. Pan asesor doszedł do jedynie słusznego wniosku, że czyn aktywistek „nie zawiera znamion czynu zabronionego”, chociaż z okoliczności wynikało, że właściciel księgarni wzywał je do opuszczenia lokalu. Aktywistki tłumaczyły się, że nie stanowiły zorganizowanej grupy, tylko zgromadziły się w księgarni spontanicznie, bo uprzednio „umówiły się” przez media społecznościowe, że się spontanicznie w księgarni zgromadzą. Okazało się, że zidentyfikowanie inicjatora tego spontanicznego zgromadzenia przekracza możliwości umysłu ludzkiego i osoba sprawcy tego przestępstwa pozostała anonimowa. Warto to podkreślić w sytuacji, gdy nie tylko bezpieka, ale i policja, nie mówiąc już o niezależnej prokuraturze co i rusz w moralizatorskich opowiastkach przypomina opinii publicznej, że nie ma zbrodni doskonałych. Jakże „nie ma”, kiedy przecież są i to w dodatku bardzo często? Doświadczyłem tego na własnej skórze, kiedy to w ramach podjętej przez ABW operacji „Menora” jakiś jegomość umieścił w sieci fałszywkę z rzekomym moim zobowiązaniem do współpracy z SB. Po wielu miesiącach od złożenia do policji doniesienia z dołączoną do niego dokumentacją, zostałem przesłuchany na okoliczności, w dostarczonej przeze mnie dokumentacji już opisane. Po roku zaś otrzymałem z niezależnej prokuratury zawiadomienie o umorzeniu dochodzenia z powodu niemożności skontaktowania się z holenderskim administratorem serwera, z którego fałszywka została nadana. Byłem trochę zaskoczony, bo ja z tym administratorem skontaktowałem się w ciągu minuty, ale skoro okazało się, że i nawiązanie kontaktu przekracza możliwości umysłu ludzkiego, to wreszcie zrozumiałem, że chodzi o ochronę konfidenta, który wykonywał zadanie zlecone.

W przypadku Prokuratury Rejonowej Poznań-Grunwald musiało być, jak przypuszczam, inaczej. Pomyślmy sobie tylko, co by się stało, gdyby pan asesor Jacek Wosicki dopatrzył się w czynie aktywistek znamion przestępstwa. Wtedy sprawa musiałaby trafić do niezawisłego sądu. Ale – powiedzmy sobie szczerze – po co niezawisłemu sądu zajmowanie się takimi sprawami, zwłaszcza, że – jak mi powiedziano – wśród spontanicznie zgromadzonych aktywistek znajdowała się małżonka prezydenta miasta, pana Jaśkowiaka? I wydać wyrok źle i nie wydać – też źle. A kto byłby winien wprowadzenia niezawisłego sądu w tak kłopotliwą, również od strony towarzyskiej, sytuację? Ano, pan asesor Jacek Wosicki. No to po co jemu dopatrywać się znamion przestępstwa, kiedy bezpieczniej było uznać, że żadnych znamion nie ma? Widzimy jednak, że istotnym i absolutnie koniecznym elementem technologii przemysłu molestowania są niezawisłe sądy, oczywiście wykorzystywane w tym celu „bez swojej wiedzy i zgody”, a być może nawet bez żadnego partycypowania w dochodach, jakie ten dynamicznie rozwijający się przemysł niewątpliwie przynosi.



Przemysł molestowania w natarciu


        20 lutego br. odebrałem pismo z Urzędu Ochrony Danych Osobowych, Departament Skarg Wydział ds. Sektora Prywatnego, datowane na 18 lutego i opatrzone sygnaturą DS.523.888.2020PR.MC.66855 treści następującej:

Do Urzędu Ochrony Danych Osobowych wpłynęła skarga Pani Żanety Kąkolewskiej reprezentowanej przez Pana Jarosława Głuchowskiego (dalej jako: „Skarżącą”) na przetwarzanie jej danych osobowych przez Pana Stanisława Michalkiewicza, zam. (tu adres zamieszkania) polegające zamieszczeniu danych osobowych Skarżącej na stronie internetowej: http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4583.

Wobec powyższego, działając na podstawie art. 58 ust.1 lit. a) i e) rozporządzenia 2016/679 zwracam się o ustosunkowanie się do treści skargi oraz wyjaśnienie, na jakiej podstawie prawnej, z jakiego źródła i w jakim celu oraz w jakim zakresie pozyskał Pan dane osobowe Skarżącej oraz na jakiej podstawie prawnej przetwarza je Pan na ww. stronie internetowej.

Wyjaśnienia oraz dowody na ich potwierdzenie należy złożyć w terminie 7 dni od dnia doręczenia niniejszego pisma.

Jednocześnie informuję, że brak wyjaśnienia w sprawie będzie stanowić naruszenie obowiązku współpracy z organem nadzorczym, jakim jest Urząd Ochrony Danych Osobowych, tj. art. 31 w zw. z art. 58 ust. 1 lit e) rozporządzenia 2016/679, w konsekwencji czego Prezes UODO może rozważyć nałożenie na Pana administracyjnej kary pieniężnej na podstawie art. 83 ust. 2 lit. F, w zw. Z art. 83 ust.5 lit e rozporządzenia 2016/679.

Zgodnie z art. 41 Kpa w zw. z art. 7 ustawy o ochronie danych osobowych w toku postępowania strony i ich przedstawiciele mają obowiązek zawiadomić organ administracji publicznej o każdej zmianie swojego adresu, w tym adresu elektronicznego (par.1). W razie zaniedbania tego obowiązku doręczenia pisma pod dotychczasowym adresem ma skutek prawny (par.2).

Jeżeli Pana wyjaśnienia składa pełnomocnik, należy przesłać upoważnienie do składania wyjaśnień, ewentualnie opłacone pełnomocnictwo do reprezentowania w niniejszym postępowaniu przez osobę fizyczną.

W odpowiedzi proszę wskazać sygnaturę: DS.523.888.2020.PR.MC.

Z up. Prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych
Naczelnik Wydziału ds. Sektora Prywatnego
w Departamencie Skarg
Adam Furmańczuk



Pan prezydent powiedział, że każdy z nas ma domieszkę krwi żydowskiej!





Pan prezydent powiedział, że każdy z nas ma domieszkę krwi żydowskiej! - Stanisław Michalkiewicz w odpowiedzi na pytanie, czy pan Krzysztof Bosak jest Żydem, fragmenty dyskusji z publicznością spotkania "Polska między wyborami" w Częstochowie 07.02.2020 r.



Sytuacja rewolucyjna


        Walka o praworządność w naszym bantustanie wchodzi w coraz ostrzejszą fazę, która skłania prezesa Janusza Korwin-Mikke do oczekiwania na jakiś pucz wojskowy. Obawiam się, że są to oczekiwania daremne, na dowód czego przypominam, jak to gdzieś na początku lat 90-tych uczestniczyliśmy w obiedzie, na który zaprosił nas dowódca pewnego pułku. Byli tam również jego najbliżsi współpracownicy, którzy bez przerwy narzekali a to na to, a to na tamto. Powiedziałem wtedy, że my, głupi cywile, to możemy tylko narzekać, ale oni, którzy mają tu czołgi, armaty i karabiny maszynowe...? Na to jeden z oficerów podniósł palec i powiada: słuszna uwaga. Zamieniłem się w słuch, a on mówi: strajk zrobimy. Jak widać, znikąd nadziei.

        Tymczasem walka o praworządność się zaostrza, bo najwyraźniej Niemcy po Brexicie zaczynają energicznie porządkować „swoją” część Europy, czego chyba przestraszył się prezydent Macron, który nagle stanął oko w oko z Niemcami bez żadnej przeciwwagi, jaką słodkiej Francji dawała Wielka Brytania. Normalnie Francja w takiej sytuacji umizgiwała się do Rosji i prezydent Macron nawet próbował takich umizgów. Niestety Rosja stoi na nieubłaganym gruncie strategicznego partnerstwa z Niemcami, co podkreśliła niedawna moskiewska wizyta Naszej Złotej Pani. Tedy przyjechał do Warszawy w nadziei, że w związku z walką z klimatem opyli Polsce francuskie elektrownie atomowe, no i namówi naszych ważniaków do wzięcia udziału w budowaniu europejskich sił zbrojnych, które w razie czego broniłyby Europy przed Stanami Zjednoczonymi. O ile na elektrownie Nasz Najważniejszy Sojusznik może by nam pozwolił, chociaż niekoniecznie, bo po co mielibyśmy wtedy kupować amerykański gaz, to na żadne europejskie siły zbrojne prawdopodobnie nie.

        Wróćmy jednak do Niemiec, które po nieudanym „ciamajdanie” z grudnia 2016 roku, zdecydowały się postawić na walkę o praworządność w naszym bantustanie. Jak pamiętamy, w niecałe trzy tygodnie po gospodarskiej wizycie Naszej Złotej Pani w Warszawie 7 lutego 2017 roku, wszystkie organizacje broniące praw człowieków na świecie zwróciły się do Komisji Europejskiej z apelem, by zrobiła z Polską porządek, bo poziom ochrony praw człowieka urąga tutaj wszelkim standardom. Tak się rozpoczęła walka o praworządność w której na pierwszy odcinek frontu, w charakterze mięsa armatniego zostali rzuceni niezawiśli sędziowie. Rząd „dobrej zmiany” odpowiedział na to próbą ręcznego sterowania niezawisłymi sądami przy pomocy „ustaw”, ale pan prezydent Duda, po 45-minutowej rozmowie telefonicznej z Naszą Złotą Panią w lipcu 2017 roku, ustawy te zawetował, co tak zasmuciło Naczelnika Państwa, że aż przeprowadził „głęboką rekonstrukcję rządu” w następstwie której premierem został Mateusz Morawiecki, a z resortu obrony wyleciał złowrogi Antoni Macierewicz, do którego i Salon i biznesmeni od „Caracalli” i stare kiejkuty z WSI i generalicja żywili urazy – każdy z innego powodu. Teraz Wielce Czcigodny Antoni Macierewicz pilotuje w charakterze Wielkiej Nadziei Białych pana Mariana Kowalskiego i jego partię, która ma wysadzić z sejmowego siodła Konfederację. Jak widzimy, są to zadania coraz bardziej niewdzięczne i coraz mniej prestiżowe tym bardziej, że i władza Naczelnika Państwa już nie taka, jak kiedyś. Kiedyś takiego Zbigniewa Ziobrę wysyłał na kurs języka angielskiego, a potem przeczołgał w prochu i pyle, zanim przywrócił do łask, a teraz z podkulonym ogonem wycofuje z Sejmu złożony już projekt ustawy o tzw. „30-krotności”, bo licząca 18 posłów partia pana Jarosława Gowina „Róbmy Sobie Na Rękę”, czy jakoś tak, podjęła uchwałę, że tego rządowego projektu nie poprze.

        Teraz jednak pan prezydent Duda, który na użytek kampanii wyborczej musi zaprezentować się w charakterze twardziela, a poza tym nie ma własnego aparatu wyborczego, tylko PiS-owski, podpisał nowelizacje ustaw „sądowych” wkrótce po solennej uchwale trzech izb niezawisłego Sądu Najwyższego, podjętej wbrew zasadzie nemo iudex in causa sua, wprowadzającej zasadę odpowiedzialności zbiorowej, łamiącej zasadę domniemania niewinności i ogólnego domniemania dobrej wiary, inaugurując w ten sposób bolszewicką rewolucję w systemie prawnym. Ostentacja, z jaką ta uchwała została podjęta, dowodzi, że niezawisły Sąd Najwyższy bez blamażu cofnąć się już nie może, podobnie, jak nie może bez blamażu cofnąć się rząd po podpisaniu wspomnianych nowelizacji przez prezydenta Andrzeja Dudę. Sytuacja zatem zmierza ku konfrontacji, która wydaje się częścią niemieckiego planu przywrócenia wpływów w naszym bantustanie – na co wskazuje narastający i radykalizujacy się udział kontrolowanych przez Niemcy instytucji Unii Europejskiej, które zaczynają Polskę formalnie szantażować. Europejski Trybunał Sprawiedliwości twierdzi, że „nie publikował” ultimatum postawionego Polsce, ale „Rzeczpospolita” skądś wywąchała, że jeśli Polska do 13 lutego nie złoży wyjaśnień co do Izby Dyscyplinarnej SN, to przysoli naszemu bantustanowi karę w wysokości 2 mln euro dziennie. Ta Izba Dyscyplinarna jest solą w oku niezawisłych sędziów i posunęła się nawet do takiej zuchwałości, że panu sędziemu Juszczyszynowi – niezawisłemu „oczywiście niewątplywie” - obcięła wynagrodzenie aż o 40 procent, a poza tym ukarała grzywną samego pana mecenasa Romana Giertycha. Pan mecenas Giertych twierdzi, że niczego nie zapłaci, bo Izba Dyscyplinarna „nie jest sądem”, ale ciekaw jestem, co będzie, jak komornik zajmie mu konto bankowe. Na pewno myśli, że odwoła się do jakiegoś niezawisłego sądu w nadziei, że ten weźmie w tym sporze jego stronę, ale może być inaczej, zwłaszcza w sytuacji, gdyby ta sprawa dostała się w szpony sędziego mianowanego z rekomendacji nowej Krajowej Rady Sądownictwa. Jak wiadomo, orzeczenia takich sędziów niezawisły Sąd Najwyższy z góry uznał za obarczone wadą prawną z powodu niedostatecznej bezstronności, więc orzeczenie takie w kasacji unieważni, nawet gdyby ów sędzia jednak za mecenasem Giertychem się ujął. Ale to jeszcze nic w porównaniu z obsztorcówą jakiej ostatnio poddał Polskę Parlament Europejski, w której obok ważniaków zatroskanych stanem praworządnosci w naszym bantustanie, wzięli udział również nasi folksdojcze. Coraz głośniej mówi się tam o uzależnieniu unijnych subwencji od oceny stanu praworządnosci w danym bantustanie, czemu w „Gazecie Wyborczej” basuje pani red. Eliza Michalik, która dla potrzeb walki o praworządność została awansowana na autorytet moralny, co prawda czasu wojny, niemniej jednak. Jeśli zatem chaos się pogłębi, to rozwścieczeni obywatele mogą podpalić niezawisłe sądy, a niezawisłych sędziów powyrzucać przez okna. I co wtedy? Oczyma duszy widzę, jak pani Małgorzata Gersdorf prosi Unię o udzielenie bratniej pomocy w ramach klauzuli solidarności z traktatu lizbońskiego, a Unia, to znaczy – Niemcy – skwapliwie tej pomocy udzielają. Jestem pewien, że nasza niezwyciężona armia pozostałaby w koszarach, bo nie wypuściłyby jej stamtąd pilnujące jednostek wojskowych firmy ochroniarskie, w swoim czasie potworzone przez WSI i bezpiekę.


Pokazujemy paluszki


        13 lutego upływał termin ultimatum, jakie postawił Polsce Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu, do złożenia wyjaśnień odnośnie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Ostatniego dnia rząd wyjaśnienia dostarczył i teraz Trybunał namawia się, co w tej sytuacji z Polską zrobić. Sprawa jest poważna, bo mówiło się o karach w wysokości 2 mln euro dziennie za każdy dzień zwłoki w dostarczeniem wyjaśnień i chociaż to podobno nieprawda, to nieomylny to znak, że Unia Europejska w trosce o praworządność będzie Polskę oprawiała finansowo. W proceder ten Niemcy angażują coraz to nowe instytucje unijne. Nie tylko Komisja, która Polskę oskarża, nie tylko Trybunał, który obmyśla kary, ale i Parlament Europejski, który przemyśliwa, jakby tu w budżecie UE na lata 2021-2017 uzależnić subwencje dla poszczególnych bantustanów od stopnia panującej w nich praworządności. W te przemyślenia angażują się również nasi folksdojcze, bo już Archimedes przechwalał się, że byle miał punkt oparcia, to może nawet podnieść Ziemię. Skoro tedy obóz zdrady i zaprzaństwa pragnie za wszelką cenę wysadzić w powietrze obóz „dobrej zmiany”, to nie ma złego punktu oparcia.

        Tymczasem obóz dobrej zmiany odniósł kolejny sukces, bo tegoroczny budżet, po raz pierwszy od 30 bodaj lat III RP jest zrównoważony; to znaczy wydatki państwa w wysokości 435,3 mld złotych są takie same, jak państwowe dochody. W ubiegłym roku wydatki państwa były niższe i wynosiły 416,2 mld złotych przy deficycie w kwocie 28,5 miliarda. Kiedy jednak zajrzymy za kulisy tej równowagi, to widzimy, że została ona osiągnięta dzięki zaksięgowaniu w ustawie budżetowej dwóch jednorazowych pozycji. Pierwsza, to „opłata przekształceniowa” z tytułu przekształcenia otwartych funduszy emerytalnych w konta indywidualne, które już na pewno będą własnością właściciela, chociaż żeby wziąć stamtąd choćby grosz, będzie musiał czekać aż do emerytury. To oczywiście na początek, bo jeśli wzrost będzie nadal zrównoważony, to może się okazać, że i do śmierci. Wzrost zrównoważony charakteryzuje się bowiem tym, że w miarę, jak rośnie gospodarka, rosną też ceny i podatki. Podczas niedawnego spotkania z wyborcami pan prezydent Duda wyjaśnił, że jest to surowe prawo ekonomii; skoro rosną płace, to muszą rosnąć też i ceny. Po co w takim razie rosną płace? Ano właśnie po to, by rosły i ceny. Jeśli bowiem płaca wzrośnie, dajmy na to, o 100 złotych, to państwo ma z tego co najmniej 45 złotych pod pretekstem składki na ubezpieczenie społeczne, no i 19 złotych z tytułu podatku dochodowego. Ma zatem 64 złote z owej setki, co znaczy, że szczęśliwy posiadacz podwyżki zarobił 36 złotych. No tak, ale – jak wyjaśnił pan prezydent Duda - jeśli rosną płace, to rosną tej ceny, toteż wzrost cen zje tę 36-złotową nadwyżkę. Widać zatem, że jedynym beneficjentem wzrostu płac jest rząd, podobnie, jak i wzrostu cen, bo VAT i akcyza są naliczanie w procencie od ceny. Dlatego tak pożądany jest wzrost zrównoważony, a nie jakiś taki niezrównoważony, kiedy to, dajmy na to, gospodarka rośnie, ale ceny ani podatki nie rosną. Wróćmy jednak do budżetu, a ściślej – do kulis równowagi budżetowej. Otóż oprócz „opłaty przekształceniowej” wśród dochodów są też wpływy ze sprzedaży uprawnień do emisji dwutlenku węgla i ze sprzedaży częstotliwości. 5G. Jeśli dodać do tego wpłatę z zysku NBP, to okazuje się, że suma jest podobna do ubiegłorocznego deficytu.

        Ale to jeszcze nic, bo podczas debaty budżetowej doszło do incydentu, którego konsekwencje objawiły się prawie natychmiast. Oto Wielce Czcigodna Joanna Lichocka z PiS, w trakcie emocjonalnej wymiany zdań na temat 2-miliardowej dotacji na dofinansowanie mediów publicznych, usiłowała usunąć ze swego oka ewangeliczną belkę, używając w tym celu środkowego palca. Ten uniesiony w górę paluszek podobno stanowi aluzję do czynności głęboko nieprzyzwoitych, mówiąc wprost – symbolizuje tak zwany „seks bezpieczny”, bo z paluszka, wiadomo; nawet Pan Bóg niczego nie wypuści. Toteż oburzenie nie miało granic i chociaż Wielce Czcigodna wyjaśniała, że chodziło o belkę w oku, to pojawiły się fałszywe pogłoski, że wskutek tego utraciła szansę na stanowisko rzecznika kampanii pana prezydenta Dudy. Jak tam było, tak tam było, ale na tym nie koniec, bo obóz dobrej zmiany zaczął nieubłaganym palcem wytykać obozowi zdrady i zaprzaństwa karygodne zachowanie posągowej pani Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na uroczystościach w Pucku, słowem – rozpoczęła się licytacja o różnicę łajdactwa. Budżet został jednak uchwalony i jako coś w rodzaju echa po tej parlamentarnej utarczce pojawiło się żądanie „Jurka Owsiaka”, żeby Wielce Czcigodna zrezygnowała z mandatu poselskiego.

        Nie była to zresztą jedyna burza w szklance wody, bo rządowa telewizja uszczypliwie skomentowała przygodę Kingi Rusin w Los Angeles. Została zaproszona do piosenkarki Beyonce, gdzie odbyła bliskie spotkania III stopnia z tamtejszymi celebrytami, po czym pamiątkowe zdjęcia umieściła w internecie. Pani Kinga Rusin zapowiedziała wytoczenie procesu, ale obawiam się, że nie odbędzie się on w Poznaniu, tylko w Warszawie, więc jego rezultat nie jest pewny, chociaż oczywiście jest całkiem prawdopodobne, że pani Rusin i przed warszawskim sądem może uzyskać sprawiedliwość. Jak widać, zaczyna tworzyć się „męczenników orszak biały”, który otwiera niezawisły sędzia Juszczyszyn z Olsztyna, a tuż za nim plasuje się pan mecenas Roman Giertych, któremu Izba Dyscyplinarna SN przysoliła grzywnę w wysokości 3 tys złotych. Wprawdzie pan mec. Giertych utrzymuje, że nie traktuje tego jako orzeczenia, bo Izba Dyscyplinarna „nie jest sądem”, ale co będzie, jak zapuka do niego komornik? Można oczywiście wytoczyć powództwo przeciwegzekucyjne, ale sprawa wydaje się skomplikowana, bo kto wie, czy nie trzeba by skierować je do... Izby Dyscyplinarnej SN – ale jakże je tam kierować, skoro nie jest ona sądem? I tak źle i tak niedobrze. Najgorsze są nieproszone rady, ale jeśli już, to radziłbym, by pan mec. Giertych skorzystał z pomocy jakiegoś dobrego adwokata. Widać, że walka o praworządność, to nie żarty i jeśli antagonizmy między sądami zajdą jeszcze dalej, to rozstrzyganie takich sporów może wzbogacić palestrę jeszcze bardziej, niż uczestnictwo w przemyśle molestowania. A tu w dodatku w kwietniu upływa kadencja I Prezesa SN, czyli pani Małgorzaty Gersdorf i pan prezydent będzie musiał mianować nowego prezesa. Sęk w tym, że może on wybrać sobie między kandydatami zarekomendowanymi przez Zgromadzenie Ogólne SN. Kto jednak będzie tworzył to Zgromadzenie? Czy w jego skład będą wchodzili sędziowie Izby Dyscyplinarnej, którzy przez sędziów z trzech innych izb nie są uznawani? Kto wie, czy w tej sytuacji nie dojdzie do pojawienia się dwóch Zgromadzeń Ogólnych SN – ale czy którekolwiek z nich będzie mogło nazwać się Zgromadzeniem Ogólnym? Co w takiej sytuacji pocznie pan prezydent? Których kandydatów będzie brał po uwagę?



© Stanisław Michalkiewicz
18-23 lutego 2020
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji / za: www.youtube.com

OSTATNIE UAKTUALNIENIE: 2020-02-23-00:01 CET

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2