Nie pycha, a śmieszność kroczy przed politycznym upadkiem – PiS staje się śmieszne
Zanim przejdę do parafrazy rytualnego zawałowania, co i przed czym kroczy, warto sobie przypomnieć jeszcze jedną prawidłowość. Bez konkurencji wszystko staje się tandetne, gdy się przyjrzymy historii dowolnego postępu, to zawsze skok cywilizacyjny odbywał się w warunkach ostrej konkurencji. W czasie renesansu mieliśmy wysyp geniuszów, w trakcie rewolucji przemysłowej zatrzęsienie wynalazców. O sporcie nie ma co wspominać, tutaj wszystko opiera się na nieustannej konkurencji, a rekordy oraz fenomenalne bramki strzelone nożycami, są wynikiem ostrej rywalizacji. Polityka rządzi się takimi samymi prawami, ale w przez ostatnie pięć lat mamy sytuacją nadzwyczajną i niezdrową. PiS nie ma żadnej, ale to żadnej konkurencji politycznej, całe polityczne otoczenie można uznać w najlepszym przypadku za sparingpartnerów.
Nic dobrego w tak nienaturalnych warunkach zrodzić się nie może, tym bardziej, że nie działa inny mechanizm kontroli. PiS nie podlega praktycznie żadnej merytorycznej ocenie swoich działań. Z jednej strony mamy paranoiczny obraz budowany przez TVN, „Gazetę Wyborczą” i przeciwników PiS. Z drugiej strony widzimy nieprawdopodobnie żałosny, serwilistyczny przekaz w TVP Kurskiego i fanatyczną, pozbawioną cienia refleksji, postawę elektoratu kibicującego „Zjednoczonej Prawicy”. Syndrom oblężonej twierdzy, który na prawicy występuje od lat, nie pozwala na stwierdzenie najprostszych faktów, na surową ocenę sytuacji, co powinno skutkować wyciągnięciem odpowiednich wniosków i działań naprawczych. Celowo zamieniłem prostą „krytykę konstruktywną” na szerszy opis, bo problem jest szerszy. Tutaj nie chodzi o konstruktywną krytykę, ale o to, że każdy, najmniejszy przejaw zwątpienia w słuszność działań PiS kończy się odpaleniem arsenału atomowego: zdrajca, agent wpływu, obrotowy sprzedawczyk, narracja Kremla, itd.
Co się dzieje z formacją polityczną, która nie ma żadnej konkurencji, ani racjonalnych sygnałów ostrzegających przed błędnymi decyzjami i działaniami? Taka formacja odrywa się od rzeczywistości i zaczyna żyć własnym życiem. Przekonanie o słuszności, wielkości i nieomylności to podstawowy katalog politycznych grzechów i tym w tej chwili grzeszy PiS, w dodatku w pełnym przeświadczeniu, że realizuje „genialny plan strategiczny”. Teoretycznie wszystko to razem można nazwać pychą, co się kłóci z tytułową tezą wskazującą śmieszność na przyczynę politycznego upadku. Pomimo tego pozornego paradoksu będą się jednak upierał, że pycha w polityce występuje zawsze, ale niekoniecznie zawsze doprowadza do upadku, natomiast śmieszność zawsze i wszędzie jest zabójcza. Wystarczy sobie przypomnieć krótką historię degrengolady AWS, SLD, PO i ostatnio „Nowoczesnej”, czy „Kikiz’15”, aby bez pudła wskazać przyczynę marnego końca. Ponad wszelką wątpliwość śmieszność unicestwiła te formacje polityczne lub w najlepszym razie ograniczyła ich potencjał.
Firanki w Mercedesie, ośmiorniczki, podróż na Maderę, nocna utrata kontroli nad kontem Twittera, takie przyczyny należy wpisać w politycznych aktach zgonu. Pozostaje wskazać w jakim zakresie i konkretnych elementach PiS wykazuje się śmiesznością? Jest tego już niestety bardzo dużo, tak dużo, że wszystkiego w felietonie nie zmieszczę, dlatego wskażę te najważniejsze śmieszności. Cały cyrk zorganizowany wokół wyborów to jedna wielka śmieszność, na każdym etapie. Zmiana scenariusza nawet nie z dnia na dzień, ale z godziny na godzinę. Wciągniecie do tej komedii Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego, po drodze Poczty Polskiej i marszałka sejmu.
Nieprawdopodobnie kompromitująca i tragikomiczna forma wyjaśnień kto dopowiada za brak organizacji wyborów, ze szczególnie zabawnym wątkiem Sasina i drukowania kart wyborczych. Oto dowiadujemy się, że podobnie jak nikt nie nominował Kidawy-Błońskiej na kandydatkę PO w wyborach prezydenckich, tak nikt i nikomu nie zlecał drukowania kart wyborczych.
Nie koniec śmieszności, karty w ocenie poważnych przedstawicieli rządu mogą być wykorzystane, chociaż dziecko wie, że mamy inną datę wyborów, a sam PiS mówi o możliwości startu nowych kandydatów. Przez kilka dni Polacy śmiali się z „debaty prezydenckiej” przed nieistniejącymi wyborami i tak samo zanosili się ze śmiechu przy ciszy wyborczej. I ta komedia się nie skończy, bo co najmniej przez półtora miesiąca będziemy obserwować jak Gowin z Grodzkim nowelizują ustawę „kopertową”, a Jarosław Kaczyński całkowicie od tych dwóch będzie zależny. Nikt po prawej stronie nie ma odwagi PiS powiedzieć, że to wszystko jest potwornie śmieszne i co gorsza ta droga prowadzi tylko i wyłącznie do politycznego upadku. W poczuciu obowiązku wobec własnego sumienia i rozumu, uprzedzam, że to tą sama drogą szedł Dorn z Sabą. Na pocieszenie dodam, że jeszcze można zawrócić.
Tacy przedsiębiorcy, jaka „pandemia”, to do kogo te pretensje?
Wczoraj w Warszawie, zgodnie zapowiedzią kandydata na prezydenta Pawła Tanajno, zgromadziło się kilkudziesięciu demonstrantów, którzy się przedstawili jako przedsiębiorcy. Rzeczeni przedsiębiorcy protestują przeciw obostrzeniom rządowym, żądają powrotu do starej normalności i ostentacyjne zdejmują maski. Tanajno uprzedził, że taki protest się odbędzie i zrobił to w dość spektakularny sposób, bo w czasie „debaty prezydenckiej”. Trudno w tych okolicznościach mówić o jakimkolwiek zaskoczeniu, czy też udziale KGB albo Sorosa. Po prostu jeden z polityków zrobił sobie promocję korzystając z rzadkiej okazji, a to u polityków nie jest niczym nadzwyczajnym, na przykład Andrzej Duda wiedział przed debatą, że żadnych wyborów nie będzie i mimo wszystko brał udział w tym cyrku.
Tak z grubsza wygląda najnowsza zabawka polityczna, ale dla wielu to coś zupełnie innego niż prostacki „event” polityka-celebryty. Poszła wielka fala oburzenia i lawina teorii, kto też za Tanajno stoi i jak wielka jest to siła? Gołym okiem widać, że to żadna siła, w dodatku na starcie zakrzyczana nie tylko przez prawą stronę, ale i przez lewicowo-liberalną. Protestujący sprofanowali święty symbol walki z „pandemią”, zdjęli i podeptali maseczki. Po tym haniebnym akcie żadne media, czy liczące się środowiska nie tylko nie pochwaliły formy protestu, ale rytualnie potępiły. Posypały się klasyczne apele wyznawców „pandemii”, do takich to trzeba strzelać bez ostrzeżenia, dać im po 30 000 zł mandatów od sanepidu, wreszcie posadzić wszystkich. Póki co posadzono Tanjno i z całą pewnością o to mu chodziło. Do wczoraj o Tanajno słyszała rodzina i ta grupka protestujących „przedsiębiorców”. Niewiele mu pomogła debata, w czasie której niczym się nie wyróżnił. Dziś mówi się o nim od lewa do prawa, no i tylko pogratulować politycznej skuteczności.
Tyle z wielkich teorii spiskowych i oburzenia zostaje, prymitywny patent na zrobienie szumu medialnego jak zwykle zadziałał, a ponieważ Tanajno to żadna nowość w polityce, mnie nic nie zaskoczyło. Zaczynał w Ruchu Palikota i nie debiutuje w wyborach prezydenckich, robi dość regularnie szum wokół siebie i prawie nic go to nie kosztuje. Jedni uprawiają politykę na sztucznej pandemii, tresurze milionów ludzi, organizowaniu teatrzyku pod tytułem „Załóż szmatę na twarz i uratuj świat”, inni korzystają z tej „atmosfery” i szukają swojej szansy. Obywatela wolnego kraju, o ile da się jeszcze tak mówić, w obliczu ogólnoświatowej paranoi, powinno interesować tylko jedno. Co jest bardziej niebezpieczne, normalne społeczne i polityczne zjawiska, w tym protesty uliczne rozmaitych grup, czy zorganizowane działania władzy, na szczeblu krajowym i międzynarodowym, które prawa i wolność jednostki ograniczają? Dla mnie nie ma najmniejszego dylematu. Z Tanajno mogę się pośmiać i się śmieję, ale działania władzy już śmieszne nie są i mają bezpośredni wpływ na moje poczucie wolności i godności.
Niby dlaczego miałbym uznać za wielkie zagrożenie jakąś tam grupkę krzykaczy, o której za tydzień wszyscy zapomną, a jakby nie zapomnieli to i tak się skończy kabaretem w stylu „Obywateli RP”. Żadnego zagrożenia tutaj nie widzę, ale gdybym był fryzjerem, czy właścicielem knajpy, który od dwóch miesięcy nie zarobił gorsza, to miałbym w jeszcze większym poważaniu troskę władzy kochanej, która pod polityczne potrzeby reżyseruje „pandemiczną” tragifarsę. Jest akcja, to musi być reakcja. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że spore grupy społeczne z różnych stron mają jedną metodę na wszystko, pała i pałą po łbie, ale mnie jakoś nigdy nie podniecało takie poczucie „siły”. Choćby najgłupsze i najbardziej sztuczne protesty i akcje polityczne stanowią mniejsze zagrożenie, niż otumanienie milionów ludzi, sprawdzonych do poziomu stada beczącego na tę samą nutę, co władza. Jaka „pandemia”, tacy „przedsiębiorcy i protesty. Mniejszy cyrk w ramach globalnego i krajowego cyrku, to do kogo te wszystkie pretensje i zawołania, aby armatki wodne wyjechały na ulice? Obawiam się, że większość wołających nie zdaje sobie sprawy, że dla siebie składa zamówienia.
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP²
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz