Lecznicze teorie spiskowe
Nasz nieszczęśliwy kraj na przestrzeni ostatnich 300 lat doświadczył tylu nieszczęść i upokorzeń, że nic dziwnego, iż sprzyjało to wytworzeniu się potężnego kompleksu niższości, nawiasem mówiąc celowo podsycanego przez rozmaitych naszych wrogów, a zwłaszcza – przez naszych przyjaciół. Toteż kiedy w 1957 roku Sowieci wypuścili pierwszego satelitę Ziemi zwanego „sputnikiem”, jakiś anonimowy tekściarz puścił piosenkę na ten temat, w której słyszeliśmy m.in. że „w Moskwie cieszy się Nikita, że już pierwszy satelita”. „Nikita”, czyli Nikita Chruszczow rzeczywiście miał powody do radości, bo wyniesienie satelity na orbitę oznaczało, że sowieckie rakiety mogą przenieść głowice nuklearne w dowolny punkt kuli ziemskiej, zatem od tej pory nikt nie może czuć się bezpiecznie. Toteż w Ameryce sputnik wywołał szok, o czym wspomina w swoich reportażach „Królik i oceany” Melchior Wańkowicz, że „durne Iwany” mogły wymyślić coś takiego – ale potem, kiedy opinia publiczna zaczęła krytykować naukowców za opieszałość, ci się odwinęli, zwalając winę na bezstresowe wychowanie dzieci. Zwrócili uwagę, że o ile np. niemiecki 9-latek musi rozwiązać zadanie, polegające na obliczeniu, ile kosztowałoby ogrodzenie prostokątnego placu o podanych wymiarach i cenie metra bieżącego ogrodzenia, to uczeń amerykański nie bez trudu rozwiązywał zadanie, że jeśli ołówek kosztuje 5 centów, to ile będzie kosztował tuzin takich ołówków. Toteż Ameryka się zmobilizowała, dzięki czemu w już 1969 roku pierwsi ludzie wylądowali na Księżycu i z niego bezpiecznie powrócili. Nawiasem mówiąc, według jednej z teorii spiskowych, żadnego lądowania na Księżycu nie było, a wszystko zostało zaaranżowane w jakimś studio filmowym w Hollywood. Wróćmy jednak do sputnika i wspomnianej piosenki, bo zawierała ona zwrotkę ilustrującą głębię trawiącego nasz nieszczęśliwy naród kompleksu niższości: „paczka „Giewont” i litr wódki; taki będzie polski sputnik!” „Giewonty” to były popularne w tym czasie „lepsze” papierosy.
Inna sprawa, że lekceważenia doświadcza nie tylko nasz naród, ale i inne narody Europy Wschodniej. Kiedyś nawet próbowałem sformułować coś w rodzaju teorii, że fala pogardy i lekceważenia przesuwa się z zachodu na wschód: Amerykanie lekceważą Anglików, Anglicy – Francuzów, Francuzi – Niemców, Niemcy – Polaków, Polacy – Rosjan, a potem jest już Pacyfik, więc Rosjanie nie mają kogo lekceważyć tym bardziej, że na zachodnim skraju Pacyfiku leży Japonia, której lekceważyć niepodobna, choćby z powodu opisanego w „Bajce o trzech maszynach opowiadających króla Genialona”, autorstwa Stanisława Lema. Pewna firma współpracująca z Pentagonem wymyśliła specyfik mający zahamować eksplozję demograficzną w Trzecim Świecie w taki sposób, że znosił on wszystkie przyjemne doznania towarzyszące aktowi płciowemu. Sam akt był wprawdzie możliwy, ale jako rodzaj ciężkiej pracy. I czy to z powodu nieszczęśliwego wypadku, czy sabotażu, fabryka wyleciała w powietrze razem z magazynami i w ten sposób preparat przedostał się do atmosfery i wód płynących. W rezultacie ludzkość stanęła w obliczu zagłady „i tylko wyjątkowo karny naród japoński, zacisnąwszy zęby...” - i tak dalej.
Przypomniała mi się ta historia w związku z epidemią zbrodniczego koronawirusa, który – jak wiadomo – najpierw pojawił się w Chinach. Z tego powodu Pentagon podobno sprawdza, czy to nie jest broń biologiczna, wymierzona w Amerykę i Europę. Toteż, chociaż „Gazeta Wyborcza” stanowczo potępia teorie spiskowe i swoim mikrocefalom surowo zabrania w nie wierzyć pod rygorem utraty przyzwoitości – chyba, że Rywin przyjdzie do Michnika z korupcyjną propozycją – to jednak właśnie przedstawiła teorię, według której wirusem zaraził się pracownik laboratorium w Wuhan, a być może do zakażenia mogło dojść i w taki sposób, że pracownicy tego laboratorium dorabiali sobie na boku, sprzedając na tamtejszym targu laboratoryjne zwierzęta; nietoperze i inne takie. Podobne jest to do teorii spiskowej, wyjaśniającej przyczyny katastrofy elektrowni atomowej w Czarnobylu – że wybuch nastąpił wskutek tego, iż pracownicy pędzili w reaktorze bimber. O ile pamiętam, w Polsce ta teoria spiskowa została przyjęta z pełnym zrozumieniem, a nie jest wykluczone, że z podobnym zrozumieniem spotka się i to wyjaśnienie początku wybuchu epidemii w Wuhan. Psychologiczny mechanizm tej wyrozumiałości nawet został opisany w wierszu Ludwika Jerzego Kerna, którego treść stanowi podżeganie do kradzieży promieniotwórczego izotopu, oparte zresztą na faktach: „Skombinowałbyś mi Franek izotop dla draki. Nie rób z siebie panny Lili, nie bydźże jołopem; Ceśkę by my postraszyli takim izotopem!”
Dlaczego akurat „Gazeta Wyborcza” kolportuje takie teorie spiskowe? To proste, jak budowa cepa: Chiny wspierają polityczne i militarnie złowrogi Iran, więc nic dziwnego, że redakcyjny Judenrat uznał, iż wszystko, co uderza w irańskiego poplecznika, jest dobre tym bardziej, że w tę właśnie stronę swoje podejrzenia kieruje Nasz Najważniejszy Sojusznik, którego dygnitarze – jak wiadomo - przed starszymi i mądrzejszymi skaczą z gałęzi na gałąź. Nietrudno też zrozumieć intencje Naszego Najważniejszego Sojusznika, który przecież wie, że z Chinami „coś” musi zrobić, jeśli chce utrzymać swoją polityczną hegemonię, a ponadto epidemia zbrodniczego koronawirusa stwarza znakomite alibi dla rządów, które w przeciwnym razie stanęłyby w obliczu konieczności wytłumaczenia rozwścieczonym obywatelom przyczyn gospodarczego kryzysu. Dzięki epidemii zbrodniczego koronawirusa niczego tłumaczyć już nie trzeba, bo kryzys – owszem – nadchodzi – ale każdy widzi, że za przyczyną zbrodniczego koronawirusa, przed którym rządy, własną piersią, desperacko bronią obywateli, w których zresztą wirus ten uderza selektywnie – jakby na zamówienie ubezpieczalni społecznych, które największe zgryzoty mają przecież ze schorowanymi starcami. Nie ma więc tego złego, co by na dobre nie wyszło, zatem i epidemia zbrodniczego koronawirusa, obok plusów ujemnych, ma również liczne plusy dodatnie.
Wśród nich i ten, że przekonuje nas ona, iż we wszystkich innych krajach, również tych, co w stosunku do nas mają poczucie wyższości, jest tak samo, jak u nas, że ichni Umiłowani Przywódcy nie są wcale mądrzejsi od naszych, a ichni obywatele też mają skłonności do postępowania dobrze zrozumiałego i znanego u nas – więc żadnego powodu do kompleksu niższości nie ma. Czy dla takiej terapii nie opłaca się trochę pocierpieć?
Epidemia jako Wunderwaffe
Dobiega końca kwiecień, a wraz z nim – drugi miesiąc bohaterskiej walki ze zbrodniczym koronawirusem, która wreszcie wzbudziła jaskółczy niepokój w sferach rządowych, początkowo zachwyconych możliwościami, jakie nieoczekiwanie otworzyła przed nimi epidemia. Zaniepokojenie wynika zaś z nadciągającej zapaści gospodarczej, której skutki mogą okazać się groźniejsze od epidemii. W Polsce nie przebiega ona dramatycznie, zachorowało około 12 tysięcy osób, z czego ponad 500 zmarło, a ponad dwa tysiące wyzdrowiały. Tymczasem wskutek wyłączenia całych segmentów gospodarki szkody mogą być znacznie większe tym bardziej, że kraj nęka dotkliwa susza. Nie tylko nie było śniegu, ani deszczów, ale przed 50 laty przeprowadzone zostały na szeroką skalę melioracje, wskutek czego retencja spadła do 6 procent. Toteż rząd ogłosił program mający podnieść ten poziom do ponad 30 procent – ale to musi trochę potrwać, toteż oczekiwaniu na deszcz towarzyszą coraz częściej stosowne modły tym bardziej, że restrykcje dotyczące dopuszczalnej liczby osób na nabożeństwie wraz z „rozmrażaniem” gospodarki zostały złagodzone i teraz zamiast 5 osób, może być więcej – z tym, że każdy musi mieć wokół siebie 15 metrów kwadratowych.
O ile do epidemii i towarzyszących jej restrykcji ludzie zaczynają się powoli przyzwyczajać, więc prawdopodobnie pojawi się pokusa, by je utrzymać nawet gdy epidemia się zakończy, o tyle polityczne przepychanki w miarę zbliżania się do 10 maja, nasilają się, niczym walka klasowa w miarę rozwoju socjalizmu. Z jednej strony obóz dobrej zmiany nie może pozbawić obywateli świętego prawa głosowania na Andrzeja Dudę, a z drugiej – obóz zdrady i zaprzaństwa robi wszystko, by dla „zdrowia Polaków” do tych wyborów nie dopuścić. To pokazuje kompletnie wyjałowienie tak zwanej „nieprzejednanej opozycji” z jakichkolwiek pomysłów na państwo i w rezultacie Naczelnik Państwa kręci również nimi. Gdyby tak któregoś dnia powiedział, że wybory powinny być przesunięte, to jestem pewien, że wtedy Koalicja Obywatelska stanęłaby na głowie, żeby je przeprowadzić 10 maja. W tej sytuacji za Wielką Nadzieję Białych został uznany pobożny poseł Jarosław Gowin. Wprowadził on do Sejmu swoją partię pod tytułem „Porozumienie” w liczbie 18 posłów – ale wszyscy oni kandydowali z list Zjednoczonej Prawicy i korzystali z aparatu wyborczego PiS. Kiedy się policzyli, uderzyło im to trochę do głowy i postawili się Naczelnikowi Państwa przy okazji ustawy o tzw. trzydziestokrotności, podejmując uchwałę, że nie będą jej popierali. Naczelnik Państwa w tej sytuacji ustawę tę wycofał, ale prawdopodobnie podjął starania o przeciąganie posłów „Porozumienia” na jasną stronę Mocy. Władza dysponuje bowiem rozmaitymi przynętami, a do dobrego ludzie szybko się przyzwyczajają i myśl, że musieliby się tego wszystkiego wyrzec gwoli zrobienia przyjemności posłowi Budce i jego trzódce, wcale nie budzi w nich zachwytu. Tym bardziej, że jak ktoś już został posłem i zasmakował w konfiturach, to chciałby zostać nim drugi raz. Ale przecież nie z listy Porozumienia, które nie ma odpowiedniego aparatu wyborczego! A takim razie potrzebę dochowania wierności koalicyjnemu partnerowi, który przecież niczego im nie żałuje, odczuwać muszą tym silniej. Jestem pewien, że zasmuca to pobożnego posła Gowina, który obawia się, że jeśli tych kilkunastu kolegów nie podąży za nim, to nie tylko zostanie z fiutem w garści, ale i ośmieszy się do końca życia. Tedy trwają narady, a „koncepcje” mnożą się, niczym w głowie Kukuńka. Pojawiły się dwie; pierwsza, o której wspominał Bogdan Borusewicz – że pobożny poseł Gowin mógłby nawet zostać premierem nowego rządu i druga – że może tylko marszałkiem Sejmu, „Niech mi chociaż dyferencjał dadzą!” - śpiewał przed laty Kazimierz Grześkowiak w piosence „Ważne to je, co je moje”. Ale i to jest widłami na wodzie pisane, bo gdyby nawet połączyła się Koalicja Obywatelska z PSL-em, Lewicą i 18 posła Gowina, to i tak byłoby to tylko 231 posłów, a więc – kruchutka większość bezwzględna. Tymczasem wydaje się, że przynajmniej trzej posłowie Porozumienia: Bielan, Żalek i świeżo mianowana na stanowisko wicepremiera pani Emilewicz, pragną dochować wierności Naczelnikowi Państwa, a być może to tylko wierzchołek góry lodowej, więc negocjacje się przeciągają. W takiej sytuacji Konfederacja ze swoimi 11 mandatami mogłaby stać sie języczkiem u wagi. Pobożny poseł Gowin był już nawet u pana prezydenta Dudy. Czy się przymilał, czy go straszył – tajemnica to wielka, ale możliwe jest też i to drugie. Oto pomysł organizowania wyborów w maju potępił surowo Donald Tusk, który nawet nie chciał wypowiadać tego zaklęcia, w związku z czym posągowa pani Małgorzata Kidawa-Błońska sama nie wie, co myśli; wprawdzie powiedziała, że „rezygnuje” z udziału w wyborach, ale swojej kandydatury nie wycofała. Za to niezawisły Sąd Najwyższy rozdokazywał się na całego i orzekł, że zablokowany w Senacie projekt nowelizacji kodeksu wyborczego, przewidujący głosowanie korespondencyjne dla wszystkich, w ogóle nie powinien być uchwalony. Najwyraźniej niezawisłym sędziom zaczyna przewracać się w głowach i w politycznym zacietrzewieniu zapominają, że ustawom, to oni „podlegają”, więc nie mają nic do gadania, czy jakaś ustawa „powinna” być uchwalona, czy nie. Tylko patrzeć, jak uchylą prawo grawitacji.
Z drugiej jednak strony trwają przygotowania do korespondencyjnych wyborów na podstawie „lex Sasin”, to znaczy – zarządzeń wicepremiera i ministra aktywów państwowych Jacka Sasina, które znajdują się jednak w stanie lewitacji, bo nowelizacji na razie nie ma. Były szef PKW, pan Hamerliński, najwyraźniej zirytowany uznał, że to jest podstawa do stwierdzenia nieważności wyborów, z czego niezawisły Sąd Najwyższy z przyjemnością skorzysta. To się dopiero będzie radować Nasza Złota Pani, która ten chaos w naszym bantustanie najwyraźniej sobie wykalkulowała i właśnie dlatego zakazała Donaldu Tusku kandydowanie w tych wyborach. Niech się z tym wszystkim boryka kto inny, a kiedy już naród stęskni się za porządkiem, wszystko jedno jakim – to Donald Tusk, w roku 2025, na białym koniu uroczyście wjedzie do Pałacu Namiestnikowskiego.
Ale i Naczelnik Państwa też ma w zanadrzu Wunderwaffe. Jeśli wszystko inne zawiedzie, to rząd może ogłosić upragniony przez nieprzejednaną opozycję stan klęski żywiołowej. Wtedy, na podstawie art. 228 ust. 7 konstytucji, nie mogą być przeprowadzone wybory prezydenta, nie tylko do odwołania tego stanu, ale i przez 90 dni po jego odwołaniu. Normalnie stan ten może on trwać 30 dni, ale może być przez Sejm przedłużony. I dopiero w tym kontekście łatwiej nam zrozumieć powściągliwość, z jaka minister zdrowia pan Szumowski wypowiada się na temat kulminacji i końca epidemii. Z tym koronawirusem nic przecież nie wiadomo, więc taka epidemia może skończyć się, kiedy będzie trzeba, co pokazuje, że skoro nawet stany nadzwyczajne mogą przebiegać pod kontrolą, to cóż dopiero – stany zwyczajne?
Lepiej się nie żenić
Zadowoleni ze swego rozumu absolwenci akademii pierwszomajowych albo wyższych szkół gotowania na gazie, chętnie przyłączają się do opinii, że ewangelie nie przystają do tak zwanego „prawdziwego życia” a już specjalnie – do życia w XXI wieku, które według ich mniemania musi mieć jakiś bliżej nieokreślony, wyjątkowy charakter. Celują w tym zwłaszcza tak zwane „kobiety wyzwolone” oraz ich kopulanci. Oczywiście, jak zwykle się mylą, bo nie tylko ewangelie, ale również Stary Testament, którego księgi zostały sporządzone jeszcze w głębokiej starożytności, nie tylko nie stracił na aktualności, ale nawet jakby zyskiwał, zwłaszcza w XXI wieku. Spisano tam bowiem między innymi tak zwany „Dekalog”, czyli 10 przykazań. Składa się on z życzliwych wskazówek, jak korzystać z wolności, jednak bez żadnego jej ograniczania. Wprawdzie Dekalog na przykład radzi, by nie kraść, ani nie cudzołożyć, ale przecież można i kraść i cudzołożyć, w dodatku - nawet jednocześnie, kiedy na przykład kurtyzana okradnie swojego klienta. Otóż w tym Dekalogu jest przykazanie dziewiąte, które ponad wszelką wątpliwość dowodzi, że jego autor, a właściwie Autor, był tak niezwykle dalekowzroczny, że prawdopodobnie musiał korzystać z jakichś nadprzyrodzonych auxiliów, krótko mówiąc – że wspierały go proroctwa. To dziewiąte przykazanie radzi, by nie pożądać cudzej własności. Oznacza ono, że jeszcze w głębokiej starożytności jego Autor przewidział, że w wieku XVIII po Chrystusie pojawią się socjaliści, których ideologia będzie skierowana właśnie ku rozbudzaniu w ludziach pożądania cudzej własności, które jest motorem socjalistycznych rewolucji, wtrącających miliony ludzi w otchłań nieszczęścia. Nawiasem mówiąc, socjalizm jest metodą umożliwiającą trwałe panowanie mniejszości nad większością, ponieważ uzależnia on człowieka od władzy publicznej podwójnie; raz na podstawie obywatelskiego posłuszeństwa prawom, a po drugie – ekonomicznie, ponieważ jedynym posiadaczem i dystrybutorem dóbr w ustroju socjalistycznym jest właśnie państwo. Toteż nic dziwnego, że wśród ideologów socjalistycznych dominują Żydzi, którzy nigdy nie porzucili mrzonki, iż będą panowali nad całym światem, a z drugiej strony na socjalizm nabierają się zadowoleni ze swego rozumu mikrocefale. Ciekawe, że naprzeciw tej mrzonce wychodzi inna wskazówka Starego Testamentu, w której Stwórca Wszechświata radzi Żydom tak: „Będziesz pożyczał innym narodom, a sam od nikogo nie będziesz pożyczał. Będziesz panował nad innymi narodami, a one nad tobą nie zapanują”. Czyż nie jest to wyjątkowo aktualne właśnie w XXI wieku, kiedy to banksterzy uzależniają od siebie całe narody za pośrednictwem „społecznie wrażliwych” rządów, które gwoli sfinansowania tak zwanej kiełbasy wyborczej, zadłużają swoich obywateli u lichwiarzy, wpędzając ich w ten sposób w coraz głębszą niewolę? Na naszych oczach mrzonka Żydów o panowaniu nad światem nabiera właśnie rumieńców, ale pod jednym warunkiem – że mianowicie zostanie utrzymana dotychczasowa konwencja. Konwencję jednak można zmienić, a sposób tej zmiany najlepiej zilustrować spostrzeżeniem, że nawet największy bankster nie potrafi schwytać w rękę kuli wystrzelonej w jego głowę. Wspominał o takiej możliwości jeszcze w Średniowieczu pewien niemiecki książę – że Żydzi są jak gąbka; kiedy już dobrze nasiąkną, to my ich wyciskamy. Warto w związku z tym zwrócić uwagę, że kiedy tylko epidemia zbrodniczego koronawirusa uderzyła w Stany Zjednoczone, to tamtejsi obywatele zaczęli masowo kupować broń, chociaż i przedtem byli całkiem nieźle uzbrojeni.
Wróćmy jednak do ewangelii, które właśnie teraz nabierają nieoczekiwanej aktualności. Oto w Ewangelii według św. Mateusza czytamy, jak to Pan Jezus wyjaśniał apostołom na czym polega nierozerwalność małżeństwa. „Rzekli Mu uczniowie: jeśli tak się ma sprawa człowieka z żoną, to nie warto się żenić.”
Do niedawna nie było to takie oczywiste, przeciwnie – małżeństwo miało również wiele „plusów dodatnich”, o których wspomina między innymi Aleksander Fredro w „Sztuce obłapiania”: „O wy najczulsze małżeńskie pieszczoty, o lubieżności ręką dana cnoty...!” - ale ostatnio, za sprawą rządu „dobrej zmiany”, a konkretnie – ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, może się to radykalnie zmienić. Oto na skutek fałszywych pogłosek, jakoby w związku z poddaniem przez rząd całego naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju, przymusowej kwarantannie, gwałtownie wzrosła tak zwana „przemoc domowa”, rząd skierował do Sejmu nowelizację kodeksu postępowania cywilnego, a Wysoka Izba w podskokach tę nowelizację uchwaliła, przeciwko czemu głosowali posłowie Konfederacji. Nowelizacja polega na tym, że jeśli ofiara przemocy domowej doniesie o tym policji, to przybyły na miejsce policjant może oskarżonemu o taką przemoc nakazać natychmiastowe opuszczenie własnego mieszkania i zakazać zbliżania się do niego na odległość strzału nawet w sytuacji, gdy delikwent nie ma dokąd pójść a w razie odmowy – użyć siły. Eksmitowany w ten sposób właściciel ma oczywiście prawo złożenia zażalenia w niezawisłym sądzie, ale wiadomo przecież, że w dzisiejszych czasach w celu ochrony swoich praw do sądu idzie tylko idiota. Nie tylko z powodu skorumpowania sędziów, nie tylko z powodu ich politycznego zacietrzewienia, nie tylko dlatego, że środowisko to jest przeżarte agenturą, ale również, a może przede wszystkim dlatego, że z powodu postępującej feminizacji zawodu sędziego, niezawisłe sądy oblazły tak zwane „siostry”, które idą na rękę wszystkim „siostrom” uciśnionym przez „męskie szowinistyczne świnie” i bez wahania naciągną, albo wprost zlekceważą prawo, byle takiej jednej z drugą „siostrze” dogodzić. Zresztą nawet gdyby tak nie było, to – po pierwsze – komu taki niezawisły sąd ma uwierzyć, jeśli nie policmajstrowi, a po drugie - dochodzenie swoich praw przed niezawisłym sądem wlecze się latami, pochłaniając w dodatku mnóstwo pieniędzy – bo adwokaci, chcąc pomóc swoim klientom, muszą przecież dzielić się z niezawisłymi sędziami, którzy za darmo nie kiwną nawet palcem. Są w tym gorsi nawet od Żydów, którzy przynajmniej jedną rzecz zrobili darmo – o czym informuje znana pieśń wielkanocna: „Darmo kamień wagi wielkiej Żydzi na grób wtoczyli”.
Jaka na tle tej nowelizacji może rozwinąć się praktyka? Ano jeśli żona, która przecież w każdej chwili może dojść do wniosku, że w młodości rozłożyła nogi nie przed tym jegomościem, co trzeba, a właśnie teraz pojawił się ten właściwy, ten jedyny, to wystarczy, że da policjantowi przysłowiowe trzy ruble – bo czy jest policjant, co zmarnowałby okazję, która sama wchodzi w ręce – a ten już niepotrzebnego jegomościa bez trudu wyrzuci z własnego mieszkania na bruk w tak zwanym „majestacie prawa”, zaś zmaltretowana żona w dodatku zażąda alimentów, które w przyjemnej atmosferze będzie mogła przepić ze swoim nowym kopulantem. I za takimi właśnie zmianami zagłosował obóz dobrej zmiany i obóz zdrady i zaprzaństwa z Lewizną na czele, a jedynie Konfederacja głosowała przeciw. Ale właśnie temu ugrupowaniu większość naszego nieszczęśliwego narodu odmawia swego politycznego poparcia.
Konfederacja poszła w lewacki populizm?
Stanisław Michalkiewicz wypowiada się na temat zabójstwa Bohdana Piaseckiego, syna Bolesława Piaseckiego, mówi o Księstwie Warszawskim, poezji, Australii, i wypowiedź Rafała Ziemkiewicza na temat Konfederacji.
© Stanisław Michalkiewicz
3-7 maja 2020
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
3-7 maja 2020
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja © brak informacji / za: www.youtube.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz