OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Monachomachia z „zarazą” w tle – wojna na trzech frontach: antypolskie trójprzymierze i kolaboranci

Wojna na trzech frontach


        Ledwo ochłonęliśmy ze świątecznej nirwany, a tu już Nasza Złota Pani, przy wydatnej pomocy polskich osobistości zatroskanych o praworządność naszego bantustanu, przyspieszyła przygotowania do politycznego przesilenia, którego celem ma być zmiana na stanowisku lidera tubylczej politycznej sceny i odzyskanie w ten sposób przez Niemcy wpływów utraconych zarówno w Polsce, jak i na Węgrzech, które też znalazły się na celowniku.
        Jak bowiem pamiętamy, po spaleniu na panewce „ciamajdanu” 16 grudnia 2016 roku, Nasza Złota Pani zapowiedziała gospodarską wizytę w Warszawie i rzeczywiście 7 lutego 2017 roku przyjechała. Po przeprowadzeniu rekonesansu najwyraźniej zdecydowała się na długi marsz i zmianę w rozłożeniu akcentów; zamiast walki o demokrację, walczymy przede wszystkim o praworządność.

        W tej sytuacji na pierwszą linię frontu w charakterze mięsa armatniego zostali rzuceni niezawiśli sędziowie. Zatem kiedy tylko świąteczna nirwana dobiegła końca, marszałek Senatu, pan Grodzki, którego obóz „dobrej zmiany” bombarduje oskarżeniami o łapownictwo, ściągnął do Polski sławną Komisję Wenecką, żeby na oczach całej Europy przykładnie nasz bantustan napiętnowała.

        Przypadkowo przybycie Komisji Weneckiej zbiegło się z demonstracją pod pretensjonalnym tytułem „Marsz Tysiąca Tóg”, w którym uczestniczyli niezawiśli sędziowie, przebrani na tę okazję w „śmieszne średniowieczne łachy”, przy pomocy których przydają sobie powagi i autorytetu. Towarzyszyli im przedstawiciele innych zawodów prawniczych, no i oczywiście – „aktywiści”, co to na dźwięk znajomej trąbki karnie stają w ordynku i demonstrują za tym, za czym akurat trzeba.

        Teoretycznie w demonstracji chodziło o praworządność, ale – jak powiada Pismo Święte – „z obfitości serca usta mówią”, toteż pojawiło się również hasło, że „nie damy się wypchnąć z Europy”, to znaczy – wyzwolić się spod niemieckiej kurateli. Ponieważ konstytucja teoretycznie zabrania sędziom uczestniczenia w działalności politycznej, chociaż nikt, a już zwłaszcza sędziowie, już dawno przestali się przejmować takimi głupstwami, jak konstytucja, czy „ustawy”. Na wypadek, gdyby jednak pojawiły się jakieś wątpliwości, pani Małgorzata Gersdorf, piastująca posadę I Prezesa Sądu Najwyższego oświadczyła, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo „prawo nie zostało złamane”. Co prawda trudno jest proceduralnie określić tę deklarację – czy to wyrok, czy postanowienie, czy jeszcze coś innego – ale tak czy owak brzmi ona uspokajająco, bo wiadomo, że nie ma nic gorszego, jak złamane prawo. Gorsze może być tylko złamane serce, albo jakaś inna część ciała – ale podczas „Marszu Tysiąca Tóg” takie niebezpieczeństwo chyba się nie pojawiło.

        Jednocześnie Komisja Europejska wystąpiła do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, żeby zablokował funkcjonowanie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego w Polsce. Najwyraźniej jakby w przeczuciu zadań, jakie Nasza Złota Pani będzie musiała nałożyć na niezawisłych sędziów w najbliższej przyszłości, podstawową sprawą jest zapewnienie sobie przez sędziów całkowitej bezkarności, bo – jak powiada poeta – „na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności”. Kolejnym posunięciem będzie utrwalenie praktyki podważania przez jednych sędziów legalności innych sędziów, co w konsekwencji będzie musiało doprowadzić do wzajemnego wyaresztowania się wszystkich sędziów. To nie byłoby nawet złe wyjście, ale z drugiej strony niepodobna nie zauważyć, że podważanie legalności jednych sędziów przez drugich, musi doprowadzić do podważania legalności wydanych przez nich wyroków, co z kolei musi doprowadzić do chaosu prawnego, a w konsekwencji – do chaosu społecznego.

        Podejrzewam, że walka o praworządność ma prowadzić do takiego właśnie finału, dzięki czemu Nasza Złota Pani będzie mogła znaleźć pozory legalności dla zastosowania w Polsce klauzuli solidarności z traktatu lizbońskiego i w ten sposób opanować sytuację, co może przyjść tym łatwiej, że mimo ponad 4 lat rządów dobrej zmiany nadal, jak gdyby nigdy nic, obowiązuje ustawa nr 1066, przewidująca możliwość uczestniczenia formacji zbrojnych obcych państw w tłumieniu rozruchów na obszarze Rzeczypospolitej.

        W tej sytuacji – zgodnie ze spostrzeżeniem Franciszka Marii Aroueta, znanego pod pseudonimem Voltaire, że „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku” – doroczne uroczystości towarzyszące finałowi Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, siłą rzeczy zostały zepchnięte na plan drugi, co pan „Jurek Owsiak” potraktował z pełnym zrozumieniem, podobnie jak wszyscy jego wyznawcy, bo jużci – praworządność d`abord. Nie przeszkodziło to jednak w ekspansji na innych odcinkach. Oto po wygaszeniu przez Naczelnika Państwa liturgii smoleńskich, ich miejsce coraz śmielej zajmuje liturgia gdańska, związana z zamordowanym prezydentem tego miasta, panem Pawłem Adamowiczem. Niezależnie od „światełka do nieba”, imieniem pana Adamowicza została nazwana aleja, wykonane portrety trumienne, a także specjalny znak na jezdni. Niby niewiele, ale musimy pamiętać, że omnia principia parva sunt, co się wykłada, że wszystkie początki są skromne, więc jestem pewien, że z każdym rokiem liturgia gdańska będzie stopniowo rozbudowywana i ubogacana, dzięki czemu również obóz zdrady i zaprzaństwa będzie emocjonalnie rozhuśtywany we właściwą stronę – tę samą, w którą przy pomocy liturgii smoleńskich rozhuśtywany był wcześniej obóz „dobrej zmiany”.

        A to przecież dopiero początek całego ciągu uroczystości, bo – jak wiadomo – 17 stycznia przypada doroczny Dzień Judaizmu, podczas którego przedstawiciele wyższej hierarchii kościelnej nadskakują i podlizują się Żydom. Nasuwa to wzruszające wątpliwości natury teologicznej, ale teologia to jedna sprawa, a polityka to sprawa druga. Chociaż promotorem Dnia Judaizmu w naszym bantustanie jest JE abp Stanisław Gądecki, to właśnie jemu żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją pana red. Michnika właśnie teraz nieubłaganym palcem zaczęła wytykać, że do pracy w swojej kurii przyjął pedofila. Na nic się zdały pokorne tłumaczenia, że nie będzie on miał do czynienia z dziećmi – bo kiedy 30-letni plan obrabowania Polski przez żydowskie organizacje przemysłu holokaustu wchodzi w fazę decydującą, to nie ma już miejsca na żadne względy na osoby. Po tym, jak Rosja przyłączyła się tak ostentacyjnie do skoordynowanych polityk historycznych: niemieckiej i żydowskiej, Polska musi walczyć na trzech frontach jednocześnie. Za otwarcie tego trzeciego frontu zimny ruski czekista Putin został wynagrodzony przez stronę izraelską obsadzeniem go w głównej roli wyzwoliciela z cęgów „faszyzmu” – i tylko pan prezydent Duda robi dobrą minę do złej gry i na spotkaniu z obywatelami w Namysłowie zauważył, że przypuszczenie ataku na Polskę z trzech stron jednocześnie „jest dowodem naszej siły”, ponieważ „słabych nikt nie atakuje”.

        Mam nadzieję, że prezydent Duda naprawdę tak nie myśli, że tylko tak mówi, żeby było ładniej, a myśli prawidłowo, bo w przeciwnym razie – niech Bóg ma nas w swojej opiece. Kropkę nas „i” postawił wysoki przedstawiciel „strony żydowskiej”, wielkodusznie dopuszczając możliwość wyboru przez Polskę sposobu, w jaki zrealizuje żydowskie roszczenia – bo o tym, żeby mogła ich nie spełnić, już nie ma mowy.



Monachomachia z „zarazą” w tle


        Polityczna wojna, która za sprawą Naszej Złotej Pani i jej tubylczych kolaborantów przewala się przez nasz nieszczęśliwy kraj, zaczyna dawać przerzuty. Nie mówię już o instytucjach UE, bo to są tylko narzędzia w sprawnych rękach Berlina, ani o takim np. rzeczniku praw obywatelskich naszego bantustanu, bo – podobnie jak inni funkcjonariusze publiczni – jest on partyjnym aktywistą, w tym zresztą celu osadzonym na tej operetkowej posadzie.
Okazuje się jednak, że polityczne namiętności ogarnęły również szeregi przewielebnego duchowieństwa. Nie mówię bynajmniej o Dniach Judaizmu, podczas których hierarchowie Kościoła katolickiego angażują się w promowanie żydowskiego przemysłu rozrywkowego, ani nawet o wyskokach duchownych drobniejszego płazu, jak przewielebny Wojciech Lemański, czy przewielebny Grzegorz Kramer – ale o podziale w krakowskim klasztorze OO Jezuitów, jaki powstał na tle wykładu JE abpa Marka Jędraszewskiego na temat sodomii i gomorii, która w języku nowomowy określana jest zagadkowym skrótem „LGBT”. Niektórzy tłumaczą bowiem, że są to pierwsze litery słów: Lej Geja Batem Tatusiu – co byłoby nawet niezłą wskazówką wychowawczą, gdyby nie konstytucyjny zakaz stosowania kar cielesnych. Wprawdzie autorom konstytucji podobno chodziło o zakaz stosowania przez państwo kary chłosty, która takie znakomite rezultaty przynosi w Singapurze – ale za sprawą postępactwa, które coraz wygodniej rozsiadło się w niezawisłych sądach, zaczął on obejmować również odwieczne „ius corrigendi”, czyli znane w prawie rzymskim prawo karcenia dzieci przez rodziców, gwoli wpojenia im kindersztuby. Teraz najwidoczniej przestaje to być potrzebne, no bo jakże tu stosować „ius corrigendi” na przykład w stosunku do panny Grety, która wodzi za nos największych światowych dygnitarzy? Co oni z tego mają, to jedna sprawa, podczas gdy panna Greta, która nie skończyła żadnych szkół, została autorytetem, zarówno w sprawach globalnego ocieplenia, jak i wszystkich innych. Świadczy o tym klangor, jaki podniósł się gdy JE abp Marek Jędraszewski dał wyraz swemu niedostatkowi wiary w pannę Gretę. Wielce Czcigodna Janina Ochojska np. nie ograniczyła się do napiętnowania myślozbrodni arcybiskupa, ale nawet zamarkowała coś w rodzaju nabożeństwa przebłagalnego do panny Grety, do której – tylko patrzeć – jak będą maszerować pielgrzymki tysiąca nóg.

Wracając do wykładu abpa Jędraszewskiego, to stosunek prelegenta do sodomii i gomorii został wyeksponowany już w tytule, gdzie mowa o „tęczowej zarazie”. Chyba właśnie to sformułowanie wywołało taki ferment w łonie jezuitów, a zwłaszcza w krakowskim klasztorze. Najwyraźniej niektórzy przewielebni ojcowie wcale nie uważają sodomii i gomorii za jakąś „zarazę”, tylko za dar Boży w postaci przyjemności, jakiej oddawanie się tym dewiacjom może dostarczyć amatorom. Coś może być na rzeczy, bo znana jest odpowiedź świętego Jana Marii Vianney`a na pytanie, dlaczego ludzie popełniają tzw. „grzechy główne”. To oczywiste – wyjaśniał święty francuski proboszcz z Ars. - Każdy grzech główny dostarcza człowiekowi przynajmniej chwili przyjemności – z wyjątkiem jednego: zazdrości. Dlaczego ludzie nagminnie grzeszą zazdrością, która nie tylko nie dostarcza im ani chwili przyjemności, a tylko od początku – samą udrękę – to jest tajemnica natury ludzkiej, a konkretnie – inspiracji szatańskiej, która nie jest obliczona już nawet na pozór korzyści, tylko na udrękę grzesznika. Ciekawe, że głównym narzędziem krzewienia w ludziach komunizmu jest właśnie ekscytowanie przez żydokomunę w ludziach uczucia zawiści. Najwyraźniej jest to poszlaka, że komunizm ma szatańską proweniencję. Warto zwrócić na to uwagę nie tylko dlatego, że rosyjski prezydent właśnie ostentacyjnie wszedł na drogę Lenina i Stalina, którzy – podobnie jak inny wybitny działacz socjalistyczny Józef Goebbels – nie cofali się przed żadnym kłamstwem, jeśli tylko mogło przynieść polityczne korzyści. Ciekawe, że szatańską inspirację przypisuje się obecnie tylko socjalizmowi narodowemu, podczas gdy bolszewizm nawet przywódcy religijni traktują z daleko posuniętą wyrozumiałością. Świadczy o tym choćby słynna umowa z Metz z 1962 roku, kiedy to na polecenie Jana XXIII francuski kardynał Tisserant zobowiązał się wobec metropolity jarosławskiego Nikodema, w cywilu wysokiego rangą agenta KGB o pseudonimie operacyjnym „Adamant”, że Sobór nie potępi komunizmu. Czyżby właśnie przez tę szczelinę „swąd szatana przeniknął do „Świątyni Pańskiej” - jak to wyraził papież Paweł VI? Bo że „przeniknął” - to wydaje się pewne, a ilustracją tego są obecne niepokoje w przedsionku Królestwa Niebieskiego, za jaki niekiedy uważany jest Watykan.

Skoro tedy tylko zazdrość nie dostarcza człowiekowi ani chwili przyjemności, to znaczy, że sodomia i gomoria jednak dostarcza. Jest ona jedną z form grzechu głównego numer 3, czyli „nieczystości”. „Nieczystość” dostarcza ludziom nawet sporo przyjemności, to znaczy – dostarczałaby, gdyby nie dwa ryzyka, na które zwrócił uwagę jeszcze przed wojną Karol Irzykowski: ryzyko zapłodnienia i ryzyko zarażenia. Jeśli chodzi o pierwsze ryzyko, to pojawia się ono tylko w przypadku stosunków heteroseksualnych to znaczy – mężczyzny z kobietą. W przypadku sodomii, czyli stosunku między dwoma mężczyznami, albo gomorii, czyli stosunku między dwiema kobietami, ryzyko to się nie pojawia. Ponieważ z uwagi na globalne ocieplenie i w ogóle – przeludnienie Ziemi – rozwinęła się propaganda dzieciobójstwa i czarna propaganda przeciwko rodzicielstwu, to nic dziwnego, że sodomia i gomoria zyskuje coraz więcej zwolenników, również w środowiskach, w których ryzyko zapłodnienia byłoby szczególnie kłopotliwe. Nic zatem dziwnego, że najważniejszym zagadnieniem, jakie absorbuje współczesny Kościół, a właściwie nie tyle „Kościół”, co sporą część przewielebnego duchowieństwa, jest sprawa celibatu. Najwyraźniej przewielebne duchowieństwo nie ma większych zmartwień, więc też chciałoby poużywać trochę życia zanim elektrownia wyłączy prąd. Tym właśnie tłumaczę sobie gwałtowną reakcję części krakowskich Ojców Jezuitów na tytuł wykładu JE abpa Marka Jędraszewskiego, mówiący o „tęczowej zarazie”. „Zarazie” - bo chociaż ryzyko zapłodnienia w przypadku sodomii i gomorii zostało wyeliminowane, to ryzyko zarażenia nie tylko nadal istnieje, ale w ostatnich latach jakby się nawet spotęgowało, a to za sprawą AIDS, które dotyka przede wszystkim sodomitów i gomorytki. Tak mówią statystyki, o których wybitny brytyjski mąż stanu z żydowskimi korzeniami, to znaczy – Beniamin Disraeli – wyrażał się bez entuzjazmu twierdząc, że istnieją kłamstwa, ohydne kłamstwa i statystyka. W tym przypadku jednak statystyka tylko potwierdza obserwację potoczną. Skąd zatem taki gwałtowny sprzeciw części krakowskich jezuitów wobec tytułu wykładu abpa Jędraszewskiego? Myślę, że dlatego, że – jak mawiał Stefan Kisielewski - „nic tak nie gorszy, jak prawda”. Prawda o możliwości zarażenia się w ramach „zarazy” musi budzić niepokój, ten sam, jaki wyczuwany jest w piosence śpiewanej przez zespół „Wilki”: „Byłem z nią kilka chwil, było tak namiętnie. Myślę, że nie stało się nic.”


Antypolskie trójprzymierze i kolaboranci


        Jak wiadomo, Rosja w sposób ostentacyjny przyłączyła swoją politykę historyczną do skoordynowanych polityk historycznych: niemieckiej i żydowskiej. W niemieckiej polityce historycznej chodzi o to, by stopniowo zdejmować z Niemiec i z Niemców odpowiedzialność za II wojnę światową i związane z nią ekscesy. Celem żydowskiej polityki historycznej z kolei jest zagwarantowanie możliwości materialnego eksploatowania masakry europejskich Żydów, przeprowadzonej przez Niemcy podczas II wojny. W tym celu konieczne jest – po pierwsze – narzucenie światu przekonania, że Żydzi są w gruncie rzeczy jedynymi ofiarami tej wojny, a po drugie – że podczas II wojny światowej Żydzi występowali wyłącznie w roli ofiar. I z tego właśnie względu pojawiła się nie tylko możliwość, ale nawet konieczność skoordynowania obydwu skoordynowanych polityk historycznych z polityką historyczną rosyjską. Celem rosyjskiej polityki historycznej jest – podobnie jak w przypadku polityki historycznej niemieckiej – zdjęcie ze Związku Radzieckiego odpowiedzialności za doprowadzenie do II wojny oraz narzucenie światu przekonania, że Armia Czerwona zajmowała się wyłącznie „wyzwalaniem”.

        Pierwsze zwiastuny tej koordynacji polityki rosyjskiej z żydowską i niemiecką pojawiły się jeszcze w 2009 roku, podczas spotkania izraelskiego prezydenta Szymona Peresa z rosyjskim prezydentem Dymitrem Miedwiediewem. Podano tam do wierzenia, że Armia Czerwona była armią wyzwoleńczą, a każdy, kto podnosi w tej kwestii jakieś wątpliwości jest myślozbrodniczym rewizjonistą. Toteż w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie nie ma ani słowa na temat uderzenia Armii Czerwonej na Polskę w dniu 17 września 1939 roku, bo nawet łatwowiernym Amerykanom trudno byłoby wmówić, że to była misja „wyzwoleńcza”, podobnie jak w przypadku „wojny zimowej”, czyli napaści ZSRR na Finlandię w listopadzie 1939 roku – więc lepiej pominąć tę kwestię milczeniem. To przemilczenie leży również w interesie żydowskim, bo przypomnienie o 17 września i pierwszej sowieckiej okupacji Kresów Wschodnich musiałoby doprowadzić również do ujawnienia roli tamtejszej społeczności żydowskiej w sterroryzowaniu i eksterminacji tamtejszych Polaków.

        Ujawnienie tej roli podważyłoby forsowany przez stronę żydowską pogląd, jakoby Żydzi byli wyłącznie ofiarami tej wojny. Trzeba byłoby ujawnić, że społeczność żydowska, która gremialnie przeszła wówczas na stronę wroga, znakomicie sprawdziła się również w roli prześladowców, a nawet katów. Toteż nic dziwnego, że w końcu doszło do ostentacyjnego skoordynowania rosyjskiej polityki historycznej, ze skoordynowanymi politykami historycznymi: żydowską i niemiecką. Ta koordynacja wymaga oczywiście podania do wierzenia całkiem nowej interpretacji zarówno przebiegu, jak i oceny wydarzeń składających się na II wojnę światową. Tego zadania podjęli się Rosjanie, to znaczy – prezydent Władimir Putin – który został za to natychmiast przez stronę żydowską wynagrodzony zaproszeniem w charakterze gwiazdora rocznicowych wspominków w Jad Waszem, a także przez stronę niemiecką, która – podobnie zresztą jak strona żydowska – stara się ostentacji unikać, ale z obfitości serca usta mówią, toteż trudno uznać za przypadek okoliczność, że zaraz po tym, jak Rosja wystąpiła z rewelacjami na temat przyczyn II wojny i wykonawców holokaustu, Nasza Złota Pani z Berlina złożyła na Kremlu wizytę przyjaźni. A przecież to dopiero początek drogi, która musi doprowadzić do jakiegoś celu.

        Temu celowi służy również wywoływanie w Polsce chaosu w ramach tak zwanej „walki o praworządność”, w której Niemcy w coraz większym stopniu wykorzystują kontrolowane przez siebie instytucje Unii Europejskiej oraz rozpalonego do białości ducha partyjnego w Polsce, który uzewnętrznił się nie tylko w zemście, jaką usiłuje wywrzeć na Polsce marszałek Senatu pan Grodzki, donosząc („Szanowny Panie Gestapo”…) do Komisji Weneckiej, niczym podkanclerzy Hieronim Radziejowski szwedzkiemu królowi Karolowi Gustawowi, ale także w sposób obrzydliwy podczas debaty w Parlamencie Europejskim, kiedy to Książę Małżonek, w naszym bantustanie obsypany zagadkowych powodów wieloma dygnitarstwami, włączył się do batalii „wolne sądy”. Po prostu przerażenie ogarnia na myśl, że człowiek, który sprawia wrażenie, jakby nie zdawał sobie sprawy z politycznych przyczyn i celu rozpętania przez Niemcy wojny o praworządność w Polsce (co jest przypuszczeniem niezwykle uprzejmym, bo wszystkie inne są jeszcze gorsze), mógł być w Warszawie ministrem spraw zagranicznych, a przedtem – ministrem obrony narodowej. Nawiasem mówiąc, aktualni dygnitarze też nie są lepsi, a w sytuacji, gdy przeciwko Polsce powstał foedus w postaci trójprzymierza Żydów, Niemców i Rosjan, nic dobrego czekać nas nie może, zwłaszcza, że Nasz Najważniejszy Sojusznik, który skacze z gałęzi na gałąź przed Sojusznikiem naszego Najważniejszego Sojusznika, w niczym nam nie pomoże, podobnie jak w Teheranie i Jałcie.

        Bo historia się niestety powtarza – również w kwestii środowisk, jakie za sprawą żydokomuny zajęły miejsce i tak już przetrzebionych elit społecznych. Oto, co pisze na ten temat Mieczysław Jałowiecki w swoich wspomnieniach „Na skraju imperium”:
„Wyjeżdżałem z Rosji (po bolszewickim przewrocie – SM) z uczuciem nienawiści. Nienawiść nie jest uczuciem chrześcijańskim, ale po tym, com widział, nagromadziło się w mojej duszy tyle nienawiści, że opuszczałem Rosję z psychiką człowieka, dla którego zabicie bolszewika mogło być przyjemnością. Oprócz idei zła nie mogłem dopatrzyć się w bolszewizmie niczego.

        Po wybuchu rewolucji wszystkie więzienia zostały otwarte i więźniowie wypuszczeni na swobodę. Zaledwie nikły odsetek składał się z przestępców politycznych, a reszta, to byli zwykli kryminaliści: złodzieje, mordercy, zwyrodnialcy, fałszerze. Jak z puszki Pandory wysypały się na Rosję te istoty pozbawione najmniejszych instynktów ludzkich i zapełniły sobą urzędy. Niedawny kryminalista, odsiadujący swoją karę za zabójstwo, grabież, gwałt stawał się komisarzem ludowym z nieograniczonym prawem rozporządzania życiem i swobodą ludzką. Były to główne kadry, z których rekrutowały się władze bolszewickie. Liczba ideowych komunistów była zapewne bardzo nieznaczna, resztę stanowił element przestępczy, zwyrodniały, pozbawiony najmniejszych skrupułów, żądny krwi i morderstw. Z takiego środowiska, jak się przekonałem, wyrastała biurokracja bolszewicka. Nie można było spodziewać się ideowości w kręgach, gdzie sadyzm doszedł do niesłychanych rozmiarów, a demoralizacja stała się programem rządowym.”
        Przecież to wszystko powtórzyło się w Polsce po 1944 roku, kiedy to Armia Czerwona po raz kolejny przedsięwzięła w Polsce swoją „wyzwoleńczą misję”. Tamte kadry dochowały się potomstwa, wskutek czego historyczny naród Polski do dnia dzisiejszego musi nie tylko dzielić terytorium państwowe z polskojęzyczną wspólnotą rozbójniczą, która gotowa jest wysługiwać się każdemu, kto jej obieca możliwość dalszego pasożytowania na Polakach. Więc wysługuje się bez żadnego skrępowania.



© Stanisław Michalkiewicz
17 stycznia 2020
www.MagnaPolonia.org / www.Goniec.net / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © Digitale Scriptor (DeS) ☞ tiny.cc/des

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2