OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Czary-mary, czyli co na pewno nie pomoże na COVID-19

Mamy wiele szczęścia, bo przeciw koronawirusowi i jego tragicznym skutkom skuteczne w terapii mogą się okazać znane od ponad 70 lat leki.

Kiedy rok temu w poznańskim szpitalu zmarła 36-letnia pacjentka przewieziona z „kliniki medycyny naturalnej”, na krótko wybuchł skandal. Kobiecie w owym pseudoszpitalu podano DMSO, środek stosowany jako rozpuszczalnik i w niewielkich dawkach używany jako preparat wspomagający przenikanie leków do krwi. W wysokich dawkach jest silnie toksyczny. Lekarzom nie udało się pacjentki uratować.

Dziś, w dobie pandemii SARS-CoV-2, mało kto pamięta o tamtej tragedii. Wciąż są jednak tacy, którzy chcą się dorobić już nie tylko na ludzkiej naiwności, ale na strachu i cierpieniu, który dotyka nas dziś globalnie. Próbują oni przekonywać przerażonych, a narażonych na zakażenie COVID-19 ludzi, że niesprawdzone klinicznie, na ogół „naturalne” środki pomogą im przetrwać pandemię.

Handlarze marzeń


Żerowanie na ludzkim strachu i wierze to nic nowego. Z sienkiewiczowskich „Krzyżaków” doskonale pamiętamy wędrownego handlarza fałszywymi relikwiami. Sanderus spragnionym odpuszczenia grzechów oferował szczebel z drabiny, która śniła się Jakubowi i pióro ze skrzydła Archanioła Gabriela. Rzeczywista wiara w cudowną moc tego rodzaju artefaktów doprowadziła do tego, że dziś w Europie mamy przynajmniej trzy czaszki świętego Wojciecha (w Gnieźnie, Opolu i Akwizgranie) i nie wiadomo, która jest autentyczna (o ile w ogóle któraś jest).„Wiara jest bardzo dobra, ale – jak mawiał śp. Ks. Tischner – rozumu nie zastąpi”. Dobra dopóki nie zagraża ludzkiemu życiu i zdrowiu.

Przestaje być jednak niewinnie, gdy człowiek, wystraszony chorobą własną czy bliskiej osoby, szuka jedynego ratunku w cudownych specyfikach. Dorosły człowiek ma oczywiście prawo wydać własne, ciężko zarobione pieniądze na co chce, choćby na „lewoskrętną witaminę C” czy pigułki z buraka. Dopóki pigułka z buraka, proszek z huby czy olej z wątroby rekina ma nam ogólnie „poprawiać samopoczucie”, „podnosić odporność” czy nas „wzmacniać”, no ewentualnie wspomagać przy wypróżnianiu lub likwidować obrzęk zmęczonych stóp (czyli robić rzeczy mgliście niemierzalne, zasadniczo nieszkodliwe i przy użyciu substancji nietoksycznych albo w ogóle w preparacie nieobecnych – co nie tak dawno wykrył Narodowy Instytut Leków zmierzywszy się z problemem szerokiej analizy suplementów diety dostępnych na polskim rynku), jest to często wyrzucanie kasy w błoto, ale nie zabija czy nie uszkadza organizmu.

Są tacy, co palą banknotami w kominku, można je zatem – o ile są własne – wydać na szesnastoskrętną witaminę „abrakadabra”. Jak ktoś tak zaczyna leczyć poważne zakażenia bakteryjne czy wirusowe, nowotwory, poważne (rozległe, głębokie, zakażone) rany etc. robi się niezabawnie. Robi się kryminalnie . W czasie, który nadszedł – pandemii COVID-19 – mniej lub bardziej magiczne „środki na podniesienie odporności” stały się z dnia na dzień „zwalczającymi wirusy”. To jest przemiana „pod rynek”, jednak w tym wypadku nie wzbudza oburzenia na pomysłodawców tych czarów-marów marketingu, a politowania wobec ich ofiar, które spożywając cukier w granulkach są święcie przekonane o nadchodzących zbawiennych skutkach. Dziś, w dobie pandemii, taki marketing powinien budzić w nas powszechna zgrozę i obrzydzenie.

Jednak handlarze tego typu specyfikami prawie nigdy nie ponoszą odpowiedzialności. W popularnej prasie można znaleźć reklamy „zwalczającej raka” amigdaliny z Meksyku (silnie toksycznej substancji, której zażywanie w połączeniu z witaminą C może doprowadzić do śmierci), amuletów z wzorkami, które mają generować chroniące przed chorobami pola energetyczne, specjalnych „testerów pola elektromagnetycznego” do żywności (w promocji za jedyne 949 złotych) i „strukturyzatorów pamięci wody”, które mają mieć uzdrawiającą moc. Co prawda czegoś takiego jak „pamięć wody” nie ma, ale za to rachunek za urządzenie jest całkiem realny, bo „strukturyzator” kosztuje aż 2500 złotych.

W niektórych aptekach można się zaopatrzyć w całą baterię środków homeopatycznych, „leczących” ze wszystkiego, od nowotworów po przeziębienia. Za najpopularniejszy z nich, rzekomo pomagający na przeziębienie, zapłacimy około 20 złotych, a za buteleczkę kropelek podobno pomagających na zaburzenia pracy serca – około 60 złotych. Homeopatia to pseudonauka pseudomedyczna – nie ma żadnego dowodu, by rozcieńczanie w nieskończoność jakiejś substancji miało w jakikolwiek sposób wzmacniać jej działanie. Ale się sprzedaje, a biznes jest biznes.

Magiczna witaminka


Gdy epidemia COVID-19 zaczęła zabijać ludzi w Europie, najbardziej znany polski znachor i handlarz nadziejami inżynier maszyn górniczych Jerzy Zięba ogłosił, że wie jak leczyć ludzi z zakażenia. Czym? Tym czym zawsze, czyli potężnymi dawkami witaminy C i perhydrolem. Dożylnie. Witamina C koniecznie musi być „lewoskrętna”. Taka nie istnieje, ale Zięba się tym nie przejmuje. „Terapia” Zięby jest od dawna przez niego reklamowana jako remedium na mnóstwo schorzeń. Że po dożylnych wlewach z silnie żrącego perhydrolu można umrzeć, tego już Jerzy Zięba nie wspomina. Że po końskich dawkach witaminy C można skończyć ze zniszczonymi nerkami, tego też nie mówi.

Za to bez mrugnięcia okiem potrafił jakiś czas temu opowiadać w pewnej internetowej telewizji, że pandemię grypy hiszpanki w trakcie i tuż po I wojnie światowej wywołały…. szczepienia. Prowadzący program nie zareagował ani nie poprosił o rozwinięcie tej przedziwnej teorii. Widz nie musi wiedzieć, że prace nad szczepionką przeciw grypie rozpoczęto dopiero w latach ’30 XX wieku. Za to może uwierzyć, że szczepienia są niebezpieczne. Co zresztą Jerzy Zięba uzasadnia, twierdząc dramatycznym tonem, że szczepionki „modyfikują genetycznie dzieci” i „powodują autyzm u zwierzątek”. Podobnie, gdy Jerzy Zięba opowiada o cudownych właściwościach witaminy D, powołuje się na amerykańskiego badacza. I dopiero po krótkich poszukiwaniach w Google można znaleźć informację, że ów badacz był opłacany przez producenta łóżek opalających do solariów, więc witamina D mu „robiła dobrze”.

Rzecz jasna cudowne preparaty Jerzy Zięba sprzedaje, i to z dużym zyskiem. Spółka obsługująca sklepik z suplementami Zięby najpierw była zarejestrowana w Wielkiej Brytanii i miała milionowe obroty, teraz sklepik działa pod egidą spółki zarejestrowanej w Czechach. Co ma w asortymencie? Pigułki z burakiem (jest też wersja z kapustą) za 95 złotych za opakowanie, zawierający „mikronizowany błonnik z jabłek” i „liofilizowany sok z ekologicznych buraków kiszonych”. Innymi słowy, zapakowany do kapsułek zakwas buraczany, który za 5 złotych każdy może sobie zrobić w domu sam, mając buraki, słoik, wodę, sól i czosnek oraz 10 dni czasu. I nikt nie mówi, że taki zakwas – naturalny probiotyk wyładowany ponadto witaminami, w tym kwasem foliowym, żelazem i cennymi mikroelementami, nie jest zdrowy. Jest, ale to nie jest lekarstwo tylko profilaktyka i to wyjątkowo tania w produkcji. Można też nabyć pigułki z „witaminą C z dzikiej róży” za jedyne 140 złotych, zawierające ekstrakt z owoców róży z dawką witaminy kilkukrotnie przekraczającą zalecaną dzienną dawkę dla dorosłego człowieka. Na internetowej półce w tej przedziwnej „aptece” stoi też półlitrowa butelka „nanosrebra i nanozłota” (zaledwie 256 złotych).

Niebieski jak Smurf


Jerzy Zięba twierdzi na swoim profilu na Facebooku, że po zastosowaniu tego produktu u dzieci „były przypadki wyleczenia z nowotworów”. Tymczasem nie ma dowodów, by nanosrebro (czy tzw. srebro koloidalne) w jakiejkolwiek postaci miało tak niezwykłe właściwości. Owszem, bywa stosowane w medycynie zewnętrznie, jako środek odkażający. Pite może jednak w najlepszym przypadku doprowadzić do srebrzycy (agryrii) – krótko mówiąc, skóra może zabarwić się na niebiesko i pacjent będzie wyglądał jak smerf. Mogą jednak również wystąpić poważne uszkodzenia nerek i zaburzenia neurologiczne.

Nie są to bezpieczne specyfiki. Jeszcze groźniejsze są opinie Jerzego Zięby na temat chorób wirusowych. Zięba wprost mówi, że jego życzeniem jest, by jak najwięcej dzieci zachorowało na odrę, bo „dzięki temu będą zdrowsze”, co jest kompletnym nonsensem. Najnowsze badania naukowe bowiem wskazują, że wprawdzie przebycie odry wyklucza ponowne zachorowanie na nią (podobnie jak prawidłowo odbyte szczepienie przeciw tej chorobie), ponadto jednak „wymazuje” naszą pamięć immunologiczną. Czyli przechorowawszy odrę, robimy się znacznie wrażliwsi na inne choroby zakaźne – nawet te, które już przebyliśmy lub przeciw którym zostaliśmy zaszczepieni.

A co z SARS-CoV-2? W słynnym już filmiku – usuniętym przez YouTube – znachor twierdzi, że wirus został zaprojektowany w laboratorium, a leczenie pacjenta z COVID-19 powinno polegać na podawaniu dożylnie witaminy C, perhydrolu i DMSO (to ta substancja, która zabiła rok temu pacjentkę w Poznaniu), a potem… na podaniu 200 000 jednostek witaminy D3 i dużych porcji nanozłota produkcji Jerzego Zięby. Owo nanozłoto miałoby mieć „naturalne działanie przeciwwirusowe”.

Rzecz cała może co najmniej nieźle uszkodzić nerki, jak twierdzi nauka. I to nie o to chodzi, że „przecież terapie medycyny konwencjonalnej też bywają toksyczne”, jak np. chemioterapia nowotworów. Ale: stwierdzono w rozlicznych badaniach klinicznych, ścisłych i prawidłowo przeprowadzonych, że benefity przeważają tutaj nad kosztami, czyli skuteczność w leczeniu jest znacznie większa, niż występujący w wyniku terapii uszczerbek na zdrowiu. Świat altmedu z oczywistych względów nie dysponuje wynikami żadnych takich badań. To są „przypadki”, że komuś się poprawiło.

Tak samo jak w innych filmach z pomysłami na „terapie” Jerzego Zięby, pada mnóstwo uczenie brzmiących nazw. A jednocześnie inwektyw pod adresem lekarzy (bo są „niedouczeni”, a przecież powinni brać przykład z Rosjan, którzy podobno wlewy z witaminy C stosują powszechnie). No chyba że podają witaminę C, bo dopiero tacy walczą o zdrowie pacjentów. Są też teorie niepokryte jakimkolwiek dowodem, np. SARS-CoV-2 miał być przez niezidentyfikowane siły „opatentowany”.

Niestety nasza powszechna słaba znajomość biologii, chemii czy nauk im pokrewnych sprawia, że, zwłaszcza w stresie, strachu, panice, które stają się dziś naszym udziałem, łykamy takie opowieści niepoparte żadnymi dowodami, których zasadności potem nie chcemy lub nie umiemy sami sprawdzić. Przeraża zwłaszcza prezentowane w tych materiałach mnóstwo pewności siebie i sprytnego balansowania na granicy prawa, z gatunku: „ja nie leczę”, „ja tylko pokazuję terapię”.

„Oni” czyli zgrabny worek


Kolejną gwiazdą znachorstwa polskiego jest Hubert Czerniak, lekarz, przeciwko któremu wciąż toczy się proces o pozbawienie prawa do wykonywania zawodu za kwestionowanie konieczności szczepień. Czerniak siedząc wygodnie w fotelu, tłumaczy widzom na swoim kanale na YouTubie, że wirus HIV został stworzony w amerykańskich laboratoriach, a SARS-CoV-2 jest właściwie jak grypa, więc można śmiało podróżować - wystarczy zażywać witaminę C. Zarówno Czerniak, jak i Jerzy Zięba, lubią powoływać się na „onych” i „tamtych”. „Oni” to w ich retoryce zgrabny worek, w którym mogą się kryć rząd, Unia Europejska czy USA. „Oni” chcą krzywdzić „nasze” dzieci, czyli je szczepić, „oni” kłamią, „oni” zarabiają wielkie pieniądze.

Bardziej precyzyjna jest kolejna gwiazda altmedu, Justyna Socha. Ongi była agentką ubezpieczeniową, teraz zajmuje się lobbingiem na rzecz zniesienia obowiązku szczepień, uparcie twierdząc, wbrew tysięcznym już dziś badaniom naukowym, że szczepionki wywołują autyzm u dzieci. Opowiadała o tym nawet z mównicy sejmowej, zaproszona przez posłów. Socha również apeluje, by „leczyć” pacjentów chorych na COVID-19 dożylnymi wlewami z witaminy C. „Oni” to przemysł farmaceutyczny. Czerniak uważa podobnie: celem wywołania obecnej pandemii COVID-19 jest następujące przymusowe szczepienie, by koncerny mogły zarobić.

To nonsens zupełny z wielu przyczyn, ale podstawowa jest taka, że żadnej szczepionki przeciw COVID-19 nie ma i NIKT nie obiecał, że kiedykolwiek ona powstanie, mimo najlepszych starań. A nawet jeśli, potrwa to minimum pół roku i ewentualnie przygotuje nas owa szczepionka na jesienną falę zachorowań, której raczej możemy oczekiwać, jeśli wirus okaże się mieć charakter sezonowy.

Na razie zatem, jeśli ktoś tu w medycynie konwencjonalnej robi kasę, to firmy projektujące i wytwarzające molekularne testy diagnostyczne. To nawet ciekawe, dlaczego altmed nie ruszył na podbój tego rynku? Może to po prostu wtedy byłoby niezbędne, by znać się choć trochę na podłożu chorób, ich przebiegu i rozumieć biologię choć w minimalnym zakresie pozwalającym nie bredzić publicznie na temat wirusów, że nie istnieją, albo że istnieją, bo się je robi w laboratoriach?

Witaminy skrętnie dowolne


Oczywiście, że firmy diagnostyczne czy farmaceutyczne to nie są instytucje charytatywne. Zresztą dlatego bardzo niechętnie produkują szczepionki. Bo się trzeba umordować, zysk z tego niewielki, a najlepiej, najłatwiej i najprzyjemniej, bez zawracania sobie głowy inspekcjami i kontrolami, to się zarabia na „suplach” i proszkach przeciwbólowych bez recepty.

No ale „spisek koncernów farmaceutycznych” stał się trwałym elementem naszego myślenia o medycynie nawet dziś. Gdy z ulgą przywitalibyśmy lek, nowy a skuteczny, przeciw COVID-19, czy szczepionkę ochronną. Gdyby w biznesie można sobie było pozwolić na emocje wobec klientów, to nie wiem, czy należałoby nam się masowo od owych okropnych firm z sektora BigFarma i naukowców, którzy tam teraz ciężko pracują - cokolwiek. Mają prawo być na nas obrażeni za wszystkie wiadra pomyj, które się na nich bezstresowo codziennie wylewa. Jesteśmy tu trochę jak małe niegrzeczne dzieci, które z jednej strony wrzeszczą „mamo, daj!”, ale z drugiej strony mamy dla swej matki tylko złe słowo. Słabe to, nie?

Dobre wieści z frontu walki z COVID-19 przez firmy farmaceutyczne jest taki, że jeśli będziemy mieć wiele, wiele szczęścia, przeciw tej infekcji i jej tragicznym skutkom, skuteczne w terapii zakażenia okażą się znane od ponad 70 (chlorina) i bez mała 40 (azytromycyna) leki, mające wiele tanich preparatów generycznych. Od 22 marca, kiedy dr Didier Raoult z kolegami z uniwersyteckiego szpitala medycyny tropikalnej w Marsylii opublikował na łamach „International Journal of Antimicrobial Agents” mikro pracę o zastosowaniu takiej właśnie kombinacji leczniczej jako wysoce skutecznej dla 6 pacjentów, wszystkie właściwie kraje zaangażowane w walkę z COVID-19 podjęły wysiłek przeprowadzenia jak najszybciej jak najszerzej zakrojonych realnych badań klinicznych nad zastosowaniem teraz tych starych – ale potencjalnie jarych – leków. Nikt wiele nie zarobi, ale też bez inwestycji kosmicznych może się uda tymi znanymi specyfikami – toksycznymi, no ale mniej niż „żywe srebro” z altmedu - poradzić sobie z średnio ciężkimi przypadkami COVID-19, co bardzo odciąży służbę zdrowia i daj Boże szybciej zakończy epidemię.

Tu na marginesie: zwracanie co poniektórym fanom altmedu uwagi, że sklepy sprzedające skrętne dowolnie witaminy z kapusty też niespecjalnie zachowują się jak dobra ciocia i za swoje usługi – o skutkach co najmniej wątpliwych i opartych o efekt placebo – też koszą siano i to w ilościach hurtowych, jest przysłowiowym waleniem grochem o ścianę.

Kosmiczne grzyby


W innej telewizji internetowej o nazwie Niezależna Telewizja NTV, mającej tysiące subskrybentów i 35 tysięcy fanów na Facebooku, „popularyzator nauki” Janusz Zagórski (na początku lat ‘90 próbujący robić karierę polityczną) twierdzi, że SARS-CoV-2 został sztucznie wykreowany i jest przesyłany przez… anteny telefonii komórkowej. Pan Zagórski jest w kręgach zwolenników teorii spiskowych znany z poszukiwań obcych – dawno temu występował nawet jako ekspert od UFO w… TVN.

Niedawno na przykład twierdził, że rząd ukrywa przed obywatelami kosmiczną istotę, przetrzymywaną w jakiejś „zabitej deskami” wsi w Polsce. Pełnym natchnienia głosem opowiada też o „drganiach galaktyki” i „wibracjach kosmicznych”, które on głęboko odczuwa. I można by potraktować to jako niszowe wywody w ramach ciekawostki, bo tacy ludzie istnieją wszędzie, gdyby nie fakt, że w swoim programie Zagórski reklamuje dziś opakowania chińskich grzybków, mających chronić przed wirusami.

Po sprawdzeniu, za co klient musiałby zapłacić aż 299 złotych, okazuje się że chodzi o rosnącą również w Polsce lakownicę żółtawą, grzyb uznawany za niejadalny, choć rzeczywiście jadany w Azji. Tradycje dalekowschodnie przypisują lakownicy właściwości wzmacniające organizm – naukowo nie zostało to jednak potwierdzone. Lakownicę za cenę z – nomen omen - kosmosu sprzedaje z kolei pan Tadeusz Musiał z Tych. Współpracuje on na tej niwie z indonezyjską firmą DXN, działającą na podobnych zasadach, jak niesławny Amway. Na swoim publicznym profilu na Facebooku podbija swoją wiarygodność publikując opinie koreańskich naukowców na temat innych grzybów (z rodzaju Cordyceps), znanych ze specyficznego oddziaływania na owady. Według tych opinii grzyby z rodzaju Cordyceps miałyby być wirusobójcze. Brzmi świetnie, prawda? Szczególnie w dobie pandemii COVID-19.

Wirus w smartfonie


Na kanale Zagórskiego często występuje Ewa Pawela, przedstawiająca się jako „sygnalizatorka kontroli umysłu”. Od „sygnalizatorki” możemy się dowiedzieć, że źródłem zakażenia koronawirusem może być Internet i sieć 5G, ponieważ ponoć jest możliwe przesyłanie przez Internet kodu genetycznego w taki sposób, by odtworzyć go w innym miejscu. Po co ktoś miałby tworzyć taką technologię? Według Paweli po to oczywiście, by kontrolować ludzi. Pani Pawela powołuje się na doktor Dianę Wojtkowiak, chemiczkę, która również niekiedy występuje u Zagórskiego.

Ta z kolei twierdzi, że sieć 5G służyć będzie do przekazywania „informacji homeopatycznych”. Dlatego koniecznie trzeba się zapoznać z „teorią pól torsyjnych”. Cóż to są „pola torsyjne”? Istotnie, w latach ‘80 ubiegłego wieku w ZSRR były prowadzone badania nad owymi polami przez fizyków radzieckich. Według nich miałyby być to wiry czasoprzestrzenne, emitowane przez cząstki elementarne.

Nawet w Rosji nikt dziś tej teorii nie bierze na poważnie, zresztą państwowe Centrum Technologii Nietradycyjnych zostało rozwiązane w 1991 roku z powodu ujawnienia ogromnej skali nadużyć finansowych – po prostu badania tej jednostki okazały się oszustwem. Żadne „pola torsyjne” nie istnieją. Nie ma więc absolutnie żadnej możliwości zarażenia się SARS-CoV-2 przez telefon komórkowy. Chyba, że nie dezynfekujemy ekranu i obudowy telefonu i wciąż dotykamy go nieumytymi rękoma, a potem telefon przykładamy do ust…

Mimo to wśród czytelników gazetek o zdrowym stylu życia powodzeniem cieszą się „generatory pól torsyjnych”, które mają nas chronić przed wszelkimi perfidnymi próbami „zakażenia nas chorobami” przez fale elektromagnetyczne (strasznie dużo mądrych słów zalewa ludzi, którzy kierują się ku altmedowi, to fakt). W jednej z reklam znajdziemy na przykład plastikowe krążki z wtopionymi metalowymi kuleczkami albo drewniane pudełka (okazja, jedyne 500 złotych!), które dzięki neutralizowaniu pól torsyjnych leczą z nowotworów powodowanych przez anteny telekomunikacyjne i uszlachetniają żywność. Że to bełkot? Nic nie szkodzi. Ważne, że brzmi uczenie.

Hochsztaplerzy w świetle jupiterów


Niewykluczone, że ze względu na owo uczone brzmienie, pojawiają się dziennikarze i celebryci, którzy wspierają działalność takich hochsztaplerów. Nikt nie jest chodzącą encyklopedią. Pewność siebie potrafi skutecznie onieśmielić osoby, które nie są w stanie sprawdzić, czy choć część słowotoku „altmedowca” ma sens. Jeśli taki spec od manipulacji zasypie odbiorcę skomplikowanymi nazwami związków chemicznych czy zjawisk fizycznych, albo rzuci kilka nazwisk „uczonych z Ameryki”, odbiorca będzie bezradny. Jeszcze 2 lata temu Jerzy Zięba prowadził audycję w Polskim Radiu Katowice, gdzie był tytułowany „naturoterapeutą”. Program zdjęto z anteny dopiero po protestach słuchaczy.

Na YouTubie i Facebooku nadal prowadzi wideoczaty ze swoimi sfanatyzowanymi wyznawcami. YouTube zlikwidował już jego konto, jednak jak grzyby po deszczu wyrastają nowe profile, na których można obejrzeć jego wykłady. Jeszcze gorzej jest, gdy do studia tej czy owej telewizji internetowej jest zapraszany jako gość. Uchodzi wówczas za eksperta od zdrowia, a prowadzący program bywa, że biernie mu potakuje. Zatem albo mu bezkrytycznie wierzy, albo jest przekonany, że takiemu gościowi trzeba pozwolić mówić w imię wolności słowa. Ba, część nonsensów wygłaszanych przez Ziębę kolportują na swoich kontach w mediach społecznościowych niektórzy celebryci.

Siła obrazu, wywiadu na kanale na YouTube, który można sobie włączyć w dowolnej chwili, choćby przy tłuczeniu kotletów na niedzielny obiad, jest potężna. Ilość wyświetleń altmedowych filmików, sięgająca nawet kilkuset tysięcy, to znakomite źródło zarobku dla ich twórców. Równie potężne jak słowo drukowane, czyli gazetki o zjawiskach paranormalnych (reklamujące wróżki) czy znacznie mniej niszowe pisma o ziołolecznictwie, pełne jednak medycznie niesprawdzonych informacji. Wtedy dziwi, że bywają one wyłożone za darmo w aptekach.
Faktem jest niezaprzeczalnym, że współczesna medycyna nie działa „bezwypadkowo” i zdarzają się jej błędy. Leki są wycofywane z aptek czy w ogóle z receptariuszy ze względu na ich szkodliwość, podobnie dzieje się z procedurami terapeutycznymi (np. operacje ryzykowne, starego typu, zastępowane są bezpieczniejszymi). Dzieje się to jednak na drodze analiz chemicznych i badań klinicznych, a nie wrażeń i przeświadczeń.

Podobnie nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzeczy, że współczesna medycyna garściami czerpie dziś, w przeciwieństwie do sytuacji 150 czy 70 lat temu (kiedy próbowano wszystko, co terapeutyczne, zsyntetyzować chemicznie), z owych czasem bardzo starych almanachów medycyny naturalnej, zwłaszcza herboterapii. Powstają liczne preparaty jak najbardziej lecznicze i dostępne wyłącznie na receptę lub wręcz w leczeniu szpitalnym, na bazie związków pochodzenia roślinnego i zwierzęcego. Przykładów jest multum, a wystarczy wymienić „nasercową” digitoninę z naparstnicy purpurowej, przeciwnowotworowy Taxol z cisu, żeby zobaczyć, że związki takie używa się w walce z najpoważniejszymi ludzkimi schorzeniami. Ale... po badaniach klinicznych, rejestracji do użycia w terapii ludzi lub/i zwierząt i robią to lekarze oraz produkują w sposób kontrolowany zewnętrznie pod względem jakości firmy farmaceutyczne.

Pewne też procedury medycyny ludowej, np. stawianie baniek, zyskały po latach odrzucenia aprobatę środowisk medycznych, bo po prostu nie tylko zbadano, że są skuteczne, ale i poznano, dlaczego.

By podsumować ten wątek – nie chodzi o to, żeby ludzie na przednówku nie pili herbaty z miodem czy nie zażywali tranu, a niech będzie że w formie znacznie przyjemniejszych w smaku kapsułek z olejem z wątroby rekina. Ani o to, by uparcie nie brali przy przeziębieniu czy grypie WSPOMAGAJĄCO kropli z wyciągu wodno-alkoholowego z echinacea czyli jeżówki. Dla której istnieją nieliczne, ale jednak badania naukowe, sugerujące iż przyjęcie leku przed pierwszymi objawami może skrócić przebieg przeziębienia oraz badania świadczące o przeciwwirusowym działaniu wyciągów z jeżówki purpurowej w stosunku do grypy H5N1, H1N1 oraz H7N7.

Podobnie rzecz się ma z sokiem z bzu czarnego – naukowcom udało się odkryć, na jakiej zasadzie zawarte w nim substancje ogranicza „przyklejanie” wirusa grypy do komórek oraz aktywują produkcję cytokin. Te preparaty nasze babcie umiały – wiec i my umiemy – zrobić sobie w domu i mamy świadomość ich wspomagającego leczenie działania. Trzeba mieć do nich po prostu racjonalne podejście. A owo wyklucza, że jeden środek, ile skrętów by nie miał i w którą stronę by się nie skręcał, nawet jeśli jest niezbędna nam do życia witamina, pomoże na wszystko.

Żerowanie na strachu


Spychanie medycyny – tej prawdziwej – do świata spisków jest niebezpieczne dla życia i zdrowia pacjentów. Co się stanie, gdy przerażony pandemią koronawirusa człowiek kupi za pół pensji specyfiki z internetowego sklepiku przekonany, że dzięki nim nic mu nie grozi? Co się stanie, jeśli za drugie pół pensji kupi pudełko, by nie zarazić się koronawirusem przez radio albo by wyleczyć sobie raka?

Czasy mamy trudne i nie można bezbronnych ludzi obwiniać, że się boją. Ale żerowanie na strachu, podbijanie cen żeli antybakteryjnych czy maseczek (w tej sprawie interweniować będzie na szczęście UOKiK i Inspekcja Handlowa), wmawianie, że perhydrol uratuje chorego na COVID-19, straszenie lekarzami-„głąbami”, spiskiem BigPharmy i bliżej niezidentyfikowanych sił, mającym na celu wprowadzić Nowy Porządek Świata, sprytne wyciąganie pieniędzy – właśnie w tych czasach jest skrajnie niemoralne. I po ludzku obrzydliwe.

Już lepsza by była ampułka wiatru ze Stajenki Betlejemskiej i kopytko osiołka, na którym Święta Rodzina uciekła do Egiptu. Bo miały zapewniać trapionymi epidemiami dżumy ludziom ewentualne uwolnienie od mąk piekielnych, a nie „bezpieczeństwo od koronawirusa”. Sanderusie, wróć!


© Urszula M. Radziszewska
© Magdalena Kawalec-Segond
27 marca 2020
źródło publikacji: www.tygodnik.tvp.pl





Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP²

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2