Ciekawe, że w nowomowie demokratycznej często pojawia się troska o tzw. prostych ludzi. „Prości ludzie chcieliby wiedzieć”… „Jak trafić do prostego człowieka”… „Jak ma sobie z tym poradzić prosty człowiek”… - ileż razy dziennie słyszę w mediach podobne sformułowania, nacechowane wielką troską o „prostego człowieka”. Kim, u diabła, jest ów „prosty człowiek”? Logika wskazywałaby, że jego przeciwstawieniem jest jakiś „człowiek krzywy”, wykrzywiony, pokręcony. Sęk w tym, że ów „prosty człowiek” w demokratycznej nowomowie przeciwstawiany jest raczej ludziom władzy (czterech władz…), wielkiego biznesu, bankierom czy celebrytom. Czy zatem owo rozróżnienie na ludzi „prostych” i „krzywych” opiera się na cichym, głębokim podejrzeniu, że kto przy władzy, wielkich pieniądzach lub sławie – ten ma „pokręcony” życiorys, mętny, a charakter – wykoślawiony?... Zauważmy, że nie może tu wchodzić w rachubę prostactwo owych „ludzi prostych” jako podstawa rozróżnienia, gdyż w naszych rozwiniętych demokracjach,
z ich państwową edukacją, mamy już większość licencjatów, magistrów, doktorów, profesorów – i mój sąsiad, prosty inżynier budowlany, musi zatrudniać Ukraińców do prostych prac budowlanych: wykopać dół, położyć cegłę, obłożyć tynkiem itd. Oczywiście są to często także „prości Ukraińcy”, to znaczy z tytułem licencjata, magistra, doktora…
Wydaje się, że prawdziwym kryterium owego dziwnego podziału jest zdolność do zadawania prostych pytań – i niezdolność do udzielania na te pytania odpowiedzi. „Prosty człowiek” to ten, kto zadaje proste pytanie – a „człowiek krzywy” to ten, który nie umie lub nie chce na nie odpowiedzieć
Weźmy na przykład rządowy plan „tarczy antykryzysowej”, na który „rząd przeznacza” 200 miliardów złotych! Ciśnie się na usta proste pytanie „prostego człowieka”, skąd rząd weźmie na to pieniądze, których przecież nie zaplanowano wcześniej w „zrównoważonym budżecie”?
Część tej forsy można wziąć z przesunięć budżetowych: tę pozycje w budżecie zmniejszamy, tamtą zwiększamy. Na przykład: mniej forsy na „państwowa kulturę” – więcej na tańsze kredyty dla rolników. Aliści dowiadujemy się, że właśnie wicepremier i minister Gliński przeznacza 4 miliardy złotych na „tarczę” dla „ludzi kultury”. „Ludzie kultury” to z pewnością nie są „ludzie prości”, gdzieżby tam!… Na przesunięcia budżetowe nie można wiec za bardzo liczyć… „Ludzie prości” pytają więc nadal: skąd rząd weźmie tę forsę?
Drugim źródłem pozyskania tych pieniędzy mogą być pożyczki: zaciągane przez rząd czy to poprzez emisję obligacji rządowych, czy wprost u bankowych lichwiarzy. Tu przecież trzeba spłacać procent: bez żadnych gwarancji, że dzięki tym pożyczkom gospodarka na tyle stanie na nogi, że ten procent da się spłacić. A jeśli się nie da? Przyjdzie wyzbywać się własności? Obciążać spłatami przyszłe pokolenia? Bo chyba nie podnosić podatki w sytuacji, gdy gospodarka nie stanęła na nogi?...
Trzecim źródłem jest dodruk pieniędzy, uznawany przez rzetelnych liberałów za formę kradzieży zuchwałej. Poza efektem inflacyjnym (uderzającym przede wszystkim w „prostych ludzi”) – druk pieniędzy niszczy konkurencyjność gospodarki, bo z dodrukowanej forsy korzystają jako pierwsi nie „prości przedsiębiorcy”, ale właśnie „ludzie wykoślawieni”, wedle wcześniejszego rozróżnienia. Do nich trafia najpierw ta „świeża” forsa, jeszcze nie przeżarta inflacją.
Czwartym źródłem potrzebnej forsy mogą być rządowe oszczędności: na przykład na administracji rządowej czy samorządowej (można przecież ustawą zobowiązać do tego samorządy). Radykalne ograniczenie biurokracji, obniżki pensji urzędnikom państwowym i samorządowym… Czyż „solidarność społeczna” i „ethos państwowca” nie powinny obowiązywać przede wszystkim tego jakże rozbudowanego w Polsce sektora? Wnoszącego tak niewiele w gospodarkę, a tak uprzywilejowanego i kosztownego?
I otóż rządowy plan 200-miliardowej „tarczy antykryzysowej” nie udziela nam odpowiedzi, z j a k i c h źródeł i w j a k i c h proporcjach rząd weźmie te pieniądze. A to „prości ludzie” chcieliby przynajmniej wiedzieć. Że walka z epidemią jest kosztowna dla gospodarki, to wiemy, i wiemy też, że każda wojenka kosztuje. Churchill mówił Anglikom prawdę, gdy na początku wojny obiecywał im tylko „pot, krew i łzy”, nie wspominając o żadnych gwarancjach zwycięstwa…
Epidemia koronawirusa nie wydaje się większym wrogiem ludzkości, niż III Rzesza Niemiecka, ale i w walce z tym przeciwnikiem, destabilizującym gospodarkę światową, nie ma gwarancji zwycięstwa. Jednak metod walki z tą destabilizacją żaden rząd nie powinien ukrywać przed obywatelami. Żaden rząd nie ma „swoich” pieniędzy. Toteż prostacze, a nawet prostackie pytania domagają się odpowiedzi: na te 200 miliardów „tarczy antykryzysowej” – ile forsy pójdzie z budżetowych przesunięć, ile z oszczędności na państwowej i samorządowej biurokracji, ile z pożyczek (i u kogo?), ile spod maszyn drukarskich?
Nieco bardziej precyzyjna odpowiedź na to pytanie pozwoliłaby „prostym ludziom” – w ich konkretnych sytuacjach finansowych –ocenić lepiej spodziewany skutek ekonomiczny epidemii i sposoby walki z nią, i przygotować się do ciężkich czasów, które nieubłaganie nadchodzą. Jak to bywa w kryzysach: kto ma dużo – będzie mu dodane, kto ma mało – będzie mu odjęte… Chodzi o to, by uniknąć „syndromu oczyszczalni ścieków” opisanego bodajże prze Voneguta: ze ściekami walczyła ona skomplikowaną, wielce kosztowną infrastrukturą budowlaną, sofistycznym systemem plątaniny rur, przewodów, świateł sygnalizacyjnych i czujników – a pod spodem wielką rurą ścieki spływały sobie wprost do rzeki…
Więc – revenons a nos moutons – z jakich źródeł i w jakich proporcjach rząd weźmie te forsę, równoważną prawie połowie rocznego budżetu państwa?
A tu brukselska oberkomisarzyca Urszula von Leynes obwieszcza, że „stabilizowanie gospodarki unijnej” wymagać będzie – cytuję - „bilionów euro”(!!!). Ale i ona nie powiada, skąd będą pieniądze. Więc domyślamy się: z maszyn drukarskich. Idzie zatem ku inflacji, jakiej świat nie widział?...
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP²
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz