OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Piękne z pożytecznym: turbolechici, rodzimowiercy i wędzone półgęski polityczne

Piękne z pożytecznym


        „Bo paraliż postępowy najzacniejsze trafia głowy” - pisał przed laty Tadeusz Boy-Żeleński. Nie tylko najzacniejsze, ale i najtęższe. Mogliśmy to zobaczyć w czasie rzeczywistym, podczas ogłoszenia wiekopomnej uchwały trzech połączonych izb Sądu Najwyższego. Co prawda żaden z niezawisłych sędziów nie wyglądał na sparaliżowanego, nawet postępowo, ale to nic, bo zarówno z treści uchwały, jak i z tak zwanej ustnej motywacji, która była arcydziełem krętactwa wynika, że niezawisłym sędziom musiały uderzyć do głowy gersdorfiny, co wywołuje objawy podobne do ataku szaleństwa. Najwyraźniej w Sądzie najwyższym musiała zapanować jakaś tajemnicza epidemia, kto wie, czy nie za przyczyną chińskiego wirusa, który nie jest przecież zbadany, więc nie wiadomo, jakie daje objawy. Skoro tak, to może powodować również uderzenia do głowy gersdorfin. Ale, jak to bywa przy epidemiach, niektórzy są na infekcję uodpornieni – i tak właśnie było w tym przypadku, ponieważ niektórzy sędziowie złożyli tak zwane „votum separatum”, czyli zdanie odrębne. Od razu widać, że im do głowy gersdorfiny nie uderzyły, w czym upatruję nadzieję na odrodzenie się jurysprudencji w naszym nieszczęśliwym kraju, dzisiaj najwyraźniej będącej pod przemożnym oddziaływaniem gersdorfin.

        Tak by to wyglądało z pozoru, ale być może w tym szaleństwie jest metoda. Na taką możliwość naprowadza nas refleksja nad uchwałą. Można powiedzieć, że łączy ona – jak to mówią – piękne z pożytecznym, na co wskazywałyby poszczególne punkty, a zwłaszcza – punkt czwarty, podający w wątpliwość prawomocność Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. „Gdzie mądry człowiek ukryje liść? - zapytywał ksiądz Brown w opowiadaniu Chestertona „Złamana szabla” - i odpowiadał: „w lesie”. A co zrobi mądry człowiek, gdy nie ma lasu? Wtedy mądry człowiek zasadzi las, żeby ukryć w nim liść.” Otóż cała uchwała trzech połączonych izb Sądu Najwyższego oraz towarzyszący jej festiwal krętactwa, ma ukryć pragnienie sędziowskiego środowiska, żeby nadal pozostało poza jakąkolwiek odpowiedzialnością za to, co wyprawia. Rząd próbuje tę odpowiedzialność wprowadzić właśnie przy pomocy Izby Dyscyplinarnej i dlatego właśnie ona spotkała się z najsurowszą oceną porażonych gersdorfinami sędziów SN. O ile resztki przyzwoitości nie pozwoliły trzem połączonym izbom ostentacyjnie złamać zasady, że prawo nie działa wstecz przy ocenie orzeczeń wydanych przez sądy, w których zasiadali sędziowie „trefni”, to znaczy – mianowani przez prezydenta z rekomendacji obecnej Krajowej Rady Sądownictwa, o tyle w przypadku złowrogiej Izby Dyscyplinarnej wszyscy poszli na całość – bo kto by się tam przejmował jakimiś zasadami, kiedy tu idzie o życie w komforcie? Przewidział to jeszcze w XVIII wieku Voltaire pisząc, że „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”. Ale poza tym, uchwała wprowadza zasadę, że jedni sędziowie mają prawo oceniać legalność, a w każdym razie – bezstronność innych sędziów. Którzy – których? Ano – ci, co zostali rekomendowani przez poprzednią Krajową Radę Sądownictwa tych, którzy zostali rekomendowani przez Radę nową. Ciekawe, że według niezawisłego Sądu Najwyższego, który powołał się na art. 45 konstytucji, podejrzani o brak bezstronności zostali tylko sędziowie z rekomendacji nowej Rady, a nie np. sędziowie będący tajnymi współpracownikami bezpieki, np. Urzędu Ochrony Państwa, Wojskowych Służb Informacyjnych, czy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Tymczasem wiadomo, że w latach 90-tych ABW przeprowadziła „Operację Temida”, polegającą na werbunku konfidentów właśnie w środowisku niezawisłych sędziów. Czy podobne operacje prowadziły WSI oraz inne bezpieczniackie watahy? Prawdopodobnie tak, bo ani konstytucja, ani ustawa o ustroju sądów powszechnych nie zakazuje sędziom tajnej współpracy z bezpieką, więc wszystko mogło odbyć się w tak zwanym „majestacie prawa”. No ale nie mówi się o sznurze w domu wisielca, toteż nic dziwnego, że połączone izby ani się na ten temat zająknęły.

        Tak wygląda „pożyteczna” strona operacji. A jak wygląda ta „piękna”? Solennie podjęta i z przytupem ogłoszona uchwała SN oznacza, że wkroczył on na drogę konfrontacji i z rządem i z prezydentem. Co więcej – nie może się już cofnąć nie tylko bez ośmieszenia się w oczach opinii publicznej, ale i pod groźbą skarcenia ze strony Naszej Złotej Pani z Berlina, za sprawą której, od marca 2017 roku rozgorzała u nas walka o praworządność. Rząd też nie może się cofnąć, podobnie jak i prezydent, a o oznacza, że sytuacja zmierza w stronę konfrontacji. Jaki może być jej wykalkulowany skutek? Taki, że niezawiśli sędziowie może nie wyaresztują się nawzajem, co byłoby jakimś wyjściem z tej patowej sytuacji, ale że na pewno nawzajem podważą swoją legalność. Bo przecież sędziowie mianowani przez prezydenta z rekomendacji nowej KRS będą „orzekali”, ryzykując, że te orzeczenia zostaną przez Sąd Najwyższy z powodu politycznej wścieklizny pouchylane. To znaczy – nie oni będą ponosili ryzyko, tylko obywatele, uczestniczący w postępowaniu przed sądami z ich udziałem. Nawiasem mówiąc, przypomina to sytuację powstałą na tle sporu donatystów z antydonatystami. Wtedy chodziło o to, czy sakramenty sprawowane przez „tradytora”, czyli konfidenta rzymskiej bezpieki, są ważne, czy nie. Stuletni spór, któremu towarzyszyły ekscesy w postaci rozruchów i morderstw, został ostatecznie rozstrzygnięty przez św. Augustyna, który orzekł, że kondycja moralna kapłana nie wpływa na ważność sprawowanych przez niego sakramentów. Skutek uchwały Sądu Najwyższego, a ściślej – praktyki, jaka w jej następstwie się wytworzy, musi doprowadzić do anarchii, której konsekwencją może być próba siłowego rozprawienia się z sędziami przy pomocy rozwścieczonych łajdactwami, prawniczym kretynizmem i krętactwami obywateli. Taka sytuacja spełniałaby kryteria tzw. „klauzuli solidarności” z traktatu lizbońskiego, do której zastosowania potrzebna byłaby tylko prośba o udzielnie przez Unie Europejską „bratniej pomocy”. Gdyby Pierwszy Prezes SN zwrócił się z taką prośbą, to pozory legalności interwencji zostałyby uratowane i Polska dostałaby się pod niemiecką kuratelę – bo przecież cała ta „walka o praworządność” z coraz szerszym wykorzystaniem instytucji Unii Europejskiej jest prowadzona. Mamy zatem możliwość powtórki z historii, a konkretnie – z XVIII-wiecznej Konfederacji Targowickiej, nawiasem mówią, też zawiązanej pod pretekstem obrony praworządności. Warto tedy pamiętać, że do obezwładnienia polskiego państwa doszło na skutek całkowitej bezkarności agentury, z którą mamy do czynienia również i teraz. Gdyby za zdradę groził pieniek, albo powróz, to jestem pewien, że do żadnej uchwały trzech połączonych izb Sądu Najwyższego by nie doszło – ale ani pieniek, ani powróz za zdradę nie grozi, więc myszy tańcują, jak im Nasza Złota Pani Zagra.



Wędzone półgęski polityczne


        Trawestując słynny bon-mot zapomnianego dziś literata Józefa Ozgi-Michalskiego z roku 1967, można powiedzieć, że w dymach bijących z krematoriów wszyscy próbują dzisiaj uwędzić swoje półgęski polityczne. Możemy się o tym przekonać nie tylko obserwując burzliwy rozwój przemysłu holokaustu, ale choćby na przykładzie obchodów 75 rocznicy wkroczenia Armii Czerwonej do opuszczonego już przez Niemców obozu w Oświęcimiu – Brzezince. Ja wiem, ze padł rozkaz, by mówiąc o tych obozach nazwom miejscowości, w których je zlokalizowano, nadawać brzmienie niemieckie.
Intencja była taka, żeby w ten sposób położyć kres opowieściom o „polskich obozach zagłady”, ale warto przypomnieć, że Oświęcim został wcielony do Rzeszy i podobnie jak inne miejscowości obszarów wcielonych, otrzymał niemiecką nazwę „Auschwitz”. Łódź została nazwana „Litzmanstadtem”, Ciechanów – „Zichenau” – i tak dalej. W tej sytuacji upieranie się przy niemieckim nazewnictwie wygląda trochę dziwacznie, jakby ktoś upierał się nazywać Katowice „Stalinogrodem” – bo przecież tak się to miasto przez kilka lat nazywało. Ale mniejsza z tym, bo ważniejsze wydają się wnioski płynące z rocznicowych obchodów.

        Jak wiadomo, 27 stycznia Armia Czerwona „wkroczyła” do Oświęcimia oraz do tamtejszego obozu. Armia Czerwona, w odróżnieniu od takiego np. Wehrmachtu, nigdy bowiem nie „napada”, tylko zawsze „wkracza” – co prezydentowi Putinowi stworzyło okazję do wyłącznego eksponowania misji wyzwolicielskiej tej Armii – podobnie jak w 1939 roku Józefowi Stalinowi. Mówił on, ze Armia Czerwona „wyzwoliła” tamtejszą ludność spod polskiego jarzma. Tymczasem „wkroczenie” Armii Czerwonej na terytorium Rzeczypospolitej było zwyczajną napaścią, w dodatku dokonaną w kolaboracji z Adolfem Hitlerem. Trochę to podważa rolę Armii Czerwonej i jej wyzwoleńczej misji. W tej sytuacji prezydent Putin wylansował pogląd, że drogę do II wojny światowej otworzył nie pakt Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 roku, tylko pakt monachijski z 1938 roku. I tak jest powściągliwy, bo przecież mógł powiedzieć, że drogę do II wojny światowej utorował traktat wersalski z 1919 roku – ale nie traćmy nadziej, ze w miarę postępującej integracji rosyjskiej polityki historycznej z polityką historyczną niemiecką i żydowską, dojdziemy i do tego. Rzecz w tym bowiem, że Rosja, która w 1917 roku podpisała z Niemcami separatystyczny pokój w Brześciu, w konferencji wersalskiej udziału nie brała, więc za traktat wersalski żadnej odpowiedzialności ponosić nie może. Co więcej – w tym kontekście lepiej rozumiemy przyczyny charakterystyki, jaką w 1939 roku wystawił Polsce Wiaczesław Mołotow, nazywając ją „pokracznym bękartem traktatu wersalskiego”. Jeśli tedy sytuacja będzie rozwijała się w tym kierunku, to z pewnością doczekamy się i takiej rewelacji ze strony Rosji, a także – jej podżyrowania ze strony żydowskiej, która przyłączenie historycznej polityki rosyjskiej do skoordynowanych polityk historycznych niemieckiej i żydowskiej powitała z ledwie skrywaną radością, wyrażającą się m.in. w powierzeniu prezydentowi Putinowi roli głównego celebransa rocznicowych uroczystości w Jad Waszem w Jerozolimie.

        Ale nie tylko w tym – bo podczas pobytu w Izraelu, prezydent Putin w obecności premiera Netanjahu odsłonił pomnik ku czci ofiar blokady Leningradu, którą premier Netanjahu wielkodusznie uznał za porównywalną z holokaustem. A ponieważ według strony żydowskiej holokaust był wydarzeniem bez precedensu w historii Wszechświata, no to część tego splendoru spływa także na blokadę. Oczywiście wszystko to blaga, ponieważ precedensy były i to liczne. Żeby nie wdawać się w szczegóły, warto przypomnieć kolektywizację w Związku Sowieckim, którą przypłaciło życiem co najmniej 11 milionów chłopów. Gdyby dodać do siebie podawaną do wierzenia liczbę 6 milionów żydowskich ofiar holokaustu i 2 miliony ofiar blokady, to i tak nie dorównuje ona liczbie śmiertelnych ofiar kolektywizacji, podczas której wymordowany został trzon rosyjskiego narodu, a w tej eksterminacji brali udział nie tylko Rosjanie, ale i bardzo liczni Żydzi, którym się wydawało, że przy pomocy skomunizowania świata, zdobędą nad nim upragnione panowanie. W tej sytuacji nic dziwnego, że prezydent Putin, który wielokrotnie dawał wyraz nieutulonej tęsknocie za Związkiem Radzieckim, przyjął to żydowskie wyróżnienie z wielką skwapliwością, bo w nagrodę za przyłączenie rosyjskiej polityki historycznej do skoordynowanych polityk żydowskiej i niemieckiej, również Rosjanie zostali zaproszeni do roli ofiar II wojny światowej, na drugim miejscu za Żydami.

        Co tu ukrywać – to bardzo apetyczny polityczny półgęsek, a smaku dodaje mu okoliczność, że zopstał uwędzony w dymach bijących z oświęcimskiego krematorium. Myślę, że w ten sposób zarówno strona zydowska, jak i strona rosyjska wycisneła z Oświęcimia wszystko, co się tylko dało. Niemcom taka ostentacja wprawdzie nie przystoi, ale pamiętamy, że i Niemcy były pierwszym krajem okupowanym przez „nazistów”, więc obecność niemieckiego prezydenta Waltera Steinmeiera w Jad Waszem obok prezydenta Putina nie tylko ilustruje strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, ale delikatnie daje do zrozumienia, że Niemcy też są ofiarami złych nazistów, a jako ofiary, mogą bez obaw pławić się w pierwotnej niewinności w towarzystwie Żydów i Rosjan. Szkoda, że rządowa propaganda w Polsce ograniczyła się do podniesienia jazgotu i wymyślania Putinowi, a pominęła milczeniem cały polityczny kontekst przyłaczenia rosyjskiej polityki historycznej do polityk historycznych żydowskiej i niemieckiej. Inna sprawa, że jakże tu mówić o jakimś politycznym kontekście, kiedy rząd „dobrej zmiany” nadskakuje Żydom bez względu na to, czego by nie zrobili? W domu wisielca nie wspomina się o sznurze.

        Ale nie tylko dlatego, bo wygląda na to, że rząd „dobrej zmiany” padł ofiarą własnej propagandy, w którą najwyraźniej sam uwierzył. Tymczasem w nasza propagandę maja wierzyć inni, ale nie my! Toteż z refleksem szachisty Naczelnik Państwa ogłosił swoją gotowość do rozmowy z zimnym, ruskim czekistą Putinem. Rychło w czas, kiedy Polska Rosji nie może zaoferować niczego, czego by nie zaoferowali jej już Niemcy i Żydzi. Toteż rocznicowe obchody, jakie 27 stycznia odbędą się w Polsce, idą po linii żydowskiej polityki historycznej, zgodnie z którą monopol na wojenną martyrologię ma strona żydowska, która od czasu do czasu może dopuścić do towarzystwa Rosję. Obawiam się, że pan prezydent Duda będzie przekonywał świat, że Polacy ratowali Żydów – ale obawiam się, że świata, który jest informowany przez żydowską „prasę międzynarodową” niewiele to obchodzi. Nie mówię, żeby nie Oświęcim pomijać milczeniem, ale przecież w styczniu 1945 roku rozpoczęły się departacje w głąb Rosji AK-owców, którzy po „wkroczeniu” Armii Czerwonej na Lubelszczyznę, zostali wtrąceni do chwilowo nieczynnego obozu koncentracyjnego na Majdanku. Podobnie na przełomie stycznia i lutego 1940 roku rozpoczęła się fala aresztowań i deportacji polskich mieszkańców Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej, w których, obok Armii Czerwonej i NKWD, brali masowy udział również członkowie tamtejszej społeczności żydowskiej, która gremialnie przeszła na stronę wroga. Ale o tym – sza! – bo jakże tu wspominać o ofiarach spośród własnego narodu, kiedy w dymach bijących z krematoriów kto inny wędzi sobie swoje polityczne półgęski?



O turbolechitach, rodzimowiercach i historycznym narodzie polskim




Stanisław Michalkiewicz odpowiada na kolejne pytania widzów swojego kanału. Wyjawia, co robi, by mieć dobrą pamięć, wypowiada się na temat Donalda Tuska w kontekście tegorocznych wyborów prezydenckich, historycznego narodu polskiego, turbolechitów i rodzimowierców.


© Stanisław Michalkiewicz
25-30 stycznia 2020
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.YouTube.com
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji / za: www.youtube.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2