Koronawirusy stanowią rozpowszechnioną w świecie rodzinę wirusów, które zakażają zwierzęta, a niektóre z nich wywołują przeziębienia u ludzi. Są wśród nich takie, które wywołują choroby znacznie bardziej poważne, jak na przykład zespół ciężkiej ostrej niewydolności oddechowej (SARS), niejednokrotnie prowadzący do zapalenia płuc. Nowy koronawirus, nazwany SARS-CoV-2, pojawił się w Chinach pod koniec 2019 roku, a jego najcięższym skutkiem ubocznym jest zapalenie płuc sklasyfikowane jako COVID-19. Do głównych objawów tego schorzenia należą suchy kaszel, gorączka, a w zaawansowanych stanach duszności.
Wszyscy jesteśmy podatni na zakażenie tym wirusem, zatem mocno prawdopodobne jest, że rozprzestrzeni się on w ludzkiej populacji, a z biegiem czasu zetknie się z nim od 20 do 70% z nas. Jeśli tak się stanie, to jego zasięg okaże się zbliżony do innych wirusów, jak choćby sezonowej grypy. Dotychczasowe obserwacje sugerują, że u większości osób, które zostają zakażone, choroba przebiega stosunkowo łagodnie. Pewien odsetek borykających się z COVID-19 wymaga jednak hospitalizacji, gdyż wirus wywołuje u nich poważne problemy z oddychaniem, przez co muszą znaleźć się na oddziałach intensywnej terapii i skorzystać z pomocy respiratorów. Część chorych (mówi się o około 4%) umiera zaś wskutek rzeczonej choroby. Przy czym śmiertelność dotyczy głównie osób starszych i dotkniętych schorzeniami towarzyszącymi, a więc jednostek osłabionych. Nowy koronawirus tym między innymi różni się od znanej dotychczas grypy, że okazuje się przeważnie niegroźny dla dzieci i osób młodych (poniżej 30. roku życia), natomiast spore perturbacje wywołuje w starszych grupach wiekowych. Sytuację komplikuje to, że nie ma nań jeszcze szczepionki ani żadnego sprawdzonego i skutecznego leku, a nasze organizmy nie zdążyły się uodpornić.
Świat podejmuje mimo to drastyczne kroki w celu ograniczenia rozprzestrzeniania się wirusa, lecz są one nader niedoskonałe. W obliczu zagrożenia koronawirusem wyjątkowo widoczna jest bezradność i nikła skuteczność nauki – przede wszystkim biomedycyny – i technologii. Wysiłek służb państwowych nakierowany jest na to, by ograniczyć kontakty z zakażonymi, spowalniając tym samym rozprzestrzenianie się epidemii i unikając przepełnienia szpitali. Trwają oczywiście prace nad znalezieniem panaceum na interesującą nas chorobę, ale nie zmienia to faktu, że wielu ludzi poniosło już śmierć. Odejście choćby jednego indywiduum jest zaś skandalem i niepowetowaną stratą. Dziwne wydaje się mówienie o „sukcesie” w walce z chorobą, jeśli zmarła na nią nawet jedna tylko osoba. To, że nie umarło miliard ludzi, nie pocieszy bliskich tego, kto nie miał tyle szczęścia i odszedł.
Globalne zawirowania związane z pandemią są więc kolejnym argumentem na rzecz tego, iż nie warto gloryfikować nauki i techniki, bo jak wszystkie dzieła ludzkie, są one ułomne i zawodne. Przez dziesięciolecia żyliśmy w atmosferze swoistego kultu tego, co zorientowane praktycznie i utylitarnie. Lecz właśnie w obliczu chorób dziesiątkujących społeczeństwa widzimy, że cywilizacja naukowo-techniczna, mimo niewątpliwych zasług, ma również słabe strony. Nie jest bowiem w stanie odpowiedzieć na wszystkie nasze potrzeby. Zbawienie, które ograniczone byłoby do wymiaru ziemskiego i miałoby dokonywać się dzięki postępowi materialnemu, nie jest przeto możliwe.
Tymczasem obserwując zachowania wielu ludzi w okresie obwieszczanego przez media zagrożenia epidemiologicznego, zauważamy, że szereg jednostek sens i cel swej egzystencji wiąże przede wszystkim z konsumpcją. Zaopatrzenie się w podstawowe artykuły spożywcze i środki higieny, dokonywane w rozsądnych granicach, nie jest oczywiście niczym nagannym, lecz wprost przeciwnie – stanowi wyraz rozumnej troski o biologiczny wymiar swojego życia. W sklepach na terenie Polski i innych krajów świata dostrzegamy jednak w czasie rozszerzania się pandemii obrazki zgoła odmienne. Ludzie masowo wykupują rzeczy, które nie są im niezbędne do przetrwania trudniejszych dni, narażając się jednocześnie – za sprawą przebywania w tłumie – na zakażenie koronawirusem bardziej, aniżeli robiąc zakupy w trybie zbliżonym do tego, jaki praktykowali wcześniej.
Tego typu zachowania, poza tym, że są nierozsądne, dowodzą, że człowiek współczesny, żyjąc w państwach względnie zamożnych, przywykł do wysokiego poziomu wygody. Choćby krótka przerwa od takiego komfortu budzi w nim przerażenie. Szturmuje więc sklepy, aby nabyć – oczywiście wyłącznie dla siebie i rodziny – rozmaite produkty, które pozwolą mu w miarę bezboleśnie przeczekać kryzysowy okres. Jak na dłoni widzimy przeto, że mamy do czynienia z jednostkami wydelikaconymi i niezahartowanymi na problemy. Byle przeciwności losu mogą dziś złamać byt ludzki. Jesteśmy wyraźnie słabsi – fizycznie, psychicznie i duchowo – od ludzi, którzy żyli jeszcze na początku XX wieku i w zetknięciu z bezsensownymi konfliktami zbrojnymi, jakie przetaczały się wówczas przez świat, zdawali się zachowywać więcej opanowania, aniżeli my w obliczu tragedii, która jak dotąd zbiera przecież znacznie mniejsze żniwo.
Nie jest też zaskoczeniem, że solidarność międzyludzka w dniach zagrożenia właściwie nie występuje. Mogliśmy oczywiście usłyszeć, że gdzieniegdzie zaproponowano starszym sąsiadom pomoc w zrobieniu zakupów, lecz tego typu przedsięwzięcia to z jednej strony kropla w morzu potrzeb, zaś z drugiej coś, co jest li tylko symbolicznym gestem. Nie zmienia to bowiem faktu, że ludzie samotni, słabi i starzy znajdują się w wyraźnie gorszym położeniu. Nie dość, że są bardziej narażeni na związane z chorobą powikłania od ludzi młodych i względnie zdrowych, to jeszcze z uwagi na wiek i ograniczoną sprawność ruchową wszystko przychodzi im ze znacznie większym trudem.
Zewsząd daje się im zresztą do zrozumienia, że są obywatelami gorszego sortu. Władze państwa podjęły decyzję, by zamknąć szkoły i uczelnie wyższe, troszcząc się tym samym w pierwszym rzędzie o młodych i silnych. Decyzję taką uzasadniano też oczywiście dbałością o zdrowie seniorów, ale miało to wagę jedynie deklaratywną. Sugerując podejmowanie pracy z domu, za pośrednictwem Internetu i w formie zdalnej, nie wzięto pod uwagę, że zdecydowana większość zawodów nie może sobie na to pozwolić. Budowlańcy, sprzątaczki czy pracownicy fabryk nie mogą w czasie zagrożenia wykonywać swoich funkcji on-line. Tak się zaś składa, że właśnie ci ludzie – przepracowani, źle opłacani i częstokroć schorowani – są w grupie osób najbardziej narażonych na powikłania w wyniku zarażenia koronawirusem. Zadbani, wypoczęci i zamożni pracownicy umysłowi, mający ponadto czas, by regularnie odwiedzać placówki opieki zdrowotnej, jakkolwiek nie są wolni od ryzyka śmierci z powodu COVID-19, to jednak na powrót do zdrowia mają znacznie większe szanse. Gdyby państwo faktycznie chciało zadbać o ludzi, to wstrzymałoby pracę wszystkich zakładów (poza służbami publicznymi). Tymczasem nic takiego nie nastąpiło. Pracownicy sklepów, niejednokrotnie w zaawansowanym wieku, pracują jeszcze ciężej i to właśnie oni stają się najbardziej zagrożeni zakażeniem. Bez wątpienia im, a także przedstawicielom pokrewnych profesji, jak na przykład piekarzom i cukiernikom, należą się w tych trudnych chwilach największe słowa uznania. Zdają oni egzamin wzorowo, albowiem – mimo szturmu dokonywanego na sklepy – produktów nie brakuje. Dziękuje się natomiast tylko sowicie wynagradzanym lekarzom, którzy jednak nie zdołali zapobiec śmierci wielu osób.
Możemy być pewni, że produkcji w fabrykach nikt nie wstrzyma w trosce o zdrowie i życie ich pracowników. Żyjemy wszakże w kapitalizmie, czyli w systemie, w którym nie liczy się dobro osoby, lecz abstrakcyjny zysk i postęp ekonomiczny. Jest to taki sposób organizacji zbiorowego życia społeczno-gospodarczego, w którym cokolwiek znaczą wyłącznie bogaci i ich interesy. Nawiasem mówiąc, to właśnie im zawdzięczamy przywleczenie koronawirusa do Polski – ledwo wiążący koniec z końcem bezrobotni nie jeżdżą bowiem na narty we włoskie Alpy. Stąd zdecydowano się zamknąć tylko placówki oświatowe i kulturalne, gdyż generują one na tyle niewielkie w skali globalnej zyski, że można z nich na pewien czas zrezygnować, nieco uspokajając jednocześnie opinię publiczną.
Co do tej ostatniej widać natomiast, jak bardzo uzależniona jest od interpretacji i kreacji faktów dokonywanej przez różnej maści redaktorów. Można powiedzieć, że społeczeństwo zagra tak, jak wyreżyserują to środki masowego komunikowania, które w społeczeństwie kapitalistycznym są z kolei uzależnione od gospodarczej koniunktury wolnego rynku, przez co nie sposób mówić o ich niezależności. Wystarczy uzmysłowić sobie choćby to, że gdyby nie informacje w mediach o tym, iż ludzie masowo wykupują sklepowe towary, to pozostałe rzesze ludzi nie ruszałyby na zakupy aż tak tłumnie.
W ostatniej instancji to właśnie od mediów będzie zależało, jak potoczą się sprawy dotyczące koronawirusa w najbliższych miesiącach i latach. Że będzie on towarzyszył ludzkości w dalszym ciągu, to rzecz nieomal pewna. Nie wiadomo, kiedy uczeni znajdą nań antidotum, niemniej stan wyjątkowy, w którym zawieszone zostało standardowe funkcjonowanie placówek oświatowych i kulturalnych, a ponadto ograniczone jest działanie niektórych przedsiębiorstw, nie będzie mógł trwać w kapitalizmie nazbyt długo. Ma on bowiem to do siebie, że potrzebuje pracowników na pełnych obrotach. Społeczeństwo konsumpcyjne bez mniej lub bardziej inteligentnych rozrywek – w rodzaju zawodów sportowych, koncertów, spektakli teatralnych, seansów kinowych czy fitnessu – nie będzie wszakże wystarczająco produktywne. Dlatego można się spodziewać, że nowy koronawirus zagości wśród nas na stałe, lecz zniknie jako lejtmotyw programów informacyjnych. Mniej będzie się o nim mówiło w mediach społecznościowych, choć każdego miesiąca w jego wyniku będą umierali ludzie. Zbiorowa psychoza jednak wyhamuje, ponieważ dany temat ekscytuje społeczeństwo przeważnie tak długo, jak donosi się o nim publicznie. O ile pierwsze zgony wskutek COVID-19 dokonywały się niemalże w świetle kamer, to o kolejnych będzie coraz ciszej.
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP²
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz