Dowiedziałam się, że prokuratura umorzyła dochodzenie w sprawie obrażania narodu polskiego przez niejakiego Jana Tomasza Grossa. Przypadkowi czytelnicy jego książek nie zastanawiają się ile naprawdę osób mogło się zmieścić w słynnej stodole w Jedwabnym ani na ile wiarygodne są zeznania świadków przywołanych przez Grossa. Nie wiedzą, że Gross nie jest historykiem lecz. socjologiem i nie stosuje obowiązujących historyków metod badań. Ale przede wszystkim nie wiedzą nic na temat jego osoby, jego rodziny i jego własnej historii. To czy chcą wierzyć czy nie chcą wierzyć w rewelacje Grossa jest na ogół pochodną ich wyborów ideologicznych, ich środowiska czy umocowania politycznego. Prawda nie ma tu najmniejszego znaczenia.
Ojcem Grossa był Zygmunt Gross muzykolog żydowskiego pochodzenia, ogromny, zwalisty, ponury mężczyzna. Miałam okazję widzieć go, że tak powiem, w naturze. Encyklopedia podaje, że ojciec Grossa był awangardowym kompozytorem. Być może, nie znam awangardy muzycznej tego okresu, przedstawił mi się jako muzykolog. Matką była pani Hania Szumańska, drobna nieśmiała kobieta z ziemiańskiej rodziny, która jak sama mi mówiła w czasie okupacji niemieckiej przechowywała Zygmunta w ramach pomocy Żydom udzielanej przez AK. Chciała dobrze, a skończyło się jak zwykle. Po wojnie wzięli ślub.
Jan Tomasz Gross przyszedł na świat 1 sierpnia 1947 roku. W 1969 wyemigrował z rodzicami do Stanów Zjednoczonych. Rok przedtem gorliwie sypał w czasie przesłuchań swoich kolegów.
Gross przesłuchiwany był w kwietniu 1968 r. przez inspektora Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie, Józefa Pacuka w charakterze podejrzanego. Zeznając jako podejrzany miał prawo do odmowy składania jakichkolwiek wyjaśnień, o czym zawsze na wstępie przesłuchania informował prokurator. Przesłuchania, których protokoły znajdują się w Instytucie Pamięci Narodowej pochodzą z okresu, gdy komunistyczne władze prowadziły antysemicką akcję przeciwko obywatelom żydowskiego pochodzenia zarówno spośród komunistów, jak i opozycji. Jan Gross pomimo że utożsamiał się zarówno z Żydami jak i z opozycją zdecydował się niezwykle obszernie informować PRL-owskie władze o działaniach, jakie podejmowali jego żydowscy koledzy i koleżanki. Koledzy mu wybaczyli, nie wybaczyli internauci. Nie tyle donoszenia na kolegów co kłamstw na temat obchodów Dnia Niepodległości w artykule pod tytułem: „Poles Cry for »Pure Blood« Again” który Gross zamieścił w listopadzie 2017 r. w dzienniku „ New York Times”. Gross napisał: „Dziesiątki tysięcy ludzi - wielu młodych mężczyzn, a także niektórzy rodzice z dziećmi - przybywali do stolicy Polski, aby świętować Dzień Niepodległości (…) Wymachiwali biało-czerwonymi polskimi flagami, potrząsali płonącymi pochodniami i mieli na sobie symbole „białej siły”. Nieśli transparenty z napisem „Śmierć wrogom ojczyzny” i krzyczeli: „Sieg Heil!” i „Ku Klux Klan!”. Odpowiedział na ten bezczelny tekst ambasador RP Piotr Wilczek.
Kłamstwa na temat marszu niepodległości tak rozwścieczyły internautów, że wygrzebali obszerne fragmenty gorliwych zeznań Grossa z 1968 r. Kłamstwa te powinny być również przesłanką do oceny rzetelności Grossa jako pisarza. A to przykład jego zeznań: „Jeżeli idzie o inne imprezy towarzyskie, które miały miejsce w 1967 r. w których wziąłem udział należy wymienić: zabawę karnawałową organizowaną przez Andrzeja Mencwela w jego mieszkaniu. W imprezie tej uczestniczyli m.in. Irena Grudzińska, Kalina Zemanek - studentka Wydziału Filozofii, Marcin Król, Roman Zimand, Konstanty Puzyna - krytyk teatralny, Edward Wende z małżonką, nie wiem gdzie on mieszka i czym się zajmuje, Ryszard Przybylski - pisarz, Rafał Marszałek z żoną - dziennikarz innych nazwisk nie pamiętam. (-)
W maju 1967 roku, jak już zeznałem wcześniej, było spotkanie u Jacka Kuronia. Zebrało się wtedy u niego około 50 osób. (-) W tym miejscu należy zaznaczyć, że z osób które były na zabawie u A. Mencwela nikt, poza Ireną Grudzińską, nie brał udziału w spotkaniu w mieszkaniu Jacka Kuronia, gdzie zebrali się przede wszystkim byli „walterowcy", koledzy Kuronia, Modzelewskiego, Michnika oraz ich znajomi.”
Mogłoby się wydawać, że to tylko bredzenie wystraszonego studenciaka ale podobne zeznania nie były bez znaczenia, dawały esbecji możliwość odtworzenia wielu interesujących ich wydarzeń i szantażowania innych przesłuchiwanych szczegółową wiedzą na temat ich poczynań i kontaktów.
Andrzej Mencwel był to zdolny prowincjusz, którego przez dłuższy czas warszawka lekceważyła. Sama słyszałam prześmiewcze opowiadania na temat imprez w jakimś obskurnym wynajmowanym przez Mencwela mieszkanku, którymi rzekomo chciał się wkupić w środowisko. Oczywiście mieszkanie Mencwela nie mogło w żaden sposób dorównać mieszkaniom przy ulicy Szucha w alei Róż i czy Alei Przyjaciół zrabowanym prawowitym właścicielom przez komunistów, rodziców naszych bohaterskich opozycjonistów. Mencwel napisał wyśmienity tekst na temat podwójnie wyalienowanych właśnie z tego kwartału ulic (Szucha, Aleja Róż, Aleja Przyjaciół.) Wyalienowanych przez pochodzenie narodowościowe i społeczne czyli przynależność do stalinowskiej grupy interesu. Niestety Mencwel też sypał, napisał ten tekst na zamówienie śledczych więc jak słusznie powiedział Jakub Karpiński „ źle wybrał sobie konfesjonał”. Ku memu zdumieniu warszawka darowała również Mencwelowi donoszenie i przyjęła go ostatecznie do swego grona.
Niezbadane są wyroki warszawki. Z wielkim trudem darowywała niektórym nawet ziemiańskie pochodzenie. Nigdy nie darowała natomiast żołnierzom wyklętym i ich rodzinom.
Nie darowuje również pisania do Warszawskiej Gazety. Ciekawe dlaczego?
© Izabela Brodacka Falzmann
13 stycznia 2020
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
13 stycznia 2020
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz