Projekt Hołownia
Szymon Hołownia w ujęciu wyborów prezydenckich to nie człowiek z krwi i kości. To jedynie projekt marketingu politycznego. To kolejna po Petru i Biedroniu próba szukania wolnego miejsca pomiędzy potężnymi partiami politycznymi dla rzekomego „kandydata obywatelskiego”.
Kiedy zapoznałem się z wystąpieniem, w którym Hołownia ogłaszał swoją gotowość startu w wyborach prezydenckich, uderzyły mnie podobieństwa pomiędzy nim a Robertem Biedroniem. Biedroń to twórca nieudanej akcji Wiosna, ale jednocześnie twórca udanego osobistego transferu do Parlamentu Europejskiego. Wiosna zostanie rychło wchłonięta przez SLD, a Biedroń nawet nie będzie kandydatem lewicy w wyborach prezydenckich (co wcześniej szumnie zapowiadano). Kariera Biedronia wyhamowała z wielu względów, ale jedną z przyczyn były cechy osobiste przywódcy partii: tanie, teatralne „szołmeństwo”, posługiwanie się banałami i stereotypami, nieukrywane, a wręcz akcentowane w każdej chwili uwielbienie dla samego siebie, przeświadczenie o własnej cudowności i o tym, że jest się predestynowanym do roli polskiego mesjasza, który zbawi Polaków i wybawi ich z kajdan krwiożerczych partii politycznych. Dlatego interesujące jest to, że w postaci Hołowni wybrano niemal identyczny format. Podobnie jak wtedy, tak i teraz mamy posługującego się tanimi banałami showmana, podobne są wygłaszane przez niego tezy i podobnie odnosimy wrażenie, że najbardziej uwielbianym przez niego zajęciem jest wpatrywanie się we własne odbicie w lustrze.
Stanisław Tyszka, najbliższy współpracownik Pawła Kukiza, słusznie nie zgadza się na porównywanie Kukiza z Hołownią. Kukiz wyrósł przecież z autentycznego buntu obywatelskiego, wiele lat wcześniej działał w polityce, głównie na szczeblu lokalnym, ale był też twarzą i twórcą głośnego i popularnego ruchu Zmieleni (nazwa nawiązywała do niszczenia przez polityków petycji i wniosków obywateli) oraz zagorzałym agitatorem na rzecz jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW). Porównywanie tego zaangażowanego w działalność polityczną artysty z nieznanym w świecie polityki konferansjerem z TVN jest kompletnym nieporozumieniem. Nawet porównania z Biedroniem nie są do końca trafne (pomimo podobieństwa postaw i charakterów), bo Biedroń już dawno przed powstaniem Wiosny szukał swojego miejsca w polityce, a to w SLD, a to w Ruchu Palikota.
Wiele osób wskazuje, że próba wylansowania Hołowni to próba powtórzenia scenariusza ukraińskiego, gdzie prezydentem został popularny aktor odgrywający rolę prezydenta w bijącym rekordy oglądalności serialu. Czterdziestoletni Wołodymyr Zełenski zdeklasował stare wygi polityczne, zostawił w pobitym polu Petra Poroszenkę, wręcz niszcząc go w finałowej turze (73 do 27). Ale za Zełenskim stała nie tylko gigantyczna popularność (nawet nie ma porównania z ograniczoną rozpoznawalnością Hołowni), ale też wielkie pieniądze miliardera Ihora Kołomojskiego, a kampanię rozpoczął rok przed wyborami. No a co najważniejsze, trudno porównywać skorumpowaną, biedną, oligarchiczną i pogrążoną w wojnie domowej Ukrainę (gdzie obywatele w desperacji szukają nowych rozwiązań) z cieszącą się coraz większym dobrobytem Polską. Chociaż w Polsce wiele rzeczy boli, denerwuje czy smuci, to przecież Polacy nie są pogrążeni w poczuciu beznadziejności i zamknięcia w klatce bez wyjścia, i nie muszą poszukiwać cudu, aby się wyzwolić (głosowanie na Zełenskiego było właśnie takim poszukiwaniem cudu).
Kto stoi za Hołownią? Jakie ośrodki wpływu? Jaki kapitał? Kto zdecydował się zainwestować pieniądze w ten projekt? I najważniejsze: czemu ten projekt ma służyć? Hołownia deklaruje katolicyzm, a jego poglądy społeczne teoretycznie sytuują go bliżej prawicy. Ale to przecież wieloletni pracownik TVN i współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, a więc pisma będącego ideową emanacją „Gazety Wyborczej”. Czy istnieje więc możliwość, aby ten „katolik z tefałenu” uszczknął kilka procent z tortu przeznaczonego dla Andrzeja Dudy? Bo to, że Hołownia w drugiej turze poprze przeciwnika Dudy, kimkolwiek by ten przeciwnik nie był, jest pewne (na tym polega też sens projektu, którego jest twarzą). Analitycy, zarówno dziennikarze jak i politolodzy, skłaniają się ku tezie, że Hołownia może bezpośrednio zaszkodzić głównie Kidawie-Błońskiej z PO oraz Kosiniakowi-Kamyszowi z PSL. Elektorat obecnego prezydenta będzie raczej mniej chętny, by głosować na gwiazdkę telewizji uważanej wśród wyborców prawicy za centrum antypolskiej propagandy. Poza tym od Hołowni mogą odstręczyć prawicowego wyborcę personalne drobiazgi: na przykład obnoszenie się przez niego z wyjątkową sympatią do prezydent Gdańska Aleksandry Dulkiewicz, działaczki, która na prawicy cieszy się opinią osoby intelektualnie ograniczonej i moralnie zdeprawowanej. Wskazuje się też, że start Hołowni spowoduje tzw. spłaszczenie wyników w pierwszej turze, a co śmielsi analitycy sądzą, iż Hołownia może odebrać na tyle dużo głosów przedstawicielce PO, iż ta nie zakwalifikuje się do drugiej tury (uważam to za kompletnie nierealne).
Hołownia nie ma szans ani na prezydenturę, ani nawet na wejście do drugiej tury. I przecież nie o to w tym projekcie chodzi. Celem pierwszym jest uderzenie w obecnego prezydenta i utrudnienie mu reelekcji. Hołownia ma nadzieję zaktywizować wyborców, którzy w innym wypadku nie poszliby na wybory, a przed drugą turą wezwać ich, by głosowali na przeciwnika obecnego prezydenta. Celem drugim być może stanie się stworzenie po wyborach (albo w trakcie trwania kampanii) jakiegoś nowego „ruchu obywatelskiego”, zapewne pod medialnym patronatem TVN. Tutaj jednak byłbym ostrożny z prognozami, bo taki ruch mógłby niebezpiecznie zagrażać nie PiS-owi, a jego przeciwnikom.
Na razie Hołownia nie ma dobrej prasy. Na forach lewicowo-liberalnych wypomina mu się zakonną przeszłość (był w nowicjacie) oraz „kościółkowość”, na forach prawicowych uważa się, że jest częścią kolejnego antypolskiego projektu, mającego zaszkodzić reformowaniu państwa. Media liberalne nie zapałały do Hołowni nadmiarem uczuć. Oto, co o inauguracji kampanii pisze portal NaTemat, kierowany przez Tomasza Lisa: Powodów do optymizmu zabrakło głównie dlatego, że… żaden tłum się nie pojawił. Przydługawy odczyt, nudny wywiad przeprowadzony przez koleżankę Hołowni i brak konkretów sprawiły, iż wizyty w gmachu przy Bogusławskiego wiele osób być może pożałowało. Oczekiwano, że Hołownia pokaże „swoich ludzi”, on sam wspominał o licznych współpracownikach i wolontariuszach, ale właściwie nikogo nie zobaczyliśmy. Hołownia rzucił w niedzielny wieczór kilkoma nośnymi hasłami (a raczej odczytał je z kartki, w którą nos miał wbity przez znaczną część przemówienia). Ciężko tu znaleźć choćby ślad entuzjazmu, prawda? Jednocześnie jednak ostatnie badania sondażowe wskazują, że Hołownia na starcie swojej kampanii ma 9% poparcia w pierwszej turze. Czy to dużo? Cóż, poparcie dla Biedronia w 2018 r. wynosiło 17% w pierwszej turze, było więc znacząco wyższe, a konferencja, inaugurująca powstanie Wiosny, była wielotysięcznym, barwnym i głośnym show, a nie kameralną imprezką dla znajomych.
Oczywiście w kampanii może się wydarzyć wiele rzeczy. Zwłaszcza, że nie wiemy jeszcze, kto będzie kandydatem Lewicy, nie wiemy, kto będzie kandydatem Konfederacji. Nie wiemy, jak Kidawa-Błońska, wyfiokowana damulka z miasta, wytrzyma trudy kampanii, a co najważniejsze: jak wytrzyma konieczność uczestniczenia w debatach bez użycia promptera (a pozbawiona tego urządzenia wydaje się całkowicie bezradna). Wreszcie nie wiemy, jak poradzi sobie sam Hołownia. Owszem, ma obycie estradowe i wie, jak ustawiać się do kamery. Ale w kampanii trzeba będzie odpowiadać na trudne czasami pytania i przedstawić program działania wykraczający poza banał brzmiący „kochajmy się wszyscy i bądźmy zdrowi w pięknym, bogatym i bezpiecznym kraju”. Czy Hołownia w ciągu tych kilku miesięcy stanie się bohaterem memów wyśmiewających jego wpadki? Ano zobaczymy… Na razie kandydata i jego ludzi czeka trudna misja: w pierwszym kwartale 2020 r. trzeba zebrać sto tysięcy głosów poparcia. To nie przelewki, kiedy nie ma się lokalnych struktur ani aktywistów. Oczywiście podobne braki można próbować uzupełnić pieniędzmi. Bardzo dużymi pieniędzmi. Ale czy Hołownia takie pieniądze ma?
Hołownia – „Petru bis”
Czy można wchodzić do tej samej wody? Życie pokazuje, że tak, nawet jeżeli wcześniej miało się w związku z tym przykre doświadczenia. To porównanie jest adekwatne do sytuacji Szymona Hołowni, któremu nie bez powodu jest porównywany do Ryszarda Petru.
Po Ryszardzie Petru ślad w polityce zaginął, jednak ten typ człowieka pretendującego do wielkiej polityki objawia się co pewien czas. A mówiąc precyzyjnie: takiego kandydata wyszukują ci, którzy chcą mieć bezpośredni wpływ na politykę. I przeważnie kończy się to nieszczęściem, co pokazał właśnie Ryszard Petru.
Ekonomiczni doradcy
W ostatnich dniach Szymon Hołownia przedstawił kolejnych swoich współpracowników – szefem zespołu doradców ekonomicznych ma być lewicowy ekonomista Piotr Kuczyński. Przypomnijmy, że pięć lat temu promotorem młodego, podobno świetnie zapowiadającego się polityka był inny ekonomista - Leszek Balcerowicz. Ryszarda Petru, który przez wiele lat był związany z Unią Wolności, uchodził za jednego z najwierniejszych „żołnierzy” Balcerowicza. Jak później potoczyła się jego kariera polityczna – doskonale wiemy, tylko jakimś dziwnym trafem środowisko, z którego wywodzi się Leszek Balcerowicz, niechętnie wspomina, skąd wziął się Ryszard Petru. Widać to było zwłaszcza teraz, gdy mówiono na temat trzydziestej, okrągłej rocznicy wprowadzenia tzw. planu Balcerowicza. Media relacjonujące z zachwytem ów plan, raczej milczały na temat Ryszarda Petru, chociaż dziesięć lat wcześniej wypowiadał się jako ekspert: „Została zdławiona inflacja i bardzo szybko wprowadzono system rynkowy. To było z dnia na dzień - mówi ekonomista Ryszard Petru, który uczestniczył w tworzeniu planu Balcerowicza” - podawało radio rmf.fm 17 grudnia 2009 roku.
Pięć lat później, w kwietniu 2015 media zelektryzowała informacja, że „postanie patria Balcerowicza” a na jej czele stanie „bardzo znany i sławny ekonomista” Ryszard Petru. Sam zainteresowany przyznał, że założył stowarzyszenie nowoczesna.pl i że współpracuje między innymi z Leszkiem Balcerowiczem oraz Władysławem Frasyniukiem. Dzisiaj, gdy już znamy wystąpienia, wypowiedzi oraz polityczne losy Ryszarda Petru, wciąż otwartym pozostaje pytanie, jak to jest możliwe, że zdołał on osiągnąć tak dobry wynik wyborczy.
Teraz na pierwszy plan wysuwa się Piotr Kuczyński, jako szef doradców kandydata na prezydenta Szymona Hołowni. Media ( m.in. gazeta.pl) piszą o nim, że jest to „ceniony ekonomista, który został zwolniony z państwowego banku za krytykę demontażu OFE. (…) Przez 13 lat Kuczyński pracował jako główny analityk Domu Inwestycyjnego Xelion należącego do Peako. W maju ubiegłego roku został zwolniony za krytykę demontażu OFE.” W tych tekstach nie ma ani słowa o tym, że Piotr Kuczyński w 2015 roku krytykował zapowiedzi Andrzeja Dudy dotyczące obniżenia wieku emerytalnego i przewalutowania kredytów frankowych.
Tęsknota za liderem
Środowisko ekonomistów wywodzących się wywodzących się z czasów PRL ma ambicje kształtowania lidera, który zdobędzie realną władzę. Trzy lata temu Piotr Kuczyński wspólnie z Adamem Cymerem,dziennikarzem ekonomicznym napisał książkę pt. „Dość gry pozorów. Młodzi macie głos(y)”, którą wydała „Krytyka Polityczna”.
„Młodzi są przeciw. Powiedzieli „nie” regulacjom ACTA, prezydentowi, partiom starego establishmentu. Dlaczego głosują na Kukiza, Korwina, nie chodzą na demonstracje KOD-u? Komentatorzy i badacze społeczni przyglądają się tym zagadkom niczym etnografowie zgłębiający tajemnice obcego plemienia. Może zamiast robić badania terenowe z młodymi lepiej zwyczajnie porozmawiać? O konkretach? Co w naszej transformacji poszło nie tak, co trzeba naprawić i kto ma to zrobić? Dość gry pozorów to zaproszenie do rozmowy o przyszłości. Adam Cymer i Piotr Kuczyński nikogo nie pouczają – szkicują portret naszego ćwierćwiecza, od „klęski Solidarności” do klęski wyborczej III RP, i rzucają wyzwanie pokoleniu, które będzie musiało wziąć odpowiedzialność za Polskę.” - taki opis książki zamieściła na swojej stronie jedna z księgarń internetowych. Ten opis nie pozostawia wątpliwości – autorzy mają ambicje polityczne. I właśnie teraz jesteśmy świadkami realizacji tych ambicji.
Biznes w służbie kampanii
W grudniu, na jednym ze spotkań z Szymonem Hołownią w Wielkopolsce pojawili się przedstawiciele jednej z największych prywatnych firm z regionu. Oficjalnie spotkanie dotyczyło promocji książki Hołowni – sala była szczelnie wypełniona po brzegi a na spotkanie mogły wejść jedynie osoby posiadające wejściówki. Według nieoficjalnych informacji organizatorem spotkania byli lokalni biznesmeni. Po jego zakończeniu Hołownia oddalił się razem z lokalnymi biznesmenami na prywatne spotkanie, które – jak twierdzą świadkowie - miało trwać do późnych godzin. Dzień później Szymon Hołownia pojechał do Gdańska, gdzie ogłosił swój start w wyborach prezydenckich na bogatej, „wypasionej” ( jak pisali internauci) konwencji. „My naprawdę idziemy wygrać te wybory” - powiedział Hołownia podczas swojego wystąpienia. Nie powiedział, dlaczego użył określenia „my” i kim są ludzie schowani w jego cieniu. Co ciekawe, wydarzenie nie transmitowała telewizja TVN, z którą Hołownia był przez wiele lat związany – miał tam swój program, ale konkurencyjny Polsat News. Na spotkaniu pojawił się Jacek Cichocki, minister, koordynator służb specjalnych, a wcześniej sekretarz kolegium ds służb specjalnych w kancelarii premiera Donalda Tuska.
W sztabie Hołowni znalazł się także prof. Rafał Matyja – autor określania IV RP, były redaktor miesięcznika „Nowe Państwo” oraz redaktorem naczelnym „Kwartalnika konserwatywnego”, w 2005 roku członek Honorowego Komitetu Poparcia Lecha Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. Jego drogi z prawic,ą rozeszły się w 2017 roku, o czym poinformował – a jakże – na lamach „Gazety Wyborczej” w wywiadzie udzielonym Grzegorzowi Sroczyńskiemu.
„W ostatnich wyborach nie głosowałem na żadną z partii uznawanych za prawicowe czy centroprawicowe. I nieprędko zagłosuję. Moje drogi z prawicą całkowicie się rozeszły, bo prawica zafiksowała się na celach, które dla mnie nigdy nie były interesujące. Prawica - taka, jaka jest - już nie jest moja. (…) Klimat klerykalizmu jest tak gęsty, że zaczyna się inaczej myśleć. Polska potrzebuje (…) rozsądnej odpowiedzi na ten klerykalizm.(…) Uważam, że dla zerwania ze złą tradycją wykluczania moralnego należy związki partnerskie zalegalizować. Nie potrafię wymienić żadnego powodu, żeby tego nie poprzeć.” - mówił prof. Matyja we wspomnianym wywiadzie. Nic więc dziwnego, że przy takiej wolcie poglądów znalazł swoje miejsce w sztabie Szymona Hołowni, który także daleko odszedł od poglądów, które reprezentował w okresie, gdy trafił do nowicjatu ojców dominikanów.
Teraz, po klęsce projektu „Ryszard Petru” mocodawcy nowego kandydata są mądrzejsi o poprzednie doświadczenia. Tyle tylko, że kandydat Szymon Hołownia naprawdę niewiele się rożni od Ryszarda Petru. Nawet, jeżeli w jego kampanię są zaangażowane media sprzyjające opozycji i biznes, to nie zmieni on przyzwyczajeń i charakteru. Najbliższe miesiące pokażą, kto naprawdę stoi za projektem „Szymon Hołownia” i dlaczego został on wystawiony w wyborach prezydenckich. Bo argument, ze może pokonać Andrzeja Dudę jest po prostu śmieszny. Najprawdopodobniej plan jest taki: jeżeli Hołownia przegra z dobrym wynikiem , następnym etapem będzie budowa partii pod jego przewodnictwem, do której trafią sieroty po Platformie Obywatelskiej zawstydzone dotychczasowymi liderami.
© Dorota Kania
21 stycznia 2020
źródło publikacji: „Dorota Kania: Hołownia - ,,Petru bis''”
www.fronda.pl
21 stycznia 2020
źródło publikacji: „Dorota Kania: Hołownia - ,,Petru bis''”
www.fronda.pl
Hołownia. Zbyt wiele pytań, żeby to się udało
Publicysta i prezenter TVN Szymon Hołownia oficjalnie ogłosił start w wyborach prezydenckich. A jeśli tak, to warto zadać pytanie, co nagle w życiu kandydata się zmieniło, że zdecydował się na krok zmieniający całe życie?
Skąd Polacy mogą znać Szymona Hołownię? O ile go znają, bo przecież wybitnie popularny wcale nie jest. Postaram się wyliczyć rzeczy, o których wiem, bez sprawdzania w sieci. Otóż Hołownia jest prezenterem TVN, prowadzącym program „Mam talent”. Zajmuje się również publicystyką, przez niektórych nazywaną „katolicką”, choć nie chcę jego publicystyki oceniać, gdyż nigdy nie przeczytałem żadnego tekstu autorstwa przyszłego kandydata na prezydenta (o, ja ignorant!). Hołownia odniósł sukces książkowy, swego czasu sprzedając spore nakłady, jednak to tyle. Czy jego popularność jest na tyle potężna, żeby myśleć o prezydenturze? Czy opinia o nim jest na tyle dobra, żeby mógł mierzyć się z politykami, w tym z urzędującym prezydentem Andrzejem Dudą? W mojej opinii absolutnie nie. Nie znaczy to, że nie można wykreować „kandydata Hołowni” w kilka miesięcy. Można i pewnie zostanie wyhodowany.
I tu przechodzimy do podstawowych pytań, oczywistych oczywistości, które powinniśmy poznać. Po pierwsze: czy Hołownia, który nigdy nie był kojarzony z polityką, sam z siebie startuje, czy może był namawiamy do startu? A może wytypowany? Jeśli tak, to przez kogo? Opinia publiczna powinna to wiedzieć, zwłaszcza że pojawiają się spekulacje, że jest to kandydat TVN, gdzie będzie maksymalnie promowany. Jeśli mamy do czynienia tylko z marketingową szopką, projektem, który ma nagonić zainteresowanie, być zwykłym show? Ja chciałbym znać prawdę.
W ślad za pytaniami o motywację idą te o finansowanie kampanii wyborczej, która w przypadku wyborów prezydenckich może kosztować od kilku milionów złotych (słaba kampania) do kilkunastu (dobra kampania). I tu również można nimi strzelać: kto sfinansuje kampanię? Kto płaci za dotychczasowe wydatki, takie jak wynajem sali w Gdańsku? Kto opłaci sztab, którego szefem ma być były redaktor naczelny tygodnika „Wprost” Michał Kobosko? Sam kandydat udzielił odpowiedzi, która brzmi jak żart: – Sytuacja jest bardzo prosta. (…) Liczę na datki osób fizycznych – powiedział podczas spotkania w Gdańsku Szymon Hołownia i dodał: – Jeżeli nam zabrano demokrację za nasze pieniądze, to my ją odbierzemy za nasze własne pieniądze. Powiedział również, że dotychczas za wszystko płaci sam.
Jak Szanowni Czytelnicy sami widzą, kandydat Hołownia idzie utartym szlakiem, który nie jest zbytnio wymagający i bazuje na instynkcie nienawiści do obecnej władzy i prezydenta. Dodatkowo jest mało wymagający i wyrafinowany intelektualnie, bowiem rozbierając słowa Hołowni na drobne, trzeba napisać tak: mówi o zabranej demokracji, dlatego startuje w wyborach (może, może startować!), chce zbierać pieniądze na kampanię (może, może zbierać!), żeby wygrać w legalnym głosowaniu (wygrać, może wygrać w zabranej demokracji!). Przecież to są teksty dla najznamienitszych lemingów.
Dodatkowo na minus Hołowni przemawia fakt, że nawet podczas oficjalnego wystąpienia, już jako polityk, nie wyszedł z formatu prezentera show. Wygląd, dobór słów, gesty, zachowanie, wszystko u Hołowni nie wygląda jak u poważnego polityka, który aspiruje do roli prezydenta będącego zwierzchnikiem sił zbrojnych RP.
Jeśli tylko Hołownia i jego sztab zbiorą podpisy, to oczywiście wyborcy ocenią, czy widzą w nim swojego prezydenta. Ja nie widzę i nie zobaczę, gdyż jest w nim u przy nim zbyt wiele niewiadomych.
Ilustracja © Digitale Scriptor (DeS) ☞ tiny.cc/des
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz