OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

60 lat temu zginął Albert Camus

Gdy otrzymał Nagrodę Nobla, jego rodacy dalecy byli od zachwytów. 4 stycznia mija 60. rocznica śmierci Alberta Camusa.

Dlaczego prozaik o zdecydowanie lewicowych poglądach, oparł się przemożnemu wpływowi, jaki stalinizm wywierał na francuską lewicę nie tylko w latach 50. XX wieku? Być może zaważyły na tym również jego skomplikowane rodzinne korzenie.

Inaczej niż w przypadku pochodzącego z mieszczańskiej rodziny, Jeana-Paula Sartre’a, Albert Camus znał ubóstwo jako smak rodzinnego domu. Poza tym poznał coś więcej niż tylko paryskie salony. Nie zatracił się w mentalnej i intelektualnej dyktaturze, którą nad Sekwaną narzucili sowieccy poputczicy, traktujący marksizm jako uniwersalny klucz, otwierający każde drzwi, które zna ludzkość i człowiek.

„Był obcym w Paryżu” – napisał o nim brytyjski historyk Tony Judt na kartach „Zapomnianego XX wieku”. Już po otrzymaniu literackiego Nobla w 1957 roku Camus stwierdził: „Stanowczo sprzeciwiam się, żeby uważano mnie za przewodnika klasy robotniczej. Naprawdę zbyt łatwo jest zza biurka decydować, co powinien robić człowiek pracujący”.

Po matce miał hiszpańskie, po ojcu francuskie korzenie. Urodził się w Mondovi (dziś Déan), we francuskiej Algierii. Jego rodzice byli niepiśmienni.

Ojciec, Lucien, robotnik w winnicy, woźnica, zginął na początku I wojny światowej w walkach z Niemcami nad Marną. Albert miał wówczas osiem miesięcy.

Matka, Catherine, przeżyła to ciężko, doznała szoku, zachorowała na zapalenie opon mózgowych. Częściowo ogłuchła, czytała z warg, nie była zdolna opiekować się potomstwem. Jej dzieciom, jako sierotom wojennym, przysługiwała bezpłatna opieka lekarska, niewielki zasiłek raz w roku na zakup pary butów, podręczników i szkolnego mundurka.

Nieufny wobec marksizmu, członek partii komunistycznej


Francuski Algier, lata 30. XX wieku. Nędza, konflikty społeczne i narodowościowe są blisko, Józef Stalin – daleko. A przynajmniej tak się wydaje. W 1934 roku moskiewski Instytut Marksa, Engelsa i Lenina przygotował wytyczne dla partii komunistycznych działających w Algierii, Tunezji, Maroku. Sugerował tworzenie ugrupowań suwerennych wobec Francuskiej Partii Komunistycznej.

Chory na gruźlicę Camus jest po stronie lewicy. Choć nie bezwarunkowo. Nie ufa marksizmowi, niepokoją go logiczne konsekwencje walki klas, którą odrzuca, doktrynę historycznego materializmu uważa za zbyt schematyczną. Do tego jest z przekonania pacyfistą. Pociąga go co innego, możliwość wprowadzenia realnych społecznych zmian.

W liście do Jeana Greniera pisze, motywując swoje pragnienie dołączenia do partii komunistycznej: „Tak żarliwie pragnę pomóc w zmniejszeniu sumy niedoli i goryczy, które zatruwają rodzaj ludzki”. Czy przed oczyma miał swojego wuja, Etienne, który musiał się kaleczyć, by zyskać kilka dni wolnych od pracy?

Ale tak daleko od Rosji Sowieckiej pewne mity i tak wydają się Camusowi piękne. Bliski mu jest leninizm jako dobra droga, z której zeszło młode sowieckie państwo, zachwyca się propagandowym kinem radzieckim, pokazującym rzekome braterstwo między robotnikami-komunistami. Nakłania aktorkę Marguerite Dobrenn, by w trakcie przedstawienia „Czasów pogardy” na podstawie powieści André Malraux, przebrana w strój rosyjskiej chłopki, w chuście na głowie wykrzyczała jedno zdanie... jako Nadieżda Krupska. Brzmi ono prosto: „Włodzimierz Ilicz bardzo kochał ludzi”.

W takie Sowiety chce wierzyć „człowiek śródziemnomorski”, jak sam siebie opisuje Camus. Nie wie jeszcze, że pod tamtym niebem, w kazamatach śmiertelnego zimna i głodu, drzemią potęgi, w których nie ma nic przyjaznego jego wrażliwości i zmysłowości południowca, jego postantycznej i pochrześcijańskiej umysłowości.

Pracę dyplomową Camus poświęca relacjom między św. Augustynem a Plotynem. Nosi ona prosty tytuł: „Metafizyka chrześcijańska a neoplatonizm”. Jest ateistą, ale interesuje go gnoza epoki hellenistycznej. O chrześcijaństwie pisze: „Przez długie lata było ono jedyną wspólną nadzieją i jedynym skutecznym puklerzem chroniącym świat Zachodu od nieszczęść, jakie nań spadały”.

Nie było to dla niego czysto akademickie zagadnienie. Raczej głębsza rozterka nowoczesnego człowieka, który jeszcze miał poczucie znaczenia wiary eschatologicznej, ale już przedkładał nad nią racjonalizm i scjentyzm. W swoim „Notatniku” pytał: „Czy wierzący przejmuje się sprzecznościami Ewangelii i nadużyciami Kościoła? Czy wiara to założenie, że istniała Arka Noego? Czy to obrona inkwizycji, czy też trybunału, który skazał na śmierć Galileusza?”.

W 1935 r. Camus wstąpił do Algierskiej Partii Komunistycznej. „ZSRR dla swoich naiwnych zwolenników propaguje idee wolności człowieka” – pisze biograf myśliciela, Olivier Todd. I dodaje: „ Camus widzi, jak jego matka, która nie umie czytać, liczy każdy grosz. Widzi, w jakich warunkach wegetują robotnicy z Belcourt; wie też, jak wielka nędza panuje wśród Arabów. (…) Wierzący i niewierzący lewicowcy uważają, że pokój społeczny to ratunek dla ubogich warstw ludności. Jest to dla Camusa teza do zaakceptowania”.

Francuz i Algierczyk w jednym


W tamtym momencie, zgodnie z wytycznymi Moskwy, wynikającymi z bieżącej rozgrywki geopolitycznej, francuscy komuniści kładą większy nacisk na antyfaszyzm, mniej mówią o antykolonializmie. To pokłosie podpisania układu francusko-radzieckiego i spotkania francuskiego szefa MSZ ze Stalinem w Moskwie.

Camus czuł się i Francuzem, i Algierczykiem. Równocześnie, co nie było wówczas oczywiste dla francuskich i algierskich komunistów, rozumie racje miejscowej arabskiej elity i robotników. Słyszy zarzut odejścia od linii partii. Odmawia zmiany poglądów. Zbierają się nad nim ciemne chmury.

Ale pretekstem do wykluczenia z partii nie są lokalne niuanse. Komuniści grają wedle moskiewskich reguł. Camus zostaje zatem oskarżony o trockizm. Szybko kończy się jego partyjna przygoda.

Jest jeszcze jedna rzecz, poważne ostrzeżenie. W 1936 i 1937 roku we Francji ukazały się niemal jedna po drugiej dwie książki wpływowego pisarza André Gide'a, „Powrót z ZSRR” i jeszcze ostrzejsze w antysowieckiej wymowie „Poprawki do mojego »Powrót z ZSRR«”.

Choć podczas swojej wizyty w Sowietach autor nie zajrzał zbyt głęboko pod podszewkę systemu, przeraziło go to, co zobaczył: „Wątpię, by w jakimkolwiek innym kraju, nawet w hitlerowskich Niemczech, ludzie byli bardziej ograniczani, upokarzani, sterroryzowani, zniewoleni”. Camus chciał dyskutować w gronie towarzyszy o książkach Gide'a, ale komunistów to nie interesowało. „Jeszcze nie czas” – mówili.

Początek września 1939 roku. Z perspektywy Algierii wojna jest naprawdę dziwna. Tamtejsza prasa donosi o francuskich sukcesach na wojnie: „tylko jednego dnia zestrzelono trzydzieści niemieckich samolotów”.

Wejście Sowietów na terytorium Polski budzi konsternację nawet wśród części komunistów. Camus, parający się wówczas dziennikarstwem, pisze w redakcyjnym wstępie do republikańskiej gazety: „Być może jeszcze nigdy lewicowi działacze nie mieli tylu powodów do rozpaczy. (…) Ileż nadziei i wiary pogrzebała ta wojna”. W innym artykule stwierdza: „obecnie wszystko zdaje się wskazywać, iż Związek Radziecki zajął miejsce w szeregu państw imperialistycznym”.

Zdałoby się, banalne stwierdzenie. Ale Camus pisze językiem zrozumiałym dla czytelnika, operującego prostym zestawem dogmatycznych skojarzeń: imperializm – zły, komunizm – dobry. Nie szczędzi odbiorcom i takich fraz: „Dzisiejszy Związek Radziecki zalicza się do państw łupieżczych”. I dodaje: wierność socjalizmowi nie jest wiernością sekcie i jej katechizmowi. A zatem – bluźni. Ale nie znaczy jeszcze zbyt wiele, nie drukuje tego w paryskiej prasie. Jego artykuły w „Le Soir républicain” nikną w zgiełku wojny, jak to bywa z publicystyką prowincjusza.

Marzec 1940 roku. Albert Camus melduje się w paryskim skromnym hotelu, zamieszkałym – jak czytamy w książce Todda – „przez sutenerów i pseudoartystów”. Komentuje to krótko: „nie ma nic bardziej mieszczańskiego niż rodzinka sutenerów”. Szuka pracy.

Trafia do „Paris-Soir”, gazety należącej do Jeana Prouvosta, ministra informacji we francuskim rządzie. Historia tego tytułu wiele mówi o atmosferze końca III Republiki... i okupacji nad Sekwaną. Gdy Niemcy uderzają, „Paris-Soir” informuje czytelników o cudownej tajnej broni francuskiej, nad którą trwają wytężone prace. Nie szczędzi też dobrych wieści z frontu: Niemcy tracą sto samolotów dziennie. I tego mało: Niemcy stracili 60 proc. sztukasów! – donosi „Paris-Soir” pod koniec maja 1940.

Zwycięstwo rzeczywiście nadchodzi. Tyle że kto inny święci triumf na Polach Elizejskich. Prouvost zostaje wysokim urzędnikiem w Urzędzie Propagandy w rządzie marszałka Phillipe’a Pétaina.

„Paris-Soir” wciąż się ukazuje. I nadal interesuje się liczbą celnie trafionych maszyn bojowych: „W tym tygodniu zestrzelono 441 angielskich oraz 121 niemieckich samolotów”. Podnosi także kwestię żydowską: „Żyło pośród nas wielu uczciwych ludzi przybyłych do naszego kraju. Ale jeszcze więcej było takich, którzy siali niezgodę i niepokój. Ludzie ci nie żyli dla nas. Oni żyli na nasz koszt. Musimy ich wyeliminować”. W sierpniu 1940 roku w Paryżu otwarta zostaje wystawa „Żydzi i Francja”, a Charles de Gaulle zaocznym wyrokiem zostaje skazany na śmierć.

Camus ma dość. Rażą go antyangielskie nastroje, wzmacniane przez propagandę rządu Vichy. W jednym z listów pisze: „Straciliśmy ojczyznę”. Nie chce już być dziennikarzem. Zaczyna tułaczkę przez rozbitą wojną Francję. Zaczyna pisać.

Dwa lata później ma już wydane w prestiżowym wydawnictwie Gallimard dwie książki: „Obcego” i „Mit Syzyfa”. Zauważa go Jean-Paul Sartre i poświęca jego twórczości obszerną, pochlebną recenzję „Wyjaśnienie »Obcego«”.

A przecież są sobie odlegli: W Paryżu Sartre czyta dzieła Georga Wilhelma Friedricha Hegla, Edmunda Husserla i Martina Heideggera, natomiast w Le Panelier Camus sięga po pisma Platona i Barucha Spinozy oraz Biblię. Ale „Wyjaśnienie...” to pierwszy krok ku ich przyjaźni, która także zwieńczona zostanie drukiem.

Zerwanie z komunistami


Camus i Sartre spotykają się w Paryżu w 1943 roku. Jest jeszcze Simone de Beauvoir, zazdrosna o przyjaźń tego drugiego. „Osobisty związek z paczką Sartre'a, bardziej może niż to, co mówił i pisał, przyczynił się do ustawienia go w opinii publicznej i w prasie jako egzystencjalisty, czego nie chciał i nie lubił” – twierdzi biograf Camusa, Herbert R. Lottman.

„Obaj mężczyźni dyskutują częściej o kobietach niż o filozofii. Sartre'owi podoba się u Alberta ironiczna postawa wobec świata, jego dążenie do szczęścia i kontrast między purytańskim wręcz stylem jego utworów a sprośnymi nierzadko żartami w życiu codziennym. Camusowi – jak się wydaje – pochlebia to, że Sartre'owski klan zdradza zainteresowanie jego osobą, co nie przeszkadza mu zachowywać stosownego dystansu” - dodaje z kolei Olivier Todd.

W 1945 roku Camus nie jest już mało znanym dziennikarzem. Ma swoją własną redakcję, założone podczas wojny (związane wówczas z ruchem oporu) lewicowe pismo „Combat” i funkcję lektora, czyli recenzenta w Gallimardzie, który radził sobie dobrze nawet pod niemiecką okupacją. Ma też za sobą działalność w ruchu oporu.

Francuska Partia Komunistyczna nie patrzy na „Combat” przychylnym okiem. Także dlatego, że Camus w styczniu 1945 roku zerwał wprost wszelkie więzi z tą potężną formacją. Nie jest to dobry moment: nawet jeśli w początkach wojny część komunistów gorzko rozczarowała się zachowaniem ZSRR, większość zdążyła już o tym zapomnieć. I żąda jednomyślności.

André Gide przestrzega przed sowietyzacją myślenia francuskiej elity: „Sądzę, że rychło uzna się zasadność niektórych moich oskarżeń, zwłaszcza dotyczących tłumienia wolności przekonań. (…) Politykę tę zaczyna się na wzór ZSRR stosować również we Francji. Wszelka niekonformistyczna idea staje się podejrzana i z miejsca jest potępiana”.

Camus i Sartre spierają się o komunizm. Pierwszy wciąż włącza w to sprawy wiary, czego nie rozumie drugi. Camus pracuje nad „Dżumą”. Todd cytuje jego słowa: „Sens mojego dzieła: tylu ludzi jest pozbawionych łaski. Jak żyć bez łaski? Trzeba na to przystać i uczynić, czego nie uczynił chrystianizm: zająć się potępionymi”.

Gdy powieść ujrzała światło dzienne, życzliwiej przyjęli ją katolicy, niźli zagorzali marksiści. „Drwi z cierpień niewinnych” – te słowa z księgi Hioba, powiedziane o Bogu, zrodziły po Oświeceniu niejedną teodyceę. Camus pyta jak wierzyć, skoro niewinne dzieci cierpią i umierają od wszelkich dżum tego świata.

W laicyzującej się wciąż bardziej Francji nawet katolikom coraz trudniej było odpowiedzieć na to pytanie. Czas pokazał, że zeświecczony heroizm bohaterów „Dżumy” nie stał się cywilizacyjnym wzorcem XX wieku.

Dla Camusa odpowiedzią na skandal zła z całą pewnością nie był stalinizm ani marksizm. Sartre, przeciwnie, chce zmyć z siebie brzemię mieszczańskiego pochodzenia i tym gorliwiej wierzy w Stalina, Związek Radziecki, komunizm. Wszędzie węszy faszyzm, jego gorliwość bierze się z tego, że nie wykazał się w walce z okupantem.

Powoli krystalizuje się opór autora „Obcego” wobec tego typu radykalizmu, czego wyrazem są słowa: „Wprawdzie są ludzie syci, co mienią się demokratami, żyją oni jednak w abstrakcji, cokolwiek by o tym myśleli, czyli z dala od problemów człowieka”. Sartre zarzuci mu dekadę później, że sam stał się przecież burżujem.

Nadchodzi wyzwolenie Paryża. Papier jest materiałem niewiele mniej cennym niż chleb. To, ile kto dostaje papieru drukarskiego, pokazuje możliwości i wpływy.

Komunistyczne „L'Humanité” ma zgodę na trzystutysięczny nakład, „Combat” Camusa – na 180 000 tysięcy, podobnie jak „Libération”. Nie tylko komuniści mówią wówczas we Francji o ZSRR jako „wielkiej demokracji”, na równi z USA i Wielką Brytanią.

„Dla szerokiej rzeszy czytelników lewicowych antykomunizm równoznaczny jest z polityką antysowiecką” – zauważa Todd. Redaktor naczelny „Combat” stwierdzał bez ogródek, że nie przekonują go powszechne wówczas argumenty w stylu: „nie powinniście mówić o czystkach w środowisku rosyjskich artystów, ponieważ przyniosłoby to tylko korzyść reakcji”.

A rodzi trudności nawet dla świetnie już rozpoznawalnego Camusa. Próbuje tłumaczyć, że wrogiem nie jest dla niego ani kapitalizm, ani socjalizm, lecz „liberalizm, imperializm i marksizm”. W krajach umiarkowanej socjaldemokracji, bliżej sąsiadujących z Rosją, zimniejszych niż Francja, byłby to czytelny pogląd. Nad Sekwaną budzi zgorszenie lewicowych salonów i robotników wiernych komunistycznej partii. „Combat” ostatecznie trafia w obce ręce i Camus odchodzi z własnego pisma.

Pojawia się pomysł francuskiej „trzeciej drogi”, lewicowej siły politycznej niezależnej zarówno od sowieckiego komunizmu, jak i zachodnich burżuazyjnych demokracji. Tak powstaje w 1948 roku Zgromadzenie Demokratyczno-Rewolucyjne. I zaraz umiera: lewicowe elity całym sercem są za Moskwą.

Rok później Maurice Thorez, sekretarz generalny Francuskiej Partii Komunistycznej, oznajmia na forum Komitetu Centralnego w Paryżu, że jakiekolwiek uczestnictwo francuskich komunistów w wojnie przeciw Związkowi Sowieckiemu jest wykluczone.

Nic nie dawały nawet spektakularne odejścia od komunizmu, takie jak Arthura Koestlera, przez lata piewcy budowy nowego ustroju i komunistycznego państwa nawet za cenę Wielkiego Głodu na Ukrainie. Po wojnie Camus poznał go już jako autora antysowieckiej „Ciemności w południe”. Trwały przymiarki do udziału Camusa w projekcie książkowym Koestlera „The God that failed”, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Niemniej zgadzał się z jego słowami: „jako pisarze dopuścimy się zdrady wobec historii, jeśli nie potępimy tego, co należało potępić. Zmowa milczenia oznacza, że piętnować nas będą przyszłe pokolenia pisarzy”.

Rozmawiali o tym wszystkim, pijąc i kłócąc się w paryskich knajpach, flirtując z żonami i partnerkami siedzących obok kolegów, rzucając w siebie kieliszkami i szamocząc się na ulicach. Po jednej z takich imprez Sartre zerwał znajomość z Koestlerem.

Sprzymierzeńcy z niestalinowskiej lewicy


Dla Camusa staje się coraz bardziej oczywiste, że lewicowe salony Paryża i elita Francuskiej Partii Komunistycznej po mistrzowsku koncesjonują informacje, które docierają w dół partyjnych tudzież robotniczych struktur. Prawdy hermetyczne, dotyczące Związku Radzieckiego, dostępne są nielicznym, można o nich oczywiście dyskutować w salonach i w kawiarniach. Ale szeregowi partyjni agitatorzy wiedzą zdecydowanie mniej, a jeszcze mniej mówią francuskim robotnikom.

Sam Camus dopiero po II wojnie światowej zrozumiał, że padł ofiarą podobnego zjawiska – tyle że w przypadku leninizmu. Stało się to pod wpływem Alfreda Rosmera (Alfreda Griota), wykonawcy testamentu Lwa Trockiego, który pokazał mu Włodzimierza Lenina jako politycznego manipulanta, a leninowską Rosję jako zalążek totalitarnego państwa.

Dopiero opublikowany w 1951 roku esej „Człowiek zbuntowany” położył kres przyjaźni między Camusem a Sartre’em, który kształtował opinię lewicowych salonów dzięki własnej gazecie – „Les Temps modernes”. Dobrze rzecz oddaje Tony Judt, stwierdzając, iż pisarz „proponował ważne uwagi o niebezpieczeństwach niesionych przez liryczne iluzje rewolucyjne. Lecz to samo powiedział, ściągając na siebie znacznie donioślejsze skutki, Raymond Aron w »Opium intelektualistów«, podczas gdy naiwne, świadczące niemal o filozoficznym samouctwie spekulacje Camusa naraziły go na okrutną, bolesną ripostę Sartre'a, która poważnie naraziła jego wiarygodność wśród prawomyślnej intelektualnej lewicy i trwale podkopała jego publiczną pewność siebie”.

Znakomity jako pisarz, bardziej aforysta niźli głęboki filozof, Camus, najbardziej naraził się Sartre'owi jako ten, który ośmielił się jednoznacznie odrzucić myślenie o historii pod dyktando stalinizmu, wówczas traktowanego powszechnie jako pełnoprawną interpretację marksizmu. Nieco patetycznie pisał Herbert T. Lottman: „Camus uważał, że jego naturalni sprzymierzeńcy (…) to mężczyźni i kobiety z niestalinowskiej lewicy – anarchiści, rewolucyjni syndykaliści, młodzi ludzie uchylający się ze względów światopoglądowych od służby wojskowej. (…) Książka jest kluczem do zagadkowego Camusa z lat pięćdziesiątych, który szedł własną samotną drogą, posłuszny własnemu sumieniu i własnemu poczuciu sprawiedliwości”.

Ale Sartre’a nie zabolały jedynie tezy eseju. Uraziły go zapisane już nieco później słowa Camusa o krytykach, którzy weteranom ruchu oporu, ryzykującym życie w czasach II wojny światowej, bez przerwy udzielają lekcji skuteczności, choć sami „w kierunku historii ustawiali jedynie fotele”.

Zdaniem Todda, Camus nawiązywał do zdarzenia z 1944 roku, „kiedy to Sartre, dokonując symbolicznego przejęcia opuszczonego przez Niemców gmachu Comédie Française, usnął na parterze widowni”. Znaczenie kąśliwości było proste: Camus uważał Sartre'a nie tylko za mieszczanina, ale i człowieka, który nigdy tak naprawdę nie narażał dla sprawy skóry – chętnie za to gardłował w zaciszu gabinetu.

Autor „Człowieka zbuntowanego” miał jednak wiernych czytelników. Był wśród nich Witold Gombrowicz, który poprosił Czesława Miłosza, by wysłał Camusowi jego utwory.

Józef Czapski, autor „Na nieludzkiej ziemi”, kreśli w liście zdania: „Chciałem napisać zaraz po tej fali ataków przeciwko Panu, by wyjaśnić, dlaczego darzę Pana sympatią, i zapewnić, że ma Pan więcej przyjaciół niż sądzi”. Camus odpisał: „Jeśli słowo »lewicowy« niewiele już znaczy, to zwłaszcza dlatego, że lewicowi intelektualiści postanowili być grabarzami wolności, co widać na przykładzie »Les Temps modernes«”.

I wreszcie Miłosz, przebywający wówczas we Francji, pytał dlaczego pisarz milczy, choć nowi i starzy przeciwnicy dają mu się we znaki. Camus odpowiedział: „Z hołotą się nie dyskutuje”.

Czarno-biała fotografia. Miasto, w tle wysokie, podniszczone budynki. Na drugim planie mężczyzna z teczką, wygląda jakby się zataczał, albo gwałtownie skręcał. I dwa czołgi w poprzek ulicy. Przy asfalcie powyrywane płyty chodnikowe. Bliżej nas dwóch mężczyzn, sylwetki w odwiecznym geście miotaczy – ciskają w maszynę swą śmieszną amunicję.

To Berlin Wschodni, czerwiec 1953 roku, zamieszki robotnicze przeciw komunistycznemu rządowi. Camus pisał wówczas: „Tym, którzy potem mówią publicznie, że nie są wystarczająco poinformowani, rzucam wyzwanie, by powiedzieli to sobie sami w samotności, w godzinie prawdy”.

Podobnie zareagował na wydarzenia czerwca 1956 roku w Poznaniu: „Nie jest normalny ustrój, w którym robotnik musi wybierać między nędzą a śmiercią” – pisał na łamach dziennika liberalnej lewicy „Franc-tireur”. Podpisał też apel w obronie uwięzionych wówczas robotników.

A przecież udział w życiu publicznym był dla niego coraz trudniejszy – także ze względu na sytuację w Algierze, który żądał dla siebie niepodległości. Camus próbował negocjować – ostatecznie z marnym dla swego wizerunku skutkiem, odrzucił zarówno przemoc francuskiego rządu, jak i Frontu Wyzwolenia Narodowego. Skupiła się na nim – stwierdzał pisarz i eseista Albert Memmi – „podejrzliwość ludności skolonizowanej, niechęć lewicowych Francuzów zamieszkujących metropolię i gniew bliskich mu osób”.

Tymczasem na Węgrzech wybucha antysowieckie powstanie, zryw wyzwoleńczy. Po raz pierwszy Sartre staje pod ścianą, przyznaje, że Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego straciła „nadzwyczajną obiektywną mądrość”. Nie ma już wiele do stracenia, więc ogłasza „wielkie bankructwo komunizmu jako produktu rodem z ZSRR”.

Camus również zabiera głos, domaga się zdecydowanej reakcji Organizacji Narodów Zjednoczonych. Śle też list do francuskich studentów: „abyście nigdy, nigdy nie przystali na to, że ktokolwiek – człowiek, nieważne, jak wielki, czy partia, nieważne, jak silna – ma za was myśleć i dyktować wam, jak macie postępować”.

Jest znanym człowiekiem. Któregoś dnia spotkał jednak przypadkiem starego znajomego, hydraulika. Ten zaś go zapytał po prostu: „Co nowego, Albercie? Co się z tobą dzieje?”.

Wypadek czy zamach?


Gdy w 1957 roku Camus otrzymał Nagrodę Nobla, Francja nie rozpływała się w zachwytach. Pretensje mieli do niego niemal wszyscy. Jeden z komentatorów pisał: „Można zadać sobie pytanie, czy Camus nie znalazł się już na pochyłości i czy Akademia Szwedzka sądząc, że nagradza młodego pisarza, nie uczciła przedwczesnej sklerozy”.

W Sztokholmie pytają go o Boga, marksizm i Rosję, sytuację w Algierze. W tej ostatniej sprawie udziela wymownej odpowiedzi: „Zawsze potępiałem terroryzm, muszę także potępić terroryzm uprawiany bez zastanowienia na ulicach Algieru na przykład, terroryzm który pewnego dnia ugodzić może w moją matkę lub moją rodzinę. Wierzę w sprawiedliwość, ale matki dla niej nie poświęcę”.

4 stycznia 1960 roku samochód kierowany przez Michela Gallimarda wypadł z drogi i rozbił się o przydrożne drzewo, platan. Wraz z kierowcą podróżowali jego żona, Janine, która przeżyła wypadek i Albert Camus, który zginął na miejscu – miał pękniętą czaszkę, złamany kark. Michel Gallimard zmarł kilka dni później.

Jean-Paul Sartre żegnał Camusa słowami: „Byliśmy poróżnieni, ale nieporozumienia między ludźmi, nawet jeśli przestają się oni spotykać, to nic poważnego. To po prostu odmienny sposób życia. (…) Jego czysty i żarliwy, surowy i zmysłowy humanizm, z trudem torujący sobie drogę w tych niespokojnych czasach, był wyrazem buntu przeciwko makiawelistom i beznamiętnym realistom”.

Camusa pochowano na cmentarzu w miasteczku Lourmarin. Śmiertelną ziemię dzielili protestanci i katolicy. Bliscy noblisty zdecydowali, że spocznie w dawnej katolickiej części.

W ubiegłym roku ukazała się książka włoskiego pisarza, Giovanniego Catelliego, zatytułowana „La mort de Camus” („Śmierć Camusa”). Autor rozwija w niej przedstawianą przez siebie od blisko dekady hipotezę o tym, że jakoby francuski pisarz padł ofiarą zamachu przygotowanego przez KGB na zlecenie Dmitrija Szepiłowa, generała majora Armii Czerwonej, w latach 50. – krótko – szefa radzieckiego MSZ, człowieka żywo zainteresowanego tematyką bliskowschodnią.
Catelli powołuje się na memoriał zmarłego w 1984 roku czeskiego pisarza i tłumacza Jana Zábrany, twierdząc przy tym, że w sprawę zamieszany mógł być francuski rząd. Sowietom miał przeszkadzać nie tylko zdecydowany antykomunizm Camusa. Gniewało ich również, że pisarz zdecydowanie popierał pomysł, by literackiego Nobla otrzymał Borys Pasternak. Autor „Doktora Żywago” rzeczywiście nagrodę w 1958 roku otrzymał, ale – zapewne uszczęśliwiony wystarczającymi urokami swego radzieckiego życia – jej przyjęcia odmówił.

Catherine Camus, córka Alberta, odrzuciła hipotezę Catellego, uznając, że wynikają one z wrogości wobec Rosji. Niechęcią i uprzedzeniami wobec Rosji i komunizmu często w XX wieku tłumaczono to, co później okazywało się gorzką prawdą o innym świecie.


© Krzysztof Wołodźko
3 stycznia 2020
źródło publikacji: „Czy znany francuski pisarz zginął na zlecenie KGB?”
www.Tygodnik.TVP.pl





Źródła podane przez Autora:
Herbert L. Lottman „Albert Camus. Biografia”, Oficyna Wydawnicza Szczepan Szymański Warszawa 1996
Olivier Todd „Albert Camus. Biografia”, W.A.B. Warszawa 2009
Catherine Camus „Albert Camus. Samotny i solidarny”, Studio Emka Warszawa 2010
Tony Judt „Zapomniany wiek XX. Retrospekcje”, Rebis Poznań 2019

Ilustracja © CC-BY-SA Robert Edwards

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2