Epidemia koronawirusa - pilotażowy program depopulacji?
Gdy sytuacja jest poważna, a może nawet przede wszystkim wtedy, należy myśleć pozytywnie. Przykład takiego myślenia dają niezależne media gównego nurtu, a zwłaszcza stacje telewizyjne, zarówno ta rządowa, jak i te nierządne. Oczywiście są między nimi różnice, jak to w myśleniu pozytywnym. Telewizja rządowa pokłada nadzieję w działaniach partii i rządu. Zbiorowa mądrość partii i rządu pozwoli nam najsampierw stawić czoło epidemii, a potem – zmierzyć się z trudnościami, jakie będą nieuchronnym następstwem zarządzeń Władzy. Z kolei telewizje nierządne ufności w działaniach rządu nie pokładają, tylko w działaniach partii, ale nie tej rządzącej, tylko tych opozycyjnych. Gdyby partie opozycyjne utworzyły rząd, to wtedy byłoby jeszcze inaczej; stacje nierządne pokładałyby nadzieję w działaniach partii i rządu, podobnie, jak telewizja rządowa – bo niby w kim miałaby pokładać nadzieję? W ten sposób osiągnięta zostałaby moralno-polityczna jedność narodu – jak było za rządów Edwarda Gierka, do których tylu ludzi daremnie wzdycha. Wtedy bowiem Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej, przynajmniej do 1976 roku, kiedy to wszystko zaczeło się rozsypywać z powodu „trudności wzrostu” - jak to określała ówczesna rządowa telewizja. To właśnie z rządowej telewizji, niczym od orkiestry na „Titanicu”, aż do końca płynęły komunikaty, że jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej – co miało na celu podniesienie na duchu obywateli pogrążających się w watpliwościach. I teraz też, za sprawą pana wicepremiera Jarosława Gowina pojawiło się światełko w tunelu, które wprawiło pana Bogdana Borusewicza w takie podniecenie, że aż zaproponował pobożnemu wicepremierowi Gowinowi stanowisko premiera w rządzie, jaki powstałby na gruzach rządu „dobrej zmiany”. Takie inicjatywy mają u nas bogatą tradycję, która została nawet utrwalona w literaturze. Któż z nas nie pamięta sceny, jak to pan Zagłoba doradził panu Sobiepanowi Zamoyskiemu, by szwedzkiemu królowi podarował Niederlandy? Jak pamiętamy, wtedy wzbudziło to powszechną wesołość rycerstwa, podczas gdy propozycji pana Bogdana Borusewicza nie towarzyszyły żadne chichotki, o których śpiewa się we frywolnej francuskiej piosence „La rirette” - jak to Jeanetton spotkała po drodze aż czterech pięknych chłopców i dopiero się działo! Przeciwnie – wszyscy przyjęli to ze śmiertelną powagą, być może dlatego, że i pan Borusewicz sprawia wrażenie osoby pozbawionej poczucia humoru.
Wróćmy jednak do myślenia pozytywnego, któremu powinniśmy oddawać się zwłaszcza w sytuacji epidemii zbrodniczego koronawirusa. Jak pamiętamy z początków roku 1971, kiedy to Edward Gierek zwrócił się do stoczniowców, wśród których już wtedy znajdował się Kukuniek z retorycznym pytaniem: „pomożecie?” - na co stoczniowcy, wśród których już wtedy znajdował się Kukuniek, spontanicznie odpowiedzieli: „pomożemy!” Toteż i teraz jak grzyby po deszczu pojawiają się pomysły racjonalizatorskie. Właśnie jeden z Czytelników napisał mi, że być może wcale nie trzeba zamykać zakładów kosmetycznych, które przecież mogłyby świadczyć usługi w zakresie manicure: klientka wkładałaby dłoń w otwór w plastikowej szybie, a po drugiej stronie kosmetyczka robiłaby jej manicure, po czym dezynfekowała dłoń i po krzyku. Mam nadzieję, że zainteresuje się tym pani minister Jadwiga Emilewicz, chyba, że wcześniej, wykonując rozkaz Naczelnika Państwa, zdymisjonuje ją pan prezydent. Czytelnik sugeruje bowiem, że przy pomocy „tarczy antykryzysowej” rząd dyskretnie pragnie popychać przedsiębiorców w stronę innowacyjności w nadziei, że może oni wymyślą coś takiego, co uratuje gospodarkę przed skutkami walki z epidemią. Oczywiście nie trzeba o tym głośno mówić, bo obywatele mogliby nabrać wątpliwości co do pozytywnego przekazu ze strony telewizji rządowej – ale coś może być na rzeczy. W ogóle mamy ciekawą sytuację, z której też można by wyciągnąć rozmaite wnioski racjonalizatorskie. Oto w takiej Szwecji, w której panna Greta Thunberg, jak gdyby nigdy nic, kontynuuje strajk klimakteryczny, restauracje, podobnie jak szkoły podstawowe, są pootwierane, a mimo to liczba zachorowań i zgonów z powodu zbrodniczego koronawirusa, jak do tej pory, jest podobna do tej u nas. Być może zatem nie ma potrzeby wyłączania całych segmentów gospodarki, którą potem trzeba będzie mozolnie odbudowywać – oczywiście pod specjalnym nadzorem urzędników, którzy w przeciwnym razie mogliby poczuć się zbędni, co by ich frustrowało ze wszystkimi konsekwencjami, zwłaszcza politycznymi.
Ale to wszystko drobiazg w porównaniu z wymową statystyk. Wprawdzie Beniamin Disraeli twierdził, że są „kłamstwa, ohydne kłamstwa i statystyka”, ale co nam szkodzi zapoznać się z płynącymi z niej informacjami? Oto okazuje się, że zbrodniczy koronawirus szczególnie uwziął się na schorowanych starców, zwłaszcza mężczyzn, którzy stanowią około 70 procent zmarłych. Wśród zmarłych w czasie epidemii zdecydowaną większość stanowią osoby w wieku między 70, a 80 lat, które w dodatku cierpiały albo na choroby wieńcowe, albo na cukrzycę, albo na złośliwe nowotwory, albo wreszcie na inne choroby tzw. „towarzyszące”. Wprawdzie dla tych ludzi, a także dla ich rodzin, to może być tragedia, ale przecież nie chodzi o to, by z tego powodu popadać w przygnębienie, tylko żeby myśleć pozytywnie, to znaczy – żeby nawet w takiej sytuacji znaleźć jakieś „plusy dodatnie”.
Patrząc z tego punktu widzenia, można potraktować obecną epidemię, jako rodzaj pilotażowego programu zredukowania liczebności gatunku ludzkiego na świecie najwyżej do miliarda osobników – żeby było komu pożyczać pieniądze na wysoki procent. Okazuje się, że epidemia może być doskonałym pretekstem, bo – jak się okazuje – zdecydowana większość ludzi nie wierzy w żadne teorie spiskowe, tylko przyjmuje do wiadomości informacje podawane przez niezależne media głównego nurtu, na dobro których możemy zapisać i to, że przecież nie działają bezinteresownie. Dzięki temu zdecydowana większość obywateli posłusznie podporządkowuje się wszystkim restrykcjom nakładanym przez rządy, nawet jeśli zdają sobie sprawę, albo przynajmniej przeczuwają nadciągającą z tego powodu katastrofę gospodarczą. Wynika to między innymi z przekonania, że w takich sytuacjach rządy powinny „coś” zrobić. Podobnie było na Westerplatte, kiedy trzeciego dnia oblężenia składnicę zaatakowały bombowce nurkujące. Żołnierze zbiegli do schronów, których ściany trzęsły się od wybuchów i major Sucharski zauważył, że zaczyna ogarniać ich panika. Kazał im wobec tego przejść z jednego kąta schronu do drugiego. Obiektywnie nie miało to najmniejszego znaczenia, ale żołnierze doszli do wniosku, że major kontroluje sytuację i się uspokoili. I o to właśnie chodzi, żeby ludzie w ten sposób myśleli, a wtedy – jak w „Portretach imion” pisze Kazimiera Iłłakowiczówna – można z nimi „wszystko zrobić i w każdą formę ulepić”. Wreszcie dla systemów ubezpieczeń społecznych epidemia zbrodniczego koronawirusa może okazać się nie żadnym dopustem Bożym, tylko prawdziwym darem Niebios. Nie jest bowiem tajemnicą, że przyczyną narastającej niewydolności tych systemów jest rosnący udział w społeczeństwie schorowanych starców, w których zbrodniczy koronawirus właśnie precyzyjnie uderza, dokonując w ten sposób poprawy społecznej struktury bez koniecznosci uciekania się do wzbudząjącej wątpliwości moralne eutanazji. W ramach myślenia pozytywnego nie twierdzę oczywiście, że ktoś to sobie zaplanował, chociaż w dobie inżynierii społecznych również i tego wykluczyć nie można – ale skoro nawet my, biedni felietoniści, zauważamy kryjące się w tej epidemii możliwości, to trudno, żeby nie zauważyli ich specjaliści od społecznych inżynierii. Z jednej strony można uznać to za plus ujemny, ale z drugiej – za dodatni, bo – podobnie, jak na Westerplatte – możemy mieć kojące poczucie, że wszystko jest pod kontrolą naszych Umiłowanych Przywódców.
Podchody prezydenckie
„Staję przed własnym sumieniem i narodem” – powiedział z patosem wicepremier w rządzie Mateusza Morawieckiego Jarosław Gowin, przedstawiając pomysł przedłużenia kadencji prezydenta o 2 lata. Taki patos zawsze robi wrażenie, chociaż Robert Penn Warren w powieści „Gubernator” pisze, że jak człowiek politykuje, to jego sumienie także. Złośliwcy, których przecież na tym świecie penym złości nie brakuje powiadają, że pasuje to jak ulał właśnie do Jarosława Gowina, który w swoim czasie zajmował ważne stanowisko ministra sprawiedliwości w rządzie tworzonym przez obóz zdrady i zaprzaństwa, a potem przeszedł na jasną stronę Mocy, za co został wynagrodzony stanowiskiem ministra nauki i wicepremiera w rządzie „dobrej zmiany”. Ta okoliczność obniża patos deklaracji wicepremiera Gowina, chociaż tylko trochę, bo dopóki jest on wicepremierem w rządzie „dobrej zmiany”, to jego deklaracje są słuszne na tej samej zasadzie, że czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty. Inna sprawa, ze kiedy tylko Porozumienie – bo tak nazywa się partia Jarosława Gowina – wprowadziło do Sejmu 18 posłów – to natychmiast zaczął się on stawiać Naczelnikowi Państwa. Doszło do tego, że kiedy Naczelnik kazał skierować do Sejmu ustawę o tzw. 30-krotności, to Porozumienie podjęło nawet solenną uchwałę, że tego projektu nie poprze. Była to – jak powiadają gitowcy – „poważna zastawka”, bo gdyby 18 posłów zagłosowało przeciwko ustawie, to zostałaby ona odrzucona, ponieważ bez 18 posłów Porozumienia rząd nie ma większości parlamentarnej.
W tej sytuacji – jak śpiewał Wojciech Młynarski – „unik zrobił byk”, to znaczy – Naczelnik Państwa, który z podwiniętym ogonem projekt ten z Sejmu wycofał. A i teraz z czeluści obozu „dobrej zmiany” zaczęły wydobywać się na miasto fałszywe pogłoski, jakoby Naczelnik Państwa zażądał od wicepremiera Gowina poparcia kolejnej nowelizacji kodeksu wyborczego, na podstawie której wszyscy wyborcy musieliby 10 maja zagłosować na prezydenta Andrzeja Dudę korespondencyjnie. Że Jarosław Gowin się opierał, więc Naczelnik Państwa postawił mu ultimatum takie samo, jak hetman Zborowski przedstawić miał Henrykowi Walezemu: si non iurabis, non regnabis – co się wykłada, że jak nie przysięgniesz, nie będziesz panował, a konkretnie – że wyrzuci go z rządu „dobrej zmiany”.Wicepremier Gowin miał nawet powiedzieć swoim partyjnym kolegom, by przygotowali się na dymisję, ale widocznie Naczelnik Państwa znowu się zreflektował. Chodzi o to, że gdyby 18-osobowa reprezentacja parlamentarna Porozumienia wycofała się z koalicji, to rząd traci większość, a wtedy na horyzoncie pojawić się może nawet wniosek o wotum nieufności dla rządu i co gorsza – może nawet został przegłosowany. Myślę, że tej powtórki z roku 2007 pretorianie by Naczelnikowi Państwa nie wybaczyli. Jak bowiem pamiętamy wtedy złożył on Andrzejowi Lepperowi propozycję, by w związku z tzw. „aferą gruntową” oddał się do dyspozycji prokuratury, ale żeby Samoobrona nie wychodziła z koalicji. Oczywiście Andrzej Lepper tę propozycję odrzucił, no i nie było innego wyjścia, jak zgłosić dymisję rządu, po której odbyły się przedterminowe wybory, wskutek czego do władzy doszed obóz zdrady i zaprzaństwa z Donaldem Tuskiem, jako preierem rządu. Z takich między innymi powodów uważam wprawdzie Jarosława Kaczyńskiego za wirtuoza intrygi, ale takiego, co potyka się o własne nogi.
Jak tam było, tak tam było, ale zaraz potem Jarosław Gowin stanął „przed własnym sumieniem i narodem” z propozycją przedłużenia kadencji pana prezydenta Dudy o 2 lata. Wymagałoby to zmiany konstytucji, na którą musiałby wyrazić zgodę obóz zdrady i zaprzaństwa. Czy to możliwe? Z góry wykluczyć tego nie można, bo z pewnego punktu widzenia propozycja wicepremiera Gowina wychodzi naprzeciw oczekiwaniom opozycji, która sprzeciwia się majowym wyborom, ale z drugiej – również, przynajmniej częściowo, oczekiwaniom Naczelnika Państwa, któremu zależy, by Andrzej Duda został ponownie prezydentem. Nie jest ponadto wykluczone, że taka stójka „przed narodem”, jaką właśnie wykonał wicepremier Gowin może wiązać się również z jego własnymi politycznymi planami. „Naród” bowiem jest rozdarty między obóz „dobrej zmiany” i obóz zdrady i zaprzaństwa i nawet trochę zmęczony tą polityczną wojną, w której w dodatku nie bardzo wiadomo, o co naprawdę chodzi. W tej sytuacji wysunięcie po 2 latach przez Jarosława Gowina własnej kandydatury na stanowisko prezydenta, mogłoby spotkać się z zainteresowaniem opinii publicznej, z wyborcami Andrzeja Dudy włącznie, bo Jarosław Gowin mógłby zablokować drogę do prezydentury Donaldowi Tuskowi, który dla obozu „dobrej zmiany” byłby chyba najwiekszym nieszczęściem. Toteż stójka Jarosława Gowina przed „narodem” nie jest pozbawiona politycznej kaklulacji. „Ach z kogóż nieszczęsny ma wpatrzeć się naród, by szukać jasnego idola, w którego umyśle zbawienia tkwi zaród? To jasne, że w Pana Karola!” – czyli w tym przypadku – w Jarosława Gowina, który właśnie pokazuje, że nie kuca przed Naczelnikiem Państwa, tylko politykuje samodzielnie – czego niestety nie można powiedzieć o panu prezydencie Andrzeju Dudzie, który zresztą też zaczyna się łamać, chociaż jeszcze niedawno, co prawda, trochę się jąkając, powiedział przed telewizyjnymi kamerami, że skoro można chodzić do sklepu, to można i na wybory, ale teraz, za radą pana prof. Zybertowicza już tak nie uważa, tylko stawia „warunki”: pierwszy – jeśli „eksperci” by zadekretowali, że jest bezpiecznie i drugi – żeby wybory gwarantowały powszechność, tajność i inne zaklęcia. Widać wyraźnie, ze i w tym przypadku punkt ciężkości władzy przesunąłby się z Naczelnika Państwa na „ekspertów”. Myślę, ze i jeden i drugi warunek byłby spełniony, gdyby wybory nie były korespondencyjne, tylko – przez pełnomocnika, a pełnomocnikiem całego narodu został Jarosław Kaczyński. Poszedłby z tym pełnomocnictwem do Państwowej Komisji Wyborczej, albo nawet zagłosowałby korespondencyjnie, a wtedy pan prezydent Andrzej Duda wygrałby wybory jednogłośnie. Ta propozycja ma same zalety: przedłuża kadencję pana prezydenta Dudy na więcej, niż następne 2 lata, więc jest korzystniejsza od propozycji wicepremiera Gowina. Po drugie, jest znakomita z punktu widzenia prezydenta Andrzeja Dudy, który zyskałby w ten sposób niezwykle silną legitymację demokratyczną, dzięki czemu mógłby nieubłaganym palcem dźgać malkontentów w chore z nienawiści oczy, no i przede wszystkim – Naczelnik Państwa formalnie stałby się pełnomocnikiem całego narodu, dzięki czemu pojawiłaby się zgodność hierarchii rzeczywistej z hierarchią oficjalną.
Oczywiście wszystko może się już wkrótce rozstrzygnąć w całkiem innych kategoriach, bo wiadomo, że człowiek strzela, ale to Pan Bóg kule nosi, w związku z czym będzie to, co ma być.
Instynkt samozachowawczy i demokracja
Jak mawiała Anna Bojarska, która na Studium Dziennikarskim na UW była na drugim roku, podczas gdy ja – na pierwszym – od polityki uciec niepodobna. Nawiasem mówiąc, to właśnie ona napisała, jak to jej mąż podróżował samochodem przez Bawarię i zabrał autostopowicza, Niemca. Jadą, jadą, aż tu nagle ukazuje się drogowskaz z napisem „Dachau” - na co mąż pani Bojarskiej powiada: a, to ten obóz koncentracyjny, chwilowo nieczynny? Niemiec popatrzył na niego uważnie i zapytał: dlaczego powiedział pan: chwilowo?
Jak się okazuje, od polityki uciec niepodobna, nawet podczas niewinnej przejażdżki po Bawarii, a cóż dopiero w sytuacji, gdy epidemia zbrodniczego koronawirusa wkłada w ręce rządów władzę dyktatorską? Okazuje się, że w demokrację, którą przecież też ktoś musi kierować, to możemy się bawić, jak jest piękna pogoda, a i to ostrożnie, podczas gdy przychodzi co do czego, to okazuje się, że jednak dyktatura jest dobra na wszystko. Mam nadzieję, że jak tylko wrócimy do normalności, cokolwiek by to miało znaczyć, to uczeni politologowie zajmą się tym fenomenem i przestaną tak zachwalać demokrację, która – jak się okazuje – nie jest warta nawet funta kłaków. Może jednak być odwrotnie – że właśnie zaczną zachwalać demokrację, bo – jak zauważył Franciszek ks. de La Rochefoucauld – tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego.
Na razie jednak umiłowanie demokracji przegrywa na całej linii z instynktem samozachowawczym, zgodnie ze spostrzeżeniem starożytnych Rzymian, którzy i na tę okoliczność sprokurowali pełną mądrości sentencję: primum vivere deinde philosophari, co się wykłada, że najpierw żyjmy, a dopiero potem będziemy sobie filozofowali. Sytuację tę wykorzystuje nie tyle może nawet rząd, co rządowa telewizja, która nieprzejednaną opozycję nieubłaganym palcem dźga w chore z nienawiści oczy, wytykając im, że nic nie robi dla ratowania zdrowia Polaków. To akurat prawda – ale cóż niby miałaby robić, skoro wszystkie możliwości i zasoby państwa spoczywają w rękach rządu? Wprawdzie rządowa telewizja specjalnie tego nie eksponuje, ale intencja przekazu jest jak najbardziej czytelna: opozycja powinna podporządkować się rządowi, bo w przeciwnym razie zostanie oskarżona w najlepszym razie o znieczulicę, a w najgorszym – o zbrodnicze intencje. Mogliśmy się o tym przekonać choćby na podstawie relacji z ostatniego posiedzenia Sejmu, na którym posłowie mieli uchwalić tak zwaną „tarczę antykryzysową”, której obszerny projekt rząd przedstawił im podobno w ostatniej chwili. Wprawdzie zgłosili tam sporo poprawek, co ze zgrozą odnotowała rządowa telewizja, ale nie miało to przecież znaczenia, bo większość rządowa przegłosowała, co było trzeba – łącznie z tak zwaną „wrzutką”, czyli dodanymi w ostatniej chwili przepisami dopuszczającymi głosowanie na odległość, albo przez pełnomocnika. W ten oto sposób pan prezes Jarosław Kaczyński, którego nie bez powodu nazywam wirtuozem intrygi, postawił całą opozycję pod ścianą – bo tego tylko by brakowało, gdyby w sytuacji, gdy naród ginie, wykłócała się o sposób, czy nawet termin wyborów prezydenckich. Bo ta zmiana miała na celu doprowadzenie do wyborów prezydenckich w terminie zaplanowanym uprzednio, kiedy jeszcze naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju, nie nawiedził zbrodniczy koronawirus. Wprawdzie powiadają, że pośpiech jest potrzebny tylko w dwóch przypadkach: przy biegunce i przy łapaniu pcheł, ale okazuje się, że i przy wyborach prezydenckich także, że bez względu na okoliczności odłożyć ich nie można. Tak właśnie uważali starożytni Rzymianie, czego dowodem jest kolejna, pełna mądrości sentencja: pereat mundus, fiat iustitia – co się wykłada, że niech zginie świat, byle tylko sprawiedliwości stało się zadość. W tym przypadku może nie tyle sprawiedliwości, bo niektórzy nieubłaganym palcem wytykają, że ta nowelizacja kodeksu wyborczego jest sprzeczna z orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego, według którego nie powinno się nowelizować tego kodeksu później, niż na 6 miesięcy przed planowanym terminem wyborów, co demokracji, której liturgii nie można odkładać nawet pod pretekstem epidemii zbrodniczego koronawirusa. Nieprzejednana opozycja, to znaczy – KO i Konfederacja, gotowa był nawet przystać na zdalne głosowanie pod warunkiem, że nie można będzie w ten sposób zmienić konstytucji, ani kodeksu wyborczego – ale posłowie Zjednoczonej Prawicy i Zjednoczonej Lewicy, którzy na tę okoliczność stanęli ramię w ramię w egzotycznej koalicji, tę propozycję odrzucili. Dzięki temu demokracja, przynajmniej chwilowo, odniosła zwycięstwo nad instynktem samozachowawczym.
Ale umiłowanie samej demokracji jeszcze nie wyjaśniałoby takiej determinacji. Gdzie mądry człowiek ukryje liść? - pyta Chesterton w opowiadaniu „Złamana szabla” i odpowiada: w lesie. A kiedy nie ma lasu? To mądry człowiek zasadzi las, by ukryć w nim liść. W tej sytuacji niektórzy twierdzą, że ta cała „tarcza antykryzysowa”, to tylko taki las, w którym o drugiej w nocy ukryty został liść w postaci zmiany kodeksu wyborczego, która ma ułatwić wybór pana Andrzeja Dudy na drugą kadencję prezydencką. Najwyraźniej wybór pana prezydenta na drugą kadencję jest ważniejszy od wszystkiego, przynajmniej dla prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który – jak wspomniałem – nie bez powodu uchodzi za wirtuoza intrygi. Dlaczego tak jest – tajemnica to wielka, tym bardziej, że pan prezydent mógłby wygrać z posągową panią Małgorzatą Kidawą-Błońską i bez tego – ale – jak powiada poeta - „na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności”. Ale chociaż pan prezes Jarosław Kaczyński jest wirtuozem intrygi, to jednak takim, który bardzo często, a być może nawet zawsze, potyka się na końcu o własne nogi. Tak może być i w tym przypadku, bo – jak zauważył pan Wojciech Hermeliński, były przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej - tak późna zmiana kodeksu wyborczego może stać się podstawą podważenia ważności wyborów prezydenckich. Ważność wyboru stwierdza Sąd Najwyższy, który jest – ma się rozumieć – niezawisły, jak żaden inny – ale skądinąd wiemy, że jego stosunek do aktualnego rządu nie jest – delikatnie mówiąc – entuzjastyczny, więc orzeczenia stwierdzającego nieważność wyborów prezydenckich wykluczyć w tej sytuacji nie można. A co wtedy? „Wygraj w polu, a wygrasz i w sądzie” - twierdził Klucznik Gerwazy – ale jak tu „wygrać w polu”, kiedy ze względu na epidemię zbrodniczego koronawirusa być może i wtedy nie będzie można wychodzić z domów? Co tu ukrywać – konfrontacja instynktu samozachowawczego z umiłowaniem demokracji może przynieść nam jeszcze wiele niespodzianek, zgodnie ze spostrzeżeniem, że od polityki uciec niepodobna.
Nie mam wątpliwości, że ograniczenia, które są obecnie wprowadzane,
NIE ZOSTANĄ NIGDY WYCOFANE
Stanisław Michalkiewicz odpowiada na kolejne pytania widzów swojego kanału. Wypowiada się na temat Gazety Wyborczej i Tygodnika Powszechnego, który - według Pana Stanisława - lansuje herezję, czyli tak zwane judeochrześcijaństwo. Odpowiada także na pytania dotyczące m.in. Janusza Korwina-Mikke @KORWiN vs UE i SEJM,oraz możliwości odzyskania przez Polskę Lwowa i Wilna.
© Stanisław Michalkiewicz
3-4 kwietnia 2020
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
3-4 kwietnia 2020
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja © brak informacji / za: www.youtube.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz