OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Marsz Tysiąca Nóg. Zasrancen młodociani i starsi charczą, ale nie gryzą

Charczą, ale nie gryzą


        Wbrew opowieściom duchowego potomstwa Trofima Łysenki, które rozwnuczyło się po sterroryzowanych przez żydokomunę uniwersytetach i redakcjach rozkrzewiających nieubłagany postęp, jakoby nawet płeć – to znaczy: każda z 77 płci – była determinowana kulturowo, sytuacja jest odwrotna. Nawiasem mówiąc, liczba 77 oznaczała u Żydów coś w rodzaju nieskończoności, a co do kulturowego pochodzenia płci, to mamy przykład podciągania się pod tę tezę aktorów w trupie wystawiającej „Chłopów”, za które Reymont dostał nagrodę Nobla z literatury. Warto przypomnieć, że na tej nagrodzie Nobla najbardziej pożywił się niejaki Czeszer Mec, który ożenił się z wdową po Reymoncie. To tak, jak w przypadku malarza Leonharda. Jego małżeństwo z Lilpopówną Franciszek Fiszer uczcił komentarzem, że „Leonardo (da Vinci – SM) namalował Wieczerzę Pańską, a Leonhard zjada”. Wracając tedy do „Chłopów”, przez wrocławskich sudentów zaadaptowanych na scenę, to można tam usłyszeć frazę „Całe Lipce w mojej cipce”. Jeśli to nie przechwałki, to rzeczywiście – cipka w której mogą pomieścić się „całe Lipce”, musi mieć imponujące rozmiary. Słyszałem o czymś takim w młodości w popularnym w kołach wojskowych „Alfabecie”: „Koń na łące lubi się paść, k… cipkę ma jak przepaść”. Wtedy jeszcze nikomu nie przychodziło do głosy, by takie spostrzeżenia przenosić na scenę, ale teraz czasy najwyraźniej się zmieniły i wpatrywanie się w różne otwory ciała jest dowodem wysokiej kultury.

        Wróćmy jednak do opinii, jakoby każda z 77 płci była determinowana kulturowo. Wprawdzie popierają ją nie tylko wszyscy przyzwoici, mądrzy i roztropni, ale austracki naukowiec był odmiennego zdania. Mówię oczywiscie o Konradzie Lorenzu, który z kolei uważał, że zdecydowana większość, a może nawet wszystkie zachowania, którym przypisujemy rodowód kulturowy, tak naprawdę determinowane są biologicznie. Jednym z przykładów na taką biologiczną inspirację zachowań kulturowych, jest etykieta. „Wasza wysokość”, kłaniam uniżenie”… Według Konrada Lorenza stanowi ona odzwierciedlenie postawy imponującej i postawy pokory, spotykanej u ssaków żyjących w stadach hierarchicznych i służącej ustaleniu hierarchii. Postawa imponująca polega na tym, że przybierający ją osobnik pragnie wydawać się większym i silniejszym, więc staje na tylnych nogach i stroszy sierść i wydaje groźnie brzmiące odgłosy, podczas gdy postawa pokory polega na wywołaniu wrażenia, że osobnik jest mniejszy – a najmniejszy wydaje się wtedy, gdy pełza po ziemi. Zdaniem Lorenza ludzie nie chcą tego przyjąć do wiadomości na skutek pychy.

        Znakomitym przykładem wskazującym na biologiczne podłoże zachowań kulturowych jest opisana przez Lorenza scena, jak to dwa psy biegły wzdłuż płotu z drucianej siatki. Już nawet nie warczały, ale z wściekłością charczały na siebie i gdyby nie ta siatka, to pożarłyby się nawzajem w mgnieniu oka. Jednak kiedy tak biegły wzdłuż siatki, w pewnym momencie płot się skończył i psów nic już nie rozdzielało. Wydawałoby się, że właśnie teraz rzucą się na siebie i nawzajem pożrą. Tymczasem stało się inaczej. W jednej chwili cała wściekłość z nich wyparowała i w postawie pełnej godności, na sztywnych nogach rozeszły się w przeciwne strony.

        Czyż nie jest to podobne do niedawnego incydentu z zastrzeleniem irańskiego generała Sulejmaniego przez amerykańskiego drona i ostrzelaniem amerykańskiej bazy irańskimi rakietami? Prasa amerykańska twierdzi, że do zastrzelenia irańskiego generała namówił prezydenta Trumpa sekretarz stanu Mike Pompeo, który 14 lutego ubiegłego roku zwołał do Warszawy „konferencję bliskowschodnią”, której uczestnicy namawiali się, jakby tu się rozprawić ze złowrogim Iranem. Powiadają, że sekretarz stanu nawet nie skonsultował swojej decyzji z władzami naszego bantustanu, które o tym, że mają być gospodarzami tej konferencji, dowiedziały się z doniesień prasowych. Bardzo możliwe, że złowrogi Iran o tym wie, bo ambasador tego kraju w Warszawie zapewnił, że ajatollachowi Chameneiemu, mówiącemu o „małym, bardzo złym kraju” nie chodziło o Polskę. Widać wie, że bez konsultacji z Departamentem Stanu nasi Umiłowani Przywódcy nie wiedzą, co myślą – co niedawno – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” – dał do zrozumienia pan minister Jacek Czputowicz.

        Dlaczego Amerykanie zastrzelili irańskiego generała? Tego oczywiście nie wiem, bo trudno wierzyć amerykańskiemu prezydentowi Donaldowi Trumpowi, który najpierw, przemawiając do władz Kongresu Polonii Amerykańskiej w Chicago zapewniał, że Polaków „nie skrzywdzi”, a za kilka miesięcy skrzywdził nas, podpisując ustawę nr 447 JUST – ale bardzo możliwe, że chciał w ten sposób sprowokować złowrogi Iran do spektakularnego uderzenia na Stany Zjednoczone, a przynajmniej – na bezcenny Izrael, co stworzyłoby pretekst do starcia Iranu z powierzchni ziemi. Tak postąpiłyby z pewnością władze naszego bantustanu, które nie przepuszczają żadnej okazji, by stworzyć wrażenie, że Polska rozgrywa całą politykę światową i pchają palce między każde drzwi – ale w Iranie jest inaczej. Owszem, nie puścił płazem zabójstwa generała Sulejmaniego, wystrzeliwując serię rakiet w kierunku amerykańskiej bazy w Iraku, ale tak starannie celując, by od tego rakietowego ostrzału żaden żołnierz nie zginął. Zatem kiedy płot z drucianej siatki się nagle skończył, do żadnej poważnej konfrontacji nie doszło – być może również dlatego, że po uchwale irackiego parlamentu, by obce wojska opuściły ten kraj – z ofertą pomocy wojskowej wystąpiły wobec władz irackich Chiny. Ładny interes!

        Skoro tedy strzelanina na razie się zakończyła, to rozpoczyna się pieniactwo. Tak się bowiem złożyło, że ukraiński samolot pasażerski z ponad 170 ludźmi na pokładzie rozbił się zaraz po starcie z lotniska w Teheranie. Początkowo władze ukraińskie wyraziły przypuszczenie, że przyczyną katastrofy była awaria silników, ale najwyraźniej musiały zostać przez Amerykanów obsztorcowane, że taką piękną katastrofę oddają Iranowi walkowerem, więc zaraz się zorientowały, że samolot „mógł być” zestrzelony przez irańską rakietę – zgodnie z ustaleniami służb USA. Tę opinie skwapliwie potwierdził kanadyjski premier i Anglicy. Władze irańskie oczywiście zaprzeczają, ale dzięki temu będą mogły, jak grzyby po deszczu, wyrosnąć teorie spiskowe, podobnie jak to było w przypadku katastrofy smoleńskiej. Jak pamiętamy, katastrofa ta przez kilka lat była intensywnie eksploatowana przez obóz „dobrej zmiany”, do czasu, aż wreszcie prezes Kaczyński uznał, że pora to emocjonalne rozhuśtywanie zakończyć, bo kult prezydenta Lecha Kaczyńskiego zyskał już wystarczające podstawy. W przypadku ukraińskiego samolotu katastrofa zostanie wykorzystana raczej jako argument uzasadniający kolejne nękanie Iranu w nadziei, że wreszcie naprawdę zrobi coś okropnego, a wtedy ostatnie państwo, uważane za potencjalne zagrozenie dla bezcennego Izraela albo przestanie istnieć, albo zostanie przynajmniej spacyfikowane, jak to miało miejsce w przypadku Iraku.



Zasrancen młodociani i starsi


        Proroctwa chyba mnie wspierały, gdy napisało mi się, że „za przykładem niebieskim wszystko się zmieniło”. Wprawdzie miałem na myśli przede wszystkim złowrogi klimat, z którym ludzkość podjęła nieubłaganą wojnę pod przewodem „Zasrancen”, którzy wodzą za nos nawet dygnitarzy trzymających palec na atomowym cynglu, albo mają ambicję pasienia naszych dusz. Niestety w tej sytuacji o tym, co duszy wolno, a czego nie, nie będą decydowali pasterze naszych dusz, tylko właśnie „Zasrancen” („Man kann singen, Man kann tanzen, Aber niemal mit Zasrancen”), którym zaczynają się już podlizywać autorytety moralne. Nie mówię o Noblistce, bo ona na froncie klimatycznym w awangardzie, ale na przykład o pani Ochojskiej, na którą musiała jakoś destrukcyjnie oddziałać atmosfera tego „wędrownego obozu cygańskiego” - jak nieżyjący już Włodzimierz Bukowski nazywał Parlament Europejski. Doniosła ona pannie Grecie Thunberg, która właśnie obchodziła swoje 17 urodziny, że arcybiskup Marek Jędraszewski nie tylko nie wierzy w globalne ocieplenie, ale nawet w nią samą, czyli w pannę Gretę, na widok której zgina się nie tylko dziób pingwina, ale każde kolano. Jeszcze nie wiadomo, jaką pokutę wyznaczy panna Greta arcybiskupowi Jędraszewskiemu, ale na pewno nie ujdzie mu to na sucho zwłaszcza, że solidarność z nim wyraziło zaledwie 18 biskupów, w większości zresztą już emerytowanych. Ale panna Greta, chociaż nie udało się jej ukończyć żadnej szkoły, ma przynajmniej 17 lat, podczas gdy w Kolumbii objawił się chłopczyk bodaj 10-letni, który chyba jeszcze nie wie, co dziewczynki mają pod spódniczkami, ale o klimacie, co to się ociepla i ociepla – wie wszystko. Najwyraźniej w przypadku Zasrancen mamy do czynienia z tak zwaną wiedzą aprioryczną, której przykładem jest umiejętność oddychania, czy mrugania powiekami - ale tylko w sprawie klimatu, co to się ociepla i ociepla, a i to nie do końca, bo nie słyszałem, by któreś z tych cudownych dzieci potrafiło wyjaśnić, dlaczego zmieniają się pory roku. Zresztą co tu wymagać od dzieci, kiedy nie potrafią wyjaśnić tego nawet studenci, o czym przekonałem się osobiście podczas zajęć o NATO.

        Ale sceptycyzm arcybiskupa Marka Jędraszewskiego przyćmiło wkrótce wystąpienie zimnego ruskiego czekisty Putina, który nie tylko zarzucił Polsce kolaborację z Hitlerem, ale w dodatku ogłosił, że przyczyną II wojny światowej był pakt monachijski z 1938 roku. Dla rosyjskiego prezydenta to bardzo atrakcyjna teza, bo pozwala rzucić zasłonę zapomnienia na pakt Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 roku. Ale nie to chyba było najważniejszą przyczyną tego wystąpienia zimnego ruskiego czekisty, bo najważniejszy wydaje się akces Rosji do skoordynowanej polityki historycznej niemieckiej i żydowskiej. Nasi Umiłowani Przywódcy skwapliwie skorzystali z okazji by zimnemu ruskiemu czekiście nawymyślać – ale próżno było oczekiwać na refleksję, dlaczego właściwie prezydent Putin wystąpił w tymi rewelacjami dopiero teraz. Tymczasem warto przypomnieć, że nad Polską, niczym miecz Damoklesa, wisi amerykańska ustawa 447 JUST, że akurat w stosunkach amerykańsko-niemiecko-francuskich pojawiły się napięcia nie tylko na tle budowy rurociągu NordStream 2, ale i na tle „śmierci mózgowej NATO”, którą zdiagnozował francuski prezydent Emmanuel Macron. W takiej sytuacji dostarczenie przez Rosję dowodu zacieśniania strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego nie mogło się w Berlinie nie podobać, podobnie, jak i w Izraelu, któremu oskarżanie Polski o kolaborację z Hitlerem świetnie na tym etapie pasuje, chociaż oczywiście bez okazywania ostentacji. Toteż rosyjski prezydent został przez władze Izraela wspaniale nagrodzony. Nie tylko zaprosiły go one do Yad Waszem na obchody rocznicy wkroczenia Armii Czerwonej do obozu w Oświęcimiu (o ile bowiem Werhmacht „napadał”, to Armia Czerwona zawsze tylko „wkraczała”), ale scenariusz przewidywał, że będzie on tam głównym mówcą. Warto tedy przypomnieć, że rolę Armii Czerwonej w II wojnie światowej raz na zawsze zatwierdziło porozumienie rosyjsko-izraelskie , przypieczętowane w roku 2012 wzniesieniem w Izraelu pomnika Armii Czerwonej. Pan prezydent Andrzej Duda wpadł tedy na pomysł, by władzom Izraela postawić tak zwane „twarde warunki” - że jeśli nie pozwolą mu przemówić, to on do Izraela nie pojedzie. Przypominało to ultimatum, jakie meksykańska cesarzowa Charlotta przedstawiła cesarzowi Napoleonowi III – że jak Francja nie pospieszy meksykańskiemu cesarzowi Maksymilianowi z pomocą, to ona razem z mężem abdykuje. - „Ależ abdykujcie jak najprędzej!” - wyrwało się Napoleonowi III, na co cesarzowa Charlotta zaczęła mu wytykać niezbyt jasne pochodzenie, potem dostała spazmów, a wreszcie zwariowała. Z panem prezydentem Dudą aż tak źle nie było, ale na jego ultimatum władze Izraela, uchodzącego za strategicznego partnera Polski, najwyraźniej wzruszyły ramionami. W rezultacie prezydent Duda do Izraela nie pojedzie, a rocznicę wkroczenia Armii Czerwonej do oświęcimskiego obozu będą obchodzili przedstawiciele Niemiec, Rosji, Francji, Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, no i oczywiście – Izraela. Ciekawe, czy któryś z uczestników się nie pomyli i nie powie - „polskim obozie zagłady”. Najbardziej smakowicie zabrzmiałoby to określenie w ustach niemieckiego prezydenta Waltera Steinmeiera, ale może będzie się pilnował. I tylko polskiego prezydenta tam nie będzie i świat nie dowie się, co takiego chciałby powiedzieć, więc usłyszy to, co powie prezydent Putin. Ale trudno wymagać, by władze Izraela traktowały serio ultimata polskiego prezydenta w sytuacji, gdy rząd „dobrej zmiany” na oczach całego świata, z podwiniętym ogonem musiał odszczekać nowelizację ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Przypomnijmy, że nastąpiło to po oświadczeniu rzeczniczki amerykańskiego Departamentu Stanu, że jak Polska się nie opamięta, to „zagrozi swoim interesom strategicznym”. Tak się kończy brak elastyczności w polityce zagranicznej i opieranie jej na „zawierzeniu” prezydentowi Trumpowi, który dla dogodzenia bezcennemu Izraelowi gotów jest na wszystko.

        Tymczasem w naszym nieszczęśliwym kraju wkrótce rozpęta się kampania prezydencka, w której obok pana prezydenta Andrzeja Dudy, będzie stręczyła się wyborcom posągowa pani Małgorzata Kidawa-Błońska, pan Władysław Kosiniak-Kamysz, a z lewicy jeszcze nie wiadomo, czy pan Biedroń, czy pan Śmiszek. I w jednym i w drugim przypadku byłby kłopot z Pierwszym Damem, ale przecież na tym nie koniec, bo jest jeszcze pan Szymon Hołownia, a tylko patrzeć, jak w prawyborach zostanie wyłoniony kandydat Konfederacji. Nawiasem mówiąc, Naczelnik Państwa musi tę Konfederację uważać za potencjalne zagrożenie dla obozu „dobrej zmiany”, bo z wyraźnym wsparciem mediów rządowych pan Marian Kowalski proklamował powstanie konkurencyjnej Konfederacji, a pamiątkowe zdjęcie z tymi konfederatami zrobił sobie Wielce Czcigodny Antoni Macierewicz, który zapewnił, że napięcie, jakie pojawiło się w stosunkach amerykańsko-izraelsko-irańskich po zabójstwie generała Sulejmaniego w niczym Polsce nie zagraża. Bardzo się z tego wszyscy cieszymy, bo jak tu się nie cieszyć, że Polsce nic nie zagraża – chyba, że Nasz Najważniejszy Sojusznik każe nam włączyć się do walki „o wolność naszą i waszą” - czyli w interesie bezcennego Izraela – bo przecież o nic innego tu nie chodzi.



Marsz Tysiąca Nóg


        Za pierwszej komuny mieliśmy do czynienia z internacjonalizmem proletariackim, co wyrażało się w haśle: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!” A w jakim celu mieliby się ci proletariusze łączyć? Ano w tym, żeby obalić „burżuazję” – jak marksiści-leniniści określali tak zwane „warstwy uprzywilejowane”, czyli mówiąc wprost – elitę społeczną. Miejsce tej elity mieli zająć Żydzi i ich gojowscy kolaboranci, zgodnie ze słowami „Międzynarodówki” „Dziś niczym, jutro wszystkim my!”

        Mieczysław Jałowiecki w swoich wspomnieniach „Na skraju imperium” twierdzi, że niemiecki Sztab Generalny posłużył się bolszewicką zarazą gwoli obezwładnienia, a następnie – skolonizowania Rosji. Było to na rękę Wielkiej Brytanii, która z jednej strony obawiała się, że Rosja może zagrozić jej posiadłościom w Indiach i na Środkowym Wschodzie, a z drugiej – by Niemcom, które coraz natarczywiej domagały się kolonii, zaproponować skolonizowanie Rosji. Ciekawe, że Niemcy dały się na to nabrać, chociaż chyba zdawały sobie sprawę z brytyjskiej intrygi, o czym świadczyło hasło: „Gott strafe England!” – ale widocznie pomysł skolonizowania Rosji im też się spodobał. Jałowiecki, który w czasie I wojny współpracował z brytyjską ambasadą w Piotrogrodzie i wykonywał różne zadania wywiadowcze dla Anglików twierdzi też, że Anglia oczekiwała od Rosji tylko jednego – żeby podejmowała ofensywę za ofensywą na froncie wschodnim, co odciążyłoby front zachodni. Anglicy nie są lojalni wobec nikogo – nawet wobec najlojalniejszego sojusznika – twierdzi z naciskiem. Jak wiemy, operacja niemieckiego Sztabu Generalnego udała się w stu procentach; Rząd Tymczasowy w Rosji został obalony, a bolszewicy, na czele których stali Lenin i Trocki – obydwaj Żydzi (nawiasem mówiąc, Jałowiecki podaje bardzo szczegółową genealogię Lenina, z której wynika, że był Żydem ze strony matki, pochodzącej od konwertyty, który po chrzcie zmienił imię, nazwisko i nawet „otczestwo” – na „Dmitriewicz”). Bolszewicy żydowskiego pochodzenia rzeczywiście zastąpili w Rosji dawną elitę społeczną, którą przeważnie wymordowali po uprzednim ograbieniu, no i zawarli w Niemcami separatystyczny pokój w Brześciu, co niemieckiemu Sztabowi Generalnemu umożliwiło przerzucenie części wojsk na front zachodni. Wobec przystąpienia Ameryki do wojny, jej wynik był raczej przesądzony, ale pokój brzeski przyczynił się do przedłużenia działań wojennych o rok. Wspominam o tych wydarzeniach by pokazać, że państwa poważne gotowe są wtrącić nie tylko wrogów, ale nawet sojuszników w stan krwawego chaosu, dla osiągnięcia niewspółmiernie drobnych korzyści. Stanisław Cat-Mackiewicz wspomina o swojej rozmowie z hrabianką Skarbek, która podczas II wojny była agentką wywiadu brytyjskiego, na temat Jugosławii – dlaczego Anglicy przeprowadzili tam przewrót, który sprowokował Hitlera do uderzenia na ten kraj w ramach operacji „Marica”, po której Jugosławia po kilku dniach została pobita. – Ach, pan się na tym nie rozumie – powiedziała mu hrabianka Skarbek – to opóźniło o czternaście dni operację na Krecie.

        Dopiero na tym tle możemy zrozumieć przyczyny i cel „Marszu Tysiąca Nóg”, to znaczy, pardon – jakich tam znowu „nóg”, kiedy chodzi przecież o „Marsz Tysiąca Tóg”, czyli – jak powiedziałaby Oriana Fallaci – „śmiesznych, średniowiecznych łachów”, przy pomocy których niezawiśli sędziowie przydają sobie powagi i autorytetu. Demonstrację, jaka 11 stycznia odbyła się w Warszawie zorganizowały polityczne organizacje sędziowskie: „Iniuria”, to znaczy – pardon – oczywiście „Iustitia” i „Themis”, która ma bardzo podobną nazwę do ubeckiej „operacji Temida”, mającej na celu zwerbowanie agentury w środowisku sędziowskim. Na demonstrację zjechali się sędziowie z 22 krajów; ciekawe, czy z inicjatywy własnej, czy też dyskretnie zachęceni przez własne rządy. Tak czy owak mamy do czynienia z narodzinami sędziowskiego internacjonału. Dlaczego sędziowskiego? Ano dlatego, że lepiej nie powtarzać eksperymentu z internacjonałem proletariackim, zwłaszcza w sytuacji, gdy odpowiednio podkręceni niezawiśli sędziowie tak samo zrealizują cele komunistycznej rewolucji, w dodatku w tak zwanym „majestacie prawa”.

        Korzenie tej demonstracji i tego internacjonału tkwią w gospodarskiej wizycie, jaką 7 lutego 2017 roku złożyła w Warszawie Nasza Złota Pani, kiedy okazało się, że zorganizowany 16 lutego 2016 roku „ciamajdan” nie doprowadził do przesilenia politycznego. W kilka tygodni później wszystkie organizacje broniące praw człowieka wystąpiły do Komisji Europejskiej, by zrobiła z Polską porządek, bo poziom ochrony praw człowieka w Polsce urąga wszelkim standardom. Oznaczało to, że niemiecki Sztab Ge... – to znaczy, pardon, jaki tam znowu „sztab”, kiedy Niemcy nawet nie mają Sztabu Generalnego – tylko zwyczajnie Nasza Złota Pani, postanowiła inaczej rozłożyć akcenty: teraz nie walczymy w Polsce o demokrację, tylko przede wszystkim – o praworządność, a w tej sytuacji na pierwszą linię frontu w charakterze mięska armatniego, zostali rzuceni niezawiśli sędziowie. Oczywiście nie wszyscy, tylko przede wszystkim ci, którzy musieli posłuchać rozkazu, no a poza tym ci, którym spodobała się całkowita samowolka, jaką w naszym bantustanie cieszą się niezawiśli sędziowie. Mogą robić, co tylko chcą, nawet kłaść lachę na „ustawy”, którym niby „podlegają” – a za nic nie odpowiadają. Któż by nie chciał, któż nie broniłby takiego komfortowego statusu? Rząd „dobrej zmiany” próbuje tę samowolkę ukrócić, przechodząc na ręczne sterowanie sądami, ale to jest lekarstwo gorsze od choroby, bo oznacza powrót, jeśli nawet nie do PRL, to przynajmniej do przedwojennej sanacji. Bez wątpienia na sędziów trzeba ukręcić tęgi bat, ale włożyć go nie w ręce rządu, a w ręce obywateli, którzy co 5 lat weryfikowaliby niezawisłych sędziów, a jeśli któryś w swoim okręgu sądowym nie uzyskałby co najmniej bezwzględnej większości obywateli głosujących, wylatywałby z sądownictwa bez żadnego odwołania. Zresztą w PRL, podobnie jak za sanacji, było pod tym względem lepiej, bo taki jeden z drugim sędzia nigdy nie wiedział, czy stojący przed nim jegomość nie ma jakichś sekretnych powiązań z partią, czy bezpieką – za komuny – albo z którymś z „pułkowników” – za sanacji – i na wszelki wypadek zachowywał się przyzwoicie, chyba, że dostał polecenie partyjne, to wtedy hulał na całego. Czyż tedy nie byłoby lepiej, gdyby sędzia czuł respekt nie przed bezpieczniakami, czy pułkownikami, tylko przed obywatelami?

        Ale merytoryczna strona, to jedna, a strona polityczna, to sprawa druga. Naszej Złotej Pani, ani jej poprzebieranych w „śmieszne, średniowieczne łachy” kolaborantom, nie chodzi o żadną „praworządność” – bo to tylko hasło, podobne do „grab nagrabliennoje!”, które za sprawą żydokomuny w 1917 roku rzuciło Rosję w odmęty krwawego chaosu, a które ma doprowadzić do podobnego chaosu w Polsce, dzięki czemu Niemcy mogłyby, przynajmniej częściowo, odzyskać wpływy polityczne. Wskazują na to również hasła prounijne, jakie w przypływie szczerości wygłaszali przywódcy sędziowskich organizacji politycznych. „Nie musimy wybierać!” No i słusznie – po co tu jeszcze „wybierać”, skoro Nasza Złota Pani już wybrała?



© Stanisław Michalkiewicz
11-12 stycznia 2020
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji / zrzut ekranu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2