Pod słońcem wysokim
„Siedzimy pod słońcem wysokim – i jeszcze – pod GPU” - śpiewali ludziska, którym wypadło znaleźć się w wielkiej rodzinie narodów sowieckich. Słońce wysokie akurat jest i byłaby piękna wiosna, ale co z tego, kiedy wszystko zostało podporządkowane zbrodniczemu koronawirusowi? Na szczęście GPU już, a może jeszcze nie ma, toteż ludzi poddanych kwarantannie nikt specjalnie nie pilnuje, chociaż za opuszczenie miejsca pobytu grożą surowe kary do 5 tysięcy złotych. Ale większość pozostałych też siedzi po domach, nasłuchując z niepokojem komunikatów niezależnych mediów głównego nurtu, informujących o postępach zbrodniczego koronawirusa. Rząd, wprowadzając stan zagrożenia epidemicznego, nakazał pozamykać nie tylko granice, ale restauracje, kluby i bary, a także teatry i kina. Do kościołów jeszcze wolno chodzić, ale lepiej nie, a poza tym na jednym nabożeństwie nie może być więcej, jak 50 osób – no i nie ma – bo większość skorzystała z dyspensy udzielonej przez biskupów i pozostała w domu, kontentując się transmisjami, których telewizje, zarówno rządowa, jak i te nierządne, swoim widzom nie żałowały. W przeciwnym razie pan Robert Biedroń, który chyba czuł się najbardziej zaniepokojony epidemicznymi następstwami pobożności, dostałby koronawirusa z samej irytacji i nie wiadomo, czy jako podejrzany, mógłby kontynuować stręczenie obywatelom własnej osoby na prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju. Inna sprawa, że nie bardzo jest komu się stręczyć, bo ulice Warszawy, podobnie zresztą jak innych miast, przypominają widoki z filmu „Ostatni brzeg” z 1959 roku, kiedy to ludzkość miała doszczętnie wyginąć z powodu choroby popromiennej, spowodowanej radiacją, jaka pojawiła się wskutek wojny atomowej na półkuli północnej. Ciekawa rzecz, że – jak twierdzi pan prof. Włodzimierz Gut z Państwowego Zakładu Higieny – na koronawirusa chorowaliśmy i wcześniej, jako na zwyczajną grypę i dopiero ostatnio został on „zauważony”. Kto go zauważył, dlaczego i na co w związku z tym liczy – tajemnica to wielka, toteż o ile w powietrzu koronawirusy latają jak chrabąszcze, to w internecie roi się od teorii spiskowych. Kto je tworzy i co z tego ma – też trudno powiedzieć, bo jak dotąd można wskazać na jednego beneficjenta zbrodniczego koronawirusa, który podobno jest specjalnie cięty na schorowanych starców. Zmniejszenie odsetka schorowanych starców niewątpliwie wychodzi naprzeciw oczekiwaniom systemów ubezpieczeń społecznych, które nie mogły już wytrzymać boleści związanych z wydatkami na ich utrzymanie i leczenie. Ale każdy kij ma dwa końce i jeśli nawet z tytułu zmniejszenia obciążenia budżetów kosztami utrzymania i leczenia schorowanych starców rządom by trochę ulżyło, to nie na długo, bo tylko patrzeć, jak się objawią – ba! już się objawiają! - ekonomiczne następstwa epidemii. Najbardziej i najszybciej odczuje je branża gastronomiczna i rozrywkowa, bo pozamykane są aż do odwołania nie tylko restauracje i bary, ale również – teatry i kina. Toteż pan Janusz Józefowicz zwrócił się do rodaków z dramatycznym apelem, by nie domagali się zwrotu pieniędzy za niewykorzystane bilety, bo w przeciwnym razie wielu aktorom głód zajrzy w oczy. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że nie będą mogli posilić się nawet na kredyt, jako że restauracje zamknięte są aż do odwołania. Tymczasem nie wiadomo, jak tu płacić pracownikom, kiedy nie ma dochodu. Na jeden miesiąc może by właścicielom starczyło, ale co potem? A przecież to nie jedyny skutek – i dodajmy – nie najważniejszy. Skutki epidemii odczuwają już przedsiębiorstwa produkcyjne, pozbawione komponentów, dotychczas importowanych z Chin, albo innych krajów, a niezależnie od tego spodziewane jest zmniejszenie popytu, po pierwsze, z powodu zmniejszenia dochodów pracowniczych, a po drugie – z przezorności, która objawia się w postaci odłożenia rozmaitych planowanych zakupów do czasu, aż sytuacja się wyklaruje. Coraz częściej podnoszą się tedy głosy o konieczności nowelizacji ustawy budżetowej w następstwie czego sławna „równowaga” stanie się tylko wspomnieniem.
Charakterystyczne jest również i to, że – podobnie jak w czasie apogeum kryzysu migracyjnego – niewidoczna stała się Unia Europejska. Jak pamiętamy, wtedy każdy kraj członkowski musiał z kryzysem radzić sobie sam, a jeśli sobie radził, to był niemiłosiernie chłostany przez unijnych biurokratów, którzy do ostatka pozostawali pod terrorem własnej propagandy, jednak nie wysuwali żadnych alternatywnych, sensownych propozycji. Pełniąca obowiązki ministra spraw zagranicznych UE, włoska komunistka Fryderyka Mogherini rozbeczała się – i do dzisiaj nie wiadomo, czy ze wzruszenia, czy z bezradności. Podobnie i teraz; decyzje o tym, jak reagować na epidemię, każdy kraj podejmował na własną rękę, a unijna biurokracja schowała się w mysie dziury. Dopiero bodajże po tygodniu, kiedy już prawie wszystkie państwa europejskie i Stany Zjednoczone, pozamykały swoje granice, „królowa” Unii Europejskiej, pani Urszula von der Leyen, zaapelowała, by nie blokować granic dla obrotu towarowego, czego, jako żywo, żadne europejskie państwo nie uczyniło. Widać, że unijna biurokracja mocna jest tylko w gębie, albo kiedy trzeba obsztorcować jakiś bantustan pod pretekstem walki o praworządność – ale wobec rzeczywistych problemów chowa dudy w miech. Innego zdania jest tylko „Książę-Małżonek”, czyli pan Radosław Sikorski, który uważa, że wszystko jest gites tenteges. Jednak jego opinie nie mają większego znaczenia, toteż niech mu będzie na zdrowie tym bardziej, że nie podlizuje się Unii za darmo, bo jako europoseł pobiera za to wynagrodzenie z pieniędzy wydzieranych obywatelom pod pretekstem przychylania im nieba.
Przy okazji mogliśmy popatrzeć sobie na walkę konkurencyjną między religiami; z jednej strony chrześcijaństwo, przez nadających Unii ton komunistów i socjalistów, systematycznie wypierane z przestrzeni publicznej, a z drugiej – obrzędy demokratyczne. Żydokomuna i sodomici, jeden przez drugiego, wyrażali najwyższe zaniepokojenie nabożeństwami, a zwłaszcza tradycyjnym udzielaniem Komunii św. - że „niepotrzebne” i że „kto to widział” - a tymczasem we Francji, jak gdyby nigdy nic, odbyły się wybory komunalne z może mniejszym niż zwykle udziałem obywateli, ale nawet według wyrywkowych szacunków, musiało być ich znacznie więcej, niż pięćdziesięciu, dopuszczonych do udziału w nabożeństwach. I chociaż podnoszą się nieśmiałe głosy, żeby może przełożyć zaplanowane na 10 maja wybory prezydenckie, to pan premier Morawiecki jak dotąd nie chce o tym słyszeć. Ciekawe, czy zostanie ogłoszone, że z okazji tych wyborów zbrodniczy koronawirus zawiesi swoją złowrogą aktywność, czy też wymyślony zostanie jakiś inny wykręt, co zresztą nie jest istotne, bo widać, że obrządki demokratyczne nie dopuszczają żadnych wyjątków, ani najmniejszych ustępstw.
Aktywizm i fatalizm
Epidemia zbrodniczego koronawirusa zatacza coraz szersze kręgi i powoduje kłopotliwe następstwa bez względu na osoby. Coraz więcej ludzi jest zaniepokojonych tym, co przyniesie im przyszłość, można powiedzieć, że zastanawiają się nad tym całe „masy”. A jak już mowa o „masach”, to nie możemy zapominać o ich roli. „Masy” służą do tego, by partia utrzymywała z nimi „więź”. Pamiętamy z czasów pierwszej komuny, co się działo, gdy „partia” traciła „więż” z „masami”. Za każdym razem owocowało to jakimś „polskim miesiącem”. Jak nie „październikiem” („a może sławny wspominać Październik, gdy nas skolował chytry stary piernik…”), to „marcem”, jak nie „marcem”, to „grudniem”, jak nie „grudniem”, to „czerwcem”, jak nie „czercem”, to „sierpniem” – aż skoczyło się na 13 grudnia 1981 roku, kiedy to więź „partii” z „masami” została raz na zawsze przywrócona. Nie na długo wprawdzie, bo potem Sowieciarze dogadali się z Amerykanami co do nowego porządku politycznego w Europie, który zastąpiłby porządek jałtański. To z kolei wymagało, by „partia” się podzieliła, bo w nowym porządku konieczny był pluralismus, toteż i „masy” musiały się podzielić na „Jasnogród” i „Ciemnogród”, które urządzają między sobą walki kogutów i rozmaite igrzyska.
Wspominam o tym wszystkim dlatego, że jednym z pierwszych męczenników epidemii zbrodniczego koronawirusa został Kukuniek. Poskarżył się, że nie ma z czego żyć, ponieważ poodwoływano mu zagraniczne „wykłady”, a emeryturę ma głodową – tylko 6 tysięcy złotych. To rzeczywiście niewiele, bo pamiętamy, jak pani Elżbieta Bieńkowska w podsłuchanej rozmowie z panem Pawłem Wojtunikiem, podówczas szefem Centralnego Biura Antykorupcyjnego powiedziała, że „tylko idiota” pracuje za 6 tysięcy złotych miesięcznie. Ciekawe, czym kierował się Zakład Ubezpieczeń Społecznych, przyznając Kukuńkowi emeryturę w tej właśnie wysokości – ale mniejsza o to, bo ciekawsze są inne wynurzenia, jakie przedstawił były prezydent naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju. Otóż 6 tysięcy złotych emetutury to mało, ponieważ pani Danuta miesięcznie wydaje nie 6, tylko 7 tysięcy zlotych. Nie ma w tym nic osobliwego, bo pani Danuta postępuje tak, jak wszystkie dotychczasowe rządy, które miały deficyt budżetowy. Toteż nie to jest najbardziej osobliwe w wyznaniach Kukuńka, tylko uwaga, że „za friko”, to on pracował przed 1989 rokiem. Ale wtedy – jak pamiętamy – sytuację ratował totolotek, w którego Kukuniek wygrywał zawsze, jak była potrzeba i tyle, ile akurat było trzeba. Rzuca to pewne światło na mechanizm rządzący grami liczbowymi w Polsce, bo skoro coś takiego możliwe było przed rokiem 1989, kiedy to komputery nie były jeszcze w powszechnym użyciu, to cóż dopiero teraz, kiedy nie tylko żyjemy w epoce totalnej inwigilacji, w związku z czym RAZWIEDUPR dokładnie wie, ile kto zarabia, ile wydaje, skąd pokrywa różnicę i w ogóle – gdzie chowa szmalie z – ale dzięki komputerom można chyba ustawić maszynę losującą tak, żeby wygrywał ten, co właśnie ma wygrać i tyle, ile akurat mu potrzeba. Ciekawe, czy Kukuniek teraz też grywa w totolotka, czy też porzucił ten obyczaj na rzecz „wykładów” – bo skoro na skutek epidemii zbrodniczego koronawirusa „wykłady” mu poodwoływano, to być może trzeba będzie się z totolotkiem przeprosić? Tysiąc złotych miesięcznie to nie tak znowu wiele, zwłaszcza dla totolotka, w którym „kulminacje” idą przecież w miliony.
Skoro nawet prości obywatele, tak czy owak, muszą jakoś stawiać czoła deficytowi budżetowemu, to cóż dopiero rząd naszego nieszczęśliwego kraju. Ledwo tylko dzięki rozmaitym operacjom księgowym udało mu się osiągnąć równowagę budżetową, to już chyba trzeba będzie się z nią pożegnać, bo gwoli złagodzenia ekonomicznych następstw epidemii zbrodniczego koronawirusa pan premier Morawiecki właśnie proklamował sławną „tarczę antykryzysową” w wysokości 212 miliardów złotych. Jest to prawie połowa rocznego budżetu naszego państwa (435 mld), a skoro był on – jak wiemy – „zrównoważony”, to nieomylny to znak, że rząd nie ma już żadnych rezerw finansowych. Z czego zatem sfinansuje tę sławną „tarczę antykryzysową”?
Ano, z tego samego źródła, z którego i on i jego poprzednicy, finansowali deficyt budżetowy. W sytuacji deficytu bowiem rząd ma trzy możliwości: albo podnieść podatki – ale tu litościwa natura wbudowała barierę w postaci tzw. „efektu Laffera”, zgodnie z którym podnoszenie podatków powoduje spadek dochodów budżetowych , a nasz nieszczęśliwy kraju już dawno doszedł do granicy bezpieczeństwa, albo coś sprzedać – ale już niewiele tego zostało, a na to, co zostało ostrzą sobie zęby Żydowie, którym rząd „dobrej zmiany” coś tam musi zostawić, no i wreszcie – brakujące pieniądze pożyczyć. A od kogo? A od tego, co zawsze, czyli – od lichwiarskiej międzynarodówki. I wygląda na to, że rząd będzie musiał na tę „tarczę” pożyczyć pieniądze u lichwiarzy.
Epidemia zbrodniczego koronawirusa pobudziła większość rządów do niesłychanego aktywizmu, którego koszty na razie nie są możliwe do oszacowania, ale z pewnością będą one większe, niż straty spowodowane śmiercią części obywateli – ponieważ statystycznie rzecz biorąc, poziom śmiertelności z powodu zbrodniczego koronawirusa jest znacznie mniejszy od spowodowanego, na przykład, chorobami serca. Ale przy chorobach serca taki aktywizm byłby niezrozumiały, natomiast przy zbrodniczym koronawirusie już zrozumiały jest, bo nikt dokładnie nie wie, jakie posuniecia są konieczne, a przede wszystkim – skuteczne, a jakie nie. Na razie zarysowały się dwie szkoły; kontynentalna i brytyjska. Szkoła kontynentalna stawia na aktywizm, podczas gdy szkoła brytyjska – na fatalizm. Aktywizm nakazuje walczyć ze zbrodniczym koronawirusem do upadłego, podczas gdy fatalizm – raczej nie. Kto ma umrzeć, to umrze, ale reszta się uodporni, zgodnie z popularną w Hitlerjugend zasadą, że „co cię nie zabije, to cię wzmocni”. Trudno w tej chwili ocenić skuteczność każdej z tych strategii, ale wygląda na to, że fatalizm jest tańszy.
Ponieważ Unia Europejska, to znaczy – wszystkie wchodzące w jej skład bantustany postawiły na aktywizm, a wszystkie też już przedtem miały bardzo duże długi publiczne, to nietrudno się domyślić, że po wygaśnięciu epidemii te długi będą jeszcze większe. O tym, żeby w warunkach nieuchronnego kryzysu je spłacić – nie ma mowy, zatem nieuchronnie wzrosnąć muszą koszty obsługi tego długu. Oznacza to, że obywatele państw europejskich zostaną w jeszcze większym stopniu niż dotychczas zmuszeni do pracy na rzecz lichwiarzy, który poza tym zyskają bardzi duże możliwości naciskania na rządy, uzależniając wysokość obciążeń od spełnienia jakichś warunków.
Jakie to mogą być warunki? To zależy od tego kto będzie pożyczał. W tej chwili mamy trzy możliwości: finansjera żydowska, bankierzy arabscy i finansiści chińscy. Czego mogą chcieć ci pierwsi – mniej więcej wiadomo, bo zajmowali się lichwą od starożytności. Czego mogą chcieć ci drudzy? Na przykład otwarcia granic Europy dla muzułmańskich imigrantów, nad którymi rządy państw islamskich otworzą polityczny parasol ochronny. Czego mogą od nas chcieć finansiści chińscy? Ana przykład tego, by Europa odeszła od dolara, jako światowej waluty transakcyjnej na rzecz chińskiego juana opartego na standardzie złota. Jak widać, epidemia zbrodniczego koronawirusa może doprowadzić do bardzo daleko idących następstw, zwłaszcza w państwach, które zdecydowały się na aktywizm.
Dopóki mentalność u nas się nie zmieni - inni będą to wykorzystywali!
Red. Stanisław Michalkiewicz o braku umiejętności współpracy Polaków. Fragmenty dyskusji z publicznością spotkania „Polska po wyborach, przed wyborami” w Bychawie 08.03.2020 r.
Złoto toczy się w krąg, z rąk do rąk, z rąk do rąk, a rączki niemyte
Stanisław Michalkiewicz odpowiada na kolejne pytania widzów swojego kanału. Wypowiada się na temat pomysłu wycofania gotówki z obiegu i przejścia na płatności elektroniczne. W tym kontekście mówi o ministrze finansów, Tadeuszu Kościńskim. Mówi także o ośrodkach na świecie, które pretendują do stworzenia rządu światowej.
© Stanisław Michalkiewicz
19-22 marca 2020
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
19-22 marca 2020
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja © Stanisław Michalkiewicz / za: www.youtube.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz