OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Francuskie zaloty, ormowcy–morozowcy, niedozamasturbowanie, Kwaśniewski – ssak rekordowy i bolszewicka rewolucja pani Gersdorf

Bolszewicka rewolucja pani Gersdorf


        Ciekawe, co powiedziała panu marszałkowi Senatu pani Weronika Jurova, która pojawiła się w Warszawie w charakterze rewizora iz Pieterburga, to znaczy – nie tyle z Pietierburga, co z Brukseli. Bowiem buńczuczny pan marszałek ni z tego, ni z owego zaczął apelować o rozmowy okrągłego stołu. Czy się przestraszył, czy też za poduszczeniem pani Weroniki, knuje podstęp? Jeśli się przestraszył, to w czynie społecznym podsuwam pomysł, by podarować mu szklany nocnik – żeby zobaczył, co narobił. A jeśli za poduszczeniem panu Weroniki coś knuje – to nie mam żadnego pomysłu, bo zdrada od XVIII wieku jest w Polsce całkowicie bezkarna. A co może pan marszałek knuć?
W apelu o okrągły stół może chodzić o to, by wciągnąć rząd w negocjacje z sędziami, co stanowiłoby uznanie de facto zasadności ich stanowiska. Tymczasem uchwała połączonych izb niezawisłego Sądu Najwyższego wywraca do góry nogami dotychczasowy porządek prawny, łamiąc fundamentalne jego zasady.

        Pierwszą złamaną zasadą jest nemo iudex in causa sua, to znaczy, że nikt nie może być sędzią we własnej sprawie. Sąd Najwyższy, w sposób widoczny, a nawet ostentacyjny, kierując się motywami politycznymi, samowolnie uzurpował sobie kompetencje, których konstytucja mu nie przyznaje. Sąd Najwyższy bowiem nie ma prawa badania legalności ustaw, którym "podlega", bo to leży w kompetencjach Trybunału Konstytucyjnego. Ja rozumiem, że obecny skład TK może się wielu sędziom z przeciwnego obozu politycznego nie podobać, ale to nie jest żaden powód, by podważać jego legalność. Ale to jeszcze nic w porównaniu ze złamaniem przez Sąd Najwyższy drugiej fundamentalnej zasady, mianowicie zasady indywidualizacji odpowiedzialności i forsowanie zasady odpowiedzialności zbiorowej. Uchwała stanowi bowiem, że wszyscy sędziowie mianowani z rekomendacji obecnej Krajowej Rady Sądownictwa są podejrzani o stronniczość, a orzeczenia wydane z ich udziałem są tylko z tego powodu obarczone wadliwością. To nic innego, jak odpowiedzialność zbiorowa, którą zresztą forsuje niezawisły sąd w Poznaniu, nawiasem mówiąc, niezwykle aktywny na arenie politycznej.

        Konsekwencją wprowadzenia zasady odpowiedzialności zbiorowej jest złamanie kolejnej fundamentalnej zasady, na której wspiera się system prawny, mianowicie zasady domniemania niewinności. Uchwała Sądu Najwyższego bowiem z góry i arbitralnie stawia sędziów mianowanych z rekomendacji nowej Krajowej Rady Sądownictwa w stan podejrzenia o brak bezstronności, nawet nie próbując zachować pozoru legalności w postaci niechby nawet powierzchownego i pozornego zbadania bezstronności każdego z nich z osobna. Wiąże sie to ze złamaniem kolejnej zasady, mianowicie ogólnego domniemania dobrej wiary. Wprawdzie jest ona zawarta w kodeksie cywilnym, ale kodeks cywilny stanowi przecież element całego systemu prawnego, w związku z czym ma ona zastosowanie również przy ocenie wszystkich innych zdarzeń prawnych. Zasada ta stanowi, że jeśli ustawa uzależnia skutek prawny od istnienia dobrej lub złej wiary, domniemywa się istnienie dobrej wiary. Domniemanie to można obalić - ale tylko poprzez udowodnienie braku dobrej wiary. Sąd Najwyższy nawet nie zamarkował przeprowadzania takiego dowodu, zatem kierując się zasadą odpowiedzialności zbiorowej postawił wszystkich sędziów, którzy z powodów politycznych mu się nie podobali, w stan podejrzenia o stronniczość, co jest równoznaczne z odmówieniem im dobrej wiary bez przeprowadzania jakiegokolwiek dowodu.

        Złamanie wspomnianych zasad wywraca do góry nogami dotychczasowy porządek prawny, a więc jest aktem rewolucyjnym. Nie jest to bynajmniej rewolucja w obronie praworządności, bo łamanie fundamentalnych zasad porządku prawnego z praworządnością nie ma i nie może mieć nic wspólnego. Jest to maskowana hasłami obrony praworządności rewolucja o charakterze bolszewickim. To bolszewicy złamali zasadę nemo iudex in causa sua. To bolszewicy wprowadzili zasadę odpowiedzialności zbiorowej, czego ofiarą padły miliony ludzi. To bolszewicy przeszli do porządku dziennego nad zasadą domniemania niewinności, juz nie to, że przerzucili ciężar dowodzenia niewinności na oskarżonego, ale nawet nie dając mu szansy przeprowadzenia takiego dowodu. To bolszewicy wreszcie postawili całe grupy społeczne w stan podejrzenia z powodu przynależności do "klasy" przeznaczonej do eksterminacji, której jedynym powodem było uznanie ich za przeszkodę w bolszewickiej rewolucji. Na takich samych zasadach ufundowana jest uchwała trzech izb Sądu Najwyższego, podjęta niewątpliwie z inicjatywy pani Małgorzaty Gersdorf, jako pierwszego prezesa tego Sądu. Oznacza to, że to właśnie ona zainicjowała w Polsce rewolucję bolszewicką, tym razem nie za pomocą karabinów maszynowych, marynarzy i zdemoralizowanych żołnierzy, tylko za pomocą organu władzy sądowniczej. Bo współczesna edycja bolszewickiej rewolucji nie dokonuje sie wbrew instytucjom państwa, tylko z ich wykorzystaniem po uprzednim opanowaniu. Po co pani Małgorzata Gersdorf to robi i co z tego ma - to wprawdzie ważne istotne, ale wydaje się mało istotne wobec groźby przeprowadzenia tej rewolucji do końca ze wszystkimi jej skutkami. Ciekawe, czy nasi Umiłowani Przywódcy zdobędą się na stanowczość, jaką w obronie swego narodu między innymi przed niezawisłymi sędziami wykazał turecki prezydent Recep Erdogan, czy też, zahipnotyzowani przez panią Weronikę Jurovą będą przyglądały się postępującej anarchizacji życia publicznego.



Aleksander Kwaśniewski – ssak rekordowy, ZdrovveLove i niedozamasturbowanie





Stanisław Michalkiewicz wypowiada się na temat sondażu, w którym respondenci odpowiadali na pytanie, kto według nich jest najlepszym prezydentem w historii III RP. 37,6% respondentów wskazało Aleksandra Kwaśniewskiego. Pan Stanisław uważa, że to dowód na głupotę narodu polskiego, a przy okazji zastanawia się, jak to możliwe, że Aleksander Kwaśniewski został wybrany na dwie kadencje. Mówi także o sprawie Barbary Nowak, małopolskiej kurator oświaty, która zareagowała na informacje o wydaniu w Gdańsku broszury „ZdrovveLove”, współfinansowanej z miejskiej kasy, a dotyczącej edukacji seksualnej. Jej wpis w mediach społecznościowych zaatakował m.in. Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych i dziennikarz Gazety Wyborczej Paweł Wroński.
Stanisław Michalkiewicz komentuje również pojawienie się informacji o papieskim dokumencie, z którego wynika, że papież Franciszek zamierza zezwolić na święcenia kapłańskie żonatych mężczyzn. Odnosi się ponadto do przeprosin, jakie na łamach dziennika Haaretz wystosowali Gospodarze Światowego Forum Holokaustu, które odbyło się 23 stycznia w Jerozolimie. Chodzi o nieścisłości historyczne i wybiórczą prezentację faktów, która wspierała rosyjską narrację.



Ormowcy – morozowcy


       „Porucznikiem byłem pod Beliną. Gdyby się tak o tym dowiedzieli, to by pewno z posady wyleli. Et, po diabła mi grzebać w pamięci. Szczeniakami dziś rząd, jak chce, kręci. Coś usłyszy taki, zaraz leci, żeby tego... prawda... do Bezpieki. Tobie wierzę. Były, chłopcze, czasy. Pamiętają szablę wujka Żydzi i Rusini... byki, panie, krase. Milczy chłopiec... Chłopiec nienawidzi” - pisał Anrzej Bursa w wierszu o wujku Teofilu. To i tak jeszcze dobrze, że tylko „milczy”, chociaż „nienawidzi”. Teraz nienawiść jest znienawidzona, więc prawidłowo wytresowani chłopcy i dziewczęta nie „milczą”, tylko zaraz biegną do „bezpieki”, to znaczy – do „Nigdy więcej”, albo do Stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita, do najbliższego posterunku „Gazety Wyborczej”, a w ostateczności – do uniwersyteckiego politruka, który też powinność swej służby rozumie, niczym policmajster z opowiadania Telimeny – a w ostatniej, jak to się mówi, instancji, sprawę przejmują niezawisłe sądy i sypią piękne wyroki, zabraniając wypowiadania niektórych zaklęć. Jak tak dalej pójdzie, to kto wie, czy nie powtórzy się historia o królu Midasie i pastuszku, który przypadkowo podejrzał, że król ma ośle uszy. Ponieważ wprowadzona właśnie cenzura i surowe prawa ochrony danych osobowych zabraniały rozgłaszania takich rewelacji, zdesperowany pastuszek wygrzebał dołek w ziemi i temu dołkowi powierzył tajemnicę. I co Państwo powiecie? Nie minęła godzina, a już powtarzały to trawy, zioła, krzewy i drzewa, wobec których żadna tresura nie jest skuteczna i które nic sobie nie robią z orzeczeń niezawisłych sądów. Zresztą te całe sądy też nie są takie same. Jedne są niezawisłe, ale drugie są jeszcze niezawiślejsze. Można się o tym przekonać z publikacji poznańskiej komendy „Gazety Wyborczej”, że w sprawie kasacji wyroku zasadzającego milion złotych zadośćuczynienia od zakonu chrystusowców, zmieniony został wyznaczony poprzednio skład Sądu Najwyższego. Okazało się bowiem, że ci niezawiśli sędziowie są „związani z Kościołem”. Z kim są „związani” ci nowi, niezawiślejsi? Tajemnica to wielka, więc jesteśmy skazani na domysły, ale skoro już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i się domyślajmy. Co stoi na przeciwległym do Kościoła biegunie? Ano, przeciwległa jest partia, a jeszcze bardziej przeciwleglejsza jest bezpieka. Skoro tedy w latach 90-tych Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego przeprowadziła operację werbowania konfidentów wśród niezawisłych sędziów pod kryptonimem „Temida”, to jasne, że muszą być sędziowie niezawiślejsi od innych, podobnie jak w „Folwarku zwierzęcym” jedne zwierzęta były równiejsze od drugich.

       Wróćmy jednak a nos moutons, wytresowanych na podobieństwo czworonożnych artystów cyrkowych. Oto na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu wszczęte zostało postępowanie wobec prof. Aleksandra Nalaskowskiego, który dopuścił się myślozbrodni przeciwko sodomitom, krytykując ich agresywną i nachalną retorykę. Podający się za „reporterów” z programu „Alarm” ormowcy donieśli do władz uczelni, a te od razu profesora Nalaskowskiego „zawiesiły”. Początkowo wyglądało to groźnie, ale zakończyło się wesołym oberkiem, ponieważ środowiska którym sodomici specjalnie nie imponują, stanęły w obronie zawieszonego. Toteż rektor uniwersytetu, prof. Andrzej Tretyn go „odwiesił”, doradzając jednak większą „roztropność”. Dokładnie tak samo radziła mi przemiła Pani z australijskiej straży granicznej, kiedy już po odbytym przesłuchaniu wypuszczała mnie z pokoju, w którym nie byłem „aresztowany”, tylko tak sobie siedziałem. W tym przypadku „roztropność” polegać miała na przestrzeganiu „ostrożności” w wypowiedziach na temat „mniejszości”. Ujęty szczerością miłej Pani powiedziałem, że to może być trudne, bo o ile mi wiadomo, idioci, złodzieje, bandyci i inni szubrawcy są jednak w mniejszości.

       O ile jednak przypadek pana prof. Nalaskowskiego zakończył się wesołym oberkiem – oczywiście „wesołym” jak na czas żałoby, bo „postępowanie” podobnież dalej się toczy, to przypadek pani prof. Ewa Budzyńska postanowiła odejść z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Poszło o to, ze ormowcy z legitymacjami studenckimi donieśli na nią, iż dopuściła się „homofobii” oraz „nietolerancji”, ponieważ na wykładzie z socjologii poinformowała studentów o chrześcijańskiej koncepcji rodziny. Jak można się domyślać, ormowcy z indeksami wcale nie chcą się dowiadywać o żadnych koncepcjach odmiennych od tych, w których zostali przez pana redaktora Michnika i jego trzódkę wytresowani. Nie tylko nie chcą się dowiadywać, ale pragną nie dopuścić do tego, by na uniwersytecie pojawiały się inne piosenki, niż te, które oni znają. Ormowiec pełniący na tym uniwersytecie funkcję rzecznika dyscyplinarnego zasugerował ukaranie jej „naganą”, by w ten sposób zadośćuczynić „prewencji ogólnej i szczególnej”. Nietrudno się domyślić, że pod tymi napuszonymi, pseudonaukowymi nazwami kryje się znana z czasów pierwszej komuny stara, poczciwa cenzura. Toteż pani prof. Budzyńska, w proteście przeciwko forsowaniu cenzury w społeczności akademickiej, strząsnęła pył z sandałów i opuściła Uniwersytet Śląski w Katowicach. Jeśli takie sytuacje będą się tam powtarzały, to chyba pani minister Gowin będzie musiał złożyć w Sejmie projekt ustawy o zmianie nazwy tej uczelni, bo do nazwy „uniwersytet” cenzura pasuje niczym siodło do krowy – jak mawiał wybitny klasyk demokracji Józef Stalin. Żeby tedy zadośćuczynić demokracji, warto by ogłosić jakiś ludowy konkurs na nową nazwę uniwersytetu w Katowicach, które w swojej historii nazywane były już „Stalinogrodem”. Osobiście proponuję nazwę „Wyższa Szkoła Pedagogiczna”, która z jednej strony oddaje rangę uczelni, ale z drugiej – określa charakter przekazywanych tam mądrości etapu, w postaci logiki, ale logiki osobliwej, bo podporządkowanej jednak potrzebom sodomii i gomorii. Jestem pewien, że dyplomy wydane przez uczelnię o takiej nazwie będą cieszyły się ogromnym uznaniem w agencjach towarzyskich i podobnych im przedsiębiorstwach rozrywkowych.

       Kolejnego przykładu dostarczają opinie kolportowane przez kolejne generacje ubeckich i partyjnych dynastii na temat „żołnierzy wyklętych” - że „bandyci” i „kolaboranci”. Na tym przykładzie widać, że historyczny naród polski od 1944 roku musi dzielić terytorium państwowe z polskojęzyczną wspólnotą rozbójniczą, która nie tylko reprodukuje się w kolejnych pokoleniach wspomnianych dynastii, ale z mlekiem matek i ze spermą ojców dziedziczy też system wartości. Warto zwrócić uwagę, że dynastie doznają potężnego wsparcia ze strony środowisk żydowskich, które w eksterminacji historycznego narodu polskiego położyły wielkie i niezapomniane zasługi, a w wielu przypadkach zdobywały również pozycję materialną, w miarę liczby zrywanych paznokci „wrogów ludu”.

       Jak tedy w proroczej wizji trafnie przewidywał Andrzej Bursa, jeśli nie położony zostanie kres panoszeniu się żydokomuny, która poczyna sobie coraz zuchwalej, jeśli uda się jej zakneblować dyskurs publiczny i uczelnie, to grozi nam zerwanie ciągłości pokoleniowej, mimo rozmaitych przeciwności i sporów, utrzymywanej przez ponad tysiąc lat historycznej państwowości.



Francuskie zaloty po Brexicie


        Kiedy wybitny klasyk demokracji Józef Stalin ochłonął ze zgrozy po niemieckim uderzeniu w czerwcu 1941 roku, w radiowym przemówieniu zwrócił się do obywateli inwokacją zapamiętaną z czasów pobytu w seminarium duchownym w Tyflisie: „Bracia i Siostry!” Ten zwrot pokazywał, że – jak to się mówi potocznie – zmiękła mu rura, chociaż naturalnie nie na długo. Coś podobnego musiało przytrafić się francuskiemu prezydentowi Emmanuelowi Macronowi, bo w wykładzie wygłoszonym w ramach swojej wizyty w Polsce nie tylko nie szczędził nam komplementów w rodzaju, iż Polska nie jest odpowiedzialna za wywołanie II wojny światowej, no i zachęcał do „zaangażowania się w Europę”. Trudno powiedzieć, co właściwie miał na myśli i w ogóle – jaki właściwie był cel jego wizyty w Polsce i co go do tego skłoniło. Konkrety wydają się tylko dwa – pragnienie nakłonienia Polski do wygaszenia elektrowni węglowych i zakupu we Francji elektrowni atomowych, no i skaptowania naszego nieszczęśliwego kraju do zaangażowania się w tworzenie europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO. Elektrownie Polska być może kupi, bo jak się okazuje – o to właśnie chodzi w tej całej walce z klimatem, w ramach której młodociane wagarowiczki wodzą za nos największych europejskich dygnitarzy, a oni dają się za ten nos wodzić, bo liczą na korzyści ze sprzedaży krajom słabszym i głupszym nie tylko limitów na złowrogi dwutlenek węgla, ale i elektrowni atomowych – za czym właśnie lobbowali tak zwani „aktywiści” klimatyczni. Czy za darmo, czy też Francja sypnęła złotem – tajemnica to wielka, ale nie wykluczam, że niektórzy mogli demonstrować za darmo, w przekonaniu, że oto ratują planetę przed zagładą. Jeśli chodzi o europejskie siły zbrojne, to z tym może być trudniej, przynajmniej za rządów „dobrej zmiany”, która wszystko postawiła na Naszego Najważniejszego Sojusznika. Tymczasem – jak to w rozmowie z prezydentem Trumpem wyjaśnił prezydent Macron – ta europejska armia miałaby bronić Europy między innymi przed... Stanami Zjednoczonymi. Myślę, że ta szczerość, która zdumiała prezydenta Trumpa, stała się przyczyną paroksyzmów, trapiących słodką Francję już niemal od roku. Co prawda w każdym państwie są powody do niezadowolenia, ale wcale nie musi się ono manifestować w formach tak gwałtownych, jak to ma miejsce we Francji, która chwilami sprawia wrażenie, jakby odbywała się tam powtórka z rewolucji francuskiej. Warto w związku z tym przypomnieć, co na temat tzw. sytuacji rewolucyjnej mówił Włodzimierz Lenin – że muszą być spełnione jednocześnie trzy warunki: muszą być powody do masowego niezadowolenia, musi ono przybrać spektakularne formy i musi też być jakieś wpływowe państwo, któremu zależy na przewrocie, a przynajmniej – na politycznym zdestabilizowaniu swojej ofiary. Nie jest tedy wykluczone, że we Francji mamy do czynienia z sytuacją rewolucyjną nie tylko z powodu niezadowolenia – bo w jakim kraju nie ma niezadowolonych – ale również z powodu dyskretnej zachęty ze strony CIA, by to niezadowolenie przybierało takie właśnie rozmiary. Ta sytuacja musi skłaniać prezydenta Macrona do prezentowania się jako przywódcy energicznego, ale nie sądzę, by to właśnie był główny powód do złożenia wizyty w Polsce. Myślę, że głównym powodem jest Brexit, który sprawił, że Francja znalazła się oko w oko z Niemcami, ale już bez żadnej przeciwwagi, którą Wielka Brytania jednak stanowiła. W takiej sytuacji Francja tradycyjnie szukała ratunku w Rosji, poświęcając bez wahania Polskę na ołtarzu swoich interesów państwowych – ale teraz Rosja stoi na nieubłaganym gruncie strategicznego partnerstwa z Niemcami, czego zewnętrznym wyrazem była niedawna moskiewska wizyta Naszej Złotej Pani z Berlina. Toteż prezydent Macron przyjechał do Warszawy gwoli rozeznania, czy Polska da się zaprząc do rydwanu polityki francuskiej, czy też pozostanie przy rydwanie Naszego Najważniejszego Sojusznika. Takim pendant do wizyty prezydenta Macrona w Warszawie jest wiersz Antoniego Słonimskiego: „Wiedziałem zawsze – piękne są drzewa w Fontainebleau, zwłaszcza pod wieczór, gdy złoto nieba biorą za tło. (…) Lecz nie wiedziałem, co najważniejsze - ach uczeń zły! Francuskie drzewa, choć najpiękniejsze, to drzewa z mgły. A nam potrzebny las, który śpiewa, szumiący bór. Konar prawdziwy twardego drzewa i mocny sznur.”

        Ten mocny sznur może się przydać jeszcze z innego powodu. Oto prezydent Duda podpisał nowelizacje ustaw sądowych, które w związku z tym wchodzą w życie. Co prawda Sąd Najwyższy, któremu najwyraźniej musiały do głowy uderzyć gersdorfiny, postanowił to wszystko ignorować i nie podlegać już żadnym „ustawom”, tylko – jak poucza Miedzynarodówka” - „z własnego prawa brać nadania” - ale to oznacza tylko kolejny krok na drodze eskalacji konfliktu, dla którego walka o praworządność jest oczywiście tylko pretekstem, bo tak naprawdę chodzi o odzyskanie przez Niemcy politycznego wpływu w naszym bantustanie. Jest to szczególnie aktualne zwłaszcza po Brexicie, kiedy Niemcy przystępują do porządkowania kontynentalnej części Europy. Toteż w sytuacji, gdy ani rząd, ani Sąd Najwyższy cofnąć się już nie mogą bez blamażu, przesilenie może dokonać się w całkiem innych kategoriach, zastosowania „klauzuli solidarności” z traktatu lizbońskiego nie wykluczając.

        Dodatkowego dramatyzmu, a właściwie wymiaru groteskowego dodaje męczeństwo pana sędziego Pawła Juszczyszyna, którego Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego „zawiesiła” i w dodatku zredukowała mu na czas zawieszenia pobory o 40 procent. Pan sędzia Juszczyszyn wprawdzie buńczucznie twierdzi, że „decyzja” Izby Dyscyplinarnej, która w ogóle „nie jest sądem”, nie ma znaczenia – ale o ile mi wiadomo, klucz do kasy, z której niezawisłym sędziom wypłacane są wynagrodzenia, ma jednak rząd. A już Machiavelli zauważył, że łatwiej przeżyć śmierć ojca, niż utratę ojcowizny, więc jeśli okres „zawieszenia” zacznie się przedłużać, to sytuacja pana sędziego Juszczyszyna może się skomplikować, zwłaszcza gdyby miał jakieś kredyty bankowe do spłacania. Z doświadczenia wiem, że pojawienie się komornika, który wszczyna egzekucję, nie jest wydarzeniem przyjemnym, zwłaszcza gdyby dodatkowo się okazało, że solidarność w środowisku niezawisłych sędziów wcale nie jest taka duża, jak można by przypuszczać po różnych demonstracjach w obronie praworządności. Wprawdzie pan sędzia Markiewicz ze stowarzyszenia „Iniuria”, to znaczy pardon – oczywiście ze stowarzyszenia „Iustitia” twierdzi, że zawieszenie sędziego Juszczyszyna jest dowodem, jak bardzo rząd się go boi, ale – co wypada przypomnieć zwłaszcza przy okazji wizyty prezydenta Macrona – rira bien, qui rira le dernier – co się wykłada, że ten się dobrze śmieje, kto śmieje się ostatni – no a tego, kto będzie śmiał się ostatni, jeszcze nie wiemy.



© Stanisław Michalkiewicz
6-9 lutego 2020
www.Michalkiewicz.pl / www.YouTube.com
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji / za: www.youtube.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2