Sympatycy Prawa i Sprawiedliwości, podobnie zresztą jak politycy tej partii, byli raczej rozczarowani wynikiem wyborów parlamentarnych. To prawda, że statystycznie rzecz biorąc PiS odniósł tak wielki sukces jak żadna partia przedtem (druga kadencja samodzielnych rządów!). To prawda również, że liczba wyborców głosujących na ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego powiększyła się aż o dwa miliony osób (to również jest rekord). Ale jednak spodziewano się dużo więcej niż 235 mandatów, a więc zaledwie powtórzenia rezultatu sprzed czterech lat. W takiej sytuacji, widząc, że wyborcy kręcą nosem na wynik, widząc, że fatalne wrażenie wywarło na nich przejęcie przez opozycję władzy nad Senatem, PiS powinno zaktywizować i rozentuzjazmować stronników. Wysunąć śmiałe, ale konkretne pomysły dotyczące dobra wspólnego. Coś, co mogłoby ożywić i pchnąć do działania zarówno wyborców, jak i działaczy partyjnych, a też wzbudzić pozytywną, energetyzującą debatę.
Zamiast tego partia Kaczyńskiego uwikłała się w nieciekawe gierki polityczne. Najpierw podjęła dramatyczne wizerunkowo decyzje personalne. Po pierwsze wysunęła kandydaturę Stanisława Piotrowicza do Trybunału Konstytucyjnego. A przecież Piotrowicz jest nie tylko nielubiany wśród opozycji, Piotrowicza nie akceptują również wyborcy PiS, czemu dali dobitny wyraz w czasie wyborów, gdzie na łatwym terenie i z wysokim miejscem na liście, Piotrowicz nie zdobył mandatu poselskiego. Lansowanie na siłę tej kandydatury jest więc ewidentnym zlekceważeniem własnego elektoratu. Pokazaniem sympatykom: jesteście tylko maszynkami do głosowania na czas wyborów, a poza tym wasze zdanie nikogo nie obchodzi. Przy tym Piotrowicz jest to postać wikłająca się w kabaretowo-groteskowe tłumaczenia własnego zachowania w czasach komunizmu. I choć nie sądzę, by jako prokurator wyrządził komuś polityczną krzywdę, to jednak nie powinien teraz robić z siebie bohaterskiego Konrada Wallenroda. Drugą zdumiewającą decyzją było zaproponowanie profesor Elżbiecie Chojnie-Duch kandydowania do Trybunału, a następnie zrezygnowanie z tej kandydatury, w dodatku przeprowadzone tak, że Chojna-Duch dowiedziała się o fakcie z mediów. Bałagan w PiS panował tak wielki, że nawet wicepremier Jacek Sasin beztrosko przyznał, że nie ma pojęcia czemu owa kandydatura została wycofana. Niezależnie od powodów forma załatwienia tej sprawy woła o pomstę do nieba.
No i wreszcie przyszły fatalnie odebrane przez elektorat PiS personalne decyzje sejmowe. Najpierw, tylko dzięki głosom posłów PiS, wicemarszałkiem Sejmu został dawny komunista Włodzimierz Czarzasty, człowiek znany z akcji na rzecz rehabilitacji PRL i jej władz oraz ze wspierania dawnych ubeków. Następnie, również tylko dzięki głosom posłów PiS, szefową Komisji Polityki Społecznej i Rodziny została Magdalena Biejat. Biejat należy do skrajnie lewicowego ugrupowania Razem, jest propagatorką aborcji (tu cytat: „płody nie są obywatelami”) oraz ideologii LGBT. Na jej profilu w portalach społecznościowych mogliśmy przeczytać np. takie hasło, obok którego się fotografowała: Jesus is not a dick, so keep him out of my vagina (można to przetłumaczyć następująco: Jezus nie jest kutasem, więc trzymaj go z dala od mojej waginy). Politycy PiS tłumaczą, że na kandydatów z grona komunistów oraz lewaków kazał im głosować „sejmowy obyczaj”. Wypada spytać, a cóż to za obyczaj, który pozwala zapomnieć o ideach? Czy gdyby kandydatem SLD na wicemarszałka był dajmy na to morderca księdza Popiełuszki, Grzegorz Piotrowski, to PiS również powiedziałoby: no trudno, taki mamy obyczaj, trzeba zgadzać się z kandydaturami wysuniętymi przez poszczególne partie? Nie odmawiam lewicy prawa do zasiadania w Sejmie. W końcu wyborcy na nich głosowali (niestety). Nie uważam, aby należało im utrudniać sprawowanie mandatu poselskiego. Ale czym innym jest akceptacja woli wyborców, a czym innym obdarzanie ludzi niegodnych wyjątkowymi przywilejami. Naprawdę nikt posłów PiS nie trzymał za rękę i nie zmuszał do haniebnych wyborów w czasie głosowań. Przykładem tego, że można się było oprzeć skandalicznej presji, że można było ideały przedłożyć nad polityczne gierki i rzekomy „obyczaj parlamentarny” niech będzie Anna Maria Siarkowska. Głosowała zarówno przeciwko Czarzastemu na sali plenarnej, jak i przeciwko Biejat na posiedzeniu komisji. Można mieć odwagę powiedzenia non possumus? Można mieć zasady? Jak widać można.
Idźmy dalej. Najgłośniejszą dyskusję wywołała kwestia projektu likwidacji trzydziestokrotności składek ZUS. Nie wchodząc w merytoryczne kwestie dotyczące tej kontrowersyjnej sprawy, trzeba zauważyć jedno: planowana ustawa nie tylko nie miała poparcia nikogo z opozycji, ale wywołała również sprzeciw Jarosława Gowina (jego Porozumienie wprowadziło 18 posłów z list PiS) oraz kancelarii Prezydenta. Po pierwsze więc projekt nie uzyskałby wystarczającego poparcia w samym Sejmie, po drugie gdyby nawet przez Sejm przeszedł, to doczekałby się prezydenckiego weta. Czemu więc służyło zajmowanie się tym projektem i to zaraz po wyborach? Kolejna sprawa to kwestia podwyższenia akcyzy na alkohol i tytoń. Państwa, którzy palą i piją, zapewniam: nawet tej podwyżki nie odczujecie. W sklepach wódka podrożeje o półtora złotego, a piwo średnio o sześć groszy. Nie są to kwoty, które zwalałaby z nóg i przerażały, prawda? Niemniej główną kwestią publicznej dyskusji po wygranych wyborach nie powinny być podwyżki podatków! I jeszcze idiotyczne tłumaczenia niektórych polityków PiS, że podwyższają akcyzę dla dobra obywateli! Te tezy nawet w gronie publicystów szczerze życzliwych PiS spotkały się z szyderstwami.
Napisałem niedawno, że PiS z partii reform i rewolucji (przynajmniej deklarowanej, bo z praktyką bywało różnie) staje się partią zadowolonej konsumpcji i stagnacji. Podobnie uważa wielu komentatorów, choćby Stanisław Janecki, który ostrzega: Jeśli Zjednoczona Prawica nie zaproponuje na najbliższe cztery lata nowej wielkiej idei, skończy tak jak Platforma Obywatelska w 2015. A potem dodaje: Potencjał istnieje w takich dziedzinach jak edukacja, nauka, ochrona zdrowia, cyfrowe społeczeństwo czy europejska mocarstwowość (oczywiście nie popadając w groteskę czy nowy mesjanizm), lecz to nie może być idea letnia emocjonalnie, nie dotykająca istotnych potrzeb każdego. Wielkie idee mają sens i porywają ludzi, gdy stają się im bliskie, kiedy także dla nich stanowią nadzwyczajną wartość. PiS dobrze by zrobiło, gdyby posłuchało rad publicysty. Zresztą przecież nie on jeden jest zaniepokojony panującym marazmem i nie on jeden oczekuje silnego, energetyzującego zrywu.
Podkreślę raz jeszcze: PiS po wygranych wyborach przede wszystkim powinno w radosnej atmosferze dyskontować zwycięstwo, przedstawiając nowe, ambitne plany oraz idee, a nie zajmować się gierkami politycznymi, dokonywać żenujących wyborów personalnych oraz wprowadzać nowe podatki. Wielki sukces wyborczy nie został marketingowo wygrany, a sympatycy PiS są często oburzeni lub zniechęceni postępowaniem partii, na którą głosowali. Skoro PiS-owcy wybrali komunistów, to niech w następnych wyborach komuniści na nich głosują ‒ usłyszałem od jednego z rozżalonych wyborców. Problem w tym, że PiS wie, iż rozsądny, patriotyczny wyborca nie ma żadnej alternatywy. Ale po pierwsze rozżalenie czasami potrafi odebrać rozsądek i może skłonić sympatyka PiS choćby do głosowania na Konfederację, ale po drugie jest też możliwe, że ów sympatyk po prostu trzaśnie pięścią w stół i powie w wyborczą niedzielę: „Bawcie się sami w swoje gierki. Ja idę na grilla!”.
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz