Pani reżyserowa bije na alarm
Pani reżyserowa Agnieszka Holland ogłosiła, że w Polsce jest już „faszyzm”. Pani reżyserowa, ze względu na swoje pierwszorzędne korzenie, musi mieć do faszyzmu specjalnego nosa, toteż nic dziwnego, że zwietrzyła go jako pierwsza. To znaczy - może nie pierwsza, bo o faszyzmie w Unii Europejskiej mówi się od dawna – tylko jako pierwsza nieubłaganym palcem wskazała na źródła faszyzmu w naszym nieszczęśliwym kraju, to znaczy – na ONR i Młodzież Wszechpolską. Czy jednak słusznie wytyka swoim nieubłaganym palcem skłonności faszystowskie akurat tym organizacjom?
Pani reżyserowa jest córką sowieckiego kolaboranta pochodzenia żydowskiego, który na polecenie Józefa Stalina tresował mniej wartościowy naród tubylczy do komunizmu, dopóki nie powinęła mu się noga w następstwie jakiejś dintojry, które sowieccy kolaboranci często sobie urządzali. Oto jak Jan Olszewski wspomina Henryka Hollanda pisząc o „Po Prostu”: „Kiedy już działy się różne rzeczy i nabrało rozpędu, otrzymaliśmy propozycję nie do odrzucenia – przyjęcia do swojego grona nowych osób. Pierwszym delegatem zaufania, który zjawił się niemal natychmiast, jak „Po Prostu” zaczęło się przekształcać, był Witold Wirpsza. Potem zapowiedziano przyjście Henryka Hollanda. Była to postać tak powszechnie znana, że powstał bunt. Ostatecznie stanęło na Romanie Zimandzie. (…) Wtedy Zimanda absolutnie w redakcji nie widziałem. Byłem przekonany, że to człowiek, który kwalifikuje się tak, jak Holland, jak cała ta grupa. Później zmieniłem zdanie”. Wynika z tego, że Henryk Holand to był niezły i w dodatku powszechnie znany ananas. Teraz o tym się głośno nie mówi, bo jest rozkaz, że Żydowie byli wyłącznie ofiarami, jak nie niemieckiego antysemityzmu, to polskiego – podczas gdy znakomicie sprawdzali się również nie tylko w roli organizatorów, czy gloryfikatorów ludobójstwa, ale i w roli katów. Nawiasem mówiąc, ojczymem pani reżyserowej został później Stanisław Brodzki, jeden z głównych ideologów i propagatorów stalinizmu w Polsce. Wspominam o tym, żeby przybliżyć pierwszorzędne korzenie pani reżyserowej, bo nie są one, zwłaszcza Czytelnikom młodszym, w ogóle znane.
Wróćmy jednak do „faszyzmu”, który specjalnym nosem wywąchała w Polsce pani reżyserowa sugerując, jakoby istotą faszyzmu był antysemityzm. Z tym antysemityzmem to w ogóle mamy same zgryzoty, bo on - jak zresztą wszystko na tym świecie – też ewoluuje. O ile kiedyś antysemityzm polegał na przypisywaniu Żydom sprawstwa kierowniczego różnych kataklizmów i wzbudzaniu niechęci do nich, to teraz jest inaczej; antysemitą jest ten, kogo z tych, czy innych powodów nie lubią Żydowie. Tymczasem istotą faszyzmu jest przekonanie, że państwo jest najważniejsze, że państwu wszystko wolno. Ujął to w krótką formułę twórca faszyzmu Benito Mussolini: „wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu” - oczywiście rządzonym przez faszystów, którzy są – podobnie jak komuna – predestynowani do rządzenia z powodu spenetrowania jakichś tajemniczych praw dziejowych. Biorąc pod uwagę tę formułę, nie ulega wątpliwości, że rozsadnikiem faszyzmu jest dzisiaj Unia Europejska, na co w dodatku nakłada się rewolucja komunistyczna, jaka przewala się przez Europę i Amerykę Północną od 1968 roku. W tej rewolucji można rozróżnić kilka etapów: od „zabrania się zabraniać” - co obowiązywało na etapie umizgów – do prześladowania „nienawiści” - co charakteryzuje etap surowości, w który właśnie wchodzimy. A nienawistnikiem, to znaczy – nosicielem nienawiści jest każdy, którego poglądy nie podobają się promotorom komunistycznej rewolucji, prowadzonej dzisiaj nie wbrew instytucjom państwowym, tylko z ich wykorzystaniem. W ten oto sposób doszło do symbiozy komuny z faszyzmem, a wydaje mi się, że pani reżyserowa może być uznana za jedną z ważnych akuszerek tej symbiozy.
Nie jest też przypadkiem, że alarmując o odradzaniu się faszyzmu, nieubłaganym palcem wskazała na ONR i Młodzież Wszechpolską. Są to organizacje wyznające ideologię narodową, podobnie zresztą, jak i Żydowie, z tym, że Żydowie poszli nawet krok dalej i zostali szowinistami, o czym świadczy niedawna uchwała Knesetu uznającego Izrael za „państwo narodu żydowskiego”. Mówiąc krótko – Izrael dla Żydów. Ogarnięci szowinizmem Żydowie energicznie zwalczają nacjonalizmy mniej wartościowych narodów tubylczych, wśród których żyją – więc nieubłagany palec pani reżyserowej, wskazujący na ONR i Młodzież Wszechpolską wcale nie jest motywowany niechęcią do faszyzmu, tylko żydowskimi pobudkami szowinistycznymi. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze – żydokomuna zawsze tym się kierowała, jako że Żydowie, działający ongiś w partiach komunistycznych tworzyli tam „partie wewnętrzne”, których uczestnicy bezbłędnie rozpoznawali się po zapachu. Temu właśnie zawdzięczamy tworzone w latach 30-tych „fołksfronty”, przy pomocy których żydokomuna, z inspiracji Józefa Stalina, próbowała przejmować kierowniczą rolę wśród przeciwników narodowego socjalizmu. Ponieważ Adolf Hitler wojnę przegrał, a Józef Stalin – wygrał – toteż komunizm nie został uznany za wcielenie zła absolutnego, natomiast hitleryzm – jak najbardziej. Tymczasem, przynajmniej od strony ilości ofiar, komunizm wyprzedza i to znacznie wszelkie dokonania Adolfa Hitlera. Zatem uznanie tylko tego wybitnego przywódcy socjalistycznego za symbol absolutnego zła, jest wielkim sukcesem Żydów, którym udało się narzucić swój punkt widzenia na historię Europy i świata. Jest w tym logika – bo taka sytuacja sprzyja autoprezentacji Żydów jako wyłącznie ofiar, co wychodzi naprzeciw nie tylko religii holokaustu, ale również – przemysłowi holokaustu. Można zatem powiedzieć, że swoją uprzywilejowaną sytuację Żydowie paradoksalnie zawdzięczają Adolfowi Hitlerowi i jego bzikowi na ich punkcie.
Tymczasem, o ile mi wiadomo, obydwie organizacje, nieubłaganym palcem pani reżyserowej wskazane, jako „faszystowskie”, akurat krytykują Unię Europejską, a same są obiektem nasilającej się agresji ze strony żydokomuny, która i teraz jest w awangardzie rewolucji będącej efektem wspomnianej symbiozy komunizmu z faszyzmem. Pani reżyserowa ma rozmaite właściwości, ale głupia nie jest, więc nie może takich rzeczy nie wiedzieć. A skoro wie, to po co to robi i co z tego ma? Myślę, że swój alarm podniosła akurat teraz, bo w Sejmie czeka na głosowanie obywatelski projekt ustawy „antyroszczeniowej”, pod którą, z inspiracji środowisk narodowych, to znaczy – Rot Niepodległości i Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, ponad 200 tysięcy obywateli złożyło swoje podpisy. Uchwalenie tej ustawy skomplikowałoby nieco żydowskie usiłowania obrabowania Polski, a w każdym razie – odwlokłoby zrobienie tego interesu. Toteż z jednej strony administrujące obecnie Polską Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie właśnie zaciągnęło przed niezawisły sąd Roberta Bąkiewicza, który dla zmobilizowania poparcia dla obywatelskiego projektu ustawy antyroszczeniowej bardzo się zasłużył. Pretekstem są jakieś „race” puszczane przy okazji Marszu Niepodległości, ale wiadomo przecież, że to tylko pretekst, bo tak naprawdę chodzi o ukaranie przy pomocy niezawisłego sądu człowieka, który próbuje Żydom psuć interes. Ale niezawisły sąd – swoja drogą – a oficerowie fołksfrontu – swoją, więc nic dziwnego, że i pani reżyserowa uderzyła na alarm.
Siedzę w domu i czekam zmiłowania boskiego.
Jednocześnie doceniam wysiłki, jakie czynią władze
Stanisław Michalkiewicz opowiada, jak obecna sytuacja na świecie wpływa na jego życie, i odpowiada na pytania widzów swojego kanału. Mówi o Janie Marii Rokicie i muzułmanach, którzy przed laty walczyli w szeregach wojska polskiego. Poleca również książki:
- „Ta historia wciąż trwa. Wspomnienia Jana Olszewskiego” - (tę książkę mogą Państwo kupić tutaj --- http://bit.ly/2IX8eWo)
- „Gubernator” Roberta Penn Warrena
- „Mateusz Bigda” Juliusza Kadena-Bandrowskiego
- „Na skraju Imperium i inne wspomnienia” Mieczysława Jałowieckiego (tę książkę mogą Państwo kupić tutaj --- http://bit.ly/2xG4cPW)
- „Głos Pana” Stanisława Lema (tę książkę mogą Państwo kupić tutaj ---http://bit.ly/2TXsoGg)
Przy okazji poleca swoje książki wydane przez wydawnictwo Capital, które do 25 marca będą dostępne w regularnej cenie z autografem gratis.
Filozofowie chłopscy i uniwersyteccy
Epidemia koronawirusa rozwija się w tempie stachanowskim, toteż doszło wreszcie do tego, do czego dojść musiało. Głos zabrali filozofowie, bo jak by to wyglądało, że z powodu koronawirusa świat wstrzymuje oddech, a filozofowie nabrali wody w usta? To niemożliwe, bo w przeciwnym razie mogłyby pojawić się jakieś wzruszające wątpliwości, zagrażające „organizacyjnej ksztątaninie”, o której wspominał nieżyjący już prof. Bogusław Wolniewicz. Nawiasem mówiąc, prof. Włodzimierz Gut z Państwowego Zakładu Higieny twierdzi, że na koronawirusa chorowaliśmy i przedtem, tylko, że wtedy to była „grypa”, podczas gdy teraz został „zauważony”. Ano, skoro tak, to musiały być jakieś ważne powody, by go „zauważyć”. Wydaje się, że mogły być przynajmniej dwa. Po pierwsze – większa niż w przypadku „zwykłej” grypy („Pijanego szypra kutra raz dręczyła myśl okrutna; facet myślał, że ma trypra, a to była zwykła kiła!”) śmiertelność (około 4 – 5 procent). Ale – po drugie – kryzys gospodarczy, który naszym Umiłowanym Przywódcom na całym świecie coraz bliżej zaglądał w oczy – między innymi z powodu narastającej niewydolności systemów ubezpieczeń. Od dawna mówiłem, że o ile w interesie każdego człowieka jest żyć możliwie długo, to rządy mają interes odwrotny – żeby ludzie żyli krótko. Wtedy nie będzie starców, ze wszystkimi ich dolegliwościami, które tak obciążają budżety państw. Prof. Lucjan Israel, francuski specjalista chorób płucnych zauważył, że koszty opieki medycznej nad takim schorowanym starcem w ostatnich 6 miesiącach jego życia, są równe wydatkom ubezpieczalni na tego samego człowieka przez cały wcześniejszy okres jego życia. W normalnych warunkach trudno by jednak takie rzeczy głośno mówić, zwłaszcza, że ci starcy głosują. W takiej sytuacji koronawirus, który – jak się okazuje – atakuje głównie schorowanych starców, jawi się jako prawdziwy dar Niebios. Z jednej strony może doprowadzić do przerzedzenia szeregów schorowanych starców, a z drugiej – zdjęcia z rządów odpowiedzialności za kryzys gospodarczy, który wydaje się nieunikniony – ale z powodu zbrodniczego koronawirusa, a nie działań polityków. Wreszcie społeczni inżynierowie, którzy od lat „zachodzą w um” („Zachodzim w um z Podgornym Kolą...”), jakby tu dokonać gruntowanej przebudowy Ludzkości, żeby przekształcić ją w „nawóz Historii”, którym starsi i mądrzejsi będą użyźniali swoje interesy. Walka z klimatem nie tłumaczyłaby takich rygorów, jakie właśnie wprowadza się pod pretekstem zbrodniczego koronawirusa, a z doświadczenia wiemy, że prowizorki okazują się najtrwalsze. Wygląda na to, że świat już nie będzie taki, jak przedtem, to znaczy - zanim koronawirus został „zauważony” - ale w tym celu epidemia musi trochę potrwać, aż się wszyscy do nowych porządków przyzwyczają. Toteż już pojawiają się opinie, że potrwa przynajmniej rok, ale myślę, że jak będzie trzeba, to przeciągnie się i dłużej.
Ale to są tylko takie teorie spiskowe, które z pewnością zostaną wkrótce pryncypialnie potępione przez Jasnogród, który na tę okoliczność zjednoczy obydwa obozy: „dobrej zmiany”, jak i „zdrady i zaprzaństwa”. W oczekiwaniu na tę salwę możemy spokojnie wrócić „a nos moutons”, czyli do naszych filozofów. Już na pierwszy rzut oka widać, że reprezentują oni dwa nurty: filozofii tzw. chłopskiej i filozofii uniwersyteckiej. Przedstawicielem nurtu pierwszego, jest pan red. Janusz Anderman, który dał głos jako pierwszy, a przedstawicielem nurtu drugiego jest pan Jan Hartman, w cywilu adept Zakonu Synów Przymierza.
Janusz Anderman, którego litościwa Natura obdarzyła co prawda talentem, ale małym, na łamach „Gazety Wyborczej” ogłosił fundamentalną publikację pod wymownym tytułem: „Cymbał brzmiący czyli dziadek przewraca się w grobie”. Pan red. Michnik w pierwszej fazie najwyraźniej odżałował nieco srebrników, jakie czytający „GW” mikrocefale musieliby mu zapłacić, żeby doczytać rewelacje red. Andermana do końca i niczego z nich nie uronić, toteż w internetowym wydaniu początkowo wydrukował tę fundamentalną publikację in extenso, żeby światło pod korcem nie stało, tylko trafiło pod strzechy. Jednak ktoś starszy i mądrzejszy musiał go ofuknąć, że srebrniki jednak ważniejsze, toteż wzorem Ministerstwa Prawdy, wkrótce do wglądu pozostał tylko początek. Pan red. Anderman chłoszcze tam Kościół katolicki, a zwłaszcza jego dygnitarzy, za niefrasobliwy stosunek do zatwierdzonej epidemii, która ma przecież tyle ważnych celów do spełnienia. W szczególności tradycyjnie naigrawa się kołtuństwa, ciemnoty i zakłamania reakcyjnego kleru, który w dodatku proponuje całkowicie nieskuteczne metody konfrontowania się ze zbrodniczym koronawirusem. Tymczasem – chociaż pan red. Anderman taktownie powstrzymuje się przed wskazaniem remedium właściwego - wiadomo, że najlepszym sposobem na koronawirusa, podobnie zresztą, jak na wszystko inne, nawet na świerzb, jest mikstura oczyszczająca na bazie popiołu z krowy, to znaczy – ze specjalnej jałówki, której co prawda jeszcze nie znaleziono, ale intensywne poszukiwania trwają i tylko patrzeć, jak dzięki mutacjom genetycznym zakończą się sukcesem. To jest metoda z pewnością bliska nie tylko starszym i mądrzejszym, którzy przyzwyczaili się spoglądać na ludy mniej wartościowe z wyżyn wieży z kości słoniowej, ale również dla chłopskich filozofów, bo – powiedzmy sobie szczerze – do kogóż może być bliżej chłopskiemu filozofowi, niż do jałówki? „Głęboko odczuwamy wspólnotę naszych losów” - napisali uczestnicy I Zjazdu „Solidarności” w 1981 roku w „Posłaniu do narodów Europy Wschodniej”.
Z kolei przedstawiciel filozofii uniwersyteckiej poczyna sobie nieco subtelniej. Mianowicie sztorcuje „władzę” za „pobudzanie paniki”, wskutek czego nie tylko nie odbędzie się wiele „ważnych imprez”, ale w dodatku znienawidzona władza wywołuje efekt społecznej mobilizacji, dzięki czemu „zyskuje na popularności”. Tymczasem nie powinna zyskiwać na popularności, tylko powinna słuchać zatwierdzonych specjalistów w zakresie zdrowia publicznego - i tylko tyle – bo „nadgorliwość – powiada pan filozof – gorsza jest od faszyzmu”. To rzeczywiście coś nowego, bo do tej pory wydawało się, że od „faszyzmu” nic gorszego być już nie może, a tu proszę! - „nadgorliwość” jest jeszcze gorsza! Ale chyba jeszcze gorszy od „nadgorliwości” jest brak koordynacji, bo oto słyszymy, że „Obywatele SB”, to znaczy – pardon – oczywiście „Obywatele RP”, domagają się wprowadzenia stanu wyjątkowego. Ciekawe, czy bardziej zależy im na „bezpieczeństwie obywateli” - bo to jest jeden z warunków wprowadzenia stanu wyjątkowego – czy też na tym, żeby w ten sposób nakłonić władzę do „nadgorliwości”, a potem - żeby zablokować jej „zyskiwanie na popularności” - oskarżyć przynajmniej o „faszyzm” i w ten sposób utorować drogę obozowi zdrady i zaprzaństwa, którego twarzą, obok posła Pupki, jest dzisiaj posągowa pani Małgorzata Kidawa-Błońska. Ciekawe, co w sprawie koronawirusa rozkazałaby ona zrobić, bo jak dotychczas nie wysunęła propozycji. Nie jest więc wykluczone, że odwołałaby się do pana prof. Hartmana, który w cywilu kolaboruje z Zakonem Synów Przymierza i już choćby z tego tytułu musi doceniać dezynfekujące zalety mikstury sporządzonej na bazie popiołu z krowy. W ten oto sposób i w tym punkcie filozofia uniwersytecka zbiega się z filozofią chłopską. Czegóż chcieć więcej?
O dalszy rozwój chmur kłębiastych
8 marca przeszła przez Warszawę tak zwana „manifa”, czyli demonstracja feministek. Feministki bowiem, zwłaszcza te nie do końca pokonane w walce z upływem czasu, pragną być przynamniej „fajne” - czemu służy również młodzieżowe słownictwo na przykład - „manifa”. Te „manify” bywały urządzanie i wcześniej, zazwyczaj w celu przeforsowania legalizacji dzieciobójstwa, ale tym razem akcenty zostały rozłożone trochę inaczej. Sprawę dzieciobójstwa organizatorzy „manify” najwyraźniej powierzyli naczelnemu polskiemu sodomicie Robertowi Biedroniowi, który przy pomocy tej właśnie kiełbasy wyborczej liczy na przyciągnięcie głosów kobiet – jak to określał marszałek Piłsudski - z „rozdziwaczoną płcią”, w związku z czym tegorocznej „manifie” przyświecała „walka z klimatem”, ale nie taka sobie zwyczajna, tylko z pozycji „antykapitalistycznych”. Ta pozycja wskazuje na to samo źródło inspiracji, zarówno dla propagandy dzieciobójstwa, jak i walki z „klimatem”. Tym źródłem jest żydokomuna, która – chociaż sama podsuwa całemu światu pod nos swoją „martyrologię” - nie może wytrzymać bez mordowania, a przynajmniej – bez wzdychania za mordowaniem, jak nie „wrogów klasowych”, to chociaż dzieci. Dzieci bowiem, zwłaszcza od momentu, kiedy żydokomuna postawiła na proletariat zastępczy w postaci kobiet, stały się rodzajem wroga klasowego. Żydokomuna bowiem całą swoją pomysłowość i energię poświęca na wmówienie kobietom, zwłaszcza tym łatwowiernym, co to na dźwięk „słowiczych dźwięków w mężczyzny głosie” zaraz rozchylają nogi – że są oprymowane przez „męskie szowinistyczne świnie”, to znaczy – najbliższe im osoby i że od tej opresji najlepiej wybawią ich handełesy udrapowane w kostiumy meliorantów świata. Tak naprawdę zaś nie chodzi o żadne ulepszanie świata, tylko o zapewnienie handełesom nieograniczonego dostępu do – jak to górnolotnie określają niektórzy grafomani – słodyczy kobiecej płci. To pragnienie odczytujemy już w „Manifeście komunistycznym”, gdzie dwaj brodaci erotomani z całą powagą piszą o „wspólnych żonach”. No tak – ale korzystanie ze „słodyczy płci”, zwłaszcza w tak masowej skali, wiąże się z pewnym ryzykiem, a właściwie z ryzykiem podwójnym, o którym wspomina Karol Irzykowski: ryzykiem zarażenia i ryzykiem zapłodnienia. Toteż nic dziwnego, że postępactwo szaleje na punkcie „seksu bezpiecznego”, który te ryzyka eliminuje, a przynajmniej zmniejsza. W tym celu spółkowanie zostało obwarowane szeregiem surowych procedur; ściśle wyliczone terminy bliskich spotkań III stopnia, podczas których partnerzy męscy powinni zakładać sobie specjalne fiuterały, zaś damy – przyjmować farmaceutyczne specyfiki. Na to wszystko nakładają się rygory równościowe, w ramach których na każdorazowe zbliżenie trzeba uzyskiwać nie tylko wyraźne, ale najlepiej – pisemne zezwolenie w formie aktu notarialnego, w których zostaje szczegółowo uregulowany cały przebieg operacji, a tylko patrzeć, jak w ramach postępującej biurokratyzacji, Unia Europejska wymusi na członkowskich bantustanach wprowadzenie specjalnych inspektorów, którzy w momentach notarialnie umówionych na coitus, będą dyżurowali w domowych dormitoriach, skrupulatnie nadzorowali przebieg wydarzeń i protokołowali wszystko na ewentualny użytek niezawisłego sądu. Katalizatorem pojawienia się tych wszystkich wynalazków może okazać się zbrodniczy koronawirus, który – jak wiadomo – rozprzestrzenia się „drogą kropelkową”. Ci inspektorzy oczywiście muszą funkcjonować z ściśle zhierarchizowanej strukturze, na której szczycie rozsiądzie się jakiś Inspektor Generalny. Myślę, że to operetkowe stanowisko można by powierzyć panu Adamowi Bodnarowi – oczywiście dopiero po zakończeniu jego kadencji na równie operetkowym stanowisku rzecznika praw obywatelskich.
W tej sytuacji trudno się dziwić, że coraz większa liczba mężczyzn zniechęca się do zadawania się z kobietami również i z tego powodu, że każda z nich może nawet po 40 latach przypomnieć sobie o jakichś alkowianych nieprawidłowościach, a feminizacja zawodu sędziowskiego, w efekcie której „śmieszne średniowieczne łachy” przywdziały na siebie liczne „siostry”, co to dla kobiecych cierpień mają nie tylko daleko idącą wyrozumiałość, ale i współczucie, a tylko powaga posady powstrzymuje je przed rzuceniem się takiej jednej z drugą „siostrze” w objęcia i wspólnym spłakaniem się. W efekcie rosną szeregi sodomitów, na co najwyraźniej stawia lewica, wysuwając czołowego sodomitę na prezydenta państwa. Tak oto dawne hasło: „swój do swego po swoje” zyskało niespodziewaną aktualność. A jeśli niektórzy za żadne skarby nie mogą przełamać w sobie obrzydzenia sodomią i gomorią, to oferta legalizacji dzieciobójstwa wychodzi naprzeciw również, a nawet przede wszystkim ich oczekiwaniom. Pan Biedroń stręczy swoim zwolennikom legalizację dzieciobójstwa do 12 tygodnia – ale rozumiem, że jeśli zostanie wybrany na prezydenta, to – podobnie jak pan prezydent Duda – będzie chciał kandydować na drugą kadencję, więc jasne, że nie może wyprztykać się ze wszystkiego już teraz. Dlatego myślę, że w następnej kampanii wyborczej granica legalnego dzieciobójstwa zostanie przesunięta do 24 tygodni i więcej – co będzie wymagało zwiększenia liczby rzeźni niewiniątek i rozwiązania kwestii finansowania tych przedsięwzięć przez państwo. Może ono nieco złagodzić ciężar finansowego obciążenia poprzez wykorzystanie pozyskanego w ten sposób surowca w przemyśle kosmetycznym i przedsięwzięciach wykorzystujących technologiczny kanibalizm. Nie jest wykluczone, że dzięki takiemu rozwiązaniu zostałby pozyskany tzw. „obcy kapitał” na przykład należący do starego żydowskiego finansowego grandziarza Jerzego Sorosa. Żeby jednak uniknąć nieuchronnego w tej sytuacji sprzyjania „kapitalizmowi”, przeciwko któremu manifestowały uczestniczki „manify” przedsięwzięcia te powinny przybrać postać spółek z dominującym udziałem Skarbu Państwa. To oczywiście tylko zarys skromnych początków, bo tylko patrzeć, jak przy okazji kolejnych wyborów prezydenckich pojawi się postulat legalizacji „aborcji opóźnionej”, obejmującej „zygoty” już wyrośnięte, a nawet – przerośnięte. Nie będę podawał przykładów takich przerośniętych „zygot”, bo jakie są – każdy widzi – a poza tym jeden wyrok zaoczny na razie mi wystarczy.
W ten oto sposób dochodzimy do odkrycia iunctim łączącego postulat legalizacji dzieciobójstwa z walką z klimatem i kapitalizmem. Legalizacja prowadzi do ograniczenia liczebności gatunku ludzkiego zgodnie z pragnieniami prof. Ehrlicha z Pensylwanii do co najwyżej miliarda, bo jednak musi być ktoś, komu handełesy mogłyby pożyczać na procent. Z kolei redukcja populacji ludzkiej prowadzi do ograniczenia produkcji gazów cieplarnianych, zwłaszcza złowrogiego dwutlenku węgla. A kiedy już to nastąpi, to nic nie stanie na przeszkodzie zwycięstwu socjalizmu, zwłaszcza gdy pod pretekstem koronawirusa zlikwidowany zostanie pieniądz gotówkowy.
Ilustracja i wideo © Stanisław Michalkiewicz / za: www.youtube.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz