OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Bezpieka nie próżnuje - bolesny powrót do rzeczywistości, kazanie ze szczyptą herezji, instynkt samozachowawczy i Gersdorfiny

Gersdorfiny


        Młyny sprawiedliwości mielą powoli nawet w zwyczajnych okolicznościach, a cóż dopiero w okolicznościach nadzwyczajnych takich, jak, dajmy na to, epidemia zbrodniczego koronawirusa? W takich sytuacjach młyny sprawiedliwości zwalniają do tego stopnia, że można by pomyśleć, iż wcale nie mielą, ale to oczywiście złudzenie. Zresztą – powiedzmy sobie szczerze – jeśli nawet w normalnych warunkach niezawisły sąd nie ma motywacji do szybszego mielenia sprawiedliwości, to miele ją i miele całymi latami – jak to było na przykład w przypadku afery Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, kiedy przecież nie było jeszcze zbrodniczego koronawirusa. No tak – ale wtedy były już Wojskowe Służby Informacyjne, których oddziaływanie na wymiar sprawiedliwosci bywało silniejsze niż oddziaływanie zbrodniczego koronawirusa, toteż nie może nawet dziwić nas to, że nie tylko długo się mełło, ale w dodatku skrupiło się na dwóch osobach wyznaczonych na ofiarę na ołtarzu sprawiedliwości: na panu Grzegorzu Żemku i pani Janinie Chim. Zostali oni uznani za głównych szatanów tamtej afery, podobnie jak pan Marek Falenta za głównego szatana afery podsłuchowej. Najwyraźniej i w jednym i w drugim przypadku niezawisłe sądy musiały dostać rozkaz, by przerwać mielenie w takim momencie, żeby nic nie zagroziło pierwszorzędnym fachowcom, którzy to wszystko przygotowali.

        Dlatego też wymiar sprawiedliwości jest całkowicie przewidywalny, co jest jego niewątpliwą zaletą, bo pomyślmy sobie tylko, co by to było, gdyby przewidywalny nie był, gdyby tak jeden z drugim niezawisły sędzia orzekał według litery prawa i swego sumienia? Aż strach pomyśleć, co by się wtedy działo, bo w jednej chwili mogłyby obrócić się w gruzy społeczne hierarchie, a tym samym – fundamenty Rzeczypospolitej. Dlatego też wymiar sprawiedliwości jest niezawisły, to jasne, podobnie jak spontaniczna jest demokracja, ale – jak mówił w filmie Krzysztofa Zanussiego “Kontrakt” partyjny buc, grany przez Janusza Gajosa – “ktoś musi tym kierować!” Kto kieruje? Tajemnica to wielka, ale i bez jej ujawniania możemy się cieszyć i z przewidywalności wymiaru sprawiedliwości i z niezawisłości niezawisłych sądów.

        Tam zresztą też obowiązuje hierarchia, na szczycie której znajduje się Sąd Najwyższy, który z pewnego punktu widzenia można trsaktować jako rodzaj Sądu Ostatecznego, bo i w jednym i w drugim przypadku nie ma mowy o odwołaniu. Tak własnie stało się z kasacją, jaką złożył zakon chrystusowców, skazany na zapłacenie miliona złotych za figle, jakich dopuszczał się jeden z konfratrów z nieletnią panienką. Najsampierw został wyznaczony jeden niezawisły skład do jej rozpatrzenia, ale ponieważ sytuacja nie była dostatecznie przewidywalna, to został wyznaczony kolejny skład, jeszcze niezawiślejszy od poprzedniego, który orzekł zgodnie z przewidywaniami i zamówieniem społecznym. Jak widzimy, w Sądzie Najwyższym też panuje hierarchia, niczym w folwarku zwierzęcym Jerzego Orwella, gdzie wprawdzie wszystkie zwierząta były sobie równe, ale niektóre były jednak równiejsze od innych. Skąd to poczucie hierarchii wśród niezawisłych sędziów, kto ją ustala i według jakich kryteriów – to znowu jest tajemnica nieprzenikniona, z której istnieniem nie tylko musimy się poogodzić, ale również się do niej przynajmniej przyzwyczaić, jeśli nie można jej polubić.

        Na samym szczycie tej hierarchii znajduje się Pierwszy Prezes, którym aktualnie jest pani Małgorzata Gersdorf. Pani Małgorzata Gersdorf jest w pierwszym szeregu walki o praworządność w naszym nieszczęśliwym kraju, rozpętanej w marcu 2017 roku z inicjatywy Naszej Złotej Pani, przed którą zginają się nie tylko kolana niemieckich owczarków z Komisji Europejskiej, nie tylko kolana niezawisłych sędziów z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, ale i drżące kolana niezawisłych sędziów, zwłaszcza stojących na najwyższych szczeblach hierarchii w poszczególnych bantustanach. Celem tej walki jest doprowadzenie w naszym nieszczęśliwym kraju do chaosu, z którego wybawi nas Donald Tusk, w którym Nasza Złota Pani dlaczegoś sobie upodobała – ale jeszcze nie teraz, tylko dopiero w roku 2025, kiedy nasz mniej wartosciowy naród tubylczy stęskni sie za ładem, porządkiem i hierarchią i dyscypliną. Już teraz, pod pretekstem epidemii zbrodniczego koronawirusa jesteśmy w tym kierunku tresowani, o czym świadczy wprowadzony właśnie obowiązek, by wszyscy obywatele sami zakładali sobie kagańce.

        Stojąca na samym czubku hierarchii pani Małgorzata Gersdorf odgrywa w tej walce ważną rolę tym bardziej, że właśnie zbliża się koniec jej sześcioletniej kadencji na tym stanowisku. Procedura wyboru nowego Pierwszego Prezesa jest taka, że Zgromadzenie Ogólne sędziów Sądu Najwyższego przedstawia panu prezydentowi kilka kandydatur, spośród których mianuje on swojego faworyta. Tymczasem nasz nieszczęśliwy kraj nawiedził własnie zbrodniczy koronawirus, co stworzyło wyjątkowo sprzyjającą okazję do pogłębienia chaosu w ramach walki o praworządność. Trudno, by pani Małgorzata Gersdorf takiej okazji nie dostrzegła, więc nic dziwnego, że natychmiast ten pretekst wykorzystała, by nie zwoływać Zgromadzenia Ogólnego. No dobrze – ale w tamkim razie kto stanie na czubku hierarchii, jako nowy Pierweszy Prezes Sądu Najwzyższego? Jeśli Zgromadzenie Ogólne się nie odbędzie, to nie przedstawi prezydentowi zadnych kandydatur, a w tej sytuacji nie będzie mógł on spośród nich wybrać nowego Pierwszego Prezesa. Z drugiej jednak strony pani Małgorzata Gersdorf nie może samowolnie przedłużyć sobie kadencji tym bardziej, że rząd nie ogłosił nawet stanu klęski żywiołowej. W tej sytuacji zarysowały się dwie szkoły jurysprudencji. Pierwsze, reprezentowana przez panią Małgorzatę Gersdorf – żeby w tej sytuacji Pierwszym Prezesem został najstarszy wiekiem sędzia. Ciekawe, który jest najstarszy i – jak to mówią – z których kominów wygartywał, ale jeszcze ważniejsze wydaje się to, że ta szkoła zmierza do pozbawienia prezydenta jakiegokolwiek wpływu na obsadzenie stanowiska Pierwszergo Prezesa SN – czyli, że pod pretekstem epidemii zbrodniczego koronawirusa, stojąca w awangardzie walki o praworządność pani Małgorzata Gersdorf proponuje przeprowadzenie zamachu stanu, przechodząc do porządku dziennego nad zapisami konstytucji z którą Kukuniek nawet sypia. Z kolei druga szkoła jurysprudencji, którą reprezentuje miniasgter Zbigniew Ziobro twierdzi, że nie można pozbawiać prezydenta jego konstytucyjnej prerogatywy, więc w sytuacji, gdy Zgromadzenie Ogólne sędziów Sądu Najwyższego ze względu na epidemię odbyć się nie może, to w takim razie prezydent powinien mianować któregoś z sędziów SN na stanowisko Pierwszego Prezesa.

        Jak widzimy rysuje się bardzo poważny spór, w którym wszystkie strony okopią się na własnych, z góry upatrzonych pozycjach, z czego musi się radować Nasza Złota Pani, której nawet zbrodniczy koronawirus dmucha w żagle.




Bolesny powrót do rzeczywistości


        Jak z bicza strzelił minęły tegoroczne Święta Wielkanocne, obchodzone w pustych kościołach, z których transmitowano nabożeństwa, też zresztą zubożone w swojej treści, bo na przykład w Wielką Sobotę nie było święcenia ognia, będącego jednym z czterech „elementów” (ogień, woda, ziemia i powietrze) Natury, która dzięki Zmartwychwstaniu Chrystusa też została odnowiona („oto czynię wszystko nowe”).
Ale epidemia ma swoje nieubłagane konieczności, którym zresztą, że względu na instynkt samozachowawczy, na który starsi i mądrzejsi postawili tym razem gwoli tresury, większość z ochotą się podporządkowuje, jak ten jegomość, co to zrobił prawo jazdy wyłącznie w tym celu, by móc przestrzegać przepisów ruchu drogowego. Okazało się, że przed instynktem samozachowawczym zgina się każde kolano, z czego będą chyba musieli wyciągnąć wnioski filozofowie, zabawiający się odkrywaniem zagadek Bytu. Na razie wiemy jedno – że Byt jest, a Niebytu nie ma – co zauważyli już starożytni Rzymianie i swoim zwyczajem zaraz ubrali to w postać pełnej mądrości sentencji: primum vivere, deinde philosophari, co się wykłada, że najpierw żyjmy, a dopiero potem sobie pofilozofujemy, bo co nam szkodzi sobie od czasu do czasu pofilozofować?

        Teraz jednak czas na filozofowanie dobiega końca, bo po świętach – jak to po świętach – następuje bolesny powrót do rzeczywistości. Wprawdzie zbrodniczy koronawirus nam nie folguje, ale najwyraźniej wśród naszych Umiłowanych Przywódców, podobnie zresztą jak wśród Umiłowanych Przywódców wszystkich krajów („Umiłowani Przywódcy wszystkich krajów, łączcie się!”), poczucie rzeczywistości zaczyna zastępować euforię aktywizmu, bo właśnie pan minister Szumowski, co to kieruje walką z koronawirusem w naszym bantustanie zapowiedział, że rząd zacznie „rozmrażać” gospodarkę już od 19 kwietnia. Dlaczego akurat 19 kwietnia, skoro już od 16 kwietnia wchodzą w życie kolejne obostrzenia, m.in. obowiązek noszenia maseczek na terenie publicznym – tego oczywiście nie wiemy, ale bardzo możliwe, że dopuścił sobie do głowy przestrogę prof. Roberta Gwiazdowskiego, że jak tak dalej pójdzie, to nie będzie czego ratować. Okazuje się, że hasło: „gospodarka, głupcze!” przemawia nie tylko do prezydenta Clintona oraz innych Umiłowanych Przywódców, ale – być może – również do starszych i mądrzejszych, którzy w tej sytuacji nie mieliby już komu pożyczać na procent. Tak czy owak, po 19 kwietnia zaczniemy się „rozmrażać” gospodarczo, bo o żadnym politycznym rozmrażaniu nie ma oczywiście mowy. Toteż 14 kwietnia wylądował na Okęciu największy samolot świata, przywożąc 80 ton antywirusowego zaopatrzenia z Chin, które gospodarki chyba tak nie zamroziły i teraz pokazują to całemu światu. Podobno lądowanie Antonowa obserwowała rzesza ludzi, którzy najwyraźniej byli gotowi poddać się surowym karom, w soleniu których policja, wspomagana przez niezawisłe sądy, co to „powinność swej służby rozumieją”, dosłownie się wyżywa, bo kto wie, jak długo trzeba będzie czekać na następną taką okazję? „Dane nam było słońca zaćmienie, następne będzie może za sto lat!” - śpiewa szansonista w słynnej piosence o Jolce. A tu w dodatku sroży się zbrodniczy koronawirus, przy którym nikt nie jest pewien dnia, ani godziny – toteż w tym przypadku i policja patrzyła na to przez palce tym skwapliwiej, że niedawno musiała podobnie patrzeć przez palce na świtę Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, który, w towarzystwie grona państwowych dygnitarzy, nie tylko uczcił pamięć ofiar katastrofy smoleńskiej, ale potem zapragnął też odwiedzić specjalnie dla niego otwarty cmentarz na Powązkach. Normalnie nie wolno chodzić w grupach – a wiadomo, że „grupę” to tworzy już pojedynczy obywatel z policjantem – ale skoro dla Polski wolno nawet zabijać ludzi, to dlaczego nie można popatrzeć przez palce na poczynania Naczelnika Państwa? Wydawałoby się, że to oczywista oczywistość, ale gdzie tam! Naczelnika Państwa pryncypialnie skrytykowały nierządne media, że „dyktatura” i w ogóle – na co telewizja rządowa w odpowiedzi zlustrowała matkę pani red Justyny Pochanke, że była sekretarką pani Janiny Chim, która razem z Grzegorzem Żemkiem, została poświęcona na ołtarzu praworządności w charakterze głównych szatanów afery FOZZ. Nieubłagany palec nie ominął nawet twórców TVN, wytykając im współpracę z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Słowem – jak powiadają ruscy agenci - nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara, co jest spostrzeżeniem jedynie słusznym, a poza tym wskazującym, że obóz dobrej zmiany może z obozem zdrady i zaprzaństwa spierać się już tylko o drobną różnicę, którą tak wychwalają wymowni Francuzi.

        Toteż pani Katarzyna Barley, jako kolejny niemiecki owczarek, piastująca operetkowe stanowisko wiceprzewodniczącej Parlamentu Europejskiego, wezwała do nałożenia surowych kar („król srogie głosi kary...”) na Węgry i Polskę za to, że wykorzystują epidemię zbrodniczego koronawirusa do zaprowadzenia dyktatury i zlikwidowania demokracji. Jest to oczywiście zbyt piękne, żeby było prawdziwe, ale wiadomo, że nie chodzi tu o żadną tam „demokrację”, tylko o odzyskanie przez Niemcy utraconego wpływu na te państwa Europy Środkowej, by nie tylko zainstalować w nich swoje kreatury w charakterze Umiłowanych Przywódców, ale przede wszystkim – zapobiec w ten sposób nawet jakiejkolwiek możliwości zrealizowania projektu Trójmorza, do którego w swoim czasie nawet się przyłączyły zgodnie z zasadą: jak nie możesz ich pokonać – przyłącz się do nich. A przecież na tym nie koniec, bo jeszcze przed świętami niezawisły Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu surowo przykazał natychmiastowe zawieszenie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, która przez samo swoje istnienie tak straszliwie podważa dobrostan niezawisłych sędziów, że aż mają trudności z utrzymaniem niezawisłości. Pani prezes Małgorzata Gersdorf wezwała tedy Izbę Dyscyplinarną, by „powstrzymała się” przed orzekaniem i w ogóle – jakimikolwiek czynnościami, ale przedstawiciel Izby nie chciał nawet o tym słyszeć, zaś rząd zapowiedział skierowanie sprawy do Trybunału Konstytucyjnego w nadziei, że orzeknie tak, żeby było dobrze – jak to niezawisły sąd. Jest to zgodne z zasadą „cunctando rem restituere”, co się wykłada, by sytuację ratować odwlekaniem. W tej sprawie ma to szczególne znaczenie, bo akurat pod koniec kwietnia kończy się kadencja pani Małgorzaty Gersdorf na stanowisku Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, a kto wie, co na temat Izby Dyscyplinarnej będzie sądził kolejny Pierwszy Prezes zwłaszcza – że wiele wskazuje na to, iż swoje kandydatury na to stanowisko mogą panu prezydentowi przedstawić aż dwa Zgromadzenia Ogólne sędziów SN, jako że jedna grupa sędziów nie uznaje drugiej – i odwrotnie?




Instynkt samozachowawczy


        „Jeszcze ci nie uwierzyłam tak, jak ludzie wierzą” - śpiewała Łucja Prus w piosence „Dookoła noc się stała” do słów Agnieszki Osieckiej. A jak ludzie wierzą? To ciekawe pytanie, bo wydaje się, że odpowiedź – jak ludzie wierzą, zależy od tego – w co właściwie wierzą. Oto z bezcennego Izraela dobiegają fałszywe pogłoski, że ortodoksyjni Żydzi w ogóle nie stosują się do rozkazów rządu, który – podobnie jak wszystkie inne rządy na świecie – pod pretekstem zbrodniczego koronawirusa przejął władzę dyktatorską i zachowują się tak, jakby zbrodniczego, koronawirusa nie było. Czy dlatego, że w ogóle nie uznają Izraela, chociaż podobno nie wzdragają się przed korzystaniem z państwowego socjalu? Wykluczyć tego nie można, ale warto też przypomnieć, że w starożytnym Rzymie Żydzi też zachowywali się podobnie. Rzymianie pod względem religijnym byli tolerancyjni, zresztą w warunkach imperialnych inaczej być nie mogło. Każdy zatem wyznawał taką religię, jaką chciał – ale skoro już był mieszkańcem Imperium, to musiał zapalić kadzidło przed posągiem Jowisza Największego i Najlepszego. Jowisz był bóstwem opiekuńczym Rzymu, więc kadzidło było dowodem lojalności względem państwa. I wszyscy – jak ich Rzymianie nazywali – peregrini – kadziło palili – z wyjątkiem Żydów. Ci kategorycznie odmawiali i żadna siła nie mogła ich do tego zmusić. Nawiasem mówiąc, później, za panowania cesarza Trajana, gubernator Bitynii, Pliniusz Młodszy, w liście do cesarza podobnie charakteryzuje chrześcijan – że mianowicie prawdziwego chrześcijanina „żadna siła” nie może zmusić do rewokowania. Dlatego takich, co rewokowali, Pliniusz natychmiast zwalniał, a w liście pyta cesarza, jak ma postępować z chrześcijanami prawdziwymi. Odpowiedź Trajana przynosiłaby mu zaszczyt również, a może nawet zwłaszcza dzisiaj, w epoce totalnej inwigilacji – bo cesarz stanowczo zakazuje Pliniuszowi korzystać z donosów anonimowych, stanowiących „hańbę naszych czasów”. W przypadku chrześcijan to zachowanie nie było oznaką lekceważenia rzymskiej władzy, bo przecież Apostoł Narodów nauczał, że „wszelka władza”, a więc i rzymska też, pochodzi „od Boga”, a w dodatku - „nie na próżno nosi miecz”. Jeśli zatem ówcześni chrześcijanie, jeśli nawet lękali się miecza, to jednak kadzideł przed posągami Jowisza palić nie chcieli, co zresztą było przyczyną prześladowań i to przez cesarzy skądinąd bardzo porządnych. Najwyraźniej musieli traktować swoją religię bardzo poważnie, podobnie jak ortodoksyjni Żydzi, albo dzisiaj muzułmanie.

        Toteż w Kościele katolickim żywy jest kult świętych męczenników, którzy zostają wyniesieni na ołtarze. Ale – jak mówi poeta - „tymczasem na mieście inne były już treście” i w katolickim nauczaniu, zwłaszcza po II watykańskim Soborze, zapanowało przekonanie, że najwyższą wartością jest życie. Zapewne początkowo miało to charakter polemiki ze zwolennikami praktykowania rzezi niewiniątek, ale z czasem nabrało charakteru pewnika. Doszło do tego, że papież Franciszek z tego właśnie powodu uznał karę śmierci za sprzeczną z chrześcijaństwem. Stwarza to szalenie kłopotliwą sytuację I to aż z dwóch powodów. Po pierwsze, jeśli w tak ważnej sprawie Kościół przez ostatnie 2 tysiące lat się mylił, to skąd możemy mieć pewność, że nie myli się i teraz? A po drugie – że z przeświadczeniem, jakoby życie było wartością największą, trudno jest pogodzić kult świętych męczenników, którzy najwyraźniej też musieli popaść w sprośne błędy Niebu obrzydłe. Tymczasem przekonanie o znikomej wartości życia panowało nawet w sowieckiej Rosji, o czym świadczy anegdotka, jak to politruk egzaminuje żołnierza Armii Czerwonej. Kurit’ budiesz? - pyta, a żołnierz odpowiada: nie budu. - A wodku pit’ budiesz? - Nie budu. - A j... budiesz? - Nie budu. - A żizń za rodinu otdasz? - Otdam. Na ch... mnie takaja żizń?!

        Skoro jednak zapanowało przeświadczenie, że wartością najwyższą jest życie I to nie jakieś tam „wieczne”, tylko obecne, to coraz większą rolę w postępowaniu ludzi zaczął odgrywać instynkt samozachowawczy. Jeszcze w czasie II wojny światowej tak nie było, o czym świadczy przemowa kaprala Rewetzky’ego z „Przygód Wernera Holta” do żołnierzy obrony przeciwlotniczej: „zaraz zacznę wypędzać z was ten instynkt samozachowawczy, wy świnie, wy parszywe trychiny!” Dzisiaj żaden kapral by tak nie powiedział między innymi dlatego, że na bazie instynktu samozachowawczego można bardzo wiele zbudować. Gdyby nie instynkt samozachowawczy – któż by się słuchał władzy, kto oddawałby jej połowę, czy nawet więcej niż połowę swojego dochodu. Ale nawet i w tych warunkach bywało, że altruizm z instynktem samozachowawczym wygrywał. Wykorzystał to wybitny przywódca socjalistyczny Józef Stalin, wydając prikaz, że rodzina tego, kto się podda i pójdzie do niewoli, będzie poddana represjom, aż do śmierci włącznie. Toteż wielu żołnierzy walczyło do końca, bo w dodatku wiedzieli, że na tych, którzy się cofają, czekają z karabinami maszynowymi oddziały zaporowe.

        Teraz umiłowanie życia zapanowało powszechnie, zarówno wśród niewierzących, jak i wierzących, toteż nic dziwnego, że na tym fundamencie postanowili zbudować Nowy Wspaniały Świat nasi Umiłowani Przywódcy, zarówno z kół politycznych, jak i banksterskich. Fundamenty zostały położone pod pretekstem epidemii koronawirusa, który pojawił się niczym dar Niebios. W jednej chwili diabli wzięli wszystkie patetyczne gwarancje, w kąt poszła demokracja, rządy przejęły władzę dyktatorską, o której nie śniło się nawet takim wybitnym przywódcom, jak Adolfowi Hitlerowi, czy Józefowi Stalinowi. Wystarczy zwrócić uwagę, że ani jeden, ani drugi nie wpadli na pomysł, by zakazać ludziom wstępu do lasu – no a teraz, pod pretekstem walki ze zbrodniczym koronawirusem, doczekaliśmy się i tego. Co więcej – te wszystkie posunięcia spotykają się z entuzjastycznym poparciem większości opinii publicznej, a przynajmniej takie wrażenie można by odnieść z przekazu niezależnych mediów głównego nurtu, które najwyraźniej zastosowały się do leninowskich norm dotyczących organizatorskiej funkcji prasy. To zachowanie nie musi być zresztą podyktowane jakimiś niskimi pobudkami, a raczej prakseologią. Adam Grzymała-Siedlecki ilustruje to opisem okupacyjnego pogrzebu swego znajomego, zresztą działacza państwowego, który zmarł w nędzy, ale przynajmniej pogrzeb miał z orkiestrą kolejarzy. Początkowo smutny kapelmistrz, kiedy orkiestra zbliżała się do końca występu, stawał się coraz bardziej rozpromieniony, że nie było żadnego kiksu, żadnej pomyłki – jakby całkiem zapomniał, że orkiestra towarzyszy pogrzebowi.

        Ponieważ takiej znakomitej okazji przebudowy świata nikt nie przepuści, to jest wysoce prawdopodobne, że tak już zostanie tym bardziej, że instynktem samozachowawczym można będzie sztukować rozmaite inne niedostatki.




Wielkanocne kazanie ze szczyptą herezji


        W Święta Wielkanocne, podobnie jak w Boże Narodzenie, powody do radości mają zarówno partyjni jak i bezpartyjni, wierzący, jak i niewierzący, a nawet – żywi i umarli – jak to w przemówieniach mówił Edward Gierek, podkreślając w ten sposób jedność moralno-polityczną całego narodu, a więc również – jego poprzednich pokoleń. Wierzący – wiadomo; skoro Pan Jezus zmartwychwstał, to znaczy, że zmartwychwstanie jest możliwe, zatem nasza przygoda na planecie wcale nie kończy się definitywnie, tylko będzie kontynuowana i to już bez ograniczeń czasowo-przestrzennych, które czasami przysparzają nam tyle zgryzoty. Z kolei niewierzący też mają powód do radości, choćby ze względu na towarzyszące im poczucie intelektualnej wyższości nad wierzącymi, które właśnie podczas Świąt Wielkanocnych może być szczególnie silne, bo przecież Zmartwychwstanie jest chyba najmniej wiarygodnym „mitem” w całym tym mitycznym, a przez to godnym pogardy, chrześcijaństwie. Nic co daje nam szczęście, nie jest fikcją, zatem z tego punktu widzenia, skoro niewierzący czerpią tyle satysfakcji ze Zmartwychwstania, to i ono samo poniekąd istnieje. Nawiasem mówiąc, bycie niewierzącym było bardziej zrozumiałe w wieku XIX, niż w wieku XXI a to ze względu na postęp, jaki dokonał się w naukach przyrodniczych. Pamiętam moje zaskoczenie, kiedy córka pokazała mi maturalne pytania z biologii. Nie odpowiedziałbym na żadne, bo wiedza, którą nam przekazano przed 55 laty, była znacznie skromniejsza, niż współczesna. Ówczesne rewelacje są dzisiaj rutyną i to jest właśnie dowód na ogromny postęp. Ale co nam mówi nauka na temat, dajmy na to – stworzenia świata? Ona na temat stworzenia, jako takiego, nie mówi nam nic, ale twierdzi, że Wszechświat powstał ponad 13 miliardów lat temu w taki sposób, że z miejsca o rozmiarach punktu matematycznego wytrysnął ogromny bąbel czystej energii, z której dopiero po pewnym czasie zaczęły tworzyć się elementarne cząstki materii, a dopiero potem – atomy wodoru i helu, stanowiące pierwotny budulec Wszechświata, Nawiasem mówiąc, ta materia jest właściwie próżnią, bo jeśli, dajmy na to, jądro atomu wodoru miałoby średnicę centymetra, to jedyny elektron obiegałby je w odległości kilometra, a między nimi nie byłoby nic, poza oddziaływaniem magnetycznym. Więc tamten bąbel energii to Wielki Wybuch, którego echo zostało wykryte w latach 60-tych w postaci tzw. „promieniowania tła”. A co na ten temat mówi religia? Ano, powiada, że Wszechświat został „stworzony”. Stworzyć zaś – jak poucza katechizm – to „uczynić coś z niczego”. I właśnie ponad 13 mld lat temu coś takiego się wydarzyło. O ile mi wiadomo, nauka – jeśli w ogóle się tym zajmuje – nie potrafi wyjaśnić, dlaczego tak się stało, ani – co było przedtem. Podobnie religia – chociaż św. Jan powiada, że „na początku było Słowo”. Być może to ONO stało się impulsem do pojawienia się owego ogromnego bąbla czystej energii? Ale skoro tak, to KTOŚ musiał to Słowo wyrzec, a żeby je wyrzec, musiał najpierw istnieć i to w dodatku – poza czasem – bo czas, podobnie jak i przestrzeń – pojawiły się właśnie w momencie Wielkiego Wybuchu. Skoro tedy „poza czasem”, to znaczy – w Wieczności, którą można rozumieć jako niezmienne Teraz. Ale wynika z tego – na co zresztą zwrócili uwagę już starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji – że cuius est condere, eius est tolere, co sie wykłada, że ten, kto ustanowił, ten może znieść - więc wynika z tego, że Ten, kto wyrzekł owo Słowo, panuje nad naturą, a prawa dla niej ustanowione Jego nie obowiązują. I o tym właśnie opowiadają nam Ewangelie, jak to Jezus wszedł do Wieczernika, mimo, że „drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami”. Tak zresztą mową wiązaną opowiada i wielkanocna pieśń, że „Bóg wszechmocny, Bóg natury, wyższy nad wszystkie twory, wstaje z grobu, kruszy mury, nie zna żadnej zapory”. Ale niewierzący w to wszystko nie wierzą i niezmiennie są zadowoleni ze swego rozumu, co zresztą zauważył jeszcze w XVII wieku francuski aforysta Franciszek ks. de La Rochefoucauld, że „nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, każdy – ze swego rozumu.”

        Ale przecież na tym nie koniec, bo jeszcze starsza wielkanocna pieśń, nawiązując do fragmentu wyznania wiary, ustalonego jeszcze w roku 325 i głoszącego, że Pan Jezus „zstąpił do piekieł”, powiada, że „nad grzesznymi się zlitował (…) którzy w otchłaniach mieszkali”. Że i On „do trzeciego dnia tam mieszkał, ojce święte tam pocieszał, potem za sobą iść kazał”. „Za sobą iść kazał”, to znaczy – że tych wszystkich z piekła wyprowadził. Dopiero na tym tle lepiej rozumiemy słowa innej wielkanocnej pieśni, głoszącej, że „Zwycięzca śmierci, piekła i szatana...”. Że „śmierci”, to jasne, skoro zmartwychwstał i to – jak głosi pieśń - „swą mocą”. Ale dlaczego „piekła i szatana”? Na czym polegało zwycięstwo nad piekłem? Zwróćmy uwagę, że Pan Jezus rządzi się w piekle jak chce i bez pytania szatana o pozwolenie, „pociesza”. Zatem i tam objawił swoją władzę, co przecież oznacza zwycięstwo. A zwycięstwo nad szatanem? „Potem za sobą iść kazał” tym, co w piekle się znajdowali. Ale nie wszystkim – bo szatan został w piekle sam. Tak go Pan Jezus załatwił. Nawiasem mówiąc, wyobrażam sobie, jak ci wszyscy, których Pan Jezus za sobą z piekła wyprowadził, musieli być szczęśliwi, chociaż z pewnością zawstydzeni.

        Oczywiście szatan nie ma w związku z tym żadnych powodów do radości, bo zostawiony w piekle sam, nie ma nawet na kim się wyżywać. Toteż próbuje zwabić do siebie kogo tylko może, podbijając rozmaitym mikrocefalom bębenka pychy z własnego rozumu. Nie mówię już o „niewierzących”, zwłaszcza tych, którzy na religię reagują alergiczną, nienawistną pogardą, ale przede wszystkim o tych, którzy pod płaszczykiem nowoczesnej teologii, skierowanej nie na pogłębienie prawdy, tylko na „dialog” na przykład z „judaizmem”, próbują podważać historyczny charakter Zmartwychwstania. Że – powiadają – apostołowie tak pragnęli, by Jezus ożył, tak pragnęli, tak już nie mogli bez tego wytrzymać, że aż zaczęli mieć halucynacje, w które zaraz skwapliwie uwierzyli, żeby następnie duraczyć maluczkich. Rzeczywiście wychodzi to naprzeciw potrzebom „judaizmu”, któremu ten cały Jezus z Jego Zmartwychwstaniem jest potrzebny, jak psu piąta noga. Jak wspomina w swojej Ewangelii św. Mateusz, rzymscy żołnierze, wysłani do pilnowania grobu Jezusa, zaraz po Zmartwychwstaniu zameldowali żydowskim arcykapłanom, co się stało. Przynosi to zaszczyt dyscyplinie panującej w rzymskich legionach, bo chociaż żołnierze zdawali sobie sprawę z całkowitej niewiarygodności swego meldunku, to jednak opowiedzieli, jak było. I ciekawa jest reakcja Sanhedrynu. O ile bowiem przedtem mogli szczerze uważać, że Jezus jest szaleńcem albo bluźniercą, to po meldunku rzymskich żołnierzy było to już niemożliwe, Już wiedzieli, że się straszliwie pomylili, co jest przecież wyjaśnieniem uprzejmym. Widocznie wahali się, co z tym fantem zrobić, bo św. Mateusz wspomina o „naradzie”. I dopiero potem „dali żołnierzom sporo pieniędzy”, żeby rozpowiadali, że kiedy oni zasnęli na warcie, to uczniowie ciało Jezusa wykradli. Dodali, że gdyby doszło to do namiestnika, to oni z nim pomówią i „wybawią ich z kłopotu”. A kłopot był niemały, bo za zaśnięcie na warcie legionista był zaćwiczany batogami na śmierć, więc żołnierze mieli powody do obaw. I tak cud, że uwierzyli arcykapłanom, ale szczerze mówiąc, cóż w tej sytuacji mieli zrobić, chcąc ratować własną skórę? Z tego jednak wynika, że ten cały judaizm, z którym dzisiaj prowadzone są dialogi na cztery nogi i rozmaite umizgi, to po prostu przekręt – chyba, że kłamie św. Mateusz. Ale jeśli on by kłamał, to – jak zauważył św. Paweł - „próżna byłaby nasza wiara”, a w tej sytuacji musielibyśmy powiększyć grono niewierzących. Ale i jako „niewierzący” też musielibyśmy wierzyć – jak nie św. Mateuszowi, to Sanhedrynowi. Taki mamy wybór.




Nie przypuszczałem, że etap surowości będzie aż tak surowy! Bezpieka nie próżnuje





Stanisław Michalkiewicz wypowiada się na temat zawirowań związanych z sądownictwem w Polsce i najnowszych posunięć Małgorzaty Gersdorf. Pod koniec kwietnia odbędą się wybory nowego pierwszego prezesa Sądy Najwyższego, które poprzedza przedstawienie przez zgromadzenie ogólne sędziów Sądu Najwyższego kandydatów prezydentowi RP, spośród których prezydent wybierze prezesa. Komentuje także decyzję Donalda Trumpa, którzy wstrzymał finansowanie WHO (światowej organizacji zdrowia). Wypowiada się także na temat Marka Jakubiaka i doniesień Gazety Wyborczej, jakoby podpisy na liście poparcia jego kandydatury zostały zebrane w dziwny sposób.



© Stanisław Michalkiewicz
14-19 kwietnia 2020
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA








Ilustracja © brak informacji / za: www.youtube.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2