Przypominam historię tego szpitala. W 1958 roku w tym budynku był oddział zakaźny, izolacyjny szpitala dziecięcego. W 1986 roku zmienił swój profil na oddział chorób płuc i gruźlicy dla dzieci. W budynku było 17 izolatek, które spełniały wszystkie normy dotyczące chorób zakaźnych. Do każdej izolatki było wejście z zewnątrz, natomiast od strony szpitalnego korytarza urządzono specjalne śluzy. Na Mazowszu były 72 łóżka pulmonologiczne dla dzieci w trzech ośrodkach, a 38 z nich właśnie w Otwocku. Szpital współpracował z CZD i z ośrodkami akademickimi. Posiadał pełne zaplecze diagnostyczne i doskonałych lekarzy specjalistów z wieloletnim stażem. Oddział leczył dzieci nie tylko z województwa mazowieckiego ale z całej Polski (z Rabki i innych dużych ośrodków akademickich). Głównym profilem oddziału była diagnostyka i leczenie dzieci i młodzieży z podejrzeniem gruźlicy płuc i gruźlicy pozapłucnej szczególnie kostno-stawowej. Dzięki swej infrastrukturze mógł skutecznie leczyć w warunkach izolacji pacjentów zakaźnych - prątkujących. a także dzieci z opornymi zakażeniami układu oddechowego z innych szpitali. Dysponował warunkami dla pobytu opiekuna wraz z chorym dzieckiem. Doskonale zorganizowana izolacja chorych umożliwiała przyjmowanie na oddział dzieci chorych na gruźlicę i jednocześnie zainfekowanych inną chorobą zakaźną, na przykład ospą lub rotawirusem. Pacjenci zakaźni ( prątkujący) mogli być izolowani od innych dzieci, ale jednocześnie mogli wychodzić na dwór czyli w pełni korzystać z leczenia klimatycznego.
To nie był pierwszy zamach na szpital w Otwocku. W 2000 roku chciano go przenieść do szkoły, a w budynku urządzić komercyjne hospicjum. Nabywca obiektu za jakiś czas zlikwidowałby zapewne hospicjum, a teren sprzedał pod zabudowę. To los wielu szpitali w Polsce. Kilka lat temu próbowano zlikwidować szpital dziecięcy przy ulicy Kopernika. Budynek miał przejąć jakiś bank. Szpital uratował się dzięki zapisowi fundatora terenu przeznaczającego go wyłącznie pod szpital dziecięcy. W obydwu przypadkach zdumiewał brak troski o małych pacjentów. Przede wszystkim jednak zdumiewająca była krótkowzroczność władz. Lekarze walczący o zachowanie szpitaliku dziecięcego w Otwocku tłumaczyli, że w przypadku jakiejś epidemii miasto nie będzie miało gdzie umieszczać chorych. Na ten argument nieodmiennie odpowiadano drwinami, które sama też usłyszałam: „Jaka epidemia, to nie średniowiecze, pod pretekstem walki o dzieci wy lekarze walczycie o swoje posady a dziennikarze wyrabiają wierszówkę”.
Życie powiedziało jednak „sprawdzam”. Choć mamy XXI wiek cały świat dotknęła pandemia, szpitali zakaźnych brakuje, a lekarze specjaliści oczywiście bez trudu dawno znaleźli sobie inną pracę.
Inny przykład skrajnej niefrasobliwości lokalnych władz dotyczy dziecięcego szpitala psychiatrycznego w Józefowie koło Otwocka przy ulicy 3 Maja 127. Obok szpitala zgodnie z przepisami było tam ogrodzone i strzeżone niezależne ujęcie wody. Jakiś czas temu ogrodzenie zostało zniszczone, po terenie ujęcia łażą spacerowicze z psami, urządzenia są zdewastowane i zasypane śmieciami.
Choć żyjemy w XXI wieku wiemy już, że życie zweryfikowało liberalne mity. Tak jak możliwa jest epidemia czy wręcz światowa pandemia, możliwe jest również zatrucie wodociągów. Taki właśnie, realny a nie paranoiczny scenariusz dyktował ustawodawcom przepisy nakazujące każdemu szpitalowi utrzymywać niezależną studnię głębinową. Wbrew teoriom Fukuyamy historia bynajmniej się nie skończyła a liberalne społeczeństwo znalazło się w pułapce swojej niefrasobliwości. Nie skończyły się wojny, nie znikły epidemie, a ludzkość nadal boryka się z wszystkimi swoimi problemami biedą, głodem, chorobami. W jaki sposób niewidzialna ręka rynku mogłaby powstrzymać epidemie? Być może bogatszy byłby w stanie uzyskać lepszą opiekę medyczną, a być może tylko bogaty byłby w stanie ją uzyskać, ale jak uczy historia bogactwo też jest względne. Jak mawiał mój ojciec, zawodowy ekonomista oraz więzień karnej kompanii w Oświęcimiu ( ojciec nie akceptował nazywania tego obozu Auschwitz) zawsze istnieje jakaś cena równowagi. W Oświęcimiu brylant był równowartością bochenka chleba.
Działania przeciwdziałające obecnej epidemii wydają się być chaotyczne i nie do końca przemyślane, czasami wręcz magiczne. Oto w sklepie firmy Rossman ochroniarz pilnujący drzwi zmusza ludzi do dezynfekowania rąk płynem ze specjalnego pojemnika. Żeby uruchomić wyciek płynu trzeba jednak nacisnąć przycisk. Dziesiątki osób naciskają ten przycisk, gorliwi w rękawiczkach mniej gorliwi gołym palcem. Ci w rękawiczkach robią w tych samych, potencjalnie zainfekowanych, rękawiczkach zakupy w innym sklepie, dotykają lady i półek. Kolejni klienci bez rękawiczek mogą się więc zakazić. Chyba lepiej byłoby zrezygnować z czysto rytualnej dezynfekcji w Rossmanie i niczego nie dotykać. Zwykła, nie profesjonalna maseczka noszona przez wiele godzin służy jako doskonała pożywka dla bakterii i wirusów. Taką maseczkę należałoby zmieniać co kwadrans co jest praktycznie niemożliwe.
A przede wszystkim jak mawiał do nas studentów( dziewczyn i chłopców okularników) starszy sierżant podczas ćwiczeń z obrony terytorialnej: „To nie Uniwersytet, tu trzeba myśleć”.
© Izabela Brodacka Falzmann
9 maja 2020
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
9 maja 2020
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
Ilustracja © Józef Wieczorek / za: www.blogjw.wordpress.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz