Dzisiaj konserwatysta nie musi być politycznym germanofilem. Może nawet nie powinien. Z perspektywy konserwatywnej, czy tym bardziej tradycjonalistycznej, zjednoczenie Niemiec w 1871 r. to jedna z największych tragedii w dziejach Europy, bo przekreśliło i odrzuciło tradycję archetypicznego państwa niemieckiego, jakim było Święte Cesarstwo Rzymskie, pogrzebało „stare” Niemcy, tak pięknie upamiętnione przez barona Josepha von Eichendorffa w książce „Niegdyś przeżyłem” (1), i zablokowało drogę do przywrócenia prawdziwego, powszechnego cesarstwa, podmienionego na pruską atrapę. Może nawet ponowne rozczłonkowanie państwowe Niemiec przyniosłoby dzisiejszej Europie zmianę na lepsze, a na pewno pozwoliłoby jej zrzucić z siebie pasożytnicze brzemię Unii Europejskiej.
Współczesny konserwatysta nie musi więc być germanofilem politycznym, natomiast – w moim najgłębszym przekonaniu – powinien reprezentować germanofilię metapolityczną, germanofilię ideową. Dla europejskiego konserwatysty Niemcy stanowią bowiem duchowe centrum, pozostają podstawowym punktem odniesienia. Charles Maurras nie był konserwatystą ani tradycjonalistą między innymi dlatego, że nie był germanofilem.
W kontynentalnej historiozofii konserwatywnej rolę epoki wzorcowej, „złotego wieku” czy wręcz „raju utraconego”, odgrywa z reguły średniowiecze – i słusznie. Średniowiecze zaś od X wieku i wczesną nowożytność można określić mianem epoki „niemieckiej” w naszych dziejach. Europa Ludolfingów, dynastów saskich i salickich, Hohenstaufów i Habsburgów jest „Europą niemiecką”. Hegel czwartą wielką epokę w dziejach powszechnych – po świecie wschodnim, greckim i rzymskim – nazywał „światem chrześcijańsko-germańskim”. Polska przyjmuje chrześcijaństwo „z Ratyzbony”, czyli z Niemiec, po czym cesarz Otton III wprowadza ją do Europy. W Ewangeliarzu Ottona III zachowała się ilustracja ukazująca jego koncepcję imperium, tożsamego z Europą i z Christianitas: hołd cesarzowi składają – wyobrażone jako cztery niewiasty – Germania, Galia (Francja), Roma (Rzym, Italia) i Sclavinia (Słowiańszczyzna). Myśl Ottona III przetrwała długo; jeszcze Ulrich von Hassell, jeden z przywódców konserwatywnej opozycji przeciw Hitlerowi, w artykule z 1943 r. napisał, że Europa to „germańsko-romańsko-słowiańska triada”. Z całym podziwem należnym Zygmuntowi III Wazie, największemu z polskich królów elekcyjnych, żałować, wielce żałować trzeba, iż w 1588 r. arcyksiążę Maksymilian nie wyrąbał sobie pod Byczyną drogi na polski tron, by potem włączyć Rzeczpospolitą Obojga Narodów do habsburskiego imperium, nad którym nie zachodziło Słońce.
Schyłek epoki „niemieckiej” następuje w XVII wieku. Wojna trzydziestoletnia (1618-1648) zalewa Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego ogniem i krwią, osłabia władzę cesarza i powoduje wyniesienie Francji. Ostateczne zamknięcie epoki „niemieckiej” dokonuje się, gdy Cesarstwo przegrywa z Francją wojnę o sukcesję hiszpańską (1701-1714) – Habsburgowie tracą tron Hiszpanii na rzecz Burbonów, a Francja staje się pierwszym mocarstwem w Europie i nie zostanie strącona z tej pozycji aż do wybuchu II wojny światowej. Koniec „Europy niemieckiej” zbiega się więc z końcem średniowiecza, jaki w swojej oryginalnej periodyzacji dziejów naznaczył Gaetano Mosca. Włoski uczony krytykował stosowaną najczęściej datację wieków średnich. Proponował, by za ich cezurę końcową zamiast zdobycia Konstantynopola przez Turków w 1453 r. czy odkrycia Ameryki przez Kolumba w 1492 r. uznawać zakończenie panowania Ludwika XIV z jego śmiercią w 1715 r. (2). W świetle jego koncepcji zatem średniowiecze również jawi się jako najbardziej „niemiecka” epoka w historii.
Osiowymi wydarzeniami epoki „francuskiej” są rewolucja 1789 r. i zniszczenie Europy podczas wojen napoleońskich (a najbardziej chyba tragiczny ich skutek to całkowita już likwidacja Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego przez Napoleona w 1806 r.). Po zakończeniu napoleońskiej hekatomby w roku 1815, Niemcy ponownie wlewają życie w dogorywającego trupa Europy. Ocalają ją potrójnie. Po pierwsze, Zacharias Werner, Friedrich Hölderlin, Clemens Brentano, Achim von Arnim, baron Friedrich de la Motte Fouqué, Justinus Kerner, baron Georg Friedrich Philip von Hardenberg zwany Novalisem odbudowują w kulturze i upowszechniają tradycyjny światopogląd, wypędzony z niej wcześniej przez francuski oświeceniowy racjonalizm, a ten sam Novalis, Friedrich von Gentz, Franz Xaver Benedikt von Baader, August Wilhelm Schlegel i jego brat Friedrich, Adam Heinrich Müller, Johann Joseph von Görres uczą karmione dotąd wolterianizmem elity rządzące zasad konserwatywnego porządku politycznego, obficie czerpiąc z dziedzictwa średniowiecza. I nauki niemieckich „romantyków politycznych” przetrwały długo: jeszcze Werner Sombart w książce „Niemiecki socjalizm” (1934) pisał, że Niemcy to naród, który za naturalną uważa władzę wywodzącą swe prawa z łaski i woli Boga. Po drugie, niemieccy intelektualiści ponownie uprawomocniają wiarę na gruncie filozofii, przezwyciężając francuskie oświeceniowe bezbożnictwo. Szczególne zasługi położyły tu filozofia religii Friedricha Schleiermachera, „filozofia Absolutu” i „filozofia Objawienia” Friedricha Wilhelma Josepha von Schellinga, „spekulatywny teizm” Christiana Hermanna Weissego i Immanuela Hermanna Fichtego, aczkolwiek myśl filozoficzna nad Renem pracuje nad rozwiązaniem tego problemu już od chwili, gdy w 1796 r. Hegel, Schelling i Hölderlin piszą wspólnie tekst znany dziś jako „Najstarszy program systemu niemieckiego idealizmu”. Po trzecie, w Europie przeoranej przez Oświecenie i antykościelną rewolucję Niemcy przyczyniają się do odrodzenia katolickiej teologii. Nowego oparcia dostarcza jej zarówno heglizm, jak i schellingianizm. Heglistami są wyróżniający się teolodzy katoliccy pierwszej połowy XIX wieku, Johann Adam Möhler i Franz Anton Staudenmaier. Najwybitniejsi przedstawiciele naszej rodzimej „filozofii narodowej”, która sama siebie woli nazywać „filozofią polską” lub „słowiańską” – Karol Libelt, Bronisław Trentowski, hrabia August Cieszkowski – są intelektualnymi germanofilami; Trentowski w ogóle nie uznaje innej filozofii poza niemiecką i polską.
W XIX i wczesnym XX wieku kultura niemiecka lubi podkreślać „kontrast między czystą wolą Niemców, a rzekomym kramarskim duchem, zwłaszcza Anglosasów”, jak wyraził się Theodor Adorno (3). W okresie międzywojennym myśliciele tradycjonalistyczni są germanofilami: niemieckojęzyczny Szwajcar Carl Gustav Jung, Włoch baron Julius Evola, który na potrzeby pisarskie zgermanizował formę swego imienia, Francuz hrabia Alphonse de Châteaubriant; to samo w zasadzie można powiedzieć o chyba najbliższym temu kierunkowi w ówczesnej Polsce Marianie Zdziechowskim (4), a Ludwig Klages i hrabia Hermann von Keyserling sami są Niemcami. Ale oto epoka „francuska” w dziejach kontynentu kończy się tak samo, jak wcześniej epoka „niemiecka”, a od II wojny światowej bierze początek epoka „anglosaska” w Europie, która trwa do dziś. Lecz cóż się stało z Niemcami?
Do grup konserwatywnej opozycji antyhitlerowskiej rozbitych przez Gestapo po zamachu Stauffenberga należał również „krąg z Krzyżowej” (Kreisauer Kreis). Jeden z krzyżowian, hrabia Peter Yorck von Wartenburg, w lipcu 1944 r., czyli na krótko przed swoją egzekucją, zeznał podczas śledztwa: „Jestem przekonany, że zjednoczenie Europy pod przywództwem Niemiec jest zgodne z duchem czasu, jednak da się zrealizować na wspólnym gruncie historii Zachodu, która zasadniczo przepojona jest duchem hellenizmu, chrześcijaństwa i osiągnięciami ducha niemieckiego”. (5). Otóż to: kiedy Niemcy odrywają się od swoich hellenistycznych i chrześcijańskich korzeni, wstrząsy ogarniają całą Europę. Europa bowiem będzie taka, jakie będą Niemcy. Kiedy Niemcy są monarchiczne, Europa pozostaje monarchiczna – ani Szwajcarii, ani nawet porewolucyjnej Francji nie udało się zarazić Europy republikanizmem. Kiedy Niemcy dzieli rozłam religijny, linia tego rozłamu przecina całą Europę. Kiedy monarchia upada w Niemczech, w całej Europie wyrastają republiki; dlatego listopad 1918 r. był ogólnoeuropejską tragedią. Kiedy Niemcy faszyzują, faszyzuje cała Europa. Kiedy Niemcy się liberalizują i demokratyzują, Europa czyni to samo. Kiedy Niemcy się sodomizują i idą w multi-kulti… No właśnie. Nie wiem, czy Europa zdoła się jeszcze odrodzić, ale jeśli tak, to jej odrodzenie musi wyjść z Niemiec, a już z pewnością nie będzie możliwe bez nich.
Najbardziej konserwatywnym ruchem malarskim w całych dziejach byli działający w pierwszej połowie XIX wieku Nazareńczycy. Grupa składała się z kilkunastu malarzy, którym przewodzili Peter von Cornelius, Franz Pforr, Friedrich Wilhelm von Schadow, Friedrich Overbeck i Julius Schnorr von Carolsfeld. Twórczość Nazareńczyków to czysty reakcjonizm, archaizm w malarstwie. Odrzucając nowożytne techniki malarskie, chcieli wskrzesić sztukę sakralną znaną ze średniowiecza. Zamieszkali w papieskim Rzymie, w budynku klasztoru. Pracowali tam we wspólnocie zorganizowanej na wzór zakonny. Byli katolikami i – bez wyjątku – Niemcami. Malarstwo Nazareńczyków najlepiej ilustruje to, co sam uważam za swoją duchową ojczyznę. Do moich ulubionych należy Philipp Veit, a ulubionym moim jego dziełem jest fresk wykonany na ścianie muzeum sztuki we Frankfurcie nad Menem, przedstawiający alegorię Niemiec. Germania ma na nim postać jasnowłosej niewiasty, spowitej w monarszy złoty płaszcz. Siedzi na gotyckim krześle pod dębem, a na głowie ma wieniec z dębowych liści. Jedną ręką opiera się o złotą tarczę z cesarskim dwugłowym czarnym orłem, drugą trzyma na kolanach miecz i otwartą księgę Ewangelii. U jej stóp spoczywa Reichskrone – korona Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Na horyzoncie za jej plecami rysują się strzeliste sylwetki gotyckich gmachów.
Taką cię widzę, Germanio. Taką widzę cię zawsze.
Redukować Niemcy do Merkel czy do Hitlera może tylko idiota. To jak redukować Polskę do Tuska czy do Bieruta.
P.S. Tytuł niniejszego tekstu zaczerpnąłem – na zasadzie przeróbki – z cudzego artykułu. Mam nadzieję, że jego Autor, którego wysoko cenię i któremu, w moim odczuciu, wiele zawdzięczam, zechce mi łaskawie wybaczyć to zapożyczenie.
(1) Joseph von Eichendorff, Niegdyś przeżyłem, przeł. Wojciech Kunicki, Kraków 2007.
(2) Gaetano Mosca, Historia doktryn politycznych od starożytności do naszych czasów, przeł. Stanisław Kozicki, Warszawa b. d. w., s. 55-57. Mosca zalecał też, by za cezurę początkową średniowiecza przyjmować nie zdobycie Rzymu przez Odoakra w 476 r., lecz rozpad imperium rzymskiego na cesarstwa zachodnie i wschodnie w 395 r.
(3) Theodor W. Adorno, W kwestii: co jest niemieckie, przeł. Krystyna Górniak, [w:] Jerzy W. Borejsza, Stefan H. Kaszyński (red.), Po upadku Trzeciej Rzeszy. Niemieccy intelektualiści a tradycja narodowa, Warszawa 1981, s. 274.
(4) Co nie przeszkadzało mu równocześnie być słowianofilem i hungarofilem. I słusznie.
(5) Cyt. za: Günter Brakelmann, Helmuth James von Moltke 1907-1945. Biografia, przeł. Roman Dziergwa, Poznań 2009, s. 337.
Ilustracja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz