George Orwell
Drukiem wydano tylko 9 powieści pana Blaira. Jednak wszystkie ukazały się zaledwie w odstępie 16 lat, więc autor tworzył jedną powieść średnio co roku lub półtora, w tym samym czasie pisząc jednocześnie felietony i eseje, a nawet poezje. Dodając do tego fakt, że każda z jego powieści jest mniejszym lub większym majstersztykiem, i to zaczynając już od Jego debiutanckiej i w większości autobiograficznej „Na dnie w Paryżu i Londynie”, aż po kultowe „Folwark zwierzęcy” i „1984” – zaiste jest to ogromny dorobek literacki, zaś wpływ Jego twórczości na świadomość społeczną i cywilizację jest po prostu niemożliwy do przecenienia. Osobiście uważam, że pan Blair był najważniejszym pisarzem XX wieku i najwyraźniej mój pogląd jest podzielany przez większość światowych znawców i krytyków, gdyż im więcej lat upływa od Jego śmierci, tym bardziej Jego twórczość jest doceniana, a z każdą mijającą dekadą Jego nazwisko pojawia się na coraz wyższych miejscach wszelkich rankingów literackich i pisarskich. Rzadki to przypadek, a właściwie ewenement na skalę światową.
Jak wielu innych czytelników, z twórczością pana Orwella zapoznałem się dzięki alegorii „Folwark zwierzęcy”. Czytając ją w czasach PRL-u w oryginale (po angielsku, gdyż powieść ta była niedostępna w j. polskim w okupowanej przez komunistów Polsce) natychmiast i bez najmniejszych wątpliwości rozpoznałem w folwarku opisywanym przez Autora otaczający mnie Pe-eR-eL-owski kołchoz i inne kraje „przodujące” ustrojami socjalistycznymi pod przewodnictwem Związku Sowieckiego. Komunistyczni cenzorzy także musieli nie mieć co do tego żadnych wątpliwości, gdyż – jeśli dobrze pamiętam – książka ta nigdy nie została wydana w okupowanej przez czerwoną zarazę Polsce i podlegała cenzurze aż do samego końca PRL-u.
Ale to nie „Folwark zwierzęcy” odcisnął na mnie największe wrażenie. Książka, którą pan Blair / Orwell moim (i nie tylko moim) zdaniem wywiera swe piętno na kolejnych pokoleniach czytelników, to oczywiście powieść niby–fantastyczna „1984” i jest to kolejny tytuł, który podlegał cenzurze w PRL i był dostępny jedynie dzięki nieoficjalnym, „podziemnym” wydaniom, drukowanym na dostarczanych do Polski przez CIA maszynach i kopiarkach tzw. „drugiego obiegu”, ale to osobny temat… Pomimo upływu lat dobrze pamiętam, jak po przeczytaniu ostatniej strony powieści jeszcze długo rozmyślałem nad jej treścią. Dobrze też pamiętam, jak – wówczas tak wydawało mi się – pomimo ogromnych podobieństw powieściowego Ministerstwa Propagandy i Ministerstwa Obfitości do propagandy kołchozu socjalistycznego ówczesnego Układu Warszawskiego i RWPG uważałem, że Autor trochę przesadził. Dzisiaj jednak nie mam już najmniejszych wątpliwości, że pan Blair poznał totalitaryzm lepiej ode mnie, a opisywany przez niego świat i ustrój fikcyjnej Oceanii był wręcz proroczą przepowiednią opisującą kierunek, w jakim podąży świat Zachodu i nie tylko. Czyli świat współczesny A.D. 2020.
Co prawda nie mamy jeszcze – przynajmniej oficjalnie – „nieosób”, ale to ostatnie jeszcze niespełnione „proroctwo” Orwella jest już na jak najlepszej drodze do stania się rzeczywistością, wystarczy przecież tylko rozejrzeć się dookoła lub poczytać prawdziwe wiadomości (zamiast pseudowiadomości o cwelebrytach, dupach Maryni i wszystkich innych zupełnie nieważnych „osobowościach”, jakie są nam nachalnie wciskane przez ścieki propagandy zwane mediami). Wszystko inne opisane w „1984” już istnieje w takiej lub innej formie we wszystkich krajach cywilizacji Zachodu, chyba nikt nie ma co do tego żadnych wątpliwości: wszechobecna propaganda, oszustwa, manipulacje społeczeństwami, celowe ogłupianie ludności, powszechna inwigilacja, oficjalni wrogowie ludu i oficjalnie wrogie państwa, fałszowanie przeszłości i historii, nawet „myślozbrodnia” w ostatniej dekadzie stała się już faktem i za wyrażanie swych niezgodnych z oficjalnymi opinii można dzisiaj równie łatwo zostać uwięzionym lub ukaranym, jak jest to opisane w „1984”. Nawet „soma” – na razie pod postacią różnych tzw. „miękkich” narkotyków – jest już wszystkim legalnie dostępna i na razie tylko oficjalnie promowana w mediach; nie ma jeszcze nakazu jej powszechnego używania, ale to tylko pozory, bo od czego są tzw. „doktorzy” i „lekarze” oficjalnych „służb zdrowia”? Wystarczy przecież przejrzeć statystyki spożycia leków psychotropowych i im podobnych, aby samemu przekonać się, jak ogromne już liczby ludności są dzisiaj non-stop faszerowane chemikaliami odpowiadającymi orwellowskiej „somie”: obecnie aż od 1/3 do ponad 50% społeczeństw krajów Zachodu jest praktycznie codziennie naćpana „somą” pod postacią różnych świństw i „leków”! Bo „Prozac”, „marihuana medyczna” i inne „leki” masowo przepisywane przez „lekarzy” to przecież nic innego, jak przepowiedziana przez Orwella „soma”.
Obecnie „1984” jest już bardzo dobrze znaną powieścią w Polsce, więc nie ma już potrzeby, abym rozwodził się nad jej treścią. Co jest natomiast mało znane, to okoliczności, dzięki którym pan Blair napisał swą ostatnią powieść.
Wszystko zaczęło się od tego, gdy latem 1914 roku wówczas 11–letni Eryk, poprzez swą siostrę Avril, zapoznał się z dziećmi rodziny Buddicom – Prosperem, Guiny i Jacinthą. Podczas gdy z pierwszymi dwoma młody Eryk uwielbiał chodzić na ryby, strzelać, podglądać ptaki, czy po prostu bawić się jak to robią dzieci w ich wieku, to jednak najbardziej zaprzyjaźnił się ze starszą o 2 lata Jacinthą. Szybko okazało się, że oboje są o wiele bardziej poważniejsi od przeciętnych rówieśników, oboje planowali ukończyć uniwersytet w Oxfordzie i oboje chcieli też zostać… „sławnymi pisarzami”. Odtąd wspólnie poznawali literaturę, czytali poezję i przez ponad dekadę przyjaźni m.in. wzajemnie edukowali się, polecając sobie przeczytane książki. Jak napisał w wydanej w 2006 roku poszerzonej biografii Jacinthy Buddicom jej kuzyn Dione Venables, młody Eryk miał jej już wówczas wyznać, że chciałby w przyszłości napisać książkę podobną do „Współczesnej utopii” H. G. Wells'a, która była jego ulubioną powieścią młodzieńczych lat. Jak wiemy, żadne z nich nigdy ukończyło Oxfordu, jednak Eryk Blair spełnił swe pragnienia, stał się „sławnym” Georgem Orwellem i napisał „1984”. Serdeczna i zażyła przyjaźń Eryka i Jacinthy skończyła się gwałtownie w 1926 roku, gdy dojrzewający, wówczas 18–letni Eryk zaczął dostrzegać w swej przyjaciółce kobietę i przed wyjazdem do Birmy (obecnie Mjanma/Myanmar) doszło między nimi do bliższych – według autobiografii Jacinthy niespełnionych – kontaktów seksualnych (autorka sugerowała próbę gwałtu).
Pomimo niefortunnego zakończenia ich przyjaźni, wpływ Jacinthy na rozwój duchowy i przyszłe poglądy Eryka wydaje mi się znacznie niedoceniany przez wielu biografów pisarza. Jako pochodząca z mieszczańskiej i bardzo prawicowej w swych poglądach rodziny, a zarazem samemu będąc dość liberalną w poglądach i jednocześnie jako ta starsza z ich dwojga, nie ulega dla mnie wątpliwości, że to ona miała największy wpływ na rozwój i formowanie się poglądów młodego Eryka Blaira. To dzięki jej namowom Eryk zdecydował się w 1914 roku wysłać swój wiersz do miejscowej prasy i po jego publikacji nabrał wiary w swój talent. Niestety, gdy ich przyjaźń gwałtownie skończyła się, panna Jacintha przez długi czas pozostawała niewzruszona i obojętna na listy Eryka przychodzące z Birmy, gdzie patrolował zamorskie posiadłości w służbie Imperium Brytyjskiego. Podobno dopiero w 1949 roku, na kilka miesięcy przed śmiercią pisarza, Jacintha dowiedziała się, że George Orwell – wówczas już trochę znany, ale jeszcze daleki od sławy eseista i prozaik – to jej przyjaciel Eryk z młodzieńczych lat. Mając nadzieję na odnowienie dawnej przyjaźni napisała do niego, ale było już za późno. Zdążyli jedynie wymienić się kilkoma listami i paroma rozmowa telefonicznymi. „Spotkali się” ponownie dopiero na pogrzebie Eryka…
Przez wiele lat Jacintha nigdy nie wspominała o ich przyjaźni. Aż do połowy lat 1970., gdy opublikowała swe częściowo autobiograficzne wspomnienia p.t. „Eryk i my” ("Eric & Us: A Remembrance of George Orwell", 1974), w których dość jednoznacznie zarzuciła swemu dawnemu przyjacielowi publikowanie kłamstw o swej młodości w powieściach i esejach. Jej książka na długie lata stała się praktycznie najcięższym młotem, jakiego używano do rozbijania pomnika George'a Orwella przez jego przeciwników. Dopiero w 2006 roku jej kuzyn i spadkobierca, Dione Venables, po wielu latach dociekliwych badań, wydał nową, uaktualnioną i bardzo poszerzoną wersję jej książki p.t. "Eric & Us. Postscript edition", w której zawarł wszystkie swoje obserwacje i znaleziska. Jak okazało się, w 1927 roku Jacintha urodziła córeczkę, którą oddałą do adopcji. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że było to dziecko Eryka Blaira, a sugerowana przez Jacinthę „niespełniona próba gwałtu” była w rzeczywistości romansem między obydwoma przyjaciółmi. Romansem, który z nieznanych nam dzisiaj powodów zakończył się nie tak, jak sobie wyobrażała, a dla Eryka miał według wszelkiego prawdopodobieństwa zakończyć się ich małżeństwem. Niestety, wówczas już bardzo liberalna w swych poglądach Jacintha nie chciała ślubu w tak młodym wieku i nigdy Erykowi nie wspomniała nawet słowem o ich wspólnym dziecku. Przestała też odpowiadać na jego listy z Birmy, gdyż po paru miesiącach, gdy okazało się, że jest w ciąży, na okres jej trwania przeniosła się do bardziej odludnego zakątka Anglii i aż do czasu porodu zerwała kontakty ze wszystkimi. Dlatego też, gdy zdziwiony brakiem odpowiedzi Eryk przyjechał z Birmy na krótki urlop, nie zastał jej w domu. Według Dione Venables'a młody Eryk, biorąc jej nieobecność za celową i mającą pokazać mu, że „nie jest jej godny”, dopiero wtedy miał porzucić swoje małżeńskie zamiary wobec Jacinthy, gdyż po powrocie na służbę Jego Królewskiej Mości do Birmy po raz pierwszy poszedł z kolegami do miejscowego burdelu i do końca służby w Birmie nie miał już więcej skrupułów w korzystaniu z seksualnych usług miejscowych prostytutek. Venables uważa także, że ich wspólne dziecko sprzed lat było przyczyną unikania przez Jacinthę spotkania z Erykiem w 1949 roku. Słusznie dochodzi do wniosku, że Jacintha musiała być przerażona wizją obarczenia przez Eryka wychowaniem jego syna (do czego najwyraźniej zmierzał Eryk) po tym, jak sama ćwierć wieku wcześniej pozbyła się ich dziecka i nigdy mu o tym nie powiedziała. Prawdopodobnie dlatego wynajdywała wymówki i zwlekała ze spotkaniem aż było za późno…
Ale wróćmy do „1984”.
Podobnie jak jego ojciec ćwierć wieku przed nim, w 1922 roku młodziutki Eryk Blair otrzymał do wyboru kilkanaście miejsc na świecie, gdzie miał poświęcić 5 lat życia w służbie Jego Królewskiej Mości i na chwałę Imperium. Wybrał Birmę, gdyż tam mieszkała jego babcia ze strony matki, i tak w listopadzie tego samego roku wylądował w Rangun. Jako absolwent elitarnego koledżu Eton został od razu mianowany wysokim oficerem z funkcją asystenta kuratora okręgowego (w okresie próbnym) Policji Imperialnej w Indiach i skierowany do przeszkolenia. Po ukończeniu miesięcznego kursu był już pełnoprawnym oficerem. Służba w policji dała mu pierwszorzędny wgląd w życie mieszkańców okupowanych terytorium, a zarazem dała mu doświadczenia, których nie mógłby nabyć gdziekolwiek indziej, gdyż w pewnym okresie bezpieczeństwo ponad 200 tysięcy mieszkańców podległego mu obszaru zależało tylko i wyłącznie od podejmowanych przez niego decyzji.
Jednak wychowany dość liberalnie Eryk nie zachowywał się jak większość Brytyjczyków, traktujących z góry tubylców na okupowanych przez nich terytoriach. Był otwarty na poznawanie obcych mu i nieznanych dotąd kultur, szybko nauczył się języka birmańskiego i wolne chwile poświęcał na poszerzanie swej wiedzy oraz zrozumienie sposobów i warunków życia ludzi, którymi zarządzał w imieniu Imperium. Stało to w konflikcie z zachowaniem i sposobem życia pozostałych brytyjskich oficerów Imperium, przez których został uznany za dziwaka i samotnika, co oczywiście było nieprawdą. Gdy dobrze opanował birmański zaczął spotykać się i dyskutować o wszystkim z miejscowymi przywódcami, kapłanami, brał nawet udział w celebracjach i mszach świątynnych, na których żaden Anglik lub Biały nigdy wcześniej nie był widziany. Jak później napisał w swych „Birmańskich dniach”, właśnie tam i wtedy po raz pierwszy zaczął odczuwać wstyd za zachowanie swych krajanów, którzy z reguły traktowali tubylców z wyższością i uważali ich za barbarzyńców, lub – w przypadkach lepszego traktowania – niczym „duże, niedorozwinięte dzieci”. To w Birmie zdał sobie sprawę z faktu, że ówczesna wysoko rozwinięta Brytania nie tylko dumnie władała połową świata i była tą przysłowiową latarnią cywilizacji oświetlającą mroki obszarów mniej rozwiniętych, ale była też jednym z tych krajów, które bezczelnie wyzyskują i prześladują swych „poddanych” utrzymując ich w praktycznym zniewoleniu, a on sam jest jednym z wielu trybików w mechanizmie przyczyniającym się do sprawnego funkcjonowania tego systemu. Infekcja dengi, tropikalnej gorączki, jaką zaraził się w 1927 roku, spowodowała zdrowotną ewakuację Eryka na powrót do Anglii. Tam doszedł do zdrowia, ale do służby dla Imperium już nie powrócił. Chyba w tym okresie Jego poczucie sprawiedliwości i porządku społecznego zaczęło się krystalizować, gdyż wkrótce zdecydował się bliżej poznać „tubylców” we własnym kraju. Przez pewien czas żył wśród angielskiej biedoty, ubierał się jak włóczęga, mieszkał w przytułkach i najtańszych mieszkaniach przeżartych pleśnią. W 1928 przeniósł się do Paryża, gdzie zamieszkał w jednej z najbiedniejszych robotniczych dzielnic. We Francji zrozumiał, że niesprawiedliwość społeczna jest wszędzie na świecie taka sama, a bogaci wyzyskują biednych tak samo w Birmie, jak w Anglii czy Francji – jedynie nazwy tego samego wyzysku mają różne imiona.
W Paryżu opublikował swój pierwszy tekst, pod znamiennym tytułem „Cenzura w Anglii” ("La Censure en Angleterre"), który ukazał się 6 października 1928 roku w nowym magazynie komunistów francuskich "Monde" (nie mylić z "Le Monde") założonym przez bliskiego przyjaciela Alberta Einsteina i założyciela Francuskiej Partii Komunistycznej, Henri Barbusse. Barbusse był w tym czasie obywatelem Związku Sowieckiego mieszkającym w bolszewickiej Moskwie od 1918 roku, który zachował swoje francuskie obywatelstwo, gdyż dzięki francuskiemu paszportowi mógł swobodnie przemieszczać się po świecie i propagować komunizm. Pierwszy esej Blaira został przedrukowany także w innym lewackim tygodniku, „Rozwoju obywatelskim” ("Le Progrès Civique"), w którym ukazały się kolejne eseje Eryka o nędzy społecznej, życiu bezdomnego, oraz nędzy brytyjskiej biedoty. Wszystkie ukazały się pod pseudonimem P.S. Burton, gdyż – jak sam stwierdził – nie chciał, aby jego rodzina w Anglii miała cierpieć za jego opinie. Wybitnie wówczas lewicujący politycznie i najwyraźniej ogromnie sympatyzujący z komunizmem Eryk Blair spędził 2 lata w Paryżu, aż… zachorował na zapalenie płuc i trafił do darmowego szpitala dla bezdomnych.
Podczas pobytu w szpitalu towarzysze–robotnicy ogołocili jego skromne mieszkanie ze sprzętów i ukradli wszystkie ukryte tam pieniądze. Wydaje mi się, że właśnie ten trywialny i typowy dla komunistów akt okradzenia ze wszystkiego przez jak zwykle pełnych górnolotnych frazesów i oczywiście nawołujących do „sprawiedliwości” towarzyszy przywrócił zdrowy rozsądek pisarza, a przynajmniej skutecznie zahamował jego sympatię dla komunistów i liberalizm.
Eryk Blair próbował jeszcze raz zacząć od nowa w Paryżu imając się różnych zajęć, przez pewien czas nawet zmywał talerze w hotelowej restauracji, ale nie mogąc utrzymać się i nie mając innego wyjścia powrócił do domu rodzinnego w niewielkim angielskim miasteczku Southwold (które nawet obecnie liczy sobie niewiele ponad 1000 mieszkańców). Dopiero tam stanął ponownie na nogi.
Dzięki młodszej siostrze Avril, która prowadziła jedyną w miasteczku herbaciarnię, na powrót zaaklimatyzował się w mieszczańskim środowisku i wkrótce zaczął nawet regularnie pisać eseje dla magazynu literackiego "Adelphi", który wcześniej przedrukowywał niektóre z jego paryskich tekstów. Odnowił kontakty towarzyskie sprzed lat i poznał też nowych przyjaciół, dzięki którym m.in. mógł w ich mieszkaniu ponownie przeistaczać się we włóczęgę i „zwiedzać” incognito obszary zamieszkane przez biedotę londyńskiego East End'u. W pamiętnikach zachował obszerne zapiski z tych eskapad. Po raz pierwszy opublikował esej pod swoim prawdziwym nazwiskiem w "New Statesman", ale nie stronił od innych zajęć – m.in. pracował przy zbiorach chmielu, a gdy chciał osobiście doświadczyć jak wygląda świąteczny pobyt w więzieniu, na kilka dni przed Bożym Narodzeniem spił się i umyślnie wywołał awanturę w pubie. Policja uznała jednak, że jego awantura nie zasługiwała na wszczęcie sprawy przez prokuratora i po 2 dniach – gdy wytrzeźwiał – został wyrzucony z aresztu.
W tym samym czasie napisał też „Pamiętnik Sculliona”, pierwszą wersję powieści „Na dnie w Paryżu i Londynie”, którą zaoferował jednemu z najwyżej cenionych wydawnictw Jonathana Cape. Niestety, Cape odrzucił tekst jako niegotowy do druku. Także ówczesny redaktor naczelny wydawnictwa Faber and Faber, wybitny poeta amerykański T.S. Elliot, uznał ją za niegodną druku.
Rok później podjął się pracy jako nauczyciel w niewielkiej szkole dla chłopców w miasteczku Hayes (obecnie dzielnica Londynu). Tam zaprzyjaźnił się z wikarym miejscowego kościoła parafialnego. Znajomość ta okazała się dla Blaira korzystna, gdyż znajomym znajomych wikarego był Victor Gollancz, wydawca publikujący teksty uznane przez inne wydawnictwa za zbyt radykalne lub zbyt socjalistyczne. Gollancz zapłacił Blairowi kwotę £40 GBP (funtów brytyjskich, równowartość ok. $3700 dolarów USA lub €3300 Euro lub 14000 zł w 2019 roku) i w ten sposób „Pamiętnik Sculliona” stał się literackim debiutem George Orwella, gdyż pod takim pseudonimem i pod nowym tytułem „Na dnie w Paryżu i Londynie” książka pojawiła się w styczniu 1933 roku.
Pod koniec 1932 r. Eryk powrócił do rodzinnego Southwold, gdzie wraz z siostrą Avril pracował przy renowacji domu zakupionego przez ich rodziców. Zachęcony w miarę dobrą sprzedażą swej debiutanckiej książki w Anglii oraz jej publikacją przez wydawnictwo Harper w USA, zaczął równocześnie pisać „Birmańskie dni”. Później ponownie podjął się pracy jako nauczyciel, tym razem w dużo większej szkole, z ponad 200 uczniami. Zakupił też motocykl i w wolnych chwilach robił liczne eskapady po bliższej i dalszej okolicy. Podczas jednej z nich przemókł do suchej nitki i przemarzł do kości, w efekcie czego ponownie nabawił się zapalenia płuc. Przez parę miesięcy przebywał w szpitalu, a jego życie wisiało na włosku. Jednak wyzdrowiał i w 1934 r. powrócił do rodzinnego Southwold. Tam ukończył tekst „Birmańskich dni”. Okazało się jednak, że Gollancz nie wyda tej powieści ze względu na możliwe pozwy sądowe o oszczerstwo ze strony opisanych przez Blaira osób. Szczęśliwie jednak amerykański Harper nie bał się pozwów ze strony brytyjskich „stiff upper lips” (arystokracji) i zaoferował jej publikację w USA. Gdy rok później książka ukazała się w Anglii (ze zmienionymi przez wydawcę fragmentami i zupełnie innymi nazwiskami), opisane przez Orwella bardzo surowo birmańskie życie brytyjskich kolonizatorów stało się przyczyną drobnych skandali oraz dość powszechnego oburzenia brytyjskiej „society”. Kilkanaście lat później autor sam przyznał, że niektóre fragmenty książki być może „są trochę niesprawiedliwe pod pewnymi względami i niedokładne w niektórych szczegółach”, ale natychmiast dodał też, że „większość z nich to po prostu relacja z tego, co widziałem”.
Wydaje mi się, że Eryk Blair – idealistyczny młodzieniec który przeżył te birmańskie dni – jak każdy człowiek w młodym wieku po prostu był wtedy trochę naiwnym i trochę łatwowiernym, z pewnością nie posiadającym jeszcze żadnego doświadczenia politycznym młokosem. Bo przecież kto z nas nie był w młodości socjalistą, prawda? (tylko świnie i urodzone bydlaki nimi nie byli, jak twierdzi powiedzenie).
Jest w każdym razie oczywiste, że radykalnie lewicujące i pro-komunistyczne poglądy młodego Eryka z czasów birmańskich dni i włóczęgostwa po Londynie i Paryżu zostały całkowicie uleczone podczas wojny domowej w Hiszpanii. Eryk Blair, podobnie jak inny wybitny autor XX wieku – Ernest Hemingway – wziął czynny udział w walce. W przeciwieństwie do Hemingway'a, który do Hiszpanii trafił jako korespondent wojenny, Blair dołączył do ochotniczych brygad międzynarodowych po stronie komunistów jako zwykły żołnierz, naiwnie wierząc, że „przyjechał walczyć z faszyzmem”. Bardzo szybko doświadczył tam typowo sowieckiego bezprawia, zakłamania, bezczelnej propagandy i wszechobecnego terroru.
Najpierw trafił na front aragoński pomiędzy żołnierzy hiszpańskich, dowodzonych przez George'a Kopp'a. Jako wychowanek etońskiego Korpusu Oficerów i były oficer Policji Imperialnej natychmiast został mianowany kapralem, a jego szkolenie skrócono do kilku dni i wysłano na front. Tam natychmiast doznał szoku doświadczając niewyobrażalnie spartańskich warunków, w jakich znajdowali się żołnierze Frontu Ludowego, którzy w środku zimy nie mieli nawet kawałka drewna na rozpalenie ogniska. Najbardziej nie mógł jednak zrozumieć, dlaczego prawie nie mieli amunicji i w ogóle żadnej żywności, skoro magazyny w Obozie Lenina (gdzie „aklimatyzowano” takich jak on, nowoprzybyłych ochotników–obcokrajowców) jakoby były pełne wszystkiego, a według wszechobecnej komunistycznej propagandy „nieustająca pomoc robotników wielkiego Związku Sowieckiego nadal trwała” i dostarczano im stamtąd przecież wszystkiego, czego potrzeba – wystarczyło tylko walczyć, aby pokonać „faszystów”.
Blair, nauczony paryskim doświadczeniem, już wtedy zbytnio nie poważał komunistów, początkowo był jednak przekonany, że koalicja Frontu Ludowego, składająca się z wielu partii, partyjek i ugrupowań – od anarchistów, przez liberalnych demokratów i socjalistów, aż po komunistów – jest jakoby koalicją „demokratów” walczących z „faszystami” Franco. Nadal jednak uważał komunistów za przyjaznych i stojących po tej samej stronie politycznych poglądów. Jego opinia uległa gwałtownej zmianie gdy „hiszpańscy” komuniści (wszyscy pod dowództwem Rosjan), rozpoczęli typowo sowieckie, brutalne czystki i zaczęli oficjalnie nazywać swych dotychczasowych sprzymierzeńców „wrogami ludu” i „faszystami”. Blair nie wahał się otwarcie rozmawiać o tym z towarzyszami broni, dlatego był ogromnie zaskoczony, gdy komuniści ponownie zaproponowali mu transfer z oddziału hiszpańskiego do międzynarodowej brygady (dowodzonej i zarządzanej przez sowietów), gdyż – jak podobno odpowiedział – „według opisów w prasie komunistycznej jestem przecież faszystą”.
Biorąc udział w walce m.in. w ataku na bagnety, został ranny w rękę. Z braku leków rana jątrzyła się i wkrótce doszło do poważnego zakażenia. Jako zagraniczny ochotnik Blair został natychmiast wycofany na tyły, do najlepszego szpitala w Barcelonie. Tam został ponownie okradziony ze wszystkiego przez komunistycznych towarzyszy. Dodatkowo stał się też mimowolnym świadkiem tzw. „wydarzeń majowych” w Barcelonie (przy okazji: jak już nie raz pisałem, czyż nie jest zastanawiające, że niezależnie od kraju i języka komuniści zawsze nazywają własne zbrodnie „wydarzeniami”, a nigdy ich dosłownym znaczeniem?), kiedy to pod wpływem wprowadzonych przez komunistów czystek, różne frakcje i ugrupowania Frontu Ludowego zaczęły krwawo walczyć między sobą. Jak później opisał to Orwell, „nikt z tych, którzy wtedy byli tam w Barcelonie lub w ciągu następnych kilku miesięcy, nigdy nie zapomni panującej wtedy straszliwej atmosfery strachu, wywołanej podejrzliwością, nienawiścią, cenzurowanymi wiadomościami, przepełnionymi więzieniami, ogromnymi kolejkami po żywność i grasującymi wszędzie bandami mężczyzn uzbrojonych po zęby”.
Z Barcelony wrócił więc na front aragoński. Nie na długo. Kula snajpera trafiła go w gardło. Po raz kolejny miał jednak szczęście w nieszczęściu, gdyż kula dosłownie o włos ominęła tętnicę. Po szpitalnym leczeniu został odesłany do sanatorium pod Barceloną, zarządzanego przez POUM. Jednak w tym samym czasie nawet ta wybitnie lewicowa i pro-komunistyczna Partia Robotnicza Zjednoczenia Marksistowskiego (POUM) została ogłoszona przez „hiszpańskich” komunistów za „wrogów ludu” i „skrycie działających na rzecz faszystów”, a dowódcę Eryka i członka POUM, Georga Kopp'a obwieszczono „trockistowskim zdrajcą”, „wrogiem ludu” i natychmiast aresztowano, po czym w sowieckim stylu został zamordowany po błyskawicznym i fasadowym procesie. Najpóźniej wtedy Eryk Blair z pewnością zrozumiał, że Front Ludowy to nic więcej, jak tylko kolejna agentura sowietów, dokonujących siłowego, komunistycznego przewrotu w Hiszpanii. Blair wraz z żoną (gdyż tuż przed wyjazdem do Hiszpanii ożenił się z Eileen O'Shaughnessy) uciekli wówczas z Hiszpanii przy pierwszej sposobności i powrócili do Anglii.
Ten niewiele ponad półroczny pobyt w ogarniętym wojną kraju, wśród lewicowych i komunistycznych środowisk pod dyktaturą sowieckich agentur, bardzo skutecznie wyleczył Eryka Blaira z wszelkich resztek sympatii do komunistów i jak mi się wydaje, stanowił najlepszą (bo widzianą od środka i własnymi oczyma uczestnika) podstawę, na której Eryk Blair oparł swą późniejszą powieść „1984”. Gdyż nic tak skutecznie nie leczy z komunizmu, jak jego osobiste doświadczenie jego „dobrodziejstw” na własnej skórze, prawda?
Późniejsze wydarzenia, które Eryk Blair komentował w swych licznych i uważnych politycznych esejach jako George Orwell – niemiecko-sowiecka napaść na Polskę, upadek Francji, wojna na Pacyfiku, powstanie koalicji Aliantów, konferencje w Jałcie i Teheranie, Powstanie Warszawskie, upadek Berlina, czy koniec II wojny światowej – i w których często nawiązywał do groźby komunizmu czy ogólnie totalitaryzmów, były już tylko wtórnymi, lub nawet drugorzędnymi wydarzeniami, które przyczyniły się do powstania jego największej powieści.
A Jacintha Buddicom, pomimo swej frustracji z tak gwałtownie zakończonej przyjaźni z Erykiem i wywołanych tym niespełnionych nadziei czy innych ukrytych żali, jakie przewijają się przez jej wspomnienia o pisarzu, przynajmniej w jednym miała rację: będąc samemu socjalistką z poglądów, uznała jednak wyjazd Eryka na wojnę w Hiszpanii za głupotę i wręcz bezczelne mieszanie się w sprawy obcego kraju i narodu. Wydaje się, że miała rację, jednak pamiętajmy, że czasami, gdyby nie jakaś największa nawet, idealistyczna „głupota”, to być może niektóre wybitne i ważne dla cywilizacji dzieła nigdy by nie powstały…
Przez ostatnie kilka lat życia Eryk Blair był wdowcem wychowującym samotnie syna Ryszarda, gdyż jego żona Eileen młodo zmarła tuż przed ukazaniem się „Folwarku zwierzęcego” w 1945 roku. Dlatego koniec wojny i publikacja powieści, która uczyniła zeń powszechnie uznanego autora i znaną osobę, nie dały mu radości. Sława nie była tym, czego potrzebował akurat w tym czasie. Wynajął opiekunkę dla synka i samemu próbował ukrywać się w odludnych miejscach, jednak były to rozwiązania tylko na krótką metę. Śmierć starszej siostry Marjorie kilka miesięcy później i kłopoty zdrowotne spowodowane nieleczoną gruźlicą, jakiej prawdopodobnie nabawił się jeszcze w Hiszpanii, tylko dodały więcej goryczy. Problemy w ogóle zdawały się akumulować, od roszczeń prawnych między wydawnictwami walczącymi o prawa autorskie do jego wcześniejszych publikacji, aż po pogodę. Zima 1946/1947 okazała się najmroźniejszą w historii Londynu, a powojenne braki rynkowe i restrykcje w zaopatrzeniu spowodowały, że musiał palić w piecu własnymi meblami. Później, podczas odwiedzin młodszej siostry Avril, oboje omal nie utonęli. Przemoczony i przemarznięty Eryk znów trafił do szpitala, gdzie jeden ze specjalistów wykrył u niego gruźlicę, na którą w Anglii nie było wówczas lekarstwa i potrzeba było specjalnego zezwolenia z Ministerstwa Zdrowia na sprowadzenie z USA eksperymentalnej wtedy streptomycyny. To wszystko powodowało, że pisarz nigdzie nie mógł znaleźć dla siebie miejsca, ciągle było mu zimno i wszędzie było mu niedobrze. Nawet jego własny dom został w tym czasie opanowany przez trudne do wyplenienia robactwo. Równocześnie, mając na uwadze dobro swego synka, próbował ponownie ożenić się. Nie był jednak jeszcze na tyle sławny ani nawet zamożny, aby stanowić „dobrą partię” i jego oświadczyny zostały odrzucone przez wszystkie z pań, którym zaoferował małżeństwo.
W tak niesprzyjających warunkach zaczynał pisanie swej ostatniej powieści, która miała nosić tytuł „Ostatni człowiek” (dopiero później wydawca zasugerował tytuł „1984”, na który przystał). Wszystko to z pewnością miało swój wpływ na ponury obraz świata ukazany w powieści. Gdy kończył jej pisanie był już zupełnie innym, ciężko schorowanym człowiekiem. Dlatego też tak bardzo ucieszył się, gdy Jacintha Buddicom – jego wierna młodzieńcza przyjaciółka i niespełniona miłość – skontaktowała się z nim w 1949 roku. Nie wiedział jednak, że Jacinthę drążą własne, mroczne tajemnice…
Eryk Artur Blair, znany jako George Orwell, zmarł w londyńskim szpitalu na gruźlicę 21 stycznia 1950 roku. Miał wówczas dopiero 46 lat.
© Digitale Scriptor
(„des”)
21 stycznia 2020
specjalnie dla: Ilustrowany Tygodnik Polski ☞ tiny.cc/itp2
(„des”)
21 stycznia 2020
specjalnie dla: Ilustrowany Tygodnik Polski ☞ tiny.cc/itp2
P.S. „Był jasny dzień kwietniowy i zegary biły trzynastą.” Tak zaczyna się w polskim przekładzie powieść „1984”. Jednak w oryginale zdanie to brzmi: "It was a bright cold day in April, and the clocks were striking thirteen". Wydawałoby się, że pominięcie jednego słowa niewiele tu zmienia, jednak dla Anglików – podobnie jak dla Polaków – kwietniowe dni zwykle kojarzą się z wiosną, a jasny dzień ze słońcem, więc to niedokładne tłumaczenie nasuwa czytelnikowi wizję miłego i słonecznego, wczesnego popołudnia, prawda? Nic bardziej mylnego.
„Był mroźny, ale jasny dzień kwietniowy, a zegary właśnie biły trzynastą.” – zawarcie tego jednego niedotłumaczonego słówka i drobna zmiana szyku zdania nagle zupełnie zmieniło opisu scenerii, w której rozpoczyna się powieść. I, moim skromnym zdaniem, różnica jest chyba ogromna, bo z przyjemnego słonecznego dnia nagle zrobiło się zimno i raczej mało przyjemnie, czyli dokładnie tak, jak Autor przedstawił to w oryginale. A takich niewybaczalnych niedotłumaczeń i przeinaczeń znalazłem aż kilkanaście podczas zaledwie pobieżnego, właściwie błyskawicznego porównania losowo wybranych fragmentów angielskiego oryginału z polskim tłumaczeniem! Po prostu aż włos jeży się na głowie, gdy pomyśleć, ile takich „kwiatków” prawdopodobnie znajduje się w całym tłumaczeniu…
Miłosiernie pominę w tym miejscu nazwisko tłumacza i nazwę wydawcy „Roku 1984” z którego zacytowałem to tłumaczenie, ale szczerze przestrzegam wszystkich przed zakupem tego (lub jakiegokolwiek innego) wydania rozpoczynającego się od wyżej cytowanego zdania, gdyż nie mam wątpliwości, że jest to tłumaczenie co najmniej niechlujne, a może nawet niezgodne z oryginałem.
Ilustracja
"Było zimno w ten jasny kwietniowy dzień, a zegary właśnie biły trzynastą."
OdpowiedzUsuń