Krynica michnikowszczyny
Żydowska gazeta dla Polaków, czyli „Gazeta Wyborcza” uchodzi we własnych oczach, a pewnie i w oczach swoich czytelników, za źródło światła, tolerancji i przyzwoitości. Przewidział to już w XVII wieku francuski aforysta Franciszek ks. de La Rochefoucauld pisząc, że nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, każdy – ze swego rozumu. W dzisiejszych czasach wypadałoby dodać, że również ze swojej przyzwoitości. Jak wiadomo, ludzie przyzwoici muszą się jakoś rozpoznawać, więc nie jest wykluczone, że rozpoznają się po zapachu. Do tego trzeba mieć specjalnego nosa, ale myślę, że w środowisku „Gazety Wyborczej” nie powinno z tym być problemu.
Wielokrotnie mówiłem i pisałem, że historyczny naród polski od 1944 roku musi dzielić terytorium państwowe z polskojęzyczną wspólnotą rozbójniczą. Pojawiła się ona w czasie okupacji, po tym, jak we wrześniu 1939 roku władze wypuściły na wolność więźniów, żeby nie dostali się w ręce niemieckie. Ci więźniowie, w ogromnej większości kryminaliści, szybko wrócili do swoich ulubionych zajęć, to znaczy – do grabieży i rozbojów. Adam Ronikier, podówczas prezes Rady Głównej Opiekuńczej – jednej z dwóch polskich instytucji (pierwszą był Polski Czerwony Krzyż z hrabiną Marią Tarnowską na czele) oficjalnie działających w Generalnej Guberni w czasie okupacji, pisze w swoich „Pamiętnikach”, że plagą, zwłaszcza na wsi, gdzie Niemcy zaglądali tylko sporadycznie, był bandytyzm. Ci bandyci nie tworzyli żadnego środowiska politycznego czy ideowego – ale zmieniło się to po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w roku 1941. Kiedy Stalin ochłonął z wrażenia po niemieckim uderzeniu, przy „Stawce” utworzony został Sztab Partyzancki z Pantelejmonem Ponomarienką na czele, który zajął się tworzeniem partyzantki na tyłach niemieckiego frontu. Emisariusze tego Sztabu byli zrzucani na spadochronach również na teren Generalnej Guberni, gdzie dotarli do tych band, a przynajmniej – do ich hersztów, którym przedstawili propozycję nie do odrzucenia; albo przyjmą naznaczonych z Moskwy dowódców i polittruków, albo zostaną wytępieni co do nogi. Bandyci ofertę przyjęli tym chętniej, że z jednej strony Sowieci udzielali im politycznej ochrony, a z drugiej – wcale nie musieli zmieniać charakteru swoich zajęć, ani swoich przyzwyczajeń. Świadczą o tym dzienniki bojowe oddziałów Armii Ludowej (bo tak zostało to nazwane), w których czytamy m.in. jakie to zdobycze uzyskano w wyniku akcji bojowej: „bieliznę damską i pościelową”. Nie trzeba specjalnej przenikliwości, by się domyślić, że tą „akcją” był po prostu napad na jakiś dwór.
Po wojnie członkowie AL zasilili niższe szczeble aparatu PPR, no i oczywiście – niższe szczeble „resortu”, kierowanego przez osobników pochodzenia przeważnie żydowskiego. W ten sposób ta polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza stała się zjawiskiem trwałym, nawet z pretensjami do występowania w charakterze „elity” - czemu sprzyjało „ograniczanie, wypieranie i likwidacja” (to katalog zadań PRL zapisany w art. 3 pkt 4 konstytucji z 1952 r.) dotychczasowych elit społecznych. W tej sytuacji jedyną zorganizowaną grupą, która przetrzymała ten eksperyment – chociaż też doświadczyła represji – był Kościół katolicki, nie bez przyczyny uważany przez polskojęzyczną wspólnotę rozbójniczą za głównego wroga tym bardziej, że jego centrala znajdowała się poza zasięgiem Kremla.
Mijały lata. Pierwsi uczestnicy polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej posunęli się w latach, ale dochowali się potomstwa, które wraz z mlekiem matek i spermą ojców odziedziczyło nie tylko właściwości charakterologiczne, ale również – system wartości oraz sympatie i antypatie. Kolejna, trzecia, a nawet czwarta już generacja polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej po staremu nienawidzi Kościoła katolickiego, a sympatie swoje kieruje ku każdemu, kto obieca jej możliwość dalszego pasożytowania na historycznym narodzie polskim. Przygotowania do sławnej „transformacji ustrojowej” doprowadziły do tego, że – podobnie jak to było za okupacji sowieckiej – również i teraz przedstawiciele polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej pretendują do bycia elitą narodu tubylczego. Krynicą mądrości i inspiracji jest żydowska gazeta dla Polaków, bo – podobnie jak za Stalina, tak i pod nowymi protektorami naszego nieszczęśliwego kraju – Żydzi, a konkretnie – żydokomuna - została uznana za najlepiej przygotowaną i predestynowaną do utrzymywania mniej wartościowego narodu tubylczego w ryzach. I od samego początku weszła w buty swoich resortowych poprzedników, proklamując wojnę z „państwem wyznaniowym”, czyli Kościołem katolickim, chociaż tym razem nie w imię „światopoglądu naukowego” wyznawanego powszechnie i bez zastrzeżeń przez absolwentów akademii pierwszomajowych, tylko w imię „tolerancji”, bardzo cenionej przez absolwentów wyższych szkół gotowania na gazie. Ostatnio, w związku ze stopniowym wchodzeniem w etap surowości, nasiliła się walka z „mową nienawiści” i w ogóle – z „nienawiścią” jako taką, to znaczy – i z opiniami, które nie podobają się się kandydatom na funkcjonariuszy Ministerstwa Miłości i z wyznawcami takich opinii, którzy – jak to niedawno szczerze powiedział Ronald Lauder ze Światowego Kongresu Żydów – dzięki „wymagającym prawom”, powinni z pięknymi wyrokami niezawisłych sądów trafić na długie lata do więzienia. Krótko mówiąc – na tym etapie totalniacy będą swoich wrogów tępili w imię miłości i tolerancji.
Zatrute ziarno rozsiewane przez żydowską gazetę dla Polaków pada na podatny grunt – o czym świadczą komentarze jej wiernych czytelników pod poszczególnymi publikacjami. Ich autorzy przypominają owego kaprala z anegdoty, któremu wszystko kojarzyło się z tym samym... powiedzmy - białą chusteczką. Anna Strońska w jednym ze swych reportaży wspomniała o kobiecie, która w jednym wyzwisku zamknęła dwie największe nienawiści swojego życia: „Ty Żydu gestapowcze!” Z identycznym zjawiskiem mamy do czynienia w komentarzach czytelników „Gazety Wyborczej” i to pod publikacjami, które – wydawałoby się – w żaden sposób do ujawniania takich uczuć nie prowokują.
Oto w numerze „GW” z 20 lutego br. jest publikacja autorstwa Piotra Cieślińskiego pod tytułem: „Eksperyment w CERN. Świat z antymaterii nie różni się od naszego. I mamy problem.” Mowa jest o fizyce atomowej, ale okazuje się, że nawet i fizyka czytelnikom gazety kojarzy się prawidłowo. Oto co napisał w swoim komentarzu pod tym artykułem czytelnik podpisujący się „stary mason”: „Najciekawszy byłby taki eksperyment z Watykanem”. Ale to jeszcze nic, to jeszcze stosunkowo łagodna postać wścieklizny w porównaniu z wpisem czytelnika przedstawiającego się jako „Diderus”: „Przekładam to na język oddający prostotę konkretów. Czy taki Duda, czy tam Kaczor, Suski, Sasin et consortes mają swoje antymaterialne odbicie w postaci antyDudy, antyKaczora, antySasina, antySuskiego i temu podobne paskudztwa.” , zaś czytelnik występujący pod hasłem „na_pohybel_PiSowi” wyraża nadzieję, że „w tym antyświecie nie ma pisu’u i całej tej pisowskiej hołoty”.
Podobnie jest w przypadku publikacji pani Ewy Kalety, która – podobnie jak wiele innych autorek i autorów „GW” - zajmuje się zagadnieniem tzw. wyzwolenia kobiet. Rzecz zatytułowana jest: „Żeby dziewczyny miały orgazmy. Jak się pracuje w etycznym pornobiznesie”. I oto jak to komentuje „manka”: (…) Polskie porno bliskie jest promowanej przez KK ideologii molestowania, przemocy domowej, sadyzmu, gwałtu. Zaś porno zagraniczne może wychowywać ludzi w duchu partnerstwa. Na pohybel polkatolikom!” Z kolei pani Małgorzata Steciak zamieszcza publikację pod tytułem: „Kostiumograf zarządził konkurs: kto pierwszy rozbierze kardynała, wygrywa wycieczkę na Kubę!”. Chodzi o figle, jakie odbywały się na planie filmu o młodym papieżu. Czytelnik używający nicka „rozliczmy_to_wszystko”, uważa, że „Kościół katolicki to najbardziej zbrodnicza organizacja w historii ludzkości. W imię bzdur o bozi, stajence i osiołku jest odpowiedzialny za śmierć około 100 mln ludzi którzy w te bzdury nie chcieli wierzyć. Dlaczego propagowanie religii katolickiej nie jest zabronione tak samo, jak propagowanie faszyzmu?” Widać, że autor tego komentarza pojęcie o historii ludzkości ma raczej niewielkie – ot, tyle, co uznali za stosowne podać wyznawcom „światopoglądu naukowego” do wierzenia autorowie „Notatnika agitatora”, ale nie o to chodzi, tylko o zarys programu, jaki być może zostanie proklamowany w miarę narastania surowości obecnego etapu. Jeszcze lepiej widać to na przykładzie komentarza, jaki pod publikacją pana Tomasza Bieleckiego, „Dlaczego praworządność będzie wreszcie tematem szczytu UE”. Już z tytułu, a zwłaszcza słowa: „wreszcie”, widać, że pan Bielecki dotychczas aż przestępował z nogi na nogę z niecierpliwości, kiedy wreszcie Unia weźmie się za nasz bantustan, ale czytelnik pod ksywą „molendiep” już nie bawi się w żadne ceregiele i pisze tak: „Trzeba jasno podkreślić, że KAŻDY „CZŁONEK” bandy Kaczyńskiego, to KATOLIK. ŻADEN PiSkup nie sprzeciwiając się kłamliwej propagandzie kurw...izji wspiera pis-goebbelsów „autorytetem” kościoła katolickiego”, zaś kolejny czytelnik pod nickiem „suuzi” precyzuje zadania dla aktywu i wzywa: „sami mamy powinność i możliwość zrobienia porządku z przestępczą szajką, zmierzającą NIELEGALNIE, drogą łamania konstytucji, czyli zamachu stanu do zniszczenia RP i urządzenia kato-nazistowskiej dyktatury. (…) Należy przeciwdziałać zamachowi stanu i dyktaturze WSZELKIMI dostępnymi siłami i środkami, wywołując tsunami fala za falą, aż do skutku. MOC JEST Z NAMI!”
Już tych kilka komentarzy pokazuje, że wśród czytelników „Gazety Wyborczej” odsetek wariatów jest całkiem spory, a być może nawet dominują oni w tym środowisku. Że odziedziczona wrogość wobec każdego, kto jeszcze nie zwariował w pożądany sposób, a zwłaszcza – wobec Kościoła katolickiego - zeszła już u tych ludzi do poziomu instynktów. Wprawdzie mogli oni mieć już wrodzone, to znaczy – dziedziczne skłonności do obłędu, ale niepodobna zaprzeczyć, że na stan ich zdrowia psychicznego musiała destrukcyjnie oddziaływać „Gazeta Wyborcza”, która wychodzi już ponad 30 lat, więc mogła zatruć michnikowszczyną co najmniej dwa, a może nawet już trzy pokolenia. Ale postępujące szaleństwo, to jedna sprawa, a metoda, to sprawa druga. Bo przecież w tym szaleństwie skrywa się metoda, to znaczy – rewolucyjna teoria i rewolucyjna praktyka..
Najwybitniejszy polityk III RP? Bronisław Geremek
Stanisław Michalkiewicz odpowiada na kolejne pytania widzów swojego kanału. Wypowiada się na temat generała Czesława Kiszczaka, którego uważa za najskuteczniejszego polityka III RP, oraz Bronisława Geremka, jego zdaniem najwybitniejszego polityka III RP. Mówi także na temat Napoleona Bonaparte, endecji oraz Romana Dmowskiego.
Front sądowy, sodomski i żydowski
„Idą faszyści, wiodą natarcie” - pisał przed laty poeta proletariacki. Przed laty z faszystami było łatwiej, bo występowali z otwartą przyłbicą, jako „faszyści”, dzięki czemu komunistom, czyli faszystom marksistowskim, łatwiej było organizować przeciwko nim rozmaite „fołksfronty”, które finansował Stalin za pieniądze wyciśnięte z GUŁ-agu, w którym miliony „wrogów ludu” i nawet „aniegdotczykow”, zostało przepuszczonych przez maszynkę do mięsa. Warto to przypomnieć, ponieważ w środowisku mikrocefali tresowanych przez pana red. Michnika panuje przekonanie, że faszyzm polega na tym, że ktoś nie lubi Żydów, albo wnosi rękę w rzymskim pozdrowieniu. Tymczasem istotą faszyzmu jest przekonanie, że państwu wszystko wolno i jeśli tylko taki, dajmy na to, Sąd Ostateczny zadekretuje, że Ziemia jest płaska, to tej zbawiennej prawdy zaczną nauczać w państwowych szkołach nauczyciele, a Polska Akademia Nauk powoła specjalny Instytut Płaskiej Ziemi. Ona tak właśnie dokazywała już w przeszłości, bo w tym właśnie celu została utworzona – żeby tresować mniej wartościowy naród tubylczy do rozmaitych zbawiennych prawd, które akurat przypadły do gustu Józefowi Stalinowi. Taki np. prof. Kazimierz Petrusewicz, jako „członek rzeczywisty” Polskiej Akademii Nauk, jeszcze po roku 1960 wychwalał Trofima Łysenkę i jego fantasmagorie, chociaż Stalin już dawno umarł. Ta istota faszyzmu wynika wprost w formuły autorstwa Benito Mussoliniego, że „wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu”. Wynika z tego, że poza państwem, a więc – poza ramami wyznaczonymi przez państwową biurokrację, nie ma życia i być nie może.
Toteż faszyści marksistowscy wyciągnęli z tego wnioski i postanowili prowadzić komunistyczną rewolucję nie wbrew państwowym instytucjom, ale z ich wyorzystaniem. W myśl rzuconego w 1968 roku hasła „długiego marszu przez instytucje”, starali się opanować instytucje państwowe i – podobnie jak to było za Stalina i za Hitlera – przy ich pomocy narzucać ludziom nie tylko zbawienne prawdy, ale również tresować ich do pożądanych zachowań. Do tego oczywiście trzeba było stworzyć specjalne słownictwo i to się znakomicie udało. Jak pamiętamy, zaczęło się od zastąpienia tradycyjnego określenia „kalectwo”, dziwacznym słowem „niepełnosprawność”. Pozornie chodziło o to, żeby kalekom nie sprawiać przykrości, ale tak naprawdę chodziło o tresurę. I rzeczywiście – nikomu nie chciało się kruszyć kopii o jakieś nieważne w końcu słowo – ale ludzie zostali przyzwyczajeni, że państwo, za pośrednictwem swoich instytucji, nie tylko może narzucać wszystkim politycznie poprawne sformułowania, ale nawet karać za stawianie oporu tej tresurze.
Na tę rewolucyjną praktykę nałożyła się jeszcze polityka niemiecka, skierowana na zdominowanie Europy w ramach IV Rzeszy, która przybrała nazwę „Unii Europejskiej”. Niemcy, za pośrednictwem instytucji Unii Europejskiej, próbują odzyskać swoje polityczne wpływy w Europie Środkowej. Oczywiście o tym nie trzeba głośno mówić, bo głośno trzeba mówić o walce o praworządność. Toteż kiedy Nasza Złota Pani, w następstwie gospodarskiej wizyty w Warszawie 7 lutego 2017 roku postanowiła wyciszyć walkę o demokrację w naszym bantustanie, a w zamian za to rozpętać wojnę o praworządność, to w charakterze mięsa armatniego na pierwszą linię frontu zostali rzuceni niezawiśli sędziowie. Trwa to już trzeci rok i te trzy lata wystarczyły, żeby sądownictwo w Polsce przekształciło się w dwie antagonistyczne grupy partyjnych aktywistów, dla niepoznaki poprzebieranych w „śmieszne średniowieczne łachy”. Na dzień dzisiejszy wzajemnie się nie uznają, więc tylko patrzeć, jak zaczną się nawzajem aresztować i wzajemnie unieważniać swoje wyroki. To by nawet nie było złe, zwłaszcza gdyby rozwścieczeni obywatele podpalili niezawisłe sądy, a przebierańców powyrzucali przez okna – ale Niemcy chyba właśnie na taki efekt liczą, bo wtedy, na zaproszenie Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, zastosowałyby „klauzulę solidarności” z traktatu lizbońskiego i udzieliły Polsce „bratniej pomocy”, co nosiłoby znamiona legalności również dzięki ustawie nr 1066, podpisanej w styczniu 2014 roku przez prezydenta Komorowskiego i nie uchylonej dotychczas, mimo piątego już roku rządów „dobrej zmiany”. W następstwie „bratniej pomocy” utworzony zostałby nie tylko nowy rząd, taki, jak trzeba, ale być może władze proklamowałyby „Kościół Otwarty”, w którym rząd dusz objąłby przewielebny ksiądz Wojciech Lemański. Przewielebny został odcięty od kanonicznego stryczka, więc będzie ćwierkał w właściwego klucza, a ton podadzą mu hierarchowie niemieccy, właśnie tworzący awangardę nieubłaganego postępu.
Tak się bowiem akurat składa, że hierarchowie niemieccy próbują przeforsować w Kościele katolickim „tolerancję”, czyli tępienie wszelkich form niezgody na panoszenie się sodomitów w życiu publicznym. Z jednej strony „państwo” będzie karało wszelkie próby sprzeciwiania się sodomitom jako „przestępstwo z nienawiści”, a z drugiej – postępowi przewielebni będą takie zachowania piętnowali jako grzech. Sprzeciwiający się sodomitom nie zaznają zatem spokoju, ani na tym, ani na tamtym świecie, bo wiadomo; co zwiążecie na ziemi będzie związane w niebiesiech. Tak oto, pod osłoną hasła rozdziału Kościoła od państwa, może dojść do najściślejszego sojuszu „tronu” z „ołtarzem”, przed którym już nie będzie ucieczki, bo nawet śmierć nie przyniesie wyzwolenia. W tym celu jednak trzeba ostatecznie wytępić, a przynajmniej uciszyć tych hierarchów, którzy jeszcze nie skaczą przed sodomitami z gałęzi na gałąź i dlatego 1 marca sodomici i gomoryci urządzili kocią muzykę arcybiskupowi Markowi Jędraszewskiemu, który akurat w warszawskim kościele pod wezwaniem ojca Pio odprawiał mszę i wygłaszał kazanie w Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych.
No dobrze – ale kto koordynuje te wszystkie przedsięwzięcia, kto daje pieniądze zasrańcom, którzy jeszcze nie za bardzo wiedzą, co dziewczynki mają pod spódniczką, żeby urządzali takie widowiska? Wydaje się, że nietrudno wskazać źródło. W Polsce promocję sodomii i gomorii od lat uprawia żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją Adama Michnika. Ta gazeta wydawana jest przez spółkę „Agora”, której współwłaścicielem jest stary żydowski finansowy grandziarz Jerzy Soros, co to wyłożył niedawno 18 miliardów dolarów na takie właśnie przedsięwzięcia. Ale co stary finansowy grandziarz z tego ma, że historyczne narody europejskie zostają poddane procesom rozkładowym, niszczącym wszystkie organiczne więzi społeczne? Myślę, że jeśli nawet nie jedynym, to najważniejszym powodem jest żydowski szowinizm, według którego akurat Żydzi są predestynowani do panowania nad światem. Jeśli tedy przy pomocy gnilnych bakterii w rodzaju propagandy sodomii i gomorii doprowadzą historyczne narody europejskie do rozkładu i przerobią go na „nawóz historii”, to tym łatwiej zapanują nad nimi, a potem – i nad resztą świata. Jak to śpiewali „faszyści” pod przewodnictwem wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera? „Denn heute da hort uns Deutschland, und Morgen die Ganze Welt”.
...
© Stanisław Michalkiewicz
8-10 marca 2020
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
8-10 marca 2020
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja © brak informacji / za: www.youtube.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz