OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Lekcja pokory: „powietrze”, głód i wojna – czy Polacy się ockną i zaczną myśleć? Spontaniczność ukierunkowana, Rosja, Niemcy i kwestia polska

„Powietrze”, głód i wojna


        W kościołach śpiewane są, a właściwie śpiewane były – bo teraz nie bardzo jest komu śpiewać – Suplikacje, w których ludzie prosili Boga, by wybawił ich „od powietrza, głodu, ognia i wojny”. Od „powietrza”, czyli zarazy. Budzi to ironiczne, a właściwie nawet nie ironiczne, tylko nienawistne komentarze ze strony mądrali, co to pokończyli akademie pierwszomajowe, albo są magistrami z dyplomami Wyższych Szkół Gotowania Na Gazie, gdzie inni mądrale wbili im do głowy, że głód wypędza wilka z lasu, a wszystkie 77 dotychczas zidentyfikowanych płci jest determinowanych kulturowo. Ktoś wyposażony w taką wiedzę ma skłonność do pogardzania wszystkimi, którzy takiego magisterium nie mają tym bardziej, że „żyjemy w XXI wieku”, co oznacza, że jesteśmy mądrzejsi od tych, którzy żyli, dajmy na to, w wieku XVIII, nie mówiąc już o tych, którym przyszło żyć w koszmarnych czasach starożytnych. Inna sprawa, że kiedy porównamy dokonania współczesnych filozofów w rodzaju pana prof. Jana Hartmana, z dokonaniami filozofów XVIII-wiecznych, nie mówiąc już o starożytnych, to żadnego powodu do takiego poczucia intelektualnej wyższości znaleźć nie można nawet ze świecą, ale z drugiej strony – czy taki na przykład Demokryt, albo Arystoteles mieli habilitację, a przynajmniej doktorat? Żaden nic takiego nie miał, więc przynajmniej pod tym względem współczesni filozofowie mają przewagę nad dawnymi, a już specjalnie – nad Sokratesem, co to twierdził, że wie, iż nic nie wie. Z wyżyn takiej wieży z kosci słoniowej nie tylko filozofowie, ale również ich uczniowie, do Suplikacji odnoszą się z nienawiścią, o której natężeniu możemy przekonać się choćby z lektury komentarzy pod publikacjami „Gazety Wyborczej”, kiedy to „z obfitości serca usta mówią”. Skąd takie natężenie tych negatywnych emocji – doprawdy trudno zgadnąć, chyba, żeby dopuścić możliwość, że ci mądrale wcale nie są swojej mądrości pewni, podobnie jak tuż po wojnie nowi dygnitarze państwowi nie byli pewni, z której strony kładzie się nóż, a z której – widelec. Ten brak pewności najwyraźniej silnie ich frustruje, więc próbują na własną rękę sztukować sobie dowartościowanie w formie nienawistnej pogardy wobec tych, którzy nie tylko nie mają magisterium, ale w dodatku hołdują „przesądom” niegodnym „człowieka XXI wieku”, który przecież hołdować powinien całkiem innym przesądom.

        Tymczasem trochę skromności by się naszym mądralom przydało, bo przecież „powietrze” nie tylko już mamy, ale w dodatku „człowieki XXI wieku” sprawiają wobec niego wrażenie tak samo bezsilnych, jak dawniej. Co więcej – wiele wskazuje na to, że sposoby walki z „powietrzem”, mogą w perspektywie okazać się jeszcze groźniejsze od niego samego i w rezultacie świat dotknie kolejna klęska, nie tyle może w postaci „głodu”, chociaż i jego przecież wykluczyć nie można – co przynajmniej dotkliwego niedostatku. Co gorsza, o ile „powietrze” możemy uznać za dopust Boży, chociaż nie można też wykluczyć wypadku przy pracy w jakimś wojskowym laboratorium pracującym nad bronią biologiczną, to klęskę „głodu” będziemy mogli jeśli nie w całości, to w znacznym stopniu przypisać działaniom rządów, w znacznej mierze popartych przecież przez opinię publiczną, pracowicie urabianą przez niezależne media gównego nurtu, które również do „powietrza” podchodzą w sposób sobie właściwy, czyli – jak do teleturnieju z nagrodami. Zatem nie tylko „powietrze”, ale i „głód” może zajrzeć nam w oczy. Czy jednak na tym wyczerpią się plagi, o których mowa w Suplikacjach?

        To nie jest takie pewne, między innymi ze względu na ustawę, która pod osłoną jazgotu spowodowanego walką z koronawirusem, została w dniach ostatnich przyjęta w Stanach Zjednoczonych. Chodzi o ustawę o wzmacnianiu pozycji międzynarodowej Tajwanu. Z próbami wzmacniania pozycji międzynarodowej Tajwanu zetknąłem się jeszcze w 2008 roku, kiedy to na lotnisku im. Kennedy`ego w Nowym Jorku zobaczyłem ogromny billboard z zagadkowym napisem, że „nie wolno izolować demokratycznych narodów”. Wyjaśniono mi, że chodzi o to, by Tajwan przyjąć do ONZ, jako niepodległe państwo. Ponieważ Stanami Zjednoczonymi wstrząsał wtedy kryzys finansowy, doszedłem do wniosku, że ktoś w Ameryce kombinuje, co by się bardziej opłacało: czy wykupywanie od Chińczyków amerykańskich obligacji rządowych, ze sprzedaży których USA finansowały operację pokojową i misję stabilizacyjną w Iraku i Afganistanie na 300 mln dolarów dziennie, czy też sprowokowanie małej, zwycięskiej wojny o Tajwan. Rzecz w tym, że zarówno Chiny, jak i Tajwan, uważają się za „Chiny”, to znaczy – rząd w Pekinie uważa Tajwan za prowincję, która się zbuntowała, podczas gdy Tajwan uważa, że „Chiny” są obecnie na Tajwanie, bo Pekinem włada banda komunistycznych uzurpatorów. Tak czy owak, jedni i drudzy stoją na nieubłaganym gruncie integralności terytorium chińskiego. Gdyby jednak Tajwan ogłosił niepodległość i w charakterze niepodległego, odrębnego od Chin państwa, został przyjęty do ONZ, to sytuacja zmieniłaby się zasadniczo. Okazałoby się bowiem, że można od terytorium chińskiego oderwać prowincję i nie odebrać kary. To byłoby wystarczające dla Chin, jako casus belli, no a wtedy wybuchłaby „mała zwycięska wojna”, zakończona oczywiście wiktorią amerykańską, po której nie tylko nie trzeba by wykupywać żadnych obligacji, ale w dodatku można by nałożyć na Chinoli kontrybucję i wyssać z nich to, co sobie pracowicie uzbierali. Tak sobie ktoś w Ameryce najwyraźniej kombinował, bo wtedy USA miały budżet wojskowy na poziomie 620 mld dolarów, co było równe połączonym budżetom wojskowym następnych 17 państw świata. Okazało się jednak, że ten bilboard, podobnie jak cała inicjatywa wzmacniania międzynarodowej pozycji Tajwanu ma charakter prywatny, toteż do żadnej „małej zwycięskiej wojny” wtedy nie doszło. Po 10 latach sytuacja wyglądała już nieco inaczej. USA miały budżet wojskowy trochę nawet większy, bo około 700 mld dolarów – ale była to kwota równa sumie połączonych budżetów wojskowych już tylko 8 następnych państw świata. Przewaga USA w ciągu tych 10 lat stopniała zatem o połowę i to bynajmniej nie na rzecz Rosji, której budżet wojskowy nie przekraczał wtedy 80 mld dolarów, tylko właśnie na rzecz Chin, które miały wydatki wojskowe na poziomie 250 mld dolarów. Czyżby w tej sytuacji ówczesna prywatna inicjatywa wzmacniania międzynarodowej pozycji Tajwanu zmartwychwstała w postaci przyjętej niedawno ustawy?

        Tak najwyraźniej uważa chińskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które mimo zaabsorbowania zbrodniczym koronawirusem jednak ją zauważyło i pryncypialnie skrytykowało. Z drugiej strony trzeba zrozumieć również Amerykę, że skoro nawet my wiemy, że jej przewaga topnieje, to przecież oni wiedzą to tym bardziej. Zatem mogli dojść do wniosku, że to jest właściwy moment by sytuację wyjaśnić na swoją korzyść, bo potem będzie coraz trudniej, a być może okaże się to nawet niemożliwe. W takim razie zbliżamy się do momentu, kiedy obok występującego już „powietrza” i „głodu”, którego z narastającym niepokojem się spodziewamy, może pojawić się kolejna plaga w postaci „wojny”, której z pewnością będzie towarzyszył „ogień” i to na wielką skalę. Czy w tej sytuacji wypada jeszcze naigrawać się ze spiewanych po kościołach Suplikacji?



Lekcja pokory


        „O czym tu dumać na warszawskim bruku, jak żuk po uszy siedząc w muchotłuku – patrz Dostojewski, „Biesy”, rozdział czwarty”? - pyta retorycznie poeta. A o czymże, jeśli nie o zbrodniczym koronawirusie, który nie tylko zawitał również do naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju, ale w dodatku rozprzestrzenia się z szybkością płomienia zmuszając naszych Umiłowanych Przywódców do coraz to nowych inicjatyw? Wszyscy „zachodzim w um z Podgornym Kolą”, czym by tutaj tego zbrodniczego koronawirusa leczyć, ale jest światełko w tunelu. Oto we Wrocławiu tamtejsi lekarze nie tylko doszli do wniosku, ale nawet uzyskali pozwolenie stosownych Władz, które w innych okolicznościach pewnie deliberowały nad tym całymi miesiącami na stosowanie przeciwko złowrogiemu koronawirusowi leków przeciwko malarii oraz … przeciwko AIDS! Najwyraźniej zbrodniczy koronawirus „nie ma względu na osoby”, toteż nawet Najwyższe Władze musiały dojść do wniosku, że periculum in mora i skoro nie ma radykalnego antidotum, to każdy środek jest dobry. Tak właśnie uważał wspominany przez Karola Olgierda Borchardta lekarz okrętowy na „Lwowie”, który każdemu swemu pacjentowi dawał pigułkę otrzymaną „od sławnego profesora” - no i oczywiście – zwolnienie od robót. Czy to pigułka, czy też zwolnienie – dość, że żaden pacjent temu doktorowi nie umarł, podczas gdy słyszymy, że zbrodniczy koronawirus zbiera również śmiertelne żniwo. W tej sytuacji nie można zaniedbać żadnego sposobu, a skoro tak, to dlaczego nie mielibyśmy stosować lekarstwa na AIDS? Bardzo możliwe, ze istnieje jakiś tajemniczy związek między dolegliwościami sprowadzanymi przez zbrodniczego koronawirusa, a AIDS. Ciekawe zwłaszcza jest spostrzeżenie, że pomocne przy koronawirusie są również leki przeciwko malarii. Malarię, jak wiadomo, roznoszą komary – a kto roznosi AIDS? Tajemnica to wielka tym bardziej, że nie wolno jej pod żadnym pozorem zdradzić, żeby nie narazić się na oskarżenie z powodu „mowy nienawiści”. Nietrudno sobie wyobrazić, że takiego odkrywcę pan Adam Bodnar, piastujący operetkową posadę „rzecznika praw obywatelskich”, w podskokach zaciągnąłby przed niezawisły sąd, a pan red. Michnik, przy pomocy swoich funkcjonariuszy, zrobił z niego marmoladę. Bo epidemia – epidemią, ale polityczna poprawność przede wszystkim. Co to gadać; jeśli rodzaj ludzki wyginie, to wcale nie z powodu epidemii, ale z powodu doktrynerstwa, które coraz większej liczbie ludzi, zwłaszcza absolwentów akademii pierwszomajowych i wyższych szkół gotowania na gazie, którzy uważają się za mądrali, zastępuje poczucie rzeczywistości.

        Tymczasem zbrodniczy koronawirus uczy nas pokory. Oto ludzkość, której poczucie rzeczywistość zastępuje doktrynerstwo, sugerujące, że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych, okazuje się nie tyle może bezradna, co bezsilna w obliczu tworu, którego nie można nawet dojrzeć gołym okiem, a który może przyprawić o śmierć wielu ludzi. Może nie tylu, co „hiszpanka”, która przetoczyła się przez świat w latach 1918-1919, zabijając co najmniej 50 milionów ludzi, ale pewności żadnej nie ma, bo pandemia przecież dopiero się zaczyna. Toteż wyśmiewany przez aroganckich mądrali Kościół katolicki wzywa do śpiewania „Suplikacji”: - „Od powietrza, głodu, ognia i wojny”... Od „powietrza” - jak w dawnych czasach, gdy nawet leki na AIDS nie były jeszcze znane.

        Chociaż wszystkie rządy, każdy na własną rękę, starają się podejmować działania skierowane na zmniejszenie zagrożenia zbrodniczym koronawirusem, a większość ludzi inspirowana instynktem samozachowawczym podporządkowuje się nakładanym ograniczeniom, nawet w takiej sytuacji nie możemy zapomnieć o ekologach, zwłaszcza tych „głębokich”, co to uważają, że liczebność gatunku ludzkiego powinna zostać zredukowana do co najwyżej miliarda. Tak właśnie uważa pan prof. Ehrlich z pierwszorzędnymi korzeniami. Dlaczego miliard powinien jednak zostać? Odpowiedź jest prosta; żeby było komu pożyczać na wysoki procent, bo w przeciwnym razie biznes przestałby „sze kręczycz”. Niektórzy idą jeszcze dalej, niż pan profesor, głosząc konieczność całkowitej zagłady gatunku ludzkiego, co sprawi, że inne gatunku zyskają większą przestrzeń życiową, a i sama „Gaja”, którą gatunek ludzki oblazł i przyprawia o niewymowne męczarnie, wreszcie odetchnie z ulgą. Pomijam już okoliczność, że taki pogląd należałoby uznać za antysemicki, bo ważniejsze jest co innego. Wydawałoby się bowiem, że przynajmniej oni, to znaczy – głębocy ekologowie, powinni wyrażać ostentacyjną radość z okazji, jaką stworzył zbrodniczy koronawirus, no i bojkotować wszystkie przedsięwzięcia skierowane na ograniczenie i wygaszenie pandemii. Tymczasem o niczym takim nie słychać i nawet panna Greta Thunberg, co to jeszcze niedawno wodziła za nos całą postępową część Ludzkości, schowana została w jakaś mysią dziurę, skąd nie ośmiela się nawet jęknąć z powodu braku perspektyw. A przecież zbrodniczy koronawirus może odebrać jej dzieciństwo w stopniu znacznie bardziej prawdopodobnym, niż nawet złowrogi klimat, z którym postępowa ludzkość podjęła nieubłaganą walkę.

        Więc chociaż zbrodniczy koronawirus musimy, zgodnie z odkryciem Kukuńka, uznać za „plus ujemny”, to przecież niepodobna nie zauważyć, pojawiły się w związku z nim „plusy dodatnie”, choćby w postaci weryfikacji rozmaitych modnych prądów, w które – jak się okazało – nikt tak naprawdę chyba nie wierzy i wszyscy po staremu, kierują się instynktem samozachowawczym. Najwyraźniej nawet najbardziej zdeterminowani i najgłębsi ekologowie, z jakichś tajemniczych przyczyn, muszą własną egzystencję uważać za niezbędną dla świata – a przecież właśnie taki pogląd nie wytrzymuje krytyki już na pierwszy rzut oka, bo – jak śpiewa Krystyna Prońko - „Ludzie sobie poradzą i beze mnie będą żyć, no więc po co się wtrącać, będzie to, co ma być.” Mimo przebijającego z tej piosenki ponurego determinizmu, niepodobna nie dopatrzyć się w tym spostrzeżeniu również optymistycznej nutki – że mianowicie czy z nami, czy bez nas, będzie tak samo źle. I pomyśleć, że trzeba było aż zbrodniczego koronawirusa, żebyśmy to sobie uświadomili.



Czy Polacy się ockną i zaczną myśleć? Obawiam się, że nie





Stanisław Michalkiewicz odpowiada na kolejne pytania widzów swojego kanału. Mówi, co myśli o PRL-u i czy za nim tęskni. Wypowiada się także na temat pomysłu, by całkowicie sprywatyzować służbę zdrowia w Polsce, o wyborach prezydenckich, Guy Sormanie i jego rozmowie z Markiem Edelmanem.



Spontaniczność ukierunkowana


        Wprawdzie zbrodniczy koronawirus robi postępy, przewalając się przez świat na podobieństwo tornada, ale w miarę postępów koronawirusa niepodobna nie zauważyć, że wraz z nim, albo zaraz tuż za nim postępuje też nieubłagany postęp. Oczywiście nikt tego nie zaplanował, to tylko taki spontan i odlot, jak w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy pana Jerzego Owsiaka, ale niepodobna nie zauważyć, że nieubłagany postęp postępuje zgodnie ze swoją naturą, czyli w kierunku postępu. A co wyznacza kierunek postępu? Cały czas to samo, to znaczy – awangarda komunistycznej rewolucji, w której z kolei niepodobna nie zauważyć dominacji żydokomuny. Ona już i dawniej pochylała się z gospodarską troską nad rozmaitymi aspektami życia społecznego, na przykład – nad anachronicznymi i niepotrzebnymi historycznymi narodami. Może nie wszystkimi, co to, to nie – a tylko z narodami mniej wartościowymi, które wskutek samego swego istnienia wywołują na świecie potworne paroksyzmy. Tako rzecze Altiero Spinneli, włoski komuszek, którego zbawienne sentencje umieszczono przy głównym wejściu do administracji Eurokochozu, która – mówiąc nawiasem – akurat teraz schowała się w mysią dziurę i nawet nie walczy o praworządność w naszym nieszczęśliwym kraju. Ale Spinelli, można powiedzieć, miał pecha, podobnie jak inni wybitni przedstawiciele postępu, bo jakże tu likwidować mniej wartościowe narody, kiedy mogłyby się jeszcze odwinąć, ze szkodą dla rewolucji światowej? Aż wreszcie doczekaliśmy się epidemii zbrodniczego koronawirusa, dzięki której rewolucja komunistyczna może nabrać tempa, jakby popychał ją, albo pociągał sławny parowóz dziejów. Ponieważ epidemia zbrodniczego koronawirusa ma charakter globalny, to jest rzeczą oczywistą, że i walka z nią też musi nabrać globalnego rozmachu. A skoro tak, to któż tę nieubłaganą walkę będzie organizował i koordynował? To jasne, że rząd światowy. A któż powinien stworzyć taki rząd światowy? To też proste, jak budowa cepa: awangarda postępu, co to spenetrowała nieubłagane prawa rozwoju dziejowego. A ponieważ najtwardszym jądrem tej awangardy jest żydokomuna, no to odpowiedź na to pytanie też wydaje się oczywista. Któż lepiej, a przede wszystkim - sprawniej od niej przeprowadzi likwidację mniej wartościowych narodów tubylczych? Nikogo takiego na horyzoncie nie ma i nie będzie – chociaż i tutaj panuje pewna niejasność – czy mianowicie powstanie jeden rząd światowy pod kierownictwem partii, czy też powstaną co najmniej trzy – każdy dla swojej części świata. Już teraz bowiem można wyobrazić sobie co najmniej trzy takie polityczne centra: jedno z USA na czele, drugie – na czele z Chinami i trzecie – arabskie, którego politycznym kierownikiem mogłaby być Arabia Saudyjska. W ten sposób świat upodobniłby się do obrazu nakreślonego w „Roku 1984” Jerzego Orwella, a jeśli epidemia koronawirusa potrwa jeszcze trochę, to i społeczności zdążą się tak wytresować, że „nowy wspaniały świat” znajdzie się w zasięgu ręki.

        Ale polityka, to tylko jeden aspekt komunistycznej rewolucji. Drugim segmentem jest gospodarka. Tutaj przyszłość rysuje się jeszcze wyraźniej. Już teraz rządy skwapliwie wykorzystują epidemię, by całą gospodarkę i wszystkie jej segmenty sobie podporządkować, a wygląda na to, że po ustaniu epidemii już tak zostanie. Pierwszym powodem będzie to, że prywatne firmy zostaną uzależnione od rządu w stopniu jeszcze większym, niż to miało miejsce w Rzeszy Niemieckiej, kiedy to pod pretekstem wojny państwo całkowicie podporządkowało sobie prywatne przedsiębiorstwa – co bardzo dokładnie opisał w swoich wspomnieniach Albert Speer. Stalin zrobił to innymi metodami, ale za jego czasów żadnej epidemii nie miał pod ręką, podczas gdy teraz ten sam cel można będzie osiągnąć bez mordowania kogokolwiek. Wszyscy zaniosą swoje uprawnienia właścicielskie rządowi w zębach i będą szczęśliwi, jeśli w jego imieniu jakiś urzędnik „jednym ruchem ręki z państwem mu da zaślubiny”. Bo biurokracja nie tylko nie zniknie, tylko rozrośnie się do rozmiarów wcześniej nie notowanych. Po pierwsze dlatego, że rządzące gangi będą musiały jakoś wyżywić swoich sympatyków i militantów, więc porozdają im kolejne okruszki władzy, żeby mogli sobie podziubać i w ten sposób się wyżywić. Po drugie dlatego, że przedsiębiorczość prywatna zostanie całkowicie zlikwidowana de facto, bo istnienie każdej firmy zostanie całkowicie uzależnione od rządu i jego przychylności. W ten sposób zrealizowany zostanie kolejny cel rewolucji komunistycznej w postaci likwidacji znienawidzonej własności prywatnej i wprowadzenie w jej miejsce nie własności kolektywnej jeśli nie de iure, to przynajmniej – de facto.

        Wreszcie epidemia stworzyła znakomite warunki dla przekształceń ideologicznych. Jak wiadomo, najwięcej zgryzoty żydokomunie, stojącej w awangardzie komunistycznej rewolucji, dostarczał reakcyjny kler, który nie tylko rozsiewał zatrute ziarna antysemityzmu, ale w dodatku, poprzez propagowanie zasad swojej religii, sypał piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów. Stopniowe nasycanie szeregów reakcyjnego kleru sodomitami i „judeochrześcijanami” przynosiło wprawdzie pewne rezultaty, ale zarazem budziło rosnące zniecierpliwienie promotorów rewolucji z powodu ślamazarności tego procesu. I oto, gdyby w języku rewolucji takie sformułowania nie były surowo zabronione, można by powiedzieć, że epidemia koronawirusa pojawiła się, jako prawdziwy dar Niebios. Z dnia na na dzień, pod pretekstem ryzyka zarażenia, skasowane zostały de facto wszystkie nabożeństwa. To znaczy – formalnie nie – ale faktycznie tak, bo cóż to za Kościół, w którym nikogo nie ma? Owszem – można oglądać transmisje nabożeństw przez telewizję, ale na takiej samej zasadzie, jak inne produkcje przemysłu rozrywkowego. W ten oto sposób, pod pretekstem epidemii, rewolucjoniści doprowadzili do degradacji Kościoła do roli przedsiębiorstwa przemysłu rozrywkowego i to rękami duchowieństwa!

        Takie prognozy można wysnuć już na podstawie tego, co już się stało, a przecież wszystko jeszcze przed nami. Na przykład – eugenika i eutanazja. Już teraz władze jeśli nawet oficjalnie tego jeszcze nie zalecają, to przyjmują do aprobującej wiadomości selekcje pacjentów, prowadzące do odstępowania od pacjentów mniej użytecznych społecznie. Myślę, że tak już zostanie i później, bo – po pierwsze – ludzie zdążą się do tego przyzwyczaić, a po drugie – z punktu widzenia niewydolnych obecnie systemów ubezpieczeń społecznych, to jest jakieś wyjście. Wprawdzie nadal będziemy rytualnie piętnowali złowrogiego doktora Mengele, ale w miarę upływu czasu nikt już nie będzie wiedział – dlaczego.

        Oczywiście nikt tego wszystkiego nie zaplanował, ale to nawet lepiej, bo nie dostarcza się w ten sposób pożywki dla teorii spiskowych i szeptanek, a poza tym lepiej, kiedy wszystko wprawdzie odbywa się spontanicznie, ale zmierza we właściwym kierunku.



Rosja, Niemcy i kwestia polska


        W latach 70-tych, a że już 80-tych znany rysownik Andrzej Mleczko sporządził rysunek, jak to krotochwilny Pan Bóg mówi do asystujących Mu aniołków: „a Polakom zrobię kawał, umieszczę ich między Niemcami i Rosją!” Jeśli tak, to Pan Bóg musiał dojść do wniosku, że taka lokalizacja jest rodzajem złośliwego kawału, stosunkowo niedawno. Polska bowiem od ponad tysiąca lat leży mniej więcej w tym samym miejscu. Wprawdzie przesuwała się, jak nie na wschód, to na zachód, ale zasadniczy trzon polskiego terytorium jest tu, gdzie był zawsze. Dzisiaj położenie między Niemcami a Rosją może wydawać się fatalne, ale nie zawsze tak było. Warto tedy zastanowić się, co właściwie sprawiło, że to samo położenie nie przeszkadzało w wybijaniu się Polski na stanowisko mocarstwowe, a teraz uważane jest za fatalną przyczynę naszej politycznej słabości.

Rosja


        Początków Rosji można doszukiwać się w Rusi Nowogrodzkiej założonej przez Ruryka i Rusi Kijowskiej. W połowie X wieku księżniczka Olga połączyła obydwa państwa i zapoczątkowała korzystne kontakty z Bizancjum. Pod koniec wieku X Włodzimierz I ożenił się z siostrą bizantyjskiego cesarza Anną i przyjał chrzest w obrządku wschodnim, podobnie jak w Polsce Mieszko I, który nieco wcześniej ustanowił jako religię państwową chrześcijaństwo w obrządku zachodnim. Kronika Nestora sugeruje, jakoby pierwsi władcy z Rurykiem na czele, byli norweskimi wikingami, zaproszonymi przez miejscowe ludy, by nimi władali: „Ziemia nasza wielka jest i obfita, a ładu w niej nie ma, pójdźcie więc rządzić i władać nami”. Podobnie zresztą miało być i w Polsce, gdzie dynastia Piastów miała korzenie normandzkie. Coś musi być na rzeczy, skoro patron Norwegii, święty Olaf, próbując wprowadzić u wikingów chrześcijaństwo (Olaf sam był wikingiem, a nawet od 12 roku życia ich hersztem, który chrześcijaństwem zafascynował się u podczas pobytu u dawnego wikinga Roberta, podówczas już chrześcijańskiego wasala króla francuskiego, który władał lennem Normandią, nazwaną tak właśnie od Normanów) – zmuszony do ucieczki z kraju schronił się u swojej siostry w Nowogrodzie. Potem Ruś popadła w rozbicie dzielnicowe, aż wreszcie w XIII wieku dostała się pod panowanie tatarskie, z tym, że Tatarzy nie władali nią bezpośrednio, tylko za pośrednictwem tubylczych książąt, którzy musieli ściągać jarłyk i wymuszać posłuszeństwo. Część dawnej Rusi (mniej więcej obszar dzisiejszej Białorusi) podbiła Litwa. W początkach wieku XIV Iwan Kalita z dynastii Rurykowiczów przeniósł stolicę z Włodzimierza do Moskwy. Pod koniec XIV wieku wnuk Iwana Kality, Dymitr Doński, pokonał Tatarów w bitwie na Kulikowym Polu i próbował zjednoczenia innych ziem pod swoim berłem, ale na przeszkodzie stanęła Litwa, która w tym czasie pozostawała już w unii personalnej z Polską. W 1462 roku tron moskiewski objął Iwan III Srogi, który uwolnił ziemie ruskie od panowania tatarskiego, a jego małżeństwo z bratanicą ostatniego cesarza bizantyjskiego (Cesarstwo upadło w roku 1453), Zofią Paleolog, co skłoniło Iwana III Srogiego do przyjęcia tytułu cara całej Rusi i dwugłowego orła, jako godła swego państwa.) . W 1547 roku Iwan IV Groźny koronował się w Moskwie na Cara Całej Rusi, a jego tytuł został w 1554 roku uznany przez Anglię, a w 1576 – przez Niemcy. W tym czasie Moskwa, to znaczy – już Rosja, dokonuje ekspansji na wschód, zajmując Syberię, aż do granicy chińskiej i docierając do Oceanu Spokojnego. Rosja próbowała także ekspansji w kierunku zachodnim, co powodowało wojny z Litwą, a potem – z Rzeczpospolitą. Za Aleksandra Jagiellończyka odniosła nawet pewien sukces, ale za Zygmunta Starego w następstwie aż trzech wojen, ekspansja ta została zahamowana, a nawet częściowo cofnięta, dzięki zwycięstwu hetmana Jana Tarnowskiego. Nie na długo jednak, bo za panowania Zygmunta Augusta Iwan Groźny ruszył na Inflanty, ale nie udało mu się ich zdobyć. Ponowna próba została podjęta za panowania Stefana Batorego, któremu udało się częściowo odwojować uprzednie rosyjskie zdobycze. W 1582 roku w Jamie Zapolskim został zawarty rozejm, na postawie którego Polska odzyskała Inflanty z Dorpatem i Parnawą, a także Ziemię Połocką (Batory zdobył Połock, potem Wielkie Łuki, a w 1581 roku wojska polsko-litewskie obległy Psków).

        Po śmierci Iwana Groźnego na moskiewskim tronie zasiadł Borys Godunow, zapoczątkowując w Rosji okres tzw. „wielkiej smuty”. Wówczas to Polska urządza rozmaite dywersje z Dymitrami Samozwańcami, a za panowania Zygmunta III Wazy, wojska polskie pod wodzą hetmana Stanisława Żółkiewskiego odniosły zwycięstwo w bitwie pod Kłuszynem, po którym coraz to nowe miasta i twierdze poddawały się Polakom. W październiku 1610 roku wojska polskie zajęły Kreml, a 29 października 1611 roku car Wasyli Szujski bił czołem Zygmuntowi III na Zamku w Warszawie. Nawiasem mówiąc, to była przyczyna, dla której tak długo nie można było rozpocząć odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie po wojnie, a cenzura PRL utrzymywała zapis, zgodnie z którym nie wolno było pisać o Zamku Królewskim, tylko o „Warszawskim”. Jednak w następstwie antypolskiego powstania, Polacy musieli 7 listopada 1612 roku kapitulować na Kremlu. Rocznica tej kapitulacji jest obchodzona dzisiaj w Rosji jako święto rosyjskiej armii. W następnym roku carem rosyjskim został młody Michał Romanow, który zapoczątkował dynastię rządzącą Rosją aż do lutego 1917 roku. W następstwie wojen kozackich z Rzecząpospolitą, Rosja uzyskała panowanie nad Ukrainą z Kijowem, a prawie jednocześnie w czasie tzw. „potopu szwedzkiego” w latach 1655-1660 wybuchła również wojna polsko-rosyjska, zakończona w roku 1667 rozejmem w Andruszowie. Polska odzyskała tzw. Inflanty Polskie, ale utraciła województwo czernichowskie i ogromne (250 tys. km kwadratowych) województwo kijowskie oraz niektóre inne terytoria. Rozejm ten traktowany był jako rozwiązanie tymczasowe, ale został w roku 1686 potwierdzony tzw. traktatem Grzymułtowskiego, Ustalone wówczas granice polsko-rosyjskie przetrwały aż do I rozbioru Polski.

        W roku 1682 carem rosyjskim został Piotr, zwany później Wielkim, który w roku 1721 przybrał tytuł „Imperatora”, inaugurując w ten sposób Imperium Rosyjskie. W wyniku wojny północnej (1700-1721) Szwecja utraciła status europejskiego mocarstwa na rzecz m.in. Rosji, która uzyskała Karelię, Estonię i Inflanty. W ten sposób zyskała szeroki dostęp do Bałtyku, co umożliwiło budowę nowej stolicy – Petersburga. Z kolei reformy wewnętrzne Piotra Wielkiego doprowadziły do modernizacji Rosji („Piotr zaprowadził bębny i bagnety, postawił turmy, urządził kadety, kazał na dworze tańczyć menuety (…) Ogolił, umył i ustroił chłopa, broń mu dał w ręce, kieszeń narublował. I zadziwiona krzyknęła Europa: car Piotr Rosyją ucywilizował!” - pisał w „Dziadach” Adam Mickiewicz). W rezultacie Rosja stała się państwem skrajnie scentralizowanym i największym mocarstwem na wschód od Łaby – i takim pozostaje aż do dnia dzisiejszego.

Niemcy


        25 grudnia 800 roku frankoński król Karol zwany Wielkim, został w Rzymie koronowany na cesarza rzymskiego – co było podyktowane intencją utworzenia w Europie Zachodniej uniwersalnego państwa na podobieństwo Imperium Rzymskiego. W roku 843, na podstawie traktatu w Verdun, imperium Karola zostało podzielone między Ludwika Pobożnego, Lotara, Karola Łysego i Ludwika Niemieckiego. Ten podział nie utrzyma się długo, bo po śmierci Lotara (od jego imienia pochodzi Lotaryngia) w 869 roku jego dzielnicę zajął Karol Łysy. Nawiasem mówiąc, rywalizacja o posiadanie „pasa lotarowego” trwała aż do XX wieku, kiedy to na podstawie traktatu wersalskiego, w postaci Alzacji i Lotaryngii, przypadł on Francji. Na przełomie wieku X i XI kilka księstw zostało połączonych, a niemieccy królowie z dynastii Ludolfingów uzyskali od roku 962 koronę świętego cesarza rzymskiego. Na podstawie Złotej Bulli z 1356 roku wprowadzona została zasada elekcji cesarza przez siedmiu elektorów.

        Na skutek reformacji zapoczątkowanej w roku 1517 przez Marcina Lutra, doszło na terenie cesarstwa do wojny trzydziestoletniej, w następstwie której kraj został podzielony na wiele księstewek. Pokój westfalski z roku 1648 roku uznał istnienie w ramach Cesarstwa około 1800 takich księstw.

        Jednym z nich była Brandenburgia, rządzona przez rodzinę Hohenzollernów. Ostatni przed jego sekularyzacją wielki mistrz Zakonu Krzyżackiego Albrecht, pochodził w tej samej rodziny. W 1525 roku, już jako władca świecki, złożył w Krakowie hołd lenny królowi Zygmuntowi Staremu. Otrzymał Prusy Zakonne jako lenno dziedziczne, jednak z zastrzeżeniem, że władca Prus Zakonnych nie może być jednocześnie władcą Brandenburgii. Jednak w roku 1619 Zygmunt III Waza dopuścił do przejęcia władzy w Prusach Zakonnych przez Hohenzollernów brandenburskich. W ten sposób Elektorat Brandenburgii i Księstwo Pruskie znalazły się w unii personalnej. Z księstwa pod nazwą Brandenburgia-Prusy w 1701, po koronacji księcia Fryderyka III na „króla w Prusach” (przyjął on imię Fryderyka I) powstało Królestwo Pruskie. Stolicą tego królestwa był Berlin. Polska, w odróżnieniu od innych państw europejskich, początkowo nie chciała uznać tego królestwa, ale podczas sejmu konwokacyjnego w 1764 roku uznała. Najważniejsze było jego uznanie przez Rzeszę Niemiecką, to znaczy – przez Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, które przetrwało do roku 1806, kiedy to po bitwie pod Austerlitz Napoleon zmusił cesarza Franciszka II do zrzeczenia się tytułu Cesarza Rzymskiego.

        W 1740 roku „królem Prusaków” został Fryderyk II, zwany potem Wielkim. W 1740 roku wziął udział w wojnie o sukcesję austriacką, co doprowadziło do zagarnięcia przezeń całego Śląska z Kłodzkiem. W czasie wojny siedmioletniej w 1756 roku Fryderyk zmusił do kapitulacji Saksonię. W 1763 roku wojnę zakończono uznaniem przez Austrię pruskich zdobyczy na Śląsku. W rezultacie tych zdobyczy, jak i korzyści uzyskanych w wojnie sukcesyjnej bawarskiej, pozycja Prus wzrastała, a po udanych rozbiorach Polski, państwo to, podobnie jak Rosja, scentralizowane, stało się europejskim mocarstwem. Ilustracją tego, jak rozbiory Polski przyczyniły się do potęgi Prus, jest to, że zabrane ziemie polskie stanowiły ponad połowę terytorium Królestwa Prus, zaś Polacy – blisko połowę pruskich poddanych.

        Prusy wychodzą wzmocnione również z wojen napoleońskich i równowaga sił w Europie Środkowej między Rosją, Prusami i Austrią, staje się fundamentem politycznego porządku wiedeńskiego z 1815 roku. Ta równowaga zostaje zachwiana za rządów kanclerza Ottona Bismarcka. Utworzony po Kongresie Wiedeńskim Związek Niemiecki był zdominowany przez Austrię i polityka Bismarcka nakierowana była na położenie kresy tej dominacji. W roku 1866, po zwycięskiej bitwie pod Sadową, Austria została wyeliminowania z kierowania polityką niemiecką, a Związek Niemiecki został rozwiązany. W kilka lat później, po wygranej przez Prusy wojnie z Francją, w roku 1871 kanclerz Bismarck proklamuje Cesarstwo Niemieckie z królem Prus, jako niemieckim cesarzem. W ten sposób, po ponad 1000 lat od koronacji Karola Wielkiego na rzymskiego cesarza, doszło do zjednoczenia Niemiec, co świadczyło o niemieckich ambicjach przewodzenia uniwersalnemu imperium europejskiemu, które obecnie materializują się w postaci Unii Europejskiej.

Kwestia polska


        Z powyższego przedstawienia wynika, że w okresie, gdy Rosja i Niemcy rosły w siłę, Polska tę siłę traciła. A miała co tracić, bo za panowania Kazimierza Jagiellończyka (1447-1492) to właśnie ona wybiła się na mocarstwo europejskie. Dlaczego zatem w tym samym czasie, gdy Rosja i Niemcy rosły w potęgę, Polska traciła siły?

        Początków tego upadku można się dopatrywać za panowania Zygmunta Augusta, kiedy to doszło do załamania się ruchu egzekucyjnego. Był on zdominowany przez średnią szlachtę, a jego celem było wzmocnienie skarbu królewskiego kosztem zabiegu parcelacji latyfundiów magnackich. Rzecz polegała na tym, że polscy królowie szczególnie zasłużonym poddanym nadawali w nagrodę ziemię z tak zwanych królewszczyzn. Darowizny te były dożywotnie, ale potomstwo obdarowanych zapominało je zwracać. Tak właśnie tworzyły się fortuny magnackie, na które średnia szlachta spoglądała niechętnym okiem i ruch egzekucyjny stawiał sobie dwa cele: po pierwsze, poprzez wyegzekwowanie zwrotu nieprawnie posiadanych królewszczyzn wzmocnić skarb królewski, a przy okazji – złamać ekonomiczną i polityczną potęgę magnatów. Wydawało się, że król powinien temu przykłasnąć, ale na skutek zdecydowanego sprzeciwu szlachty wobec małżeńskich projektów Zygmunta Augusta, musiał on szukać poparcia gdzie indziej i znalazł je u magnatów – ale za cenę odstąpienia od ruchu egzekucyjnego. Jego uczestnicy, widząc brak zainteresowania króla, zaczęli koncentrować się na sprawach prywatnych, to znaczy – na budowaniu pomyślności własnych domów.

        Sprzyjały temu ustrojowe pomysły Jana Zamoyskiego, z zasadą jednomyślności, czyli liberum veto na czele. Może nie byłyby one tak tragiczne w skutkach, gdyby nie potop szwedzki. Wprawdzie upicki poseł Siciński, jako pierwszy zerwał sejm poprzez liberum veto w 1652 roku, ale spotkało się to z powszechnym potępieniem. Sytuacja pogorszyła się po potopie szwedzkim. Doprowadził on do ogromnego spustoszenia kraju, porównywalnego do tego z czasów II wojny światowej. W jego następstwie mnóstwo ludzi utraciło wszelkie środki do życia. Powstała warstwa społeczna, której przedtem nie było, to znaczy – szlachta gołota. Nie miała ona środków do życia, ale miała prawa polityczne i bardzo szybko nauczyła się nimi frymarczyć – oczywiście ze szkodą dla państwa. Brali oni jurgielt od magnatów, zapewniając im poparcie na sejmikach, a magnaci z kolei – od obcych dworów, które w ten sposób, polskimi rękoma, realizowały swoje interesy. Ilustracją tego jest tajny traktat, jaki w 1720 roku został zawarty w Poczdamie między Rosją, a Prusami. Jego celem było niedopuszczenie do powiększenia wojska w Polsce. Obydwa państwa – sygnatariusze mogły się do tego wzajemnie zobowiązać, bo każde z nich dysponowało w Polsce wystarczająco liczną i wpływową agenturą, przy pomocy której mogły wszelkie takie próby torpedować. I chociaż w XVIII wieku było sporo prób militarnego wzmocnienia państwa, to żadna z nich nie doszła do skutku – właśnie wskutek działania agentury.

        Kolejnym powodem słabnięcia Polski był jej ustrój. Podczas gdy państwa ościenne centralizowały władzę, Polska ją decentralizowała, a właściwie – likwidowała. Królowie zostali pozbawieni władzy pod pretekstem niedopuszczenia do absolutum dominium. Teoretycznie cała władza została przekazana w ręce Sejmu, ale na skutek liberum veto, które bez ceregieli wykorzystywała agentura, Sejm został całkowicie ubezwłasnowolniony. Obłęd doszedł do tego, że nawet uchwały podjęte jednomyślnie stawały się nieważne, kiedy po ich podjęciu sejm został zerwany przez przekupionego posła. Rzeczywiście zapanowała anarchia, pogłębiana przez rozbestwione partyjnictwo, dla którego interes państwa był tylko pretekstem do załatwiania jakichś prywatnych, czy grupowych łajdactw.

        Widzimy, że ta historia się powtarza, że podobnie jak w XVIII wieku panuje bezkarność nawet ostentacyjnej agentury, że w życiu publicznym rozpanoszył się duch partyjny, w którym interesy państwowe poświęcane są bez ceregieli na ołtarzu politycznych gangów, wskutek czego państwo nie może prowadzić żadnej rozsądnej polityki, zwłaszcza zagranicznej. Skoro zatem istnieją takie same przyczyny, jakie znamy z XVIII wieku, to jakże nie mają wystąpić takie same skutki?



© Stanisław Michalkiewicz
24-29 marca 2020
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © Digitale Scriptor (DeS) ☞ tiny.cc/des

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2