Tak więc my Polacy teraz i przecież od wielu już lat, jesteśmy wciągnięci w wojnę, chociaż znaczna część z nas o tym wciąż nie wie. Tak! Wojnę, tę cichą, bezkrwawą i bez wystrzałów – dziękować Panu Bogu – ale jednak wojnę. Po czym to poznać? Po wojennych skutkach wydarzeń i całych nader złożonych ciągów wydarzeń i zjawisk w swej istocie „zimnych”, nie wojennych.
Ci, którzy to wymyślili i wdrażają, wyciągnęli wnioski z przeszłości. Kto bowiem z jakiegokolwiek powodu bierze udział w wojowaniu, czy wie o tym czy nie wie, nieuchronnie zciąga na siebie tę szczególną odpowiedzialność. Oni więc, wikłając nas w tę cichą i niewidoczną (na pierwszy rzut oka) wojnę, postanowili sami uniknąć odpowiedzialności; nie pomni, że jest to przecież, na pewno w dłuższym czasie, niemożliwe. Możliwe jest natomiast, też tylko do czasu, znieważanie sprawiedliwego.
Oto ten, kto prowadzi wojnę choćby i najsprawiedliwszą, najściślej wedle dotyczącego tych zagadnień Nauczania Kościoła – a nawet wcale nie wojnę, lecz usilne pokojowe starania – w obronie Najświętszej Sprawy, w obronie progu i ogniska domowego, w obronie bezbronnych, ubogich, wdów i sierot itd. – nawet on – może być i bywa (bywał też w przeszłości) zniesławiany, więc ogłaszany przez swych wrogów jako najbardziej nienawistny, okrutny i zbrodniczy agresor. I zawsze jakaś część „opinii światowej” w swojej głupocie lub złej woli podchwyci te opinie.
„Patrz na nieprzyjacioły moje, bo się rozmnożyli, a nienawiścią niesprawiedliwą nienawidzieli mię” (Psalm 24).
Na przykład, z czasów dawniejszych – tzw. czarna legenda Hiszpanii. Doprawdy kara za zaniesienie przez Hiszpanów (ale też Portugalczyków i innych) Ewangelii Świętej Chrystusowej do połowy świata i za bronienie Jej tam, lecz także w Europie i w Śródziemnomorzu, musi być dojmująca. Bo też wymierzają ją przecież nie ci, którzy kierują się wspomnianym wyżej Nauczaniem Kościoła.
Obecnie zaś mamy przykład jak najbardziej rodzimy. Dowiadujemy się oto po raz kolejny w wieku XXI, że to właśnie Polska, w rzeczywistości napadnięta i zdruzgotana w latach 1939-1945, i dręczona w okresie późniejszym, okazuje się być podżegaczem i sprawcą nie czego innego, jak właśnie drugiej wojny światowej. I z takich oczywistych kłamstw uczynili dziś sobie oręż, przecież bezkrwawy, bo tylko (i aż) słowny, niektórzy nawet spośród przywódców tego świata.
Lecz jest i inny oręż, stary jak świat i jak dziejące się na nim konflikty. Jest to rabunek dóbr, prowadzony metodami krwawymi, lecz także, bardzo niekiedy wymyślnymi metodami bezkrwawymi (w czym nowoczesne technologie dopomagają, lecz w obronie przed tym dopomagają również). Z tych dóbr atoli, w wymiarze materialnym i doczesnym, najcenniejszym jest… ziemia. Ziemia, i to co się na niej lub pod nią znajduje, oczywiście.
Zaczepnym ciosem wstępnym w tej agresji jest doprowadzenie do sytuacji, kiedy to pojęcie własności się rozmywa, a gospodarz-właściciel ma utrudniony lub wręcz uniemożliwiony dostęp do swoich dóbr.
Podniesione stosunkowo niedawno wobec Polski (i po troszę innych krajów) – gdyż nie wiadomo nam, aby już w pierwszych dekadach po drugiej wojnie światowej – żydowskie żądania „zwrotu mienia bezspadkowego”, przejawiające się w m.in. amerykańskiej „ustawie nr 447” są następstwem nie przeprowadzenia w Polsce po roku 1989 restytucji mienia, czyli zwrócenia go przez państwo właścicielom lub ich spadkobiercom. Wszystkie inne „kraje demokracji ludowej” („kadeel-e”), każdy na swój sposób, lepszy, gorszy, ale jednak, przeprowadziły to jako jedną z najwcześniejszych swoich reform po zrzuceniu władzy komunistycznej. Jedna Polska nie!
I co? I cisza! Od lat już, pomimo kolejnych wyborów i zmieniających się ekip sejmowo-rządowych polskojęzyczne massmedia milczą na ten temat. Także te prawicowe, patriotyczne, katolickie, narodowe, wolnościowe, konserwatywne, konserwatywno-liberalne, „o tylko polskim kapitale” itp. Poeta wkłada w usta jednej ze swych postaci sentencję: „Mego dziada piłą rżnęli, myśmy wszystko zapomnieli…”. O tak… zapomnijcie, zaśnijcie, zamroczcie się, wyrzeczcie się, i tego dziada, i tego co po owym dziadzie macie-nie-macie, gdyż wam tego nie zwrócono… Boście się przecież nie upominali. „Kijem tego, kto nie pilnuje swego!”.
Kilkaset tysięcy polskich rodzin (polskich, bo o żydowskich my tu teraz nie piszemy) zostało na przestrzeni XX wieku (że o carskich i pruskich rugach już nie wspomnimy) obrabowanych z majątku – jedne z dużego, inne z małego, jedne z nieruchomego, inne z ruchomego, a jeszcze inne z jednego i drugiego razem. Obrabowane, czy raczej zrabowane zostały też różne polskie przedsiębiorstwa, firmy, fundacje, stowarzyszenia i inne instytucje (razem więc: polskie osoby fizyczne i prawne). Obrabowany został Kościół.
Ale, ale… tu właśnie znajdujemy także i rodzimy polski przykład na zwracanie zagrabionego mienia. W jakim praktycznym zakresie jest to przykład wart naśladowania, wiedzą to ci, którzy lepiej znają dzieje owej Kościelnej Komisji Majątkowej (w rzeczywistości: wspólnej kościelno-państwowej), jaka w latach 1989-2012 pracowała nad zwrotem Kościołowi Katolickiemu w Polsce jego dóbr, zwłaszcza tych nieruchomych.
Sęk w tym, że samo zaistnienie prawa o restytucji mienia kościelnego oraz powołanie i działanie owej wspólnej państwowo-kościelnej Komisji Majątkowej było przed tzw. opinią publiczną ukrywane. W każdym bądź razie polskojęzyczne massmedia zgodnie o tym milczały przez długie lata. Na początku drugiej dekady XXI wieku do mediów „przedostały się” jakieś niepokoje w tej sprawie i dopiero wtedy szeregowy polski obywatel z rozdziawioną ze zdziwienia buzią dowiedział się że, jak to dzisiaj ujmuje usłużna Wikipedia:
„Podstawę prawną działania Komisji stanowiła ustawa z dnia 17 maja 1989 r. o stosunku Państwa do Kościoła Katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej przyjęta przez Sejm PRL IX kadencji pod rządami gabinetu premiera Mieczysława Rakowskiego”.
Szok! Który wciąż trwa! Jeszcze „przez sejm PRL…”; jeszcze za rządów Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, za „premiera Mieczysława Rakowskiego”… To nawet ta programowo antykatolicka komuna potrafiła zwrócić nawet Katolickiemu Kościołowi to, co uprzednio była Mu zrabowała! A, przedstawiające się zawsze jako ultra-katolickie, „Solidarność” i inne post-PRL-e osobom prywatnym, rodzinom i instytucjom (pozakościelnym) zrabowanego mienia nie zwróciły do dzisiaj, choć miały na to bite już trzydzieści lat!
Jak nas informują, zwracanie mienia Kościołowi wygasło w roku 2012. Gdyby się za rewindykację dóbr prywatnych („osób fizycznych i prawnych”) wzięto w tym samym czasie, czyli na przełomie lat 80. i 90. XX wieku, to dzisiaj – rok 2020 – również ta sprawa najpewniej byłaby już dawno za nami, a z nią także sprawa mienia żydowskiego na ziemiach polskich.
Że ta ostatnia, ponieważ i ona rozwiązana nie została (aczkolwiek zdania o tym są podzielone), ma oto teraz (nie)spodziewanie wpływ na międzynarodową pozycję naszego państwa, o tym już przekonywać nie trzeba. Czy Komisja Majątkowa dla Gmin Wyznaniowych Żydowskich – bo i taką kiedyś powołano – działa nadal, czy też już zamknęła swoją działalność, i z jakim rezultatem? Oto jest kolejne pytanie.
Mówimy tu o sprawach majątkowych. Lecz pamiętajmy i o tym, jak wielu Polaków w tym XX wieku – miliony! – straciło życie, a jeszcze liczniejsi zdrowie, z przyczyny wojen, rewolucji, okupacji, terroru, najazdów, komuny, zsyłek, wywózek, wypędzeń, PRL-u itp. Toteż nie o wszystkim naraz. Nie o tym tu chcemy pisać, jak i nie o owej katastrofie cywilizacyjnej, moralnej, kulturowej, obyczajowej, szkolno-edukacyjno-oświatowej i już czysto duchowej, jaka co raz to miota naszym narodem w ostatnich zwłaszcza pokoleniach – w XX, lecz i w XXI wieku. Zjawiska wcześniejsze mają wszak przemożny wpływ na zjawiska późniejsze, bo przecież nie odwrotnie!
Dlatego więc, w następstwie tych w jakże wielkim skrócie przywołanych powyżej zjawisk i zwłaszcza w następstwie ściśle z nimi sprzęgniętego nie oddania własności polskim rodzinom przez Państwo, zachwiane jest w Polsce dzisiejszej pojęcie własności w ogóle, zwłaszcza zaś własności prywatnej. Jest to wszakże wprost sprzeczne, w tym ponoć najbardziej religijnym kraju w Europie, z Bożym Przykazaniem Siódmym – „Nie kradnij”. Gdyż samo wezwanie „Nie kradnij” przywołuje uprzednio istniejącą cudzą własność. Bez własności nie ma kradzieży, podobnie jak bez cudzołóstwa nie ma (w większości przypadków) aborcji.
Skoro jednak milczy się o własności, to i dzisiejszemu Państwu Polskiemu nie przypomina się w massmediach, że jego wcześniejsza PRL-owska forma (i inne państwa sprawujące przejściowo władzę na polskich ziemiach) była grabieżcza i łupieżcza, a jego forma obecna (ostatniego trzydziestolecia) z uporem godnym lepszej sprawy występuje w roli… pasera, czyli handlarza dóbr przez Polskę Ludową zrabowanych lub tych przez nią wprost przechwyconych od innych rabusiów (hitlerowskich i sowieckich).
Żeby jednak zwracać komuś mienie – teraz już wnukom, prawnukom lub innym prawnym spadkobiercom, trzeba je najpierw określić, czyli zinwentaryzować i wycenić (takie czynności wykonywała już wspomniana kościelno-państwowa Komisja Majątkowa).
Nic w polskojęzycznych massmediach nie słyszymy, jakoby ktoś – jakieś władze, komisje lub naukowe instytucje – wykonał choćby tylko na obecnym obszarze Państwa Polskiego taką pracę (bo jest jeszcze Wschód – Kresy). A było na to już aż trzydzieści (!!!) lat „wolnej Polski”. Wcześniej też jakieś „społeczne” lub „solidarnościowe” gremia – stowarzyszenia ziemian, stowaszyszenia właścicieli – mogły prowadzić choćby szacunki; i prowadziły, lecz dziś o tym głucho.
Zinwentaryzowane czy nie, jest nadal w Polsce nie oddane spadkobiercom mienie czworakiej co najmniej kategorii: a) polskie spadkowe (dla którego istnieją spadkobiercy ponad wszelką wątpliwość); b) polskie bezspadkowe (bo także i niektóre rodziny polskie zostały wymordowane lub wymarły w całości); c) żydowskie spadkowe; d) żydowskie bezspadkowe (to objęte dziś obcymi żądaniami w oparciu o amerykańskie prawo nr 447).
Pomijamy tu inną poza dwiema wymienionymi narodowość obrabowanych rodzin lub proweniencję innych podmiotów, traktując ich sprawę oczywiście analogicznie – skoro to własność. „Dobre twoje, dobre moje”. Pomijamy także, acz nie w całości (o czym dalej) zagadnienie Ziem Odzyskanych – Zachodnich i Północnych, jakie rządzą się właściwymi im prawami. Jedno z tych praw jest takie, że to właśnie na Ziemiach Odzyskanych powinni otrzymać w rzeczy samej mienie zastępcze Polacy-spadkobiercy osób, jakie straciły mienie za obecną wschodnią granicą Państwa Polskiego.
Ad (c, mienie żydowskie spadkowe;
Wśród głosów na temat „447” (w mediach tzw. niszowych, bo nie tych tzw. głównego nurtu) w ogóle nie słyszymy odpowiedzi na pytanie o to, czy spadkobiercy żydowscy wybrali już na ziemiach należących dziś do Państwa Polskiego wszystko to, co im się z mocy prawa polskiego (jeszcze tego nie zniekształconego!) należało.
Przypomina się czasem, lecz tylko w mediach tzw. niszowych (dzisiejszy „drugi obieg”), obecnie zwłaszcza internetowych, o owej „umowie indemnizacyjnej” z roku 1960, zawartej pomiędzy występującym wówczas w imieniu Żydów rządem Stanów Zjednoczonych AP, a komunistyczną Polską „gomułkowską” (podobne umowy PRL zawarła z kilkunastoma innymi państwami). OK. Lecz czy z tego wynika, że sprawa żydowskiego mienia spadkowego na ziemiach polskich została w całości (sic!) zamknięta raz na zawsze już wtedy, tak dawno temu? Czy po tamtej – do jakiego stopnia dokładnej? – regulacji już jesteśmy z Żydami w omawianym tu zakresie rozliczeni? Tego wciąż nie wiemy. A może była to regulacja ze strony PRL-owsko-gomułkowskiego reżimu tak hojna, że to Żydzi okazują się być dziś coś winni tzw. stronie polskiej? Tego też nie wiemy! Bo kto to właściwie wie?
Warto dodać, że Władysław Gomułka był wszakże żonaty z Żydówką, będącą także wysoką funkcjonariuszką PZPR; takie przypadki mieszanych małżeństw były wśród komunistów dość częste.
Czy dzisiejsze Państwo Polskie lub jego obywatele-Polacy mają owym bezspornym – bo o nich tu teraz mówimy – spadkobiercom żydowskim oddawać (spłacać) także mienie znajdujące się na naszych obecnych Ziemiach Zachodnich i Północnych, przed drugą wojną światową należących wszakże do Rzeszy Niemieckiej, jak i jej ówcześni żydowscy obywatele-mieszkańcy? Na to pytanie odpowiedzi też nie słyszymy. Głucho!
Bo przecież w takiej sytuacji rdzenny Niemiec, wnuk jakiegoś np. Breslauera-Wrocławianina obruszy się i zapyta: Jak to? To ci Polaczkowie Żydowi nawet zwrócili, którego to rodzina osiedliła się była we Wrocławiu – dajmy na to – ledwie pięćdziesiąt lat przed rokiem 1945. Więc dlaczego nie mnie? Wszakże dobremu Niemcowi, którego rodzina osiedliła się była tamże bite aż pięćset lat przed rokiem 1945, a może i nawet sześćset; człowiekowi z narodu od ponad tysiąca lat sąsiadującego – na dobre i na złe – z Polakami, Europejczykowi, ze wspólnej Unii Europejskiej, ze wspólnego Paktu Północnoatlantyckiego, lecz także chrześcijaninowi (wśród Niemców wciąż są tacy), a nawet katolikowi (i tacy wśród nich też są), a niechby i katolikowi tradycyjnemu-trydentczykowi (nawet wśród Polaków jest dziś takich bardzo mało!), i tak dalej… Tu już zahaczamy o podważenie decyzji poczdamskich… Lecz czy to aby nie jest cel niemieckiej polityki? Ta zaś szuka, jak każda inna, sprzymierzeńców, niekiedy nader różnych.
Czy Żydzi swoje prawa spadkowe wywodzą ściśle zgodnie z prawem państwa, na jakiego terenie znajduje się ów obiekt do ewentualnego spadkobrania? Takie pytanie nasuwa się nam po powzięciu niedawno w massmediach wzmiankowanej wiadomości, że oto licząca kilkadziesiąt lub nawet ponad sto tysięcy osób zbiorowość żydowska otrzymała niedawno, od socjalistycznego rządu (a jakże!), na razie „tylko” obywatelstwo (dawniej by powiedziano: poddaństwo) Królestwa Hiszpanii, wywodząc każdy swój rodowód (sic!) od owych Sefardyjczyków wypędzonych w roku 1492 (sic!) przez Sługę Bożą i Kandydatkę na Ołtarze Królową Izabelę.
Jaki to dzisiejszy urząd meldunkowy, czy paszportowy, jaki to dzisiejszy sąd lub nawet wyspecjalizowany uniwersytecki instytut mediewistyczny lub nawet hebraistyczno-judaistyczny jest władny zweryfikować owe liczące ponad pięćset lat rodowody żydowskie? Toż to jest łańcuch około dwudziestu pokoleń! Wystarczy brak lub choćby niejasność w zapisie dotyczącym ledwie tylko jednego pokolenia, jednej osoby pra-pra-dziada, aby cały ten łańcuch był nieważny! Że o pospolitych fałszerstwach, nowszych, lecz i tych sprzed stuleci już nie wspomnimy.
Dzisiejsi Hiszpanie jawią się jako naród przeżywający głęboki kryzys, podobnie jak nasz naród (i inne europejskie), lecz tak samo jak nasz odcinający wciąż jeszcze kupony od przebogatego dorobku minionych stuleci. Jednakże w dzisiejszej socjalistycznej Hiszpanii zadbano chociaż o pozory, wzmiankując o owych żydowskich rodowodach.
Lecz nas polskojęzyczne media tzw. niszowe co pewien czas alarmują, że w ostatniej dekadzie tak zwane polskie władze o żadne już pozory nie dbają, ani o żadne żydowskie rodowody nie pytają, lecz bezczelnie nadają polskie obywatelstwo już także, jak w Hiszpanii, kilkudziesięciu tysiącom Izraelczyków (ludziom innych narodowości też w ten sposób), nawet osobom nie mówiącym po polsku, ani nawet nie mającym z Polską żadnych rodzinnych ani terytorialnych powiązań z przeszłości. Jest to sprawa niezmiernie ciekawa i bulwersująca. Kto nam udzieli szerszych o niej informacji, w postaci zestawień, statystyk, uzasadnień itp.? Przecież taki „nowy obywatel” też głosuje w polskich wyborach, a nawet kandyduje!
Przychodzi na myśl wciąż mało znana historia tzw. litwaków, czyli zrusyfikowanych Żydów (niektórzy wzmiankują też i Chazarów) przemieszczających się tłumnie na przestrzeni XIX lecz i XX wieku ku zachodowi, czyli ku ziemiom polskim, w tym zwłaszcza na obszar Kongresówki, do Warszawy i innych polskich miast oraz miasteczek; a z nią lektura opracowań ks. Trzeciaka i innych dawniejszych autorów (wznawianych w ostatnich czasach).
Do tej historii należy owo mechaniczne nadanie przez Piłsudskiego obywatelstwa polskiego (sic!) kilkuset tysiącom Żydów stanowiących kolejną taką falę osiedleńczą, w następstwie wydarzeń rosyjskiej rewolucji i wojny domowej. Lecz przecież liczni spośród tych „litwaków” (a w każdym bądź razie Żydów), wielu znanych szerokiej opinii lub nawpółznanych, sprawowali wprost rządy nad Polską – polityczne, kulturowe, medialne, gospodarcze i inne – w ostatnim 75-leciu. Takie rzeczy niby to „powszechnie wiadomo”, aczkolwiek zawsze w stopniu pobieżnym.
Drodzy młodzi polscy patrioci! Doprawdy zafiksowaliście uwagę swoją i innych rodaków na owej jakże ważnej i groźnej „ustawie 447”, ale tylko na niej. Lecz przecież, jak sami widzicie, „447 to wcale nie wszystko!”.
Na drugą i trzecią dekadę PRL-u, szczególnie zaś na przełom lat 60. i 70. przypada to, w polskim wydaniu, sołżenicynowskie Wielkie Wyjście Żydów z Europy Środkowo-Wschodniej. Wiemy to dobrze, że daleko nie wszystkich, o nie… Lecz czy to zjawisko polityczno-społeczne ma już swego rzetelnego historyka, swój opis, swoją statystykę, byle tylko wiarygodną (skoro o dużych grupach ludzi mowa)? I tego nie wiemy!
O wielu innych sprawach wciąż też nie posiadamy wiedzy. Oto zdawało się nam, że twórczość np. ś.p. Jacka Kaczmarskiego mamy jakoś rozpoznaną. A tu odkrycie w internecie – nagranie „nieznanej piosenki” zatytułowanej „Wyznania pewnego emigranta” (tak, albo bardzo podobnie). Ten emigrant z piosenki jest to żydowski zbrodniarz-UB-ek, jaki opuścił Polskę „po 56-óstym” lub może „po 68-smym”; o to mniejsza. Przecież i jego, tego UB-eka wnuk, i to – w odróżnieniu od niejednego z owych „hiszpańskich” post-Sefardyjczyków – jak najbardziej niewątpliwy, rzeczywisty, więc w świetle każdego możliwego prawa wywiedziony i udokumentowany, też może dziś wystąpić jako spadkobierca jakiegoś mienia, nieruchomego, na obszarze dzisiejszego Państwa Polskiego. Nieprawdaż?
Mało tego. Przecież niezależnie od tego, że dziadek służył w UB, należący do niego lub jego rodziców dom lub plac (lub cokolwiek innego) został był upaństwowiony. No to i ów UB-ek i jego wnuk są przecież „ofiarami komunistycznej polskiej grabieży”! Dzisiaj massmedia opuszczają wyraz „komunistycznej” i wychodzi z tego, że po prostu, tylko i aż, „polskiej grabieży”.
Czy tych wszystkich UB-eków, żydowskich, białoruskich, ukraińskich, polskich i jakich tam jeszcze ktoś już wreszcie osądził, choćby i zaocznie, i skazał ich także na „przepadek mienia”? Nic nam o tym nie wiadomo! Tyle na to było czasu – aż trzydzieści lat! Taki wyrok stanowiłby wszakże barierę dla jakiejś części owych roszczeń żydowskich oraz tych nieżydowskich.
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz