Ostrzegali przed Kremlem, zdumiewało ich oddanie śledztwa w ręce czekistów. Kilkoro z nich już nie żyje, ale to, co mówili o katastrofie smoleńskiej i „resecie” stosunków z Rosją się potwierdziło.
Niezwykle emocjonalny, nadzwyczaj odważny tekst o katastrofie smoleńskiej – w Polsce trudno było takiego wtedy szukać – już 11 kwietnia 2010 roku napisała Waleria Nowodworska. Represjonowana w czasach sowieckich (zamykano ją tak jak Władimira Bukowskiego w psychuszkach) nie szczędziła gorzkich słów rządzącym współczesną Rosją.
Nowodworska: Sól w czekistowskim oku
Tekst, który Nowodworska opublikowała na portalu grani.ru dzień po katastrofie, to chyba najbardziej wstrząsający głos, jaki w tej sprawie pojawił się po rosyjskiej stronie.
„Okrutne lądowanie”– bo taki jest tytuł artykułu – zaczynał się od długiego, historycznego wstępu, od wojny i Jałty. By przejść do tego wszystkiego, co z sowieckich rąk wycierpiała Polska: „pakt Mołotow-Ribbentrop, Katyń, sowiecka okupacja, połowę kraju odcięli, defilady z Hitlerem w Brześciu robili, pozwolili stłumić Powstanie Warszawskie. Deportacje, egzekucje”.
Nowodworska podkreślała, że Polacy mieli prawo oczekiwać od Rosji przeprosin i błagania o wybaczenie z Katyń, ale pojawił się „Katyń-2”, zaś „mgła to alibi czystsze niż Niemcy”.
Nowodworska nie miała wątpliwości: „Dowodów nie ma i nie będzie. Ale zamiast nich mam absolutną pewność. Prezydent Lech Kaczyński był solą w czekistowskim oku, smagały go sowieckie telewizje na równi z prezydentami Juszczenką i Saakaszwilim. Zapłacił od razu za wszystko: za wsparcie Gruzji, za heroiczny lot do Tbilisi; za stypendia i miejsca na uniwersytetach przyznane białoruskim studentom; za azyl dla czeczeńskich portali i uchodźców; za próby osądzenia Jaruzelskiego; za antysowietyzm i antykomunizm; za zachodnią orientację; za film „Katyń” i za pytania dotyczące Katynia; za aktywną rolę w NATO”.
Przypominając starcia Polski z Rosją, od XVIII wieku po czasy współczesne, od insurekcji kościuszkowskiej po Katyń-2, legendarna dysydentka konstatowała: „Wojna się nie skończyła, wojna między wolnością a niewolą nie kończy się nigdy, a ten kikut ZSRR, w którym żyjemy, wojuje z wolnością”.
Nowodworska nie kryła zdumienia – i to akurat pojawia się też u innych dysydentów i publicystów zabierających głos na temat katastrofy smoleńskiej – że Polacy postanowili polecieć do Rosji.
„Samolotem swoich wrogów, poobijaną »tuszką«, wyremontowaną przez wrogów już po wygranej Kaczyńskiego w wyborach, bez mediów, bez ochrony wojskowych samolotów, bez kontroli, na zapomnianym wojskowym lotnisku, w pełni oddanym w ręce mrocznych czekistowskich sił… Teraz wiadomo, dlaczego »Katyń«puścili w telewizji: to był kawałeczek sera w pułapce na myszy.”
„Dlaczego polscy patrioci nie położyli się w Warszawie na pasie startowym? Gdybym wiedziała o tym locie, rzuciłabym się do nóg polskiemu ambasadorowi i zaklinała, by zadzwonił i ostrzegł. Oto do czego prowadzą zabawy w reset stosunków. Lecieć na tyły wroga, w ręce wroga, na łaskę wroga…” – gorzko pisała Nowodworska.
Z tekstu wynikało, że nie ma ona wątpliwości, iż w katastrofie maczały palce rosyjskie władze.
„Nie wierzę w takie przypadki. O Katyń-2 można obwiniać albo Moskwę albo Świętą Opatrzność. Jestem chrześcijanką i nie mogę podejrzewać Świętej Opatrzności o pracę dla czekistów. (…) I jeśli chciało im się uganiać po Europie za 90-letnim Krasnowem i truć polonem Litwinienkę, częstować cukierkami z trucizną, kłuć parasolem, to kto mi udowodni, że nie można bezkarnie i pewnie usunąć antykomunisty, wroga Łubianki i Kremla Lecha Kaczyńskiego? Nie znałam go, ale był moim towarzyszem broni i będę go opłakiwać, w odróżnieniu od Adama Michnika i innych polskich lewaków, obrońców Jaruzelskiego.”
Ta sama Nowodworska, pytana pod koniec maja 2010 roku przez Polskie Radio o list otwarty napisany przez kilkoro znanych rosyjskich dysydentów i przedstawicieli opozycji, stwierdziła, że „mówią przynajmniej to, czego nie należy udowadniać, że Rosja sfałszuje wyniki tego śledztwa”. Podkreślała, że ten list to ostrzeżenie Polaków przed zbliżeniem z władzami rosyjskimi, „czekistowską juntą”. – Zawsze byli waszymi wrogami – przypomniała Nowodworska.
List Pięciorga: Polscy przyjaciele wykazują się naiwnością
„Jesteśmy zdziwieni i poważnie zaniepokojeni przebiegiem śledztwa, które miało wyjaśnić okoliczności i przyczyny katastrofy Tu-154 pod Smoleńskiem. Powstaje wrażenie, że władze rosyjskie nie są zainteresowane wyjaśnieniem wszystkich przyczyn katastrofy, zaś władze polskie powtarzają zapewnienia o »pełnej otwartości« strony rosyjskiej, niczego się od niej faktycznie nie domagając i tylko cierpliwie oczekują, aż z Moskwy nadejdą dawno obiecane im materiały” – można było przeczytać w liście, pod którym znalazło się pięć podpisów.
Aleksandr Bondariew był dziennikarzem i tłumaczem, publikował m.in. w „Nowej Polszy”, dziś współpracuje z Tygodnikiem TVP.
Władimira Bukowskiego nikomu przedstawiać nie trzeba – wszak był jednym z najbardziej legendarnych dysydentów w czasach sowieckich, a potem politycznym emigrantem i krytykiem reżimu Putina.
Wiktor Fajnberg i Natalia Gorbaniewska to również dysydenci – w 1968 roku brali udział w demonstracji w Moskwie przeciwko inwazji na Czechosłowację. Gorbaniewska to również poetka, dziennikarka, tłumaczka polskiej literatury.
I wreszcie Andriej Iłłarionow – w ostatnich latach jeden z najzagorzalszych krytyków Putina. Znający go doskonale, bo kiedyś mu doradzał. Od lat na politycznej emigracji.
W liście otwartym – który niestety w Polsce nie został dostatecznie nagłośniony – wspomniana piątka nie tylko pisała o swym wrażeniu, że władze Rosji nie są zainteresowane wyjaśnieniem wszystkich przyczyn katastrofy. Pisali też, że powstaje wrażenie, iż od ustalenia prawdy ważniejsze jest zbliżenie z rosyjskimi władzami. Stąd choćby powtarzanie jak mantra, że strona rosyjska jest w pełni otwarta w działaniach dotyczących wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej.
„Wydaje się, że polscy przyjaciele wykazują się pewną naiwnością, zapominając, że interesy obecnego kierownictwa na Kremlu i narodów sąsiadujących z Rosją państw nie są zbieżne” – pisali Bukowski, Gorbaniewska i pozostali.
Nic dziwnego, że list nie spodobał się ani rosyjskim, ani polskim władzom. Rok później Bukowski wspominał w jednym z wywiadów, że parę dni po publikacji listu „Tusk powiedział, że poradzą sobie i nie potrzebują naszych rad. Przykro to słyszeć, bo list był taktowny i powściągliwy. Nikogo nie pouczaliśmy”.
Bukowski: Brudna gra z rosyjskiej strony
W wywiadzie udzielonym „Gazecie Polskiej” w lipcu 2011 roku Władimir Bukowski tak tłumaczył swój podpis pod listem z maja 2010 roku: „Wydarzyła się rzecz niezwykła i symboliczna w swojej wymowie. Katastrofa wzbudziła tak wiele wątpliwości. Ale to, że polski rząd właściwie nie podjął żadnych działań, by je rozwiać, jest zdumiewające”.
Bukowski nie podejrzewał, by rozbicie samolotu było zamierzone, ale dostrzegał „brudną grę z rosyjskiej strony”. Ówcześni premierzy polski i rosyjski (był nim wtedy Władimir Putin) ewidentnie nie chcieli, by prezydent Lech Kaczyński brał udział w rocznicy katyńskiej.
Według Bukowskiego Putin zażądał od swych ludzi, by zrobili wszystko, aby polski prezydent nie mógł wylądować w Smoleńsku i musiał lecieć do Mińska lub Moskwy.
Bukowski przypomniał, że sprowadzono specjalny sprzęt ułatwiający lądowanie, który 10 kwietnia zniknął. „Nie mam wątpliwości, że pilot został wprowadzony w błąd przez wieżę kontrolną. Nie zamknięto lotniska i robiono wszystko, by zrzucić winę na Polaków. Bo to przecież oni zdecydowali o lądowaniu w bardzo złych warunkach, na złym lotnisku. Katastrofa była niezamierzonym efektem takiej brudnej gry prowadzonej przez rosyjską stronę. Po prostu przesadzili, wymknęło im się to spod kontroli” – mówił legendarny rosyjski dysydent.
Bukowski nie krył zdumienia, że strona polska oddała śledztwo w ręce Rosjan i nie zabiegała o umiędzynarodowienie dochodzenia. – Polskie władze w sposób zupełnie niezrozumiały odstąpiły od takich działań. Wolały pomniejszać znaczenie tragedii i oddały wszystko Putinowi. Moskwa mogła być tylko szczęśliwa z takiego obrotu sprawy – mówił Rosjanin.
Rok wcześniej pisał, że rozumie – podobnie jak jego koleżanki i koledzy podpisani pod listem otwartym – że „dziś Polacy pragną Rosjanom wybaczyć po chrześcijańsku krzywdy przeszłości”. Ale żeby przebaczenie miało sens, winowajcy powinni się przed swoimi ofiarami ukorzyć.
„Społeczeństwo rosyjskie zawsze sympatyzowało z Polską, zwłaszcza w czasach Solidarności i potem. Tak więc sympatia, jaką Polaków obdarzają zwykli Rosjanie nie powinna dziwić. Natomiast współczucie ze strony władzy rosyjskiej jest, naszym zdaniem, nieszczere. Przedwczesne są więc zachwyty w Polsce nad zachowaniem czołowych rosyjskich polityków” – ostrzegał Bukowski.
Dwa motywy – zdumienia naiwnością władz Polski i źle prowadzonego przez Rosję śledztwa – pojawiały się później w każdej wypowiedzi dysydenta na temat katastrofy smoleńskiej.
„Niewłaściwie zabezpieczono miejsce katastrofy. Zwykli ludzie chodzili tam i znajdowali różne przedmioty należące do ofiar, a nawet fragmenty samolotu. Co to za śledztwo?! Normalnie miejsce katastrofy powinno być zabezpieczone, a wszystkie szczątki i przedmioty zebrane kawałek po kawałku. Przecież każdy znaleziony fragment samolotu może mieć przełomowe znaczenie w wyjaśnieniu przyczyn tragedii! Tymczasem niczego takiego nie zrobiono na miejscu tragedii. W przypadku wyjaśniania innych podobnych katastrof takie zachowanie byłoby nie do pomyślenia” – mówił Bukowski w maju 2010 roku.
Dziwił się naiwności władz Polski: „One wierzą w »skruchę serca« rosyjskich władz i są przekonane, że połowa Kremla nagle pokochała Polskę i Polaków, że nastąpiła »poprawa relacji« ze stroną rosyjską. Może mi pan podać definicję »poprawy relacji« z reżimem KGB? W psychice tych ludzi nie ma miejsca na »dobre relacje«. Oni uznają tylko dwa rodzaje relacji: albo kogoś kontrolują, albo ktoś jest ich wrogiem. Taka jest ich mentalność.”
W październiku 2011 roku, tym razem w rozmowie z „Super Expressem”, Bukowski tłumaczył: „Rosjanie nauczyli się nie wierzyć swojej władzy. Dlatego dyskusje wciąż trwają, choć przeważnie dzieje się to w internecie. Wątpliwości ludzi budzi szereg niejasności wokół technicznych detali na które – co zwykli Rosjanie dostrzegają – raport MAK nie dał jasnej odpowiedzi. Np. dlaczego kontrolerzy nie zabronili lądowania na smoleńskim lotnisku, mając świadomość bardzo złych warunków atmosferycznych i niedoskonałości urządzeń technicznych w wieży kontrolnej? Dla mnie, jak i dla dużej części Rosjan, oficjalna wersja przyjęta przez rosyjską stronę nie przedstawia pełnego obrazu wydarzeń”.
Iłłarionow: Polacy popełnili błąd
Inny z sygnatariuszy listu z maja 2010 roku, Andriej Iłłarionow również uważał, że Polacy popełnili błąd, zgadzając się na to, aby Rosjanie prowadzili śledztwo w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu.
W czerwcu 2010 roku w rozmowie z „Super Expressem” były doradca Putina przypomniał, że Międzypaństwowa Komisja Lotnicza (MAK) wbrew nazwie w rzeczywistości reprezentuje oficjalną stronę rosyjską. I forsuje tezę o winie załogi tupolewa.
Na jesieni 2014 roku Iłłarionow pojawił się w programie Dzień Dobry TVN. Mówił, że oficjalna wersja katastrofy smoleńskiej jest niewiarygodna. Przypomniał, że jeszcze w maju 2010 roku sformułował siedem pytań dotyczących Smoleńska. I wciąż nie ma na nie odpowiedzi.
– Nadal nie wiemy, dlaczego samolot, który spadł z wysokości 50 metrów, rozpadł się na małe kawałki i naprawdę na dużym terenie. Z tego, co wiemy z innych katastrof na podobnej wysokości, nie było żadnego przypadku, gdzie zniszczenia byłyby podobne do tych w Smoleńsku – zauważył Iłłarionow.
Na tym nie koniec. Zwrócił też uwagę, że „nie było przypadku, by cała załoga, wszyscy pasażerowie zginęli w takiej katastrofie”. – Żadne drzewo, żadna brzoza nie była w stanie zniszczyć skrzydła takiego samolotu. To jest absolutnie jasne – podkreślił były doradca Putina.
Trzy lata później Iłłarionow poszedł o krok dalej. W grudniu 2017 roku, w wywiadzie dla telewizji 112 Ukraina, mówił, że „tego nie wiemy na sto procent, ale sądząc po śledztwie i badaniach, które prowadzone są od około siedmiu lat w Polsce i innych krajach, na pokładzie był wybuch albo dwa wybuchy. (…) Przyczyną wybuchu samolotu Lecha Kaczyńskiego były materiały umieszczone na pokładzie. Pytanie – jak się tam znalazły, jak były tam dostarczone? Ważną kwestią dla każdego poważnego badania jest więc próba dowiedzenia się kto, kiedy, jak umieścił te materiały. W zależności od tego dostaniemy odpowiedź, kto przede wszystkim ponosi odpowiedzialność za śmierć prezydenta Polski i prawie 100 ludzi z polskiej politycznej i wojskowej elity”.
Iłłarionow nie miał wątpliwości, że doszło do zamachu, ale nie chciał dać jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, kto za tym mógł stać.
Suworow: Potrzebne międzynarodowe śledztwo
Wiktor Suworow jest znany przeciętnemu Polakowi zapewne dużo bardziej niż Bukowski, o Nowodworskiej czy Gorbaniewskiej nie wspominając. Ten autor poczytnych książek o Związku Sowieckim i sowieckich służbach specjalnych, sam zresztą – jak twierdzi – były oficer GRU, tak kilka miesięcy po katastrofie smoleńskiej mówił na łamach „Gazety Polskiej”:
„W Rosji rządzą przestępcy zdolni do każdej zbrodni. Nie mam dowodów na potwierdzenie tezy, że samolot Tu-154 strącili agenci rosyjskich służb specjalnych, ale jest rzeczą pewną, że byliby do tego zdolni”.
W sierpniu 2010 roku, z kolei w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”, Suworow mówił tak: „Możliwe są różne wersje wydarzeń, ale jeśli nawet obecny reżim rosyjski nie był zamieszany w tę katastrofę bezpośrednio, to jego późniejsze działania miały charakter działań przestępczych.”.
Nie przesądzał jednak, czy rosyjskie władze przeprowadziły zamach, czy jedynie chcą zatuszować nieudolność własnych ludzi.
Suworow również użył, użytego chyba po raz pierwszy przez Nowodworską dzień po katastrofie, terminu „Katyń-2”, mówiąc, że postępowanie władz rosyjskich wskazuje na to, że chcą ukryć prawdę o wydarzeniach 10 kwietnia 2010. Tak jak przez wiele dekad ukrywali prawdę o mordzie na polskich oficerach.
W innej rozmowie z tego okresu autor poczytnych książek o historii Związku Sowieckiego przypominając, że jako dawny współpracownik sowieckich służb specjalnych zna ich metody, w sprawie Smoleńska stwierdził, że nie wszystko jest jasne i nie budzące podejrzeń. Dlatego jego zdaniem śledztwem powinna zająć się międzynarodowa komisja.
„W rosyjskim dochodzeniu zazwyczaj ważne jest nie ustalenie prawdy, lecz wynalezienie prawdopodobnego wytłumaczenia przyczyn katastrofy zadowalającego stronę rosyjską. Zarówno w Związku Sowieckim, jak i we współczesnej Rosji poszukuje się w takich przypadkach nie prawdy, lecz wygodnego dla władz wytłumaczenia biegu wydarzeń” – mówił Suworow.
Siedem lat później nie miał już wątpliwości. – Ziemia smoleńska jest nasączona polską krwią i kiedy rozbije się prezydencki samolot, rosyjskie władze powinny od razu zaprosić międzynarodową komisję i niczego nie dotykać. Jak tylko Rosjanie dotknęli czarnej skrzynki, to przyznali się, że są winni – mówił w rozmowie z Radiem Wnet 9 kwietnia 2017 roku.
•••
Dziesięć lat po katastrofie widać, jak wiele racji mieli rosyjscy dysydenci i opozycjoniści, już wtedy ostrzegając, że na fałszu nie może być pojednania, że rosyjskie śledztwo nic nie da, a Kreml będzie tuszował całą sprawę.
Wszystkich okoliczności tragicznych zdarzeń 10 kwietnia 2010 roku wciąż definitywnie nie wyjaśniono – przed czym zresztą też ostrzegali Bukowski, Gorbaniewska czy Nowodworska. Ta ostatnia już dzień po katastrofie napisała: „Antysowiecki Kaczyński pomylił się tylko raz – kiedy poleciał sowieckim samolotem na sowieckie terytorium, zaufawszy sowieckiej władzy. A cywilizowany świat nie będzie oskarżać. Wszystko pokryje ropa, gaz i mgła.”
© Grzegorz Kuczyński
3 kwietnia 2020
źródło publikacji:
www.tygodnik.tvp.pl
3 kwietnia 2020
źródło publikacji:
www.tygodnik.tvp.pl
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP²
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz