Dwa zdania, przy świątecznym stole, o konającej „pandemii”
Dosłownie dwa i ani jednego więcej, tak wyglądała Wigilia w moim domu, której nie da się porównać ze śniadaniem wielkanocnym z kwietnia i nie dlatego, że o różne święta chodzi. W kwietniu zdecydowana większość polskich rodzin poddała się barbarzyńskiemu zakazowi spotykania się na Święta. W kościołach świeciły pustki, ludzie autentycznie się bali pomoru, nakręcanego paranoicznymi zdjęciami ze słynnej włoskiej miejscowości, tak zohydzonej, że nie wymienię jej nazwy. Przyznaje szczerze i bez bicia, że na Wielkanoc niemal non stop gadaliśmy o „pandemii”, żeby jakoś wzajemnie się z tego obłędu wyciągać. Na drugi dzień miała przyjechać rodzina od strony Szanownej Małżonki, ale oni pochodzą z Wielkopolski i tam policja pilnowała, jak za okupacji, każdego samochodu wyjeżdżającego poza granice miasta. Ostatecznie nie przyjechali.
Święta Bożego Narodzenia to już zupełnie inne bajka i chociaż wiem, że to zabrzmi jak wpis na Onecie z 2005 roku, ale naprawdę cała moja rodzina, z obu stron, była absolutnie zgodna w traktowaniu „pandemii” – jeden wielki śmiech i wykazywanie absurdów. Dla porządku dodam, że jak to w każdej rodzinie, miałem może nie pełen przegląd preferencji politycznych, ale różnic na pewno nie brakowało. Nie przeszkodziło to jednak w jednogłośnej diagnozie, że to co się dzieje, jest wielką komedią i niestety tragedią dla wielu ludzi. Nikt, dosłownie nikt, się nie bał modnego wirusa, a takie kretynizmy jak DDM, na chwilę nie zagościły przy świątecznym stole. O ile w Wigilię nie rozmawialiśmy prawie wcale, z wyjątkiem komentarza po dwóch godzinach, gdy coś tam padło w „Dzienniku” Kurskiego, o tyle w drugi dzień Świąt rodzina z Wielkopolski odreagowała miesiące policyjnych nagonek i bredni, jakich się nasłuchali zewsząd. Bardzo istotne w tym kontekście jest to, że przy stole siedziały trzy pokolenia od najstarszej babci i prababci, która ma 94 lata, przez babcie i mamy, aż po dorosłe, ale ciągle 19–letnie dzieci. Naturalnie moja rodzina to nie cała Polska i nawet nie pół, natomiast podejście do „pandemii” wyrażone jednym głosem, czego jeszcze w kwietniu słychać nie było, napawa dużym optymizmem.
Jeśli na doświadczenia rodzinne nałoży się reakcje Polaków i sprzeciw wobec kolejnych obostrzeń, to widać wyraźnie, że więcej paranoi naród nie jest w stanie przyjąć i nie przyjmie. Zresztą rządzący zdają sobie z tego sprawę, bo trzeba pamiętać, że polityk przepraszający za cokolwiek, to polityk przerażony. Takim właśnie politykiem okazał się Mateusz Morawiecki w swoim orędziu, gdzie bardziej prosił i kajał się niż groził i straszył, co przez ostatnie miesiące było nieodzownym zachowaniem ministrów i premiera. Gdy ludzie przestają się bać wykreowanego demona, to politycy tracą potężne narzędzie wpływu i tracą kontrolę nad społecznymi nastrojami. Dokładnie na takim etapie jesteśmy i widać to wszędzie, od rodzinnych stołów po zachowania Polaków w Internecie i w normalnym, realnym życiu. Jest to bardzo dobra informacja, która bezpośrednio przekłada się na „narodowy program szczepień”, chociaż tutaj nakładają się dwa czynniki. Polacy nie boją się „pandemii”, natomiast boją się świństwa, jakie usiłuje się im wstrzyknąć do organizmów.
Politycy na całym świecie będą mieli ten sam problem, mianowicie jak wyjść z „pandemicznej” szopki, bez zaszczepienia większości populacji, co z całą pewnością nie uda się w bardzo wielu krajach. Biorąc pod uwagę to, że Bóg jedyny wie, co pokazują „testy”, a przeziębienie i inne sezonowe infekcje nie znikną, nie pozostaje nic innego jak przerwanie najważniejszego ogniwa. Dopóki na świecie nie zaprzestanie się „testowania”, to „pandemia” nie zniknie i nawet szczepionka tego nie zmieni. Koniec „pandemii” nastąpi wówczas, gdy skończy się sztuczne podbijanie statystyk, również w obszarze zgonów z „chorobami współistniejącymi”. Za parę miesięcy znów będziemy mieli Święta i jestem przekonany, że o „pandemii” nie padnie ani jedno poważne zdanie, wszystko będzie śmiechem, ewentualnie buntem wobec obłędu, jeśli wciskanie narodowi ciemnoty nie ustanie.
Zaczęło się od propagandowej klapy „szczepionkowej”, dalej będzie jeszcze „lepiej”
Przespałem ten wiekopomny moment, w którym pierwsi dzielni lekarze i pielęgniarki „zaszczepili” się w świetle kamer. Po pierwszym napisanym przeze mnie zdaniu można się uśmiać albo puknąć w czoło, bo kompletnie nieprzygotowany zabieram głos w sprawie. Tak, można, ale proponuję jeszcze chwilkę się powstrzymać, ponieważ to co napisałem nie jest śmieszne, czy głupie, tylko życiowe. Pewnie, że wiedziałem kiedy nastąpią te uroczyste iniekcje, jednak musiałbym upaść na głowę ze sporej wysokości, żeby zrywać się w niedzielę rano i brać w tym cyrku udział. Nie nastawiałem budzika, w nocy nie rzucałem się na łóżku, sapałem jak dziecko. Czy jestem w tym błogostanie odosobniony? Śmiem twierdzić, że ponad 90% Polaków w niedzielę rano odsypiało Święta, a uroczyste „szczepienie” zostało ulokowane w głębokim poważaniu.
Ktoś powie, że to takie szukanie problemów na siłę, przecież obrazki z „narodowej iniekcji” oblecą wszystkie serwisy informacyjne, co więcej, będą pokazywane do znudzenia. Zgadza się, do znudzenia i to drugi element propagandowej klapy. Trzecim jest dobór grupy „szczepiennej”, chyba niewiele ludzi na świecie zauważyło, że prawie wszystkie kraje zaczęły „szczepić” w pierwszej kolejności seniorów, nie medyków. Na sto procent tak jest w Wielkiej Brytanii i w Niemczech, a teraz śpieszę z wyjaśnieniem dlaczego to takie istotne. Dziś wiadomo, że w grupie zawodowej, która powinna świecić przykładem i takie było założenie, osiągnięcie progu 30% zaszczepionych będzie nie lada wyzwaniem, tymczasem w takiej grupie próg powinien sięgać 90%. Jest więcej niż oczywiste, że niski procent chętnych do szczepień lekarzy i pielęgniarek będzie odstraszał nie zachęcał. Gorzej pierwszej grupy wybrać się nie dało, ale tak właśnie działają politycy, im się wydaje, że są mądrzejsi od obywateli i szybko się przekonują, że jest inaczej. Jakiś „geniusz” wymyślił, że lekarze i pielęgniarki przekonają społeczeństwo, tylko zapomniał sprawdzić, co o tym myślą bezpośrednio zainteresowani.
Polacy nie zerwali się o ósmej rano w niedzielę, żeby oglądać dzielnych medyków i po pierwszych medialnych cyrkach przyjdzie szarość dnia. Kamery nie będą towarzyszyć każdej iniekcji, za to zaczną spływać dane w jaki sposób cała ta operacja przebiega. Jest więcej niż pewne, że wyznaczone przez Dworczyka i Horbana tempo, na abstrakcyjnym poziomie 3–4 milionów szczepień miesięcznie, to jest komedia w wykonaniu tych panów. Do końca stycznia ma przyjść ponad milion szczepionek, co pozwala „zaszczepić” połowę personelu medycznego, bo pamiętajmy, że szczepionka składa się z dwóch dawek. Od 15 stycznia mogą do „szczepienia” się zgłaszać zwykli obywatele, nie tylko medycy i znów warto zapytać, skąd ten pomysł, skoro wiadomo, że szczepionki wystarczy zaledwie dla połowy medyków. Mało tego, przyjęcie pierwszej dawki nie ma sensu, jeśli nie zostanie przyjęta druga, po co w takim razie rządzący dali możliwość zapisywania się na „szczepionkę”? Odpowiedź nie jest trudna, to po prostu droga ewakuacyjna, gdy „szczepionka” zacznie zalegać w magazynach, bo medycy od niej uciekną, to się będzie wciskać towar „ciemnemu ludowi”.
Wreszcie jeszcze jedna rzecz, która składa się na propagandową klęskę i jest nie do przecenienia – zgrane twarze! Ci sami „eksperci” do imentu skompromitowani i irytujący Polaków, stoją na pierwszej linii „szczepionkowego” frontu. Oni wszyscy lub prawie wszyscy mają taką właściwość, że nie muszą nic mówić, sama ich obecność wywołuje efekt sięgania po pilota. W związku z powyższym i jeszcze wieloma innymi nieopisanymi faktami, z całą mocą podtrzymuję swoją diagnozę, że to będzie jedna wielka katastrofa. Propaganda to najłatwiejszy z elementów całego planu, tymczasem już widać, że na samej propagandzie rządzący się wykładają. Resztę zrobią „dziennikarze” i „eksperci”, którzy bardzo szybko zaczną wyzywać większość Polaków od „wariatów” i „płaskoziemców”, gdy tylko zobaczą, że siła ich „autorytetu” kompletnie i jak zawsze nie działa. Pierwsze tygodnie pokażą skalę katastrofy, ponieważ sama katastrofa jest pewna.
Jeszcze tylko „czarny papież” i koniec zabawy
Przepraszam wszystkich najmocniej za taki straszący tytuł i to w Święta, ale skrzecząca rzeczywistość nie daje chwili wytchnienia. Coś strasznie durnego przyszło mi do głowy od rana, aby się zajmować kwestami ostatecznymi i ciężką filozofią życia, niestety czasy są dokładnie takie i trzeba się jakoś dostosować. Jako ateista i jednocześnie socjolog nie mam najmniejszych wątpliwości, że może nie jedynym, jednak najpoważniejszym hamulcem dla zbrodniczego marksizmu jest chrześcijaństwo. Ludzie muszą się kogoś lub czegoś bać, aby zachować normy moralne, widzialnych i grzesznych dyktatorów boją się okazjonalnie, Boga i piekła na stałe. Strach, ale też wiara były tak duże, że pozwalały przetrwać największe dyktatury: stalinizm i niemieckie ludobójstwo. Dziś ta potężna siła jest systematycznie degradowana i degenerowana i nikt mnie nie przekona, że nie bierze w tym udziału sam kościół hierarchiczny. Zresztą żadnej Ameryki nie odkrywam, z hierarchami, szczególnie katolickimi, zawsze był ten sam problem, że wchodzili we wszystkie możliwe układy polityczne, w zamian za korzyści finansowe lub poczucie bezkarności, co widać po wieloletnim kryciu skandali seksualnych, nie tylko pedofilskich, które są najbardziej obrzydliwą częścią grzechów hierarchii, ale też tylko czubkiem góry zgorszenia. Dopóki hierarchia trzymała się prawej strony politycznej, popełniała ciężkie grzechy: chciwości, obżarstwa, pychy, nieczystości i wiele więcej. Działania te, same w sobie, szkodziły całemu Kościołowi, ale jako takie były wynikiem ludzkich słabości, nie świadomego współpracy z diabłem i to jest sedno świątecznego felietonu z odważną tezą, że hierarchia, po raz pierwszy w historii, rozkłada Kościół od wewnątrz i doskonale wie co robi, ponieważ działa w porozumieniu z marksistami i innymi ideologami bezpłciowości.
Jeszcze dwadzieścia lat temu ktoś mógłby zadzwonić do szpitala psychiatrycznego, aby po adresie IP namierzyli pacjenta wypisującego podobne brednie i umieścili w wyłożonym gąbkami pokoju. Dziś to nie są fantazje i urojenia wariata, tylko fakty. Wystarczy spojrzeć na nasze krajowe podwórko. Kto robi karierę w hierarchii, a kto jest poddawany linczowi? Kierunek jest jasny, każdy „postępowy” klecha natychmiast zostaje gwiazdą medialną, każdy ksiądz trzymający się nauki kościoła, bez wzglądu jak ją oceniać, zostaje wrogiem publicznym i obiektem szyderstwa. W Polsce po raz pierwszy mamy prymasa, którego nazwiska nie kojarzy najmniej połowa wiernych, o zgrozo jest to nazwisko Polak, natomiast znacznie więcej wiernych, przynajmniej kilka razy, słyszało o Bonieckiem, czy Lemańskim. Nie ma najmniejszego problemu, aby w dowolnej części Polski znaleźć „księdza”, który będzie powtarzał podobne brednie marksistowskie, jakie powtarzają Boniecki z Lemańskim i takiej sytuacji w Kościele nie było nigdy. Marksizm i Kościół to byli odwieczni wrogowie, teraz znaczna część i to tej najwyższej hierarchii bardziej przypomina komisarzy ludowych niż kapłanów katolickich.
Skupiłem się na Polsce, bo na świecie wygląda to jeszcze gorzej, przypomnę, że w Niemczech „kobieta–ksiądz”, to żaden problem, natomiast w Kanadzie i innych postępowych częściach świata „księża” udzielali „ślubów” lesbijkom i „gejom”. Wreszcie sam, jeszcze urzędujący, papież wielokrotnie dał do zrozumienia, że marksiści to dzieci boże i w zasadzie niech sobie żyją jak chcą, czyli w ciężkim grzechu, wszak „tolerancja” to miłość bliźniego. Wszystkich opisanych i nie opisanych zjawisk nie da się nie zauważyć, ale jak zwykle da się zlekceważyć, tymczasem jedna z ludowych przepowiedni głosząca koniec świata, bezpośrednio odnośni się do przechyłu lewackiego. „Czarny papież” według tych podań ma być początkiem końca świata i chociaż tak daleko bym nie szedł, to początek końca Kościoła jest jak najbardziej realny. Oczywiście nie kolor skóry papieża jest tu początkiem końca, ale wdrażanie ideologii bezpłciowego i bezobjawowego człowieka, co kiedyś nazywano równością bezklasową. Media właśnie donoszą, że nadarza się odpowiednia okazja, ponoć obecny papież chce odejść, jak poprzedni, co znów pokazuje słabość, jakiej nie widziano w Kościele od wieków. Kościół nie ma praktycznie żadnych zdolności do obrony swojej pozycji, nie mówiąc o przejęciu rządów dusz, co doskonale pokazała „pandemia”. Marksiści już z nie tylko z Kościołem walczą, oni bardzo dobrze dogadują się z hierarchią i to nie skończy się nawróceniem marksistów, ale rozkładem Kościoła i osamotnieniem pojedynczych grup wiernych.
Ilustracja Autora © brak informacji / www.premier.gov.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz