Ewelina Pietryga, „Tygodnik TVP”:
— Od 1 kwietnia 2020 roku brytyjska służba zdrowia będzie mogła odmówić pomocy pacjentom homofobicznym, rasistowskim lub seksistowskim. Wyjątkiem będą jedynie sytuacje zagrożenia życia. Do tej pory odmowę leczenia uzasadniała jedynie werbalna lub fizyczna agresja pacjenta.
Dr hab. Błażej Kmieciak:
— To precedensowa zmiana. Tak naprawdę, dochodzi bowiem do sytuacji, gdy lekarz może odmówić pomocy medycznej ze względu na światopogląd czy system wartości pacjenta, którego on sam nie podziela. Brytyjski lekarz będzie miał prawo subiektywnie oceniać poglądy pacjenta pod kątem moralnym.
Niestety, ale zaprzecza to jednej z fundamentalnych idei pracy lekarza dotyczącej niesienia pomocy pacjentowi bez względu na to, kim jest. Pakietem świadczeń medycznych objęci są przecież nie tylko np. „uczciwi obywatele”, ale też skazani przez sąd przestępcy itd. Brytyjska nowelizacja prowadzi w ślepą uliczkę, gdzie walcząc z dyskryminacją osób postrzegających swoją płciowość w taki czy inny sposób, represjonuje się pacjentów w myśl zasady: „Będziemy dyskryminować każdego, kto nas dyskryminuje”.
— Brytyjski NFZ (National Health Service) tłumaczy, że nowelizacja dotyczy sytuacji, gdy pacjent kieruje wprost do personelu zakazane treści. Czy pańskim zdaniem nazwanie lekarza na przykład „pedałem” jest wyrażaniem poglądów?
— To werbalna agresja. Myślę, że w brytyjskim prawie bez trudu można znaleźć przepis, który uprawnia lekarza do odmowy świadczeń w podobnej sytuacji, sama wspomniała pani o tym zresztą na początku naszej rozmowy. Pacjent nie może obrażać lekarza, a lekarz pacjenta. Obowiązuje nas kultura osobista i szacunek do drugiego człowieka.
Brytyjskie zapisy mówią jednak o czymś zupełnie innym. Odmawia się pomocy pacjentom uznanym przez personel za „homofobicznych”, choć nie da się jednoznacznie zdefiniować czym dokładnie jest „homofobia”.
— Brytyjskie media społecznościowe przywołują w tym kontekście przypadek z 2017 roku. Pacjentka zapisując się na drobny, ginekologiczny zabieg poprosiła o pielęgniarkę kobietę. Pojawił się jednak gęsto wytatuowany, brodaty mężczyzna w pielęgniarskim uniformie zapewniając, że jest transseksualną kobietą. Przestraszona pacjentka zrezygnowała z zabiegu i oddawszy sprawę do sądu, wygrała ją. Sąd zmusił wtedy brytyjski NFZ do przeproszenia jej za tę sytuację.
— Rozumiem, że pacjenci obawiają się, że w myśl nowych przepisów odmówiono by im pomocy lekarskiej. Są to bowiem bardzo arbitralne i niejasne zasady. Podam inny przykład, tym razem z polskiego gruntu. Czy pamięta pani Parady Równości odbywające się m.in. w Gdańsku i Warszawie? Obrażano wtedy moje poglądy i uczucia katolika w bardzo bezpośredni i niewybredny sposób. Czy jeśli opowiem o tym w trakcie lekarskiej wizyty mogę zostać uznany za „homofoba” i odmówi mi się dalszej pomocy?
— Mieszkańcy Wielkiej Brytanii aktywni na forach internetowych szczególnie obawiają się o sytuację starszych rodziców i dziadków „słabo radzących sobie” ze zmianami w sferze obyczajowości.
— Oczywiście, że pacjenci będą teraz zmuszeni do prowadzenia permanentnego monitoringu własnych poglądów by zachować poprawność polityczną, a tym samym opiekę zdrowotną. Szkoda tylko, że w ten sposób pojęcie orientacji seksualnej czy tożsamości płciowej staje się koronnym argumentem w relacji służby zdrowia i eksperta medycznego z pacjentem. W medycynie wydaje się to niedopuszczalne.
Jedna z moich studentek w czasie egzaminu chciała omawiać „prawa pacjenta LGBT”. Zapytałem czy pacjent LGBT różni się czymś od innych pacjentów i wymaga stanowienia odrębnych praw? Ja nie widzę różnicy. Bez względu na doświadczaną przez nas orientację seksualną czy tożsamość płciową jesteśmy przede wszystkim ludźmi posiadającymi godność, która jest podstawą dyskusji o prawach pacjenta.
— Czy pan, jako pacjent, w gabinecie lekarskim bywa pytany o orientację seksualną?
— Nie zdarzyło się. Moim zdaniem, lekarza powinien interesować proces diagnostyczny, a nie orientacja seksualna pacjenta. Zdaję sobie jednak sprawę, że może mieć znaczenie przygodny seks czy prawdopodobieństwo nosicielstwa HIV. Proszę zauważyć jednak, że jako katolik, lekarz nie może odmówić leczenia gejów nawet wtedy, jeśli uważa ich postępowanie za niemoralne i złe.
— Czy jest to zapisane w prawie?
— Jest to ujęte w „wewnętrznym prawie lekarskim”, którym jest Kodeks Etyki Lekarskiej. Fundamentalny zapis w tym dokumencie zabrania odmowy świadczeń ze względu na rasę, płeć, poglądy religijne czy polityczne pacjenta. Brytyjskie prawo byłoby zatem w Polsce trudne do wprowadzenia.
Z drugiej strony, art. 38 polskiej ustawy o zawodzie lekarza i dentysty przewiduje, że we wszelkich ważnych i uzasadnionych przypadkach (z wyjątkiem sytuacji ratowania życia) lekarz za zgodą przełożonego może odstąpić od działań. Ma jednak obowiązek wskazać innego lekarza.
Wracając teraz na brytyjski grunt: nie rozumiem intencji prawodawcy. Po co tak uszczegóławiać prawo tęczowo kolorując paragrafy? Ludzkie doświadczenie zawsze będzie bogatsze niż przepisy prawa i nie da się zamknąć w paragrafach każdej życiowej sytuacji. Tym bardziej, że wystarczy lektura ogólnych zasad dotyczących praw człowieka by zrozumieć, że dodatkowe, szczegółowe zapisy pod kątem mniejszości seksualnych czy tożsamości płciowych nie mają uzasadnienia. Każda bowiem z podobnych dyskusji zawsze odnosi się do elementarnej zasady poszanowania godności.
— Jeśli brytyjska nowelizacja jest niepotrzebna, to o co tak naprawdę chodzi?
— By to zrozumieć trzeba oddzielić dwie rzeczy. Czym innym jest bowiem fakt, że osoby doświadczające homoseksualizmu czy transseksualizmu żyją w naszym społeczeństwie (znam i szanuję takie osoby), czym innym zaś jest silny i ofensywny ruch polityczny promujący pewną wizję świata. Nie jest to, przy tym, przyjazna wizja „akceptujcie nas, jacy jesteśmy”, ale intensywnie narzucająca się ideologia pod tytułem „to my podyktujemy wam, jak nas traktować”.
A to ogromna różnica. To, co się obecnie dzieje jest dominacją i gloryfikowaniem jednej wizji antydyskryminacyjnej, w imię której represjonuje się i dyskryminuje myślących inaczej.
— Twierdzi pan, że gloryfikuje się grupę LGBT?
— Nie mówimy już nawet o grupie LGBT, ale o LGBT i Q a także kolejnych literach, jakie się pojawiają. Otworzyliśmy worek bez dna mieszczący różne, specyficzne rodzaje postrzegania świata i nikt nie ma prawa powiedzieć, że są złe, bo zostanie oskarżony o dyskryminację. Nie wierzę zatem w szczerość intencji międzynarodowych ruchów związanych z ideologią LGBT.
Mało tego, gdybym żył w Wielkiej Brytanii, podobnych gwarancji, jak dla osób LGBT, chciałbym dla zabezpieczenia wolności myśli, sumienia i wyznania oraz godności np.: katolików. Z jednej strony istnieją bowiem dokumenty zajmujące się problemem LGBT, faktycznie odnoszące się do pięknej idei praw człowieka. Z drugiej jednak coraz częściej widzę sytuacje, gdy pod płaszczykiem obrony praw człowieka zaczynamy te prawa naruszać.
— „Jeśli nie będziesz respektować naszych praw ograniczymy twoje”?
— Otóż to. Weźmy za przykład Belgię: procedowane jest tam obecnie prawo zakazujące wszelkiej krytyki postępowania aborcyjnego. Zatem z jednej strony, w imię ochrony tzw. praw reprodukcyjnych promujemy aborcję, będącą rzekomo jednym z praw człowieka. Z drugiej zaś, pod sercem matki jest przecież pacjent, mający prawo do świadczeń zdrowotnych. Aborcja zaś to jego uprawnienie śmiertelnie narusza.
— Chce pan powiedzieć, że w macicy należącej do kobiety, żyje, nie należący do niej, inny człowiek?
— Tak. Nazwałem go pacjentem, by nie usłyszeć od pani, że to tylko „płód” czy „zarodek”. Ale nawet moje, racjonalne podejście i tak w Belgii będzie ograniczane jako krytyka fundamentalnego prawa człowieka, jakim ma być prawo do aborcji.
Wracając zaś do kwestii LGBT: dziwi mnie, że problematyka ludzkiej seksualności, także tej trudnej do zdefiniowania, stała się prymatem i fundamentem w dyskusji o prawach człowieka. Z całym szacunkiem, ale nie jest to przecież najistotniejszy element tych praw.
— Brytyjska nowelizacja uwzględnia jednak także rasizm i ma przeciwdziałać seksizmowi.
— Oczywiście. Istnieją już jednak konwencje, umowy międzynarodowe a przede wszystkim krajowe prawo wewnętrzne mówiące o konieczności poszanowania ludzkiej godności. Wprowadzanie zaś nowych norm odnoszących się do orientacji seksualnej czy tożsamości płciowej jest, powtarzam, niepotrzebną dyktaturą.
Weźmy za przykład Polskę. Panuje tu ponoć wysoki poziom homofobii, a jednak prężnie działający polscy politycy otwarcie mówią o swojej orientacji zasiadając w ławach poselskich. Ba, reprezentują nasz kraj w Parlamencie Europejskim i śmiało kandydują na Urząd Prezydenta RP! Nie zauważyłem przy tym by w kampanii krytykowano ich mocniej niż na przykład katolików.
— Wspomniał pan, że problematyka ludzkiej seksualności wymykając się z intymności sypialni dominuje sferę publiczną. Dlaczego tak jest?
— Z punktu widzenia socjologii przyczyną jest po prostu niezwykła moc seksu. Seks i związana z nim antykoncepcja czy aborcja to przecież społeczny evergreen.
Już Zygmunt Freud zwracał uwagę na wielką siłę ludzkiego pragnienia doświadczania bliskości relacyjnej z drugim człowiekiem. Osoby homoseksualne pragną tej bliskości trochę inaczej, bo dotyczy to partnera tej samej płci. Podobnie jak inni, chcieliby jednak by było to legalne i społecznie przyjęte.
W obecnej kampanii prezydenckiej jeden z kandydatów uznał to za postulat, dla niego, oczywisty. O posiadaniu dziecka w związkach jednopłciowych mówił też, nie ukrywający się z homoseksualną orientacją, wiceprezydent Warszawy.
— I co pan na to?
— Czas pokaże. Póki co takiej zmiany nie było jeszcze nigdy w historii. Istniały oczywiście relacje homoseksualne a nawet, niestety akceptowane, relacje pedofilskie. Nie były one jednak dołączane do normy społecznej w postaci zawierania związków małżeńskich czy adopcji dzieci.
O ile nie mam wątpliwości, że to, co dzieje się w Wielkiej Brytanii nie ma nic wspólnego z pragnieniem osób LGBT, o tyle zdaję sobie sprawę, że część tych osób chce po prostu legalnie uprawiać seks albo rozwijać więzy uczuciowe. Słyszałem kiedyś piękne świadectwo człowieka czuwającego w szpitalu przy umierającym na raka partnerze, z którym żył od 20 lat.
— Musi pan zatem popierać małżeństwa homoseksualne…
— Mówię jedynie, że nie podważam takich uczuć i szanuję je. Problem z jednopłciowym małżeństwem nie tkwi przecież w uczuciach, ale w argumentach naukowych. Pedagogika i psychologia rozwojowa uczą, że do prawidłowego rozwoju psychoseksualnego dziecko potrzebuje osoby matki i ojca. Jest to model upragniony i wzorcowy. Taka koncepcja dominuje w nauce od XVII wieku i nie jest pomysłem katolickim.
Jasne, że zarówno w historii pełnej wojen jak i współcześnie, wiele dzieci było i jest doskonale wychowywanych przez samotnych rodziców. Dzieci te, wiedzą jednak, skąd pochodzą. Innymi słowy, mają świadomość istnienia osób obojga rodziców, choćby jedno z nich nie mogło już być fizycznie obecne w ich życiu. Pokazuje to m.in. amerykański program telewizyjny. „Generation Cryo”,wyemitowany przez stację MTV w 2013 r.
— Ma pan na myśli reality show pod polskim tytułem „Dzieci z banku spermy”. 17-letnia Breanna wychowana przez dwie matki w pewnym momencie wyrusza na poszukiwanie ojca i biologicznego rodzeństwa.
— O to chodzi. Z perspektywy biologicznej żaden człowiek nie może przecież mieć dwóch, matek. A Konwencja Praw Dziecka bardzo mocno stanowi o prawie dziecka do swojej tożsamości. Dziecko ma prawo znać swoich rodziców, a kiedy kończy 18 lat wszelkie dokumenty adopcyjne stają przed nim otworem.
— Tyle, że jeśli samotna kobieta może w Polsce adoptować dziecko, dlaczego nie wolno tego uczynić parze dwóch kobiet?
— Polskie prawodawstwo nie promuje samotnego macierzyństwa i takie osoby rzadko adoptują dzieci. W przypadku pary jednopłciowej nie wiemy jednak, czy taki związek może wejść w relację rodzicielską. Jako rodzice pełnimy przecież różne, odmienne role a dzieci uczą się, naśladując nas. Jak, mającemu dwóch ojców dziecku, zapewnić relację z matką? W procesie adopcji wszelkie procedury mają służyć dobru dziecka, nie interesowi adopcyjnych rodziców.
— Losy dzieci z „tęczowych rodzin” możemy obserwować w krajach zachodnich…
— Owszem. Trwają już zacięte dyskusje czy wychowankowie homoseksualnych par mają uszczerbki pedagogiczne czy też nie. Zwolennicy każdej stron dysponują argumentami a nawet, o dziwo, badaniami i statystykami, potwierdzającymi każde z obu ich rozbieżnych zdań. Tak czy inaczej, dzieci adoptowane przez pary gejów czy lesbijek, kochane przez nie czy nie, wciąż pozostają, niestety, królikami doświadczalnymi w swoistym „społecznym laboratorium” szybko zmieniającego się świata.
Proszę zwrócić uwagę, że polskie prawo rodzinne i orzecznictwo sądów rodzinnych przyjmuje za fundament zagwarantowanie dziecku emocjonalnego poczucia bezpieczeństwa. Także wzorców kobiecych i męskich, by mogło się do nich odnosić. A promowanie jednorodności, jest tylko eksperymentem na dzieciach. Jako pedagog nie mogę się zgodzić, by jakiekolwiek dziecko było uczestnikiem eksperymentu.Nawet wtedy, gdy jest szansa, że on się uda. Eksperymentowanie na dzieciach jest nieludzkie.
— Nie przekonuje pana, że ktoś cierpi nie mogąc mieć własnych dzieci?
— Odwoływanie się do ludzkich emocji to popularny argument. Akceptacja społeczna pojawia się bardzo często pod ich wpływem. Godzimy się na eutanazję bo ktoś błaga, na adopcję bo ktoś płacze, na aborcję, bo ktoś będzie płakał itd. Prawodawstwo nie może jednak kierować się emocjami. To zgubna droga.
— Dramat science fiction Drake’a Doremusa „Przebudzeni” z 2015 roku mocno pokazuje, jak w świecie cyborgów, zdolność odczuwania emocji właśnie, stanowi o naszym człowieczeństwie. Ale czy wprowadzenie małżeństw homoseksualnych musi wiązać się z prawem do adopcji dzieci?
— Obawiam się, że tak. Patrząc z perspektywy orzecznictwa polskiego Sądu Najwyższego, małżeństwo jest instytucją prawną predystynowaną szczególnie po to, by mieć dzieci. Małżeństwo jest unikalną umową zawieraną na przyszłość, a jej „częścią” są dzieci i ich dobro.
Z tego właśnie powodu np. wprowadza się bariery dla ludzi chorych psychicznie i upośledzonych umysłowo. Takie osoby nie mogą, niestety, zawrzeć małżeństwa bez zgody sądu.
Tym samym jednak, trudno wyobrazić sobie małżeństwo, które nie ma prawa starać się o dziecko. Byłoby to bowiem niespójne. Gdyby zatem homoseksualne małżeństwo czuło się dyskryminowane, bo w odróżnieniu od innych małżeństw, nie może adoptować dzieci, byłoby to uzasadnione.
— Wróćmy do etyki lekarskiej, od której zaczęliśmy naszą rozmowę. Jako członek zespołu przy Rzeczniku Praw Pacjenta zajmuje się pan postępowaniem z pacjentem w terminalnej fazie życia. Wspomniał pan o eutanazji bo ktoś błaga….
— Eutanazja jest dla mnie zabójstwem z litości. Pod wpływem współczucia pozbawiamy człowieka życia na jego żądanie czy prośbę. Patrząc na to jako bioetyk, zastanawiam się jednak, kto miałby to zrobić?
— W Holandii czy Belgii eutanazji może dokonać lekarz.
— Owszem, ale te kraje wyrugowały z etyki lekarskiej spojrzenie Hipokratesa i ustanowiły eutanazję jednym z praw człowieka. A nawet prawem pacjenta. Inaczej w Polsce tu wciąż obowiązuje, wspomniany już, Kodeks Etyki Lekarskiej, oparty na standardach stworzonych przez „ojca medycyny”. Zabrania on lekarzowi wykonywania eutanazji, bo jest to sprzeczne z kluczową zasadą walki o życie, jako najwyższe dobro. I jeśli lekarz, niczym w dramacie filmowym Barry’ego Levinsona „Jack, jakiego nie znacie” bierze czynny udział w uśmiercaniu człowieka, przestaje być lekarzem.
Mało kto wie przy tym, że sam Hipokrates był w swoich czasach postacią dość oryginalną. Nikt inny nie podzielał bowiem zdania, jakoby nie wolno było podać pacjentowi trucizny na jego żądanie. Z punktu widzenia bioetyki prawo pacjenta do samostanowienia nie uprawnia go do nakazania lekarzowi: „Zabij mnie!”, bo narusza to autonomię lekarza. Co więcej, by dokonać oceny etycznej czegoś, trzeba wziąć pod uwagę trzy kryteria: intencję, działanie i skutek. W przypadku eutanazji tylko intencja wydaje się w porządku, działanie jest zabijaniem, a skutek to śmierć.
— Przygotowując się do wywiadu rozmawiałam z grupą seniorów. Zgodnie twierdzili, że sama świadomość dostępności eutanazji dałaby im już teraz poczucie bezpieczeństwa i gwarancję godnej śmierci. „Stary człowiek najbardziej boi się umierania, bo ono może być już jutro, dziś a nawet za godzinę” – usłyszałam.
— Wiele zależy od tego, jak rozumiemy „godną śmierć”. Odwołam się do badań prof. Małgorzaty Krajnik, cenionego polskiego specjalisty medycyny paliatywnej. Wynika z nich, że pacjenci otoczeni troską i opieką ze strony bliskich osób w ogóle nie proszą o eutanazję. Sądzę, że przypadki „śmierci na życzenie” wśród seniorów w Holandii czy Belgii są przede wszystkim krzykiem: „Jesteśmy sami, nie mamy nikogo!”
Nie twierdzę przy tym, że jest coś złego w korzystaniu z domów spokojnej starości, gdy senior wymaga intensywnej, całodobowej opieki. Złem jest, że go tam odsyłamy i zapominamy o nim. Kolejnym zaś, ważnym krokiem w drodze do godnej śmierci jest kwestia zaprzestania daremnej terapii wiążącej się jedynie z cierpieniem. Tu wciąż widoczny jest konflikt. Z jednej strony Kodeks Etyki Lekarskiej zabrania uporczywej terapii, z drugiej jednak lekarz boi się zaprzestać kolejnej reanimacji czy intubacji, w obawie przed odpowiedzialnością karną za brak działań.
— Co z tym zrobić?
— Trzeba stworzyć kulturę szacunku dla śmierci. Mówiąc wielkimi słowami, trzeba nauczyć się szanować majestat śmierci. W praktyce zaś chodzi o stworzenie standardów działania, które pozwolą pacjentowi zrezygnować z dalszej terapii i otrzymać na tyle komfortową opiekę medyczną by zapewniła mu bezbolesne i godne odejście.
— Wiele krajów Unii Europejskiej małymi krokami zmierza raczej w kierunku popularyzacji eutanazji...
— Owszem, na przykład Federalny Sąd Konstytucyjny w Niemczech wyraził ostatnio pogląd, że zakaz prowadzenia komercyjnych firm pomagających w samobójstwie jest niezgodny z konstytucją. Każdy człowiek ma bowiem prawo do wolności a gdy zechce się zabić, może poprosić kogoś, by pomógł mu to zrobić.
Tyle, że akurat w Niemczech już w czasie II wojny światowej były przypadki eutanazji i wygaszania tzw. życia niegodnego życia. Obserwując zaś społeczeństwo Belgii i Holandii bierzemy udział w eksperymencie jakim obecnie jest eutanazja.
— Jakie są wnioski?
— Wyraźnie widać, że dopuszczenie eutanazji otworzyło pewną furtkę. Z czasem kryteria dostępności tej procedury bardzo się rozszerzyły. Nie dotyczy ona już wyłącznie trudnych sytuacji, gdy człowiek dotkliwie cierpi w terminalnym stadium raka. Zgodę na eutanazję otrzymują też „zmęczone życiem” młode osoby w depresji.
W Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu procedowany jest obecnie przypadek, w którym odmawiano eutanazji dopóty, dopóki pacjentka nie zasiliła finansowo fundacji prowadzonej przez lekarza decydującego o jej śmierci.
Inna pacjentka z kolei, wybudziła się podczas procedury i próbowała uciec. Została jednak przytrzymana przez rodzinę, a „zabieg” sfinalizowano.
— W 2019 sąd uniewinnił jednak oskarżoną lekarkę, bo przymusowo poddana eutanazji 74-latka, o której pan mówi, cierpiała na Alzhaimera.
— Tak było. Kolejną zaś sporną kwestią jest funkcjonowanie przenośnych komór eutanazyjnych i „lotnych grup eutanatycznych” przyjeżdżających na życzenie pacjenta. Trwa także walka o eutanazję dla uzależnionych od alkoholu więźniów, masowo poddaje się jej zaś chorych psychicznie.
Ponurą wisienką na torcie niech będzie holenderski postulat sprzed kilku lat. Proponowano wtedy wydawanie osobom po 70-tce tabletek uśmiercających by odciążyć system opieki zdrowotnej. Tym razem postulat nie przeszedł. Zważywszy jednak na starzenie się europejskich społeczeństw i rosnącą długość życia, wywieranie presji na starsze, nieproduktywne społecznie osoby by poddały się eutanazji może stać się faktem.
— Przed naszą rozmową przywołał pan głośną sprawę syna Barbary Jackiewicz. Mężczyzna od dekad jest w śpiączce bez najmniejszych szans na wybudzenie. Sztucznie utrzymywanie przy życiu katuje jego ciało i duszę matki. Matka marzy o zastrzyku, który pozwoliłby jej dziecku spokojnie zasnąć.
— W przypadku, gdy nie ma kontaktu z chorym nie można mówić o eutanazji. Tu jednak, znowu dochodzą do głosu emocje. Ksiądz Jan Kaczkowski uważał, że eutanazja jest realizacją pokusy człowieka, który nie chce patrzeć na cierpienie. Patrząc na ból matki, eutanazja wydaje się dobrym wyjściem, a siła współczucia dla niej jest niepojęta.
Zdarzały się przypadki, gdy lekarz uśmiercał pacjenta pod wpływem afektu, a sąd mimo, że uznawał przestępstwo, odstępował od wymierzenia kary. Z punktu widzenia prawa i bioetyki trzeba jednak oddzielić współczucie od wyrażenia głośnej zgody na pozbawienie życia człowieka przez inną osobę. Zawsze bowiem w podobnych sytuacjach, jak mawiał francuski biotechnolog prof. Jacques Testart będziemy tworzyć „kolejne kryteria normalności”.
Emocje związane z sytuacjami granicznymi w medycynie są zrozumiale i nie możemy ich arbitralnie bagatelizować . Nie mogą być jednak głównym doradca przy zmianie prawa, o czym już mówiłem.
— Wielu lekarzy popiera jednak legalizację eutanazji.
— Ja zaś, jak pani słyszy, jestem skażony wizją idealizmu. Proszę zrozumieć, że jeśli medycyna przestanie opierać się na ideałach, stanie się niczym więcej niż mechanika. Człowiek zaś będzie tylko zepsutą maszyną. Tyle, że, właśnie my jako naukowcy, dziennikarze, lekarze i całe aktywne społeczeństwo mamy narzędzia by pokazać kolejnym pokoleniom dobry model. Tymczasem porzucając ideały, wychowamy społeczeństwo egoistów, których nie będzie interesowała nasza przyszłość.
Ilustracja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz