Udałem się do piekarni, w której zakupiłem 3x bochenek chleba baltonowskiego. Następnie rozpocząłem poszukiwania cierpiących najprawdziwszy głód wybitnych jednostek, którym odebrano wszystko. Szukałem wszędzie – na ulicach, w rynsztokach, na górkach i pagórkach. Nie wiem czemu, ale nigdzie nie znalazłem tych przymierających głodem, pięknych jak anioły, istot.
Zasmucony swoim niepowodzeniem wylądowałem w moim ulubionym parku. Tam moje rozważania o głodujących rodakach przerwał widok znajomej twarzy. Na schodkach, tuż nad stawem, popijając wino, siedział mój znajomy – Jurek, alkoholik, ale dobry chłopak. Przywitaliśmy się zachowując zasady rządowych obostrzeń. Po chwili spostrzegłem z niedowierzaniem, które momentalnie przerodziło się w oburzenie, że ów niegodziwiec karmi czerstwym chlebem kaczki! Jakże mnie to wyprowadziło z równowagi! Stanąłem nad nim i na pełny regulator zacząłem prawić mu kazanie, że motyla noga, co on sobie wyobraża?! Narodowi, polscy przedsiębiorcy nie mają na chleb, a on sobie kaczki karmi. Wykrzyczałem mu w twarz, w imieniu tych wszystkich jedynych, prawdziwych Polaków, że to, że on ma tak dobrze w życiu, że może sobie siedzieć o 15 w parku, pić wino i karmić kaczki to nie znaczy, że każdemu się tak dobrze w życiu wiedzie. Dalej powiedziałem mu, że chyba wstydu nie ma i że stanowczo żądam, żeby przekazał chleb, który tak swobodnie rozdaje braciom mniejszym, na poczet akcji dokarmiania, niosących na swoich barkach przyszłość Polski, przedsiębiorców. Kończąc monolog, byłem z siebie dumny, ale mu powiedziałem. Ha! Jurek, nieco zaskoczony moim słyszalnym w całym parku wybuchem, popatrzył na mnie ze spokojem w oczach i podając mi otwarte wino powiedział – “Mordo, Tobie się chyba bardziej przyda. Na zdrowie!”. Po czym wstał, zabrał swoją torbę i niespiesznie się oddalił. A ja stałem tam jak głupi, nie dowierzając, że można być tak nieczułym na los głodujących przedsiębiorców.
A tak już całkiem na poważnie. Obejrzałem relację z tzw. protestu przedsiębiorców. Dawno już nie odczuwałem takiego zażenowania. Pomijam już, że jakaś banda Mirków i Januszy samozwańczo aspiruje do reprezentowania przedsiębiorców w Polsce. Pominę również to, że za samochody, którymi przyjechali na ten obywatelski protest, mogliby kupić tysiące bochenków chleba. Również nie będę skupiał się na tym, że jak zwykle to oni cierpią najbardziej – jak nie ZUS, jak nie GIGANTYCZNE podatki, to zaraza i obostrzenia. Nie ma jak żyć. Cała reszta społeczeństwa ma jak wiadomo lepiej, tylko pasa luzuje od przeżerania się i nieróbstwa. Tym, co dla mnie jest po prostu obrzydliwe jest jednak coś innego. Jak można, w tak trudnym dla wszystkich czasie, pieprzyć publicznie farmazony o tym, że nie mają na chleb, a głód zagląda im w oczy? Trudno mi uwierzyć, że ci ludzie rozumieją, o czym mówią. Ja wiem o głodzie tyle, co mogłem, co najwyżej przeczytać. Najbliżej “głodu“ byłem na saksach w Norwegii, a i tak, gdyby nie chytrość, to nie musielibyśmy z towarzyszami niedoli jeść na 3 przeterminowanego serka z marketu. I tak przyszedł mi do głowy bardzo plastyczny obraz z “Innego Świata“ Herlinga-Grudzińskiego, kiedy człowiek przesuwa zębami paseczek słoniny na czarnym chlebie, żeby chociaż wyobrazić sobie, że ma chleb ze słoniną. Albo opowieści o Sybirakach zebrane we wrocławskiej Izbie Pamięci przy kościele redemptorystów, którzy kawałki chleba nosili do końca swojego życia w kieszeniach, bo zaznali prawdziwego głodu. Czy też rodzinną opowieść o moim pradziadku Aleksandrze, który wedle relacji współwięźnia i sąsiada z przedwojennej Warszawy, oddawał mu swoje racje chleba, a w konsekwencji zmarł z głodu na tydzień przed wyzwoleniem Mauthausen-Gusen przez Amerykanów.
Nikomu źle nie życzę, ale na miłość Boską – “znaj proporcjum, Mocium Panie”. I nie proś się o prawdziwy głód, bo jeszcze zatęsknisz za dzisiejszym “głodem i brakiem chleba”.
Ilustracja © brak informacji / za: www.kierunki.info.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz