Kwiatek i lalka Franza Kafki
Franz Kafka był ponoć autorem sytuacji, którą właśnie chcę opisać. Oczywiście, po jej upublicznieniu przez narzeczoną pisarza Dorę Diamant, natychmiast pojawiło się mnóstwo interpretacji: że to historia nieprawdziwa i napędza ją jedynie sentymentalny kicz. Kto zatem chce niech wierzy, kto nie, proszę tym razem przerzucić „Niedzielę” na inna stronę.
Do rzeczy więc: to był już ostatni okres krótkiego życia pisarza, nadszedł rok, w którym miało mu się spełnić równe czterdzieści lat. Wybrał się na spacer po parku w berlińskiej dzielnicy Steglitz i w pewnej chwili – jak relacjonuje wiele lat później pani Diamant – spostrzegł zapłakaną, małą dziewczynkę. Zainteresował się powodem jej smutku i okazało się, że zgubiła w parku swoją ulubioną lalkę. Szukali jej wspólnie przez wiele godzin, tak było też następnego dnia.
Na trzeci dzień Kafka usiadł z dziewczynką na ławce i wyciągnął zza pazuchy list od…lalki do dziewczynki. Lalka pisała, że wcale się nie zgubiła, a jedynie wyjechała w daleką podróż. Przez kilka następnych miesięcy Kafka spotykał się z dziewczynką i dostarczał jej kolejne, coraz bardziej ciekawe listy, które pisała do niej lalka. Dziewczynka uznała te listy za urocze i z niecierpliwością wyczekiwała na kolejne spotkania z pisarzem. Po kilku następnych miesiącach Kafka zjawił się w parku i z tajemniczą miną zakomunikował dziewczynce, że ma dla niej świetna wiadomość.
– Twoja lalka wróciła z podróży- obwieścił jej uroczystym tonem i wyciągnął zza pazuchy piękną lalkę.
– Ale ona wcale nie jest podobna do tej lalki, która opuściła mnie w parku – szepnęła przejęta dziewczynka.
– Widzisz, podróże bardzo nas zmieniają. To jest twoja lalka, ale tak wiele podróżowała że się po prostu zmieniła, wydoroślała – wyjaśnił jej Franz. Rok później Kafka zmarł. Podobno kiedy dziewczynka była już całkiem dużą pannicą nagle znalazła w starej lalce – podróżniczce ukrytą w niej karteczkę. Jej znajomy z parku napisał tam:
„Wszystko co kochasz prawdopodobnie zostanie utracone, ale na końcu miłość powróci w inny sposób”.Historia poróżniła znawców twórczości praskiego pesymisty, większość twierdzi, że jest po prostu zmyślona i kolportowana aby zadowolić niewyszukane i kiczowate gusta. Właściwie mało mnie to obchodzi, zapamiętałem ją i jest ona dla mnie miłym kamykiem, który poleruję w wyobraźni, gdy świat wydaje mi się zimny i pozbawiony radości.
I tak było właśnie w chwili gdy dowiedziałem się, że umarł Wojciech Piotr Kwiatek, pisarz i pasjonat kryminalnych historii. Właściwie mało Wojtka znałem, ale w ostatnich miesiącach – gdy już ciężko chorował – trochę się do siebie zbliżyliśmy. Był nieco starszy, ale czasem wydawało mi się że jest młodszy i to o całą epokę. Kwiatek potrafił po prostu naiwnie zachwycać się codziennymi zdarzeniami, pasjonująco opowiadał o książkach, ba – koncertowo sam je pisał. Ostatnie nasze spotkanie wypadło na „jarmarku świątecznym” zorganizowanym przez radio Wnet. Podzieliłem się z nim moją nową książką „Boży pył codzienności” a on przekazał mi najnowsze wieści o „zgubionej lalce, o której nie wiedziałem, że nawet ją posiadałem”. Autor świetnie napisanej powieści „Obywatel” obiecał mi, że specjalnie dla mojego malutkiego wydawnictwa napisze nową powieść sensacyjną (o na sensacji i kryminale to Wojtek znał się jak mało kto) pt „Hiena”. Wyszliśmy na papieroska i nieco opowiedział mi o szkicowanej przez siebie fabule. To była właśnie ta „lalka, którą nigdy przecież się nie bawiłem, ani jej nie zgubiłem”, ale w tamtej chwili zapragnąłem ją mieć. Piękny pomysł i Wojtek obiecał, że – jak porządnie to wszystko napisze – to właśnie u mnie „Hienę” wyda.
Nie zdążył. Ale może gdzieś odnajdę zapiski i „Hienę” odtworzę – na cześć uśmiechniętego Wojciecha Piotra Kwiatka.
Felieton bezczelnie reklamowy
„Takiej kawy jak w Polszcze nie ma w żadnym kraju:
W Polszcze, w domu porządnym, z dawnego zwyczaju,
Jest do robienia kawy osobna niewiasta,
Nazywa się kawiarka; ta sprowadza z miasta
Lub z wicin bierze ziarna w najlepszym gatunku,
I zna tajne sposoby gotowania trunku (…) „
„Pan Tadeusz Księga II”
Inaczej – jak strofą Adama Mickiewicza – to się zacząć nie mogło i jedynie filiżankowa szczupłość tego felietonu sprawi, że ofiaruje wam esspresso jedynie, kondensat aromatu i przepysznej swojskości kawy. Ona jest niepodzielnym dziś bohaterem kilku uszpilonych na papier myśli. Pili kawę nasi antenaci, piły i delektowały – swych podniebień sklepienia – damy polskie, matki powstańców i łagierników nie pomszczonych. Ten smak, ta smolista barwa krzepiąca zapachem, zasługują na kieszonkowy hymn. Spolszczył ją ostatecznie – boć bywali i wcześniej awanturnicy sięgający w tureckie magazyny – Jerzy Franciszek Kulczycki, szpieg cesarza i naszego króla jegomości Jana III Sobieckiego. Podstępem – zaprawiając smolistość kapką prawdziwej śmietanki – nauczył Wiedeńczyków picia tego jemeńsko – etiopskiego specyjału. Potem we Lwowie i moim Krakowie gust i obyczaj słodko się rozpowszechnił i stał się ceremoniją prawdziwą, jednym z fundamentów dworkowej Polski, do których tak tęsknił imć pan Adam. Jakże piękniej brzmią te frazy, jak biją na głowę wyspiarskie wymysły, gdzie kawa – przez prawie dwieście lat – serwowana była w…burdelach i uznawana (przez panie małżonki za napój impotencyję sprowadzający). Biedaczki nie wiedziały o tym, że „kawowe kluby”, ku którym chadzali mężowie, wysysają z nich energię podstępniej niż niczemu niewinna wschodnia nowinka w filiżance.
Wiele lat później amerykański komik Fred Allen mawiał, że angielska kawa ma smak wody wyciśniętej z mokrego rękawa. Anglosasi nigdy nie ujrzeli w kawie tego co Polscy smakosze. Cięgiem chlapią paskudztwa, których kawą nazywać się nie godzi.
Piszę zatem swoją odę do polskiej kawy jeno, tej która się odradza i szlachci dziś – wielu miejscach – nawet przaśnie zatrzaśnięte smaki.
Mam w ten felietonie i własną premedytacyję, prywatę ulęgłą na wieloletnim felietonowym rozpasaniu, któremu towarzyszą tysiące opróżnionych czarek z myślowym nadzieniem rozpuszczonym w naparze. Otóż upichciłem dwie – polskie do cna i mickiewiczowskie z natury – mieszanki kawowych ziaren (receptura tajemna) i te nazywają się: „Dom Polski” i „Wiedeńska”. Na „Wiedeńską” mam zgodę Kapituły Orderu Jana III Sobieskiego do używania wizerunku Wiedeńskiego Wiktora.
Tak, wracać musimy do siebie w każdem obyczaju i na przekór dziadostwu lęgnącemu się za progiem.
© Witold Gadowski
brak daty pierwotnej publikacji
dostęp: 20 II 2020 / źródło:
www.GadowskiWitold.pl
brak daty pierwotnej publikacji
dostęp: 20 II 2020 / źródło:
www.GadowskiWitold.pl
Czytelniku! Jeśli uważasz, że to co robi autor jest słuszne, możesz dobrowolnie wesprzeć prawdziwie niezależne dzienikarstwo przy pomocy PayPal wysyłając dowolną sumę na adres witold@gadowskiwitold.pl lub tradycyjnym przelewem bankowym na konto:
Witold Gadowski
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz