Dziś już to wiadomo. Bolszewicką rewolucję opłacili Niemcy. Tylko w jej pierwszej fazie przez spółki-wydmuszki wydali na nią co najmniej 50 mln marek, co odpowiadałoby wartości 10 ton złota. Kolejne miliony wyłożyli amerykańscy bankierzy i międzynarodowa finansjera – im chodziło z kolei o to, że Rosja jako jedyny znaczący kraj wymykał się z zależności od finansistów. Stąd jednym ze sponsorów bolszewickiej rewolucji był żydowski bankier Jacob Schiff (ale to osobna historia). W ten sposób bolszewicka rewolucja nie była wcale buntem chłopów i robotników, tylko zaplanowaną operacją niemieckiego wywiadu. Miała doprowadzić do upadku Rosji – politycznego, gospodarczego i społecznego. I tak właśnie się stało. Nie bez znaczenia było dla nich, że bolszewicka rewolucja była także rewolucją seksualną, wyzwalającą z „burżuazyjnej mentalności”.
Skąd to przypomnienie wydarzeń sprzed stu lat? Ano stąd, że dantejskie sceny, jakie oglądamy na polskich ulicach, od rewolucji 1917 r. w zasadzie różnią się tylko tym, że nowi rewolucjoniści nie mordują, chociaż pobicie księdza przez „obrońcę praw kobiet” i fizyczne ataki na kościoły, a także niszczenie cudzej własności, budzą obawy, że i do przelewu krwi może dojść. Dość jasno grozi tym „twarz” neobolszewii Marta Lempart, a organizatorzy burd ulicznych, nazywanych manifestacjami, wprost głoszą, że „to jest wojna”. Bolszewicką rewolucję obecne protesty przypominają także poprzez totalny fałsz w ich pokazywaniu. Po pierwsze – Strajk Kobiet nie jest żadnym strajkiem kobiet i twierdzenie, że jest to bunt Polek mający sugerować, że wszystkie popierają światopogląd głoszony przez uczestników protestów, jest wierutnym kłamstwem. Polki wcale tej hucpy nie popierają. Popierają ją te same środowiska i ta sama gimbaza, która kopała barierki pod Sejmem w obronie „wolnych sądów”, w obu przypadkach zresztą nie mając pojęcia, o co naprawdę chodzi.
Po drugie, gigantycznym nadużyciem jest narracja płynąca ze strony protestujących o tym, że jeden stary kawaler z kotem chce decydować o brzuchach kobiet, do czego nie ma żadnego prawa. To oczywiście kłamstwo, bo akurat Jarosław Kaczyński wcale nie kwapił się, żeby przekraczać kompromis aborcyjny z 1993 r., za co był zresztą atakowany przez środowiska pro-life. Ta kłamliwa narracja leży jednak u podstaw równie wielkiego kłamstwa, że Polki mają być „zmuszane” do rodzenia dzieci nawet kosztem swojego życia i zdrowia.
Twarze neobolszewickiej rewolucji
Z drugiej strony – twarzą kobiet, które rzekomo „chcą mieć wybór”, jest Marta Lepmart, zadeklarowana lesbijka, która głośno mówiła, że od dzieci woli psy. Jako lesbijce ciąża nie zagraża jej w żaden sposób, zatem idąc za logiką głównych haseł protestu ona jako pierwsza nie ma prawa zabierać głosu. Lempart nie ukrywa, że jej głównym celem nie jest już aborcja na życzenie, ona mówi wprost, że jest nim obalenie rządu i zastraszenie katolików.
Z kolei Klementyna Suchanow, druga liderka Strajku Kobiet, to jedna z czołowych uczestniczek Ciamajdanu z 2016 r. Już dwa lata temu mazała na sejmowym budynku napis „czas na sąd ostateczny”, którego znaczenie wytłumaczyła tak: – Postulat jest taki, żeby ostatecznie rozliczyć tych, którzy są za to odpowiedzialni i żeby wypier…[1]. Zatem jedyny dzisiejszy postulat Lempart i Suchanow zamykający się w stwierdzeniu „wypier…” nie jest niczym nowym. Suchanow chciała tego już dwa lata temu.
– Czasu rozmów nigdy nie było, czas protestów spacerowych jest dawno za nami, czas na ostateczne kroki. I tak powstała nasza „szmata”, baner: „Wypier…! Czas na sąd” i hasło „Czas na sąd ostateczny”. Czas wejść i stanąć z nimi twarzą w twarz – głosiła. „Oni” to oczywiście politycy PiS i Kościół, tylko zwolenniczek miała jakby mniej (może dlatego, że dzieci chodziły do szkoły). Nic dziwnego, że Suchanow teraz stanęła na czele ci…majdanu, jak część uczestniczek finezyjnie nazwała swoje wystąpienia, a to najlepszy dowód, że cała ta zadyma o rzekome prawa kobiet to tylko zasłona dymna. Cały czas chodzi o to samo – o podważenie wyniku demokratycznych wyborów i narzucenie Polsce ideologii LGBT. Tym razem poprzez manifestowanie niezadowolenia z wyroku Trybunału Konstytucyjnego, którego zgodności z prawem nikt nie kwestionuje ani nie podważa. W ten sposób protest można porównać do wrzasków rozpuszczonego dzieciaka, który nie dostając pożądanej zabawki rzuca się w sklepie na podłogę, wali w nią rękami i nogami i drze się na cały sklep. Dokładnie tak zachowują się dzieciaki, wyciągnięte na ulice przez Lempart i Suchanow. Powtarzający się scenariusz protestów każe wręcz zapytać, czy rzeczywiście stoją za nim dwie zawodowe zadymiary, pardon – aktywistki.
Kto za tym stoi?
Polskę podpalają dokładnie same ugrupowania, które parę lat temu wzywały do obowiązkowego przyjmowania imigrantów i konieczności budowania społeczeństwa multikulturowego. Dziś żądają „praw osób LGBT”, aborcji na życzenie, a przede wszystkim są zainteresowane władzą. Warto zwrócić uwagę, że na protesty wzywają dziś politycy Platformy Obywatelskiej, ugrupowania, które w momencie zakładania określało się jako chrześcijańskie i którego politycy do tej pory nie domagali się dla Polek aborcji na żądanie. Czyżby więc odebrali instrukcje z poleceniem zajęcia obecnego stanowiska? Czy polecenie to było tak stanowcze, że Borys Budka i reszta położyli na szali życie i zdrowie Polaków? Dzieciarnia skacząca po ulicach oczywiście nie ma o tym pojęcia, ale politycy świetnie zdają sobie sprawę z tego, czym grozi sytuacja, gdy służba zdrowia nie będzie w stanie funkcjonować. Liczą na to, że gdy za dwa tygodnie nastąpi kolejny wzrost zakażeń i ludzie zaczną umierać na ulicach, rząd poda się do dymisji, a do Polski z bratnią pomocą przybędą wojska niemieckie? Ustawa 1066 pozwalająca na ściągnięcie obcych wojsk do Polski w celu opanowania sytuacji wciąż obowiązuje, a zamach stanu, którego próbę właśnie oglądamy, na pewno nie spotka się brakiem reakcji ludzi, którzy bolszewii Lempart i Suchanow sobie nie życzą i którzy uważają, że władzę wybiera się przy urnach wyborczych, a nie podpalając kościoły. Ponieważ sposób ten jest dla lewactwa nie do przejścia, mamy do czynienia z próbą nowej rewolucji bolszewickiej. W tym kontekście warto przyjrzeć się ciągowi wydarzeń, pozornie niezwiązanych z tym, co dzieje się na polskich ulicach, a wskazujących, że istotną rolę odgrywają tu właśnie Niemcy.
Wystarczyły dwa miesiące
Niemcy w ostatnich latach „już witali się z gąską” – jako największa europejska gospodarka byli o krok od narzucania swojej woli całej Unii Europejskiej. Plan posypał się, kiedy Merkel, chcąc wprowadzić chaos, ściągnęła do Unii miliony nielegalnych imigrantów z zamiarem rozesłania ich po wszystkich krajach Wspólnoty. Pechowo dla nich w Polsce władzę straciła opcja niemiecka w postaci Platformy Obywatelskiej, a przejął ją PiS, który postanowił związać się z USA. W USA z kolei wybory niespodziewanie wygrał Donald Trump. Cały niemiecki plan poszedł w… siną dal. Co nie znaczy, że Niemcy z niego zrezygnowali. I w Polsce, i w USA lewacy próbowali za pomocą swojej agentury wpływu rozhuśtać emocje, także wysyłając do obu państw bojówki przestępczej Antify.
To Antifa stałą się główną siłą rozrób, jakie przetaczały się w ostatnich tygodniach przez Stany Zjednoczone. Cel był jeden – doprowadzić do takiej destabilizacji, by Donald Trump przegrał wybory. W Niemczech najgłupszy nawet polityk świetnie wiedział, że kolejna kadencja Trumpa to kres ich marzeń o hegemonii.
Niemcy w Polsce mają o tyle łatwiej, że ich agentura wpływu nad Wisłą jest bardzo silna, od polityków najwyższych szczebli zaczynając, poprzez rozmaite „autorytety naukowe”, na mediach kończąc (zwłaszcza w mediach jest ona bardzo silna). Znaczna część ukazujących się w Polsce gazet należy do niemieckich właścicieli i realizuje polecenia napływające zza Odry. Osobną sprawą są lewackie organizacje działające w Polsce, ściśle współpracujące np. z Antifą i wcale tej współpracy nie ukrywające. I sprawa najważniejsza – działania polityczne. Niemcy nawet nie udają, że ich nie prowadzą i to nie tylko z poziomu Brukseli. Jeśli przyjrzeć się wydarzeniom ostatnich miesięcy, wiele staje się jasne.
W maju 2020 r. w szczycie toczącej się w Polsce kampanii wyborczej Niemcy próbowali przysłać nam nowego ambasadora. Nominację tę otrzymał Arndt Freytag von Loringhoven, do niedawna wiceszef niemieckiego wywiadu cywilnego (BND), czyli mówiąc wprost szpieg. W czasie, gdy PiS w tej kwestii chłodno milczał, do Warszawy zawitała przewodnicząca CDU, minister obrony Niemiec Annegret Kramp-Karrenbauer. Przybyła w połowie lipca, dokładnie dwa tygodnie po przegranych przez Platformę wyborach prezydenckich. Niemiecka minister odbyła spotkanie z ministrem Obrony Narodowej Mariuszem Błaszczakiem, ale też spotkała się z szefem PO Borysem Budką i wiceprezesem tej partii Tomaszem Siemoniakiem. Spotkanie odbyło się w siedzibie Platformy Obywatelskiej i, jak poinformował Siemoniak, rozmawiał z Niemką „o wkładzie Platformy Obywatelskiej i CDU we współpracę polsko-niemiecką, priorytetach UE i planach EPP”. Omówili też „kwestie polityki bezpieczeństwa w Europie”. Nic dziwnego, że zaraz po tym spotkaniu pojawiły się komentarze, że Budka i Siemoniak po prostu składali Annegret Kramp-Karrenbauer raport z kolejnej wyborczej klęski i odbierali instrukcje dotyczące dalszych działań.
Warto też zauważyć, że protesty w Polsce zostały uruchomione dosłownie po dwu miesiącach urzędowania ambasadora von Loringhovena na swoim stanowisku. Loringhoven swoją misję zaczął od połajanek Polski w kwestii praw LGBTQ oraz od głębokiego zainteresowania „wolnością mediów” w Polsce, jawnie okazując troskę o medialne wpływy Niemiec. To nie koniec, bowiem Niemcy od chwili pierwszego zwycięstwa PiS regularnie „wykazują troskę o praworządność”, jawnie wspierając każde antypolskie działanie w Brukseli. Ukoronowaniem zaś niemieckiego wtrącania się w polskie sprawy stało się ściągnięcie na ostatnie zadymy bandyckiej Antify. Środowiska narodowe informowały o samochodach na niemieckich numerach rejestracyjnych przywożących te bojówki do Polski, a organizatorzy protestów nigdy nie zaprzeczyli, że niemieccy bandyci biorą w nich udział. W takiej sytuacji łatwo o prowokację, którą zostaną obciążone środowiska narodowe, stające w obronie atakowanych przez hołotę kościołów.
Zaplanowana operacja
Warto też zwrócić uwagę, że przygotowanie zadym, jakich byliśmy ostatnio świadkami, to nie jest kwestia spontanicznego zbiegowiska. Owszem, łatwo jest napisać wulgarne hasło na kartonie i nieść je na kiju od szczotki (co nawiasem mówiąc wiele mówi o inteligencji autorek takich „dzieł”), ale przecież protesty odbywały się pod banerami czy transparentami wydrukowanymi w drukarniach. Każdy, kto kiedykolwiek zajmował się drukiem wielkoformatowym wie, że takich banerów nie drukuje się w dwie godziny i że jest to usługa raczej kosztowna. No właśnie: koszty. Polskie służby powinny czym prędzej sprawdzić, kto za to wszystko płaci. Bo to, że ktoś płaci, jest więcej niż pewne. Marta Lempart dopiero od kilku dni, dzięki wpłacającym na jej zrzutkę frajerom, została milionerką. Z czego jako aktywistka utrzymywała się wcześniej? Kto opłacił druk plakatów, ulotek, banerów? Naprawdę polskie służby uważają, że to robota „wolontariuszy”? Naprawdę nie widzą, że w Polsce jest realizowany dokładnie ten sam scenariusz, co sto lat temu w Rosji?
Neobolszewicka rewolucja
Patrząc na to, co dzieje się dziś na ulicach, trudno nie zauważyć, że od postulatów zabijania dzieci nienarodzonych na życzenie nastąpiło przejście do żądania zmiany władzy oraz, co także istotne, do bezpardonowego ataku na Kościół katolicki, w skali, w jakiej przy wszystkich swoich zbrodniach nie dopuścili się nawet komuniści. W efekcie doszło do tak kuriozalnych sytuacji, jak stwierdzenie, że żadne ataki na kościoły nie miały miejsca dosłownie dwa dni po tym, jak broniący kościoła w Poznaniu zostali zaatakowani trzonkami od siekier i nożem, w Warszawie obrzuceni kamieniami, a posłanka Joanna Scheuring-Wielgus z dumą oznajmiła, że wtargnęła na mszę świętą. Do wtargnięcia do kościołów wprost wzywa Marta Lempart, przy okazji próbując zastraszyć katolików. To już czysta nienawiść do Kościoła, łącznie z wzywaniem diabła (dosłownie!) na pomoc zwolennikom zabijania dzieci nienarodzonych. Dlatego pełną rację miał Wojciech Cejrowski, gdy podsumowując protesty stwierdził, że to szatan szczeka pyskami swoich sług. A to wszystko wzbudza zachwyt nie tylko głupich celebrytek z Internetu.
Jolanta po stronie nienawiści
Przykładem chociażby Jolanta Kwaśniewska, która uczestników manifestacji, skandujących „wypier…” i „j… PiS”, rzucających kamieniami i lżących modlących się ludzi, określiła w TVN24 jako „świetne dzieciaki”. – To wykształceni, oczytani, młodzi ludzie, którzy wiedzą, czego chcą od życia – podsumowała wyczyny uczestników manifestacji, wśród których można wymienić np. dewastację pomnika św. Jana Pawła II. Ta sama Jolanta Kwaśniewska, która zalewała się łzami po śmierci polskiego papieża. Teraz w jej oczach najwyraźniej przejawem „oczytania” i „świetności” jest dewastowanie kościołów i okrzyki do tej pory uznawane za rynsztok. Nie mówiąc o domaganiu się zabijania dzieci nienarodzonych.
Same organizatorki, znane z poprzednio urządzanych hucp, Klementyna Suchanów i Marta Lempart nawet już nie udają, że chodzi im o „prawa kobiet”. Chodzi o obalenie rządu i przeprowadzenie neobolszewickiej rewolucji. Kto za to płaci, może się okazać za wiele lat, ale dziś niestety widać, że historia zaczyna się powtarzać i jeśli w porę nie powstrzymamy tej szatańskiej neobolszewii na ulicach, to ginąć będą nie tylko dzieci nienarodzone. Teraz jest pora na działanie. To jest wojna. Wojna dobra ze złem, życia ze śmiercią, nieba z piekłem. I nikt nie zostanie w niej pozostawiony na uboczu. Nikt.
[1] https://oko.press/suchanow-helol-kradna-nam-wolnosc-mur-sobie-odmalujemy/
Ilustracja Autorki © brak informacji / za: www.warszawskagazeta.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz