OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Parowski, Maciej

Zmarły 2 czerwca 2019 roku Maciej Parowski był polskim pisarzem fantastyki naukowej, redaktorem, krytykiem i od 1982 jednym z współzałożycieli i redaktorem (później redaktorem naczelnym) miesięcznika „Fantastyka” (później „Nowa Fantastyka”). Dzięki takim jak on polscy wielbiciele tego gatunku literackiego mogli w okresie PRL po raz pierwszy zapoznać się z m.in. dorobkiem rodzimych twórców, gdyż przed powstaniem „Fantastyki” na polskim rynku wydawniczym science-fiction praktycznie nie istniał nikt poza Stanisławem Lemem.

Maciej Parowski urodził się 27 grudnia 1946 r. w Warszawie. Ukończył studia na wydziale elektrycznym Politechniki Warszawskiej.
Jako autor science fiction debiutował opowiadaniem „Bunt robotów” w tygodniku „Na Przełaj”. W 1973 r. uzyskał wyróżnienie w konkursie „Młodego Technika” za opowiadanie „Poczucie pełni”, a jego debiutem książkowym była powieść „Twarzą ku ziemi”. Jego teksty należały w większości do nurtu fantastyki socjologicznej, inspirowanej twórczością Janusza A. Zajdla.

W 2006 roku na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu w Łodzi otrzymał doktorat humoris causa, czyli nagrodę im. Papcia Chmiela za zasługi dla polskiego komiksu. Z okazji 25-lecia pisma „Fantastyka” w 2007 r. został uhonorowany srebrnym medalem „Gloria Artis”.
W 2019 r. został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.


Ilustrowany Tygodnik Polski²
27 grudnia 2016 (uaktualnienie: 3 VI 2019)
tiny.cc/itp2






Osamotniony, staroświecki, dziwaczny. Poszedł dalej w ciemność…


Maciej Parowski zwracał uwagę, że wyjście z socrealistycznego paradyzjum nie było tak po prostu skokiem do szczęśliwego królestwa kapitalizmu, choć taką właśnie narrację narzuciła nam znaczna część opiniotwórczej inteligencji, czy też postinteligencji.

Rzeczywistość, nasze coraz to nowe „tu i teraz” jest najbardziej alternatywnym z możliwych światów – nigdy nie jest on taki, jak przepowiadają futurolodzy i autorzy fantastyki. Zbyt wiele skomplikowanych zmiennych rozkłada na nice fantastyczne prekognicje, nawet jeśli jedno czy drugie spełnione proroctwo tak chętnie wykorzystywane jest jako dowód na trafność globalnych/ lokalnych prognoz i zrealizowanych technologicznych pomysłów.

Znakomicie pomaga to zrozumieć Maciej Parowski – kronikarz polskiej fantastyki, kustosz jej niejednorodnego uniwersum. Czy ściślej: najbardziej pomaga to zrozumieć jego opowieść o fantastyce i popkulturze, którą snuł przez dekady, powtarzając wątki, wzbogacając historię o wciąż nowe szczegóły, wpływając na trendy i paradygmaty, żywo reagując na zachodzące zmiany.

Kustosz pamięci


Dobrą okazją do przypomnienia postaci niedawno zmarłego barda fantastyki jest wydany tuż po jego śmierci dwutomowy zbiór autorskich opowieści o świecie polskiej fantastyki, czyli „Wasz cyrk, moje małpy. Chronologiczny alfabet moich autorów”, który ukazał się nakładem Wydawnictwa Sine Qua Non.

Od lat związany z prawicą, kultywował konserwatyzm kreatywny, by nawiązać do terminu, do którego niedawno odwołał się prof. Andrzej Zybertowicz. Konserwatyzm, który jest niezmiernie ciekawy świata, nie reaguje z agresją na obcych (Obcych!), ale chce też stawiać własne diagnozy, snuć własną opowieść i widzi w relacji między ciągłością a zmianą nie tylko bezwarunkowy optymizm progresywizmu, choć nie lamentuje też na każdym kroku, że cała współczesna kultura masowa „w złem leży”.

Czy przedstawiać państwu Macieja Parowskiego? Być może powinienem to sobie darować – najgłębiej wtajemniczeni wiedzą o jego życiu i twórczości znacznie więcej niż ja. Laicy, w zgodzie ze staroświeckimi prawidłami życia umysłowego, powinni podreptać do bibliotek, poszukać książek starszych i nowszych, przejrzeć komiksy i czasopisma z czasów PRL i III RP.

Niechybnie natrafią na to nazwisko przy okazji pism „Politechnik”, „Fantastyka”, „Nowa Fantastyka” i „Czas Fantastyki”; przy okazji postaci Funky Kovala i komiksowej wersji Wiedźmina. I zobaczą, jak często powracają u niego opowieści o Januszu Zajdlu, jego kultowej fantastyce socjologicznej.

Zgłębiając się w dorobek Parowskiego poznają wreszcie bodaj najważniejszą, konsekwentnie budowaną przez lata interpretację fantastyki w jej rodzimych dziejach, dziś przez część lewicowych radykałów z fandomu mocno na wyrost oskarżaną o wręcz skrajną prawicowość. Ważne dopowiedzenie: często na kartach „Chronologicznego alfabetu...” mowa o Stanisławie Lemie. Ale w tym tekście o nim nie będzie – bo o Lemie można albo wszystko, albo nic.

A skoro Parowski był kustoszem pamięci rodzimej fantastyki, byłoby rzeczą niegodną zapomnieć i o nim. A nieprędko pewnie zdarzy się znów taki kronikarz i redaktor, zdolny odsunąć się trochę w cień, by przede wszystkim mówić o innych i troszczyć się o ich dorobek. W czasach gdy literatura staje się festiwalem nieustannej autopromocji, a pisarze – egotycznymi celebrytami pracującymi coraz częściej nie tyle na sukces Słowa/słowa, co żyjącego z niego Kapitału/kapitału – Parowski, nie tylko w swojej fantastycznej niszy, jawi się jako człowiek kompletnie już staroświecki i dziwaczny w swych kronikarsko-interpretatorskich pasjach.

Ciężar treści


Uwaga, na moment wchodzimy na naprawdę wysoki diapazon. Parowski to autor archetypiczny. Tacy jak on u zarania dziejów, snując najstarsze legendy i bajania ludzkości, opowiadali pierwszym ludziom świat, tworzyli wizje, z których z czasem urosła kultura jako próba uniwersalnych odpowiedzi i zadomowienia się w świecie, który zawsze przerastał i będzie przerastać człowieka.

Widzę Parowskiego w miastach Sumerów, snującego opowieść o Utnapisztimie, gdzie między życiodajnymi rzekami budziło się przeczucie ludzkiej nieśmiertelności i powstawały zalążki astronomii. Widzę go przy ogniskach starożytnej Hellady jako opowiadacza mitów. I w odległej możliwej przyszłości, gdy snuje historię tych, co opowiadają i zmyślają kosmos. Czasem sieją kąkol wierutnych bzdur, czasem rzucają ziarna prawdy. I on pośród nich.

Pewnie jeszcze przez długie lata będą na niego trafiać ludzie wspinający się po szczeblach fantastycznych wtajemniczeń, szukający kluczy, toposów i tropów w gąszczu opowieści pełnej wszelkiej Obcości, jaka zapełnia lub ma zapełniać wszechświat (nie)realny; opowieści o możliwych ścieżkach zmian, nieoczywistych perspektywach progresu i regresu cywilizacyjnego, społecznym, egzystencjalnym i astropolitycznym napięciu jakie rodzi się między utopią a dystopią (astropolityka to geopolityka rzutowana w kosmos). Jest jednak i inna, nie mniej cenna lekcja, wynikająca z lektury Parowskiego.

Tytuł „Wasz cyrk, moje małpy” ma w sobie coś z ironii, typowego dla Parowskiego żartu, dystansu także wobec siebie. Niech to jednak nikogo nie zmyli. To książka o sporym ciężarze treści. Znaczna jej wartość polega nie tyle na opowieści o samej fantastyce, ale bardzo pieczołowitym, choć gawędziarskim odmalowaniu realiów zarówno Polski Ludowej, jak kolejnych dekad III RP.

To lektura w dużej mierze pokazująca wyzwania, z jakimi musiała zmierzyć się polska fantastyka na przełomie ustrojowym, jak bardzo okazała się zależna od transformacyjnych przemian. To książka o wyzwaniach z jakimi nasi autorzy fantastyki musieli zmagać się i w czasach PRL i już w III RP.

Parowski świetnie ukazał zależność fantastyki od historycznego kontekstu w jakim powstaje również tego typu twórczość. I to nie tylko literacka. Opisał, jak bardzo rzeczywisty bieg zdarzeń nie liczy się z tymi, którzy usiłują go opowiedzieć i przepowiedzieć, jak bardzo przyszłość może być groźna i rozczarowująca, w najbanalniejszy choć i w najdotkliwszy z możliwych sposobów, dla tych, którzy usiłują uchylić zasłony czasu lub starają się w myślach przestawiać zwrotnice dziejów.

Rozmowa z Szulkinem


Parowski nie jest po prostu opowiadaczem fantastyki. To ktoś, kto zmusza do bardziej wymagającej refleksji o tym, jak trudna okazała się dla polskiej kultury transformacja – wyjście z socrealistycznego paradyzjum nie było tak po prostu skokiem do szczęśliwego królestwa kapitalizmu, choć taką właśnie narrację narzuciła nam znaczna część opiniotwórczej inteligencji, czy też postinteligencji.

Uderzyło mnie to w tej książce, gdy przeczytałem choćby fragmenty poświęcone zmarłemu latem 2018 roku reżyserowi Piotrowi Szulkinowi. Kojarzony on jest z niepokojącą i groteskową często w formie krytyką Polski Ludowej, która pokazywała, że zrealizowana utopia jest przede wszystkim ponurą dystopią. Takim go chętnie zapamiętano.

Problem polega na tym, że jest jeszcze Szulkin po 1989 roku – i to nie tylko jako reżyser „Feminy” na motywach powieści Krystyny Kofty i własnej adaptacji „Króla Ubu”. To Szulkin, który zupełnie serio i gorzko mówił Maciejowi Parowskiemu choćby o niedostatkach naszej recepcji nauczania Jana Pawła II. I Parowski chętnie to nam odchodząc przypomniał.

Pozwolę sobie na dłuższy cytat z ich rozmowy, która pierwotnie ukazała się w „Czasie Fantastyki”, a później – zwyczajem Parowskiego – była przez niego tu i ówdzie chętnie przytaczana. Szulkin: „Gdy Papież umierał, starałem się odtworzyć w sobie jego zdania, które zostały. Oczywiście wróciło pierwsze, najważniejsze: »Nie lękajcie się«. Encyklik nie pamiętam, a powinienem, prócz jednej, o pracy. Ale ona przeszła, jakby jej nie było”.

I dalej: „Ostatnia pielgrzymka była w sytuacji, gdy mieliśmy już 20 procent bezrobotnych, to była rzecz do wypomnienia władzy, modelowi polskiej demokracji. Statystyki dotyczące życia w Polsce na progu minimum socjalnego i egzystencjalnego są okrutne. Jeżeli mówimy o wielkiej moralnej rewolucji robotniczej, o Sierpniu i jego pokłosiu, warto posłuchać, co mówi o tym Alain Turin [tak w książce, powinno być: Alain Touraine – K.W.]: »Komunizm był strasznym systemem, ale przerażający również był sposób, w jaki zdobywał Polskę kapitalizm. (…) Polska jest dzisiaj społeczną pustynią«”.

Wreszcie twórca „Golema” gorzko dodawał: „Warto to zapamiętać, bo jednym z podstawowych sposobów opisu społeczeństwa jest poziom integracji, a mnie się wydaje, że im dalej odchodzimy od lat zdominowanych przez obecność wspólnego wroga, tym większa następuje dezintegracja społeczna. My siebie w ogóle nie postrzegamy jako zbiorowość, w której każdy winien być odpowiedzialny za bliźniego, żeby już nie użyć słowa solidarny, i powinniśmy się nad tym zastanowić przynajmniej w dniach, kiedy obchodzimy doniosłe rocznice”.

Między PRL-em a III RP


Na kratach „Mojego cyrku...” Parowski komentował bez cienia złośliwości wobec Szulkina, że reżyser wspominał, jak za czasów PRL, „zgrywał wariata, żeby dostać zgodę na film, (…) a i tak kamerę dostawał dopiero na zimę, kiedy inni nie chcieli jej brać, bo się zacinała na mrozie. [Po 1989 r. - K.W.] nastąpił upadek standardów w branży filmowej, edukacyjnej, szkolnictwie. Szulkin patrzył na swoich studentów, młodych ludzi, i wiedział, że system ich wypluje. Przerażały go rzesze wydziedziczonych w wielu branżach i rejonach, których liberalna polityka zepchnęła na margines”.

Oto przyszłość nadeszła nie jako proste rozstrzygnięcie, ale kolejna wielka zagadka, życie na gruzach socrealistycznej ni to utopii, ni to dystopii okazało się nie lada wyzwaniem również dla niejednego z fantastów bliskich sercu redaktora Parowskiego.

Tego typu wątków jest na kartach „Mojego cyrku...” niemało. Zwracam na nie uwagę, ponieważ wykraczają poza słuszną, ale chyba nadto już stereotypową recepcję Parowskiego jako kronikarza fantastyczno-popkulturowego bestiarium, o wiele mniej ponurego brata Jorge, układającego tematy, pojęcia, ludzi i ich artefakty w bibliotece fantastycznej kilku ostatnich dekad, zazdrosnego o stworzony przez siebie ład.

Jego admiratorzy widzą w nim poczciwego redaktora i nieprzesadnie ascetycznego omnibusa, przeciwnicy ubzdurali w nim sobie demiurga „skrajnie prawicowej” fantastyki (gdyby tak proste były jego relacje z Rafałem Ziemkiewiczem!).

Mnie zachwyca jego ogromna wrażliwość na to, co umarło albo rozkwitło między PRL-em a III RP. Zdawał sobie świetnie sprawę ze słabych i mocnych stron obu tych rzeczywistości. Nie jako banalny symetrysta, by użyć tego popularnego dziś terminu, ale ktoś, kto miał dość umysłowych predyspozycji, by odnaleźć się w obu rzeczywistościach, nieustannie o nich opowiadając. Parowski, redaktor tworzący w ramach oficjalnego PRL-owskiego obiegu, nigdy też nie robił z siebie ofiary tamtych czasów, ani męczennika komuny.

Jasno tłumaczył swoją rolę kogoś, kto widział pewne ograniczone, ale i tak inspirujące możliwości dyskusji o świecie w obrębie systemu: nie tylko w przypadku Janusza Zajdla fantastyka służyła ucieczce od nudy i jałowości oficjalnego myślenia, choć i tu nie obywało się bez integracji cenzora.

Często była ona intelektualnym poligonem doświadczalnym ludzi, którzy zdobyli solidne wykształcenie na technicznych uczelniach czasów Polski Ludowej, a po studiach znajdowali zatrudnienie w naukowych placówkach, pracując nad teoretycznymi zagadnieniami i technologicznymi wdrożeniami, których nie powstydziliby się ich koledzy i koleżanki zza żelaznej kurtyny.

Nie bez powodu jednym z najistotniejszych dla fantastyki tamtej epoki czasopism był „Młody Technik”, któremu Maciej Parowski zawdzięczał jedno z istotniejszych pewnie w swym życiu wyróżnień.

Podał rękę na pożegnanie


Jest w tym chyba coś niewygodnego dla tych, którzy chcą pamiętać PRL tylko w jego najpaskudniejszym, realnym oczywiście wydaniu: z politycznymi morderstwami, centralnie planowaną gospodarką nieustannych niedoborów, częściową pracującą na rzecz Sowietów. Parowski, który pod koniec życia był już na dobre i złe związany z prawicowymi tytułami, na czele z „Gazetą Polską”, nigdy nie udawał zadzierżystego antykomunisty.

Nie tęsknił za PRL-em, ale jego silne przywiązanie do tradycji fantastyki socjologicznej, którą sam reprezentował, nie pozwalał mu na euforię wobec ultraliberalnych przemian. Nie gardził też mecenatem państwowym, a szczególnie cennym gościem bywał w Narodowym Centrum Kultury.

Widział bardzo dobrze jak różnie wiedzie się fantastom i fantastyce po 1989 roku, jak wiele pożarła komercjalizacja, jak często rodzimej twórczości i życiu umysłowemu odbiorców szkodził „szrot książkowy”, sprzedawany po taniości po zwycięstwie „fantastyki rozrywkowej”. Sam zresztą z pewnym dystansem opowiadał również na kartach „Chronologicznego alfabetu...”, że sam sprowokował konflikt i podział między fantastyką socjologiczną a rozrywkową, za co odwdzięczono mu się w 1999 roku antynagrodą Złoty Meteor, przyznaną przez Śląski Klub Fantastyki.

Jest w tym zresztą drobna chiliastyczna złośliwość, która nie powinna ujść uwadze fantastom lubiącym dziejowe archetypy: oto u kresu millenium kronikarza polskiej fantastyki skarcono za to, że bronił pewnej pogłębionej naukowo-humanistycznej wrażliwości przed najbardziej nawet poczytnym fantasy-zmyśleniem.

A przecież nie był melancholikiem, nie zapatrzył się nostalgicznie w przeszłość, choć nigdy nie zapomniał o Zajdlu i jego gorzkich metaforach rzeczywistości. Widział i cenił także świetne, wykorzystane szanse nowych czasów, fantastyczne uniwersum, czy raczej zrealizowaną już po przełomie ustrojowym wielość możliwych fantastycznych światów, z ich katedrami, walcami stulecia, alternatywnymi historiami Polski, uparcie katolicką eschatologią, głęboko wierzącymi Obcymi, Wiedźminami, Wrońcami, Achają.

Powtórzę raz jeszcze: „Mój cyrk, wasze małp” znakomicie oddaje napięcie między tym, co udane, co obrosło w wielkie, większe, największe pomysły i sukcesy, a tym, co się przetraciło, albo ledwo trwa na granicy pamięci i zapomnienia. Wystarczy wczytać się z jednej strony choćby w obszerne opowieści Parowskiego o Andrzeju Sapkowskim, Jacku Dukaju, Łukaszu Orbitowskim, Rafale Ziemkiewiczu, Szczepanie Twardochu, Wojciechu Orlińskim – odchodząc, każdemu z nich oddał chyba nie tylko sprawiedliwość, ale i podał rękę na pożegnanie.

Pisał i o autorkach, Emmie Popik, Ewie Białołęckiej, Joannie Magier, Monice Fostiak, Annie Kańtoch i wielu innych, między wierszami napomykając, że pewnie i tak będzie już musiał żyć z gębą czołowego antyfeministy polskiej fantastyki.

Wspomnienia o Snergu


Z drugiej – potrafił przypomnieć tych przegranych, zapomnianych, neurotycznych, samotnych. Gorzko czyta się jego wspomnienia o Adamie Wiśniewskim Snergu, tragicznym autorze fantastyki, który popełnił samobójstwo w 1995 roku. Rzadziej pamięta się jego „Robota” z lat 70. XX w. lub wydaną w 1989 roku „Arkę”, częściej – historię z domniemanym plagiatem jaki mieli popełnić bracia Wachowscy, tworząc swój „Matrix” - to uniwersum podobne jest do przedstawionego przez niego w opowiadaniu „Anioł przemocy”.

Hermetyczny, intelektualnie bardzo wymagający, skrajnie krytyczny wobec społeczeństwa i kondycji ludzkiej jako takiej (literatura miała wydobywać tę prawdę, a nie bawić ludzi rozrywkową pojmowaną jako ucieczka od grozy), trudny w kontakcie prywatnym i zawodowym, Snerg pod koniec 1991 roku wziął udział w sondażu „Nowej Fantastyki”.

Temat był bardzo na czasie: „SF pod koniec stulecia”. Tak pisał: „Fantastyka stanie się taką, jakiej potrzebuje czytelnik. A ludzie czują się dziś słabi, realizują się w marzeniach zaprzeczających regułom racjonalizmu, szukają pociechy i nadziei. Podejrzewam, że autorzy będą musieli wejść na tę drogę i dostarczyć rynkowi złudzeń, inaczej umrą z głodu albo sytuacja zmusi ich do zmiany zawodu”.

Parowski wspominał Snerga: „Parę miesięcy przed śmiercią złożył w redakcji »Nowej Fantastyki« kilka nowel (…). Udział klasycznych elementów SF był w tym niewielki, tylko że to akurat przestawało być wadą. Fantastyka pod piórami takich autorów jak Sapkowski, Sobota, Żerdziński, Ziemkiewicz, Kochański, Oramus, Hubertah, też udawała się w nowe rejony, częściowo porzucając stary sztafaż czy bagaż. Opowiadania się ukazały, Adam już nie zobaczył w tym szansy na życiową odmianę. Zadzwonił do firmy, spytał o przewidywalną wycenę; oczywiście nie było to kokosy. Z tego się nie da wyżyć, zauważył z goryczą. (…) U schyłku lata 1995, nie widząc dla siebie literackich ani życiowych perspektyw, popełnił samobójstwo”.

Nie został jednak zapomniany, nie dali mu umrzeć najznamienitsi: choćby Marek S. Huberath zachował jego pamięć w debiutanckim opowiadaniu „Wrócieeś Sneogg, wiedziaam...”.

W posłowiu do „Mojego cyrku” Michał Cetnarowski pisze o Macieju Parowskim, że odszedł król. I stwierdza: „w gronie dzisiejszych trzydziesto-, czterdziestolatków w zasadzie wszyscy wchodziliśmy do popkultury przez jego recenzje, dyskusje na łamach, artykuły, przez opowiadania, które na dobre i złe przepuszczał przez sito swojej estetyki”.

Wędrowny pisarz


A jednak był to król osamotniony. Tak przynajmniej zapamiętał go Łukasz Orbitowski w swoim gorzkawym wspomnieniu, opublikowanym kilka miesięcy temu na łamach magazynu „Noise”. Król opuszczony, także dlatego, że oczy fandomu odwróciły się ku innym gwiazdom.

Ja jednak myślę o nim jak o pobratymcu wędrownych pieśniarzy, starym jak ludzka opowieść, który zgromadził przy ogniu słuchaczy i poszedł dalej w tę ciemność, która pozwala zobaczyć wszechświat większy niż my.


© Krzysztof Wołodźko
29 listopada 2019
źródło publikacji:
www.Tygodnik.TVP.pl








Ilustracje:
fot.1 © CC-BY-SA Szymon Sokół
pozostałe © brak informacji / Archiwum ITP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2