OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Zbrodnie sowieckie w Polsce: Przyszowice i Miechowice

Bestia zeszła na ziemię. „Wyzwolenie” pod znakiem rzezi


Uznany reportażysta Filip Springer w książce „Miedzianka” porównał kolejne ciosy spadające na to nieistniejące już miasteczko na Dolnym Śląsku jako przebudzenia Bestii. Miejsc, które wojna potraktowała swoim okrucieństwem, jest więcej. To choćby ciche wsie Przyszowice i Miechowice, które pod koniec II wojny światowej padły ofiarą bestialstwa żołnierzy Armii Czerwonej.


Rzezie urządzone przez czerwonoarmistów nie były spontanicznymi aktami, tylko podsycanymi przez alkohol, Kreml i radzieckich propagandystów działaniami. W zachęcaniu do mordowania celował m. in. pisarz Ilia Erenburg. Żołnierze mieli brać odwet na Niemcach, którzy dopuszczali się zbrodni w ZSRR. Był to też pokaz nienawiści, demonstracja siły wobec pokonanych.

Zasłona milczenia


Tym częściowo można tłumaczyć, ale w żaden sposób nie usprawiedliwiać (!), to co wydarzyło się w Przyszowicach i Miechowicach w ostatnich dniach stycznia 1945 r. Okrutną zbrodnię na pół wieku okryła zasłona milczenia. W czasach PRL była to niewygodna i ukrywana prawda, a o tych tragicznych wydarzeniach można było mówić dopiero w latach 90. ubiegłego wieku.

Do Przyszowic na Górnym Śląsku Rosjanie z myślą o masakrze weszli przez przypadek – byli przekonani, że są już w Niemczech. Zgodnie z przyzwoleniem władz oznaczało to, że mogą bezkarnie gwałcić, mordować i rabować.

Przyszowice w gminie Gierałtowice były jednak ostatnią polską wsią przed historyczną, przedwojenną granicą. Ta „pomyłka” skutkowała śmiercią kilkudziesięciu osób – mieszkańców wsi, jak i byłych więźniów niemieckiego obozu Auschwitz-Birkenau, którzy uciekli z marszu śmierci oraz spaleniem niemal 70 domów i zabudowań gospodarczych.

Dramatyczne historie bezprzykładnego okrucieństwa opisała śląska dziennikarka Teresa Semik. 20-letnią Annę Lomanię sowiecki żołnierz wyciągnął na siłę z piwnicy i chciał zgwałcić, ale mu uciekła, krzycząc „Ratunku!”. Gdy wbiegła do kuchni, padł strzał. Bezwładne ciało upadło na klapę do piwnicy, a krew kapała na beczkę, w której kisiła się kapusta...

Gwizdał, znaczy – szpieg


Okrutnie los zakpił z 32-letniego Wilhelma Kleczki i jego 26-letniego szwagra Franciszka Długosza. Mężczyźni zamierzali świętować odzyskanie wolności, poszli do kolegi i zagwizdali, żeby przyszedł do nich. Usłyszeli to czerwonoarmiści i wzięli Polaków za niemieckich szpiegów, po czym rozstrzelali.

Tragiczny los spotkał też Edwarda Gawroniaka, który na wieść o wybuchu wojny przyjechał z Francji i walczył w kampanii wrześniowej. Dostał się do niemieckiej niewoli, w której skierowano go do pracy w kopalni Gliwice. Choć warunki były straszliwe, zdołał przeżyć. Po wycofaniu się Niemców zamieszkał w domu dziewczyny. Zginął, bo okazał Rosjanom wystawione przez poprzednich okupantów dokumenty, a ci wzięli go za Niemca i z miejsca zastrzelili.

Wprawdzie masakra miała miejsce 27 stycznia, ale jeszcze przez wiele miesięcy wieś była okrutnie doświadczana przez sowieckich okupantów. W czerwcu, już po zakończeniu działań wojennych, radziecki samolot zbombardował dwie osoby koszące trawę; jedna z nich zginęła na miejscu. Ludzie uważają, że miało to związek z pułkownikiem lotnictwa, który stacjonował u jednego z mieszkańców.

Ostatnią ofiarą była Jadwiga Biskup, która śmiała krzyknąć, gdy dwaj żołnierze Armii Czerwonej kradli jej krowę. Szacuje się, że łącznie wymordowano prawie 70 osób, ale liczba ta najpewniej jest wyższa, gdyż wiele osób Rosjanie ranili i okaleczyli, w wyniku czego zmarły one później. Ciężko podać też liczbę zgwałconych kobiet – a los taki spotykał zarówno małe dziewczynki, jak i staruszki...

Równoległa rzeź


Równolegle trwała druga rzeź, w Miechowicach. W przypadku tej ówczesnej wsi – obecnie to dzielnica Bytomia – sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Formalnie przed II wojną światową miejscowość leżała na terenie Niemiec – w 1939 r. zmieniono jej nazwę na niemieckobrzmiący Mechtal – ale jej historia równie mocno była związana z Polską.

W 1921 r., w czasie plebiscytu prawie trzy czwarte spośród ponad 6 tys. głosujących mieszkańców opowiedziało się za przyłączeniem do Polski. Trzeba zaznaczył, że Republika Weimarska wywalczyła prawo, by w plebiscycie głosowali nawet Niemcy, którzy nie mieszkali w tych regionach. Często ich zwożono, żeby opowiedzieli się za przynależnością miejsca, z którym wcale nie byli związani. Zatem polskie Miechowice powinny wejść w skład II RP, ale w wyniku podziału Górnego Śląska pozostały one w Niemczech.

W związku z tymi zawirowaniami geograficznymi żołnierze Armii Czerwonej potraktowali Miechowice jako ziemie III Rzeszy. Nadeszli w mroźny dzień 25 stycznia od strony Stolarzowic. Szli ławą, chowając się za czołgami. Podczas trzydniowej orgii śmierci zamordowali przypuszczalnie około 380 cywili, ale liczbę tę ciężko oszacować. Dla potrzeb śledztwa przyjęto, że śmierć poniosło 880 osób.

Nierówne siły


Masakrę poprzedziły słabe walki toczone z niewielkimi oddziałami Volkssturmu z Tarnowskich Gór, gwardii ludowej, w skład której wchodziły osoby, które ze względu na wiek nie mogły służyć w Wehrmachcie, a więc nastolatkowie poniżej 16. i mężczyźni po 64. roku życia. Gwardzistów wspierali pojedynczy członkowie Hitlerjugend. Przeciwko nim byli doświadczeni żołnierze Armii Czerwonej.

Wiadomo, że w jednostki sowieckie pochodził z 118 korpusu Armii Czerwonej dowodzonego przez gen. mjr. Aleksieja Naumowa i będącego częścią 21 armii gen. mjr. Dmitrija Gusiewa. Byli to żołnierze 128, 282 i 291 Dywizji Piechoty wspomagani przez 100 i 237 Brygady Pancerne oraz 65 Brygadę Piechoty Zmotoryzowanej. Wykluczono udział żołnierzy tej ostatniej jednostki w zbrodni, ale, niestety, nie można wskazać odpowiedzialnych.

Sowieci bez trudu zajęli wieś. Jeden ze świadków opowiadał, że dokonali tego rosyjscy żołnierze o twarzach o azjatyckim wyglądzie, przypuszczalnie Kałmucy, albo osoby innych syberyjskich narodowości. Z relacji świadków wiadomo w miarę dokładnie, jak przebiegała zbrodnia.

Przede wszystkim czerwonoarmiści przeszukiwali mieszkania i piwnice. Mężczyźni byli od razu zabijani. Poszukiwano też kalek, przypuszczając, że to byli żołnierze. Tak zamordowano młodego mężczyznę, któremu kalectwo pozostawiła przebyta choroba Hainego-Medina.

Pierwsza ofiara


Pierwszą ofiarą zastrzeloną był jednak robotnik Wincenty Bober, mieszkający przy Wikarekstrasse 4, który wyszedł przed dom zobaczyć, co się dzieje. Kolejne strzały padły na ulicy Fasaneriestrasse 10, gdy „wyzwoliciele” zobaczyli jednego z wyglądających na zewnątrz mieszkańców. Do zamkniętego domu przez okna wrzucili granaty i poszli dalej w głąb miejscowości – opisała prokurator IPN Ewa Koj, która badała sprawę.

Nasilenie mordów nastąpiło 27 stycznia. Rozkaz do rzezi miał wydać nieustalony oficer, choć śledczym nie udało się dotrzeć do żadnego bezpośredniego świadka, zaś wszystkie świadectwa pochodzą od osób, które słyszały, że taki rozkaz padł.

Masakra była efektem zabicia na rogu ulic Stolarzowickiej i Michaloka oficera Armii Czerwonej. Miał tego dokonać członek Hitlerjugend. Śmiertelny strzał padł natomiast ze strony hałdy na obecnych ulicach Michaloka i Reptowskiej.

Po zabójstwie – ustaliła prok. Koj – mieszkańcom domów przy Holteistrasse 3 i Stillersfelder Strasse Romanowi i Józefowi Szczudlikom, Stefanowi Laszczykowi, Wiktorowi Görlich i Franciszkowi Wylenżkowi kazano przynieść trumnę z jedynego w mieście zakładu pogrzebowego Euzebiusza Pajonczka (Pajontzyk) i pochować majora w piaskownicy przy tej posesji. Gdy to zrobili, zostali zaprowadzeni pod las i zastrzeleni.

Zdziczenie


Zdziczenie radzieckich żołdaków było ogromne. Wielu ofiar nie zastrzelili, tylko zatłukli kolbami. Cywilów zabijano na miejscu albo zabierano na miejsce kaźni pod lasem, gdzie byli systematycznie zabijani strzałami z broni maszynowej i dobijani strzałami z pistoletów.

Prok. Koj dokładnie ustaliła tragiczny los ks. Jana Frenzla, wikarego parafii Bożego Ciała. Duchowny został wezwany 25 stycznia do śmiertelnie rannego Herberta Drzesgi. Przybył na miejsce z kościelnym Janem Gajdą, by udzielić chłopcu ostatniej posługi. Frenzel pozostał z rannym do jego śmierci następnego ranka.

Żołnierze znaleźli księdza, gdy spowiadał i pocieszał wystraszone kobiety w piwnicy domu przy Kubothstrasse 11. Razem z nim uprowadzono czterech mężczyzn. Piąty, 70-letni inwalida, który nie był w stanie iść, został zastrzelony na terenie posesji.

Duchowny został zabrany do Stolarzowic. Po drodze jeden z żołnierzy zerwał mu bursę i zawiesił w oknie wystawowym jednego ze sklepów. W Stolarzowicach ks. Frenzel został przesłuchany, czemu towarzyszyły tortury. Następnie został zamordowany w stodole. Jego ciało – z dziurami po kulach i pchnięciach bagnetem – wrzucono do zbiorowej mogiły. 9 lutego 1945 r., dzięki staraniom siostry duchownego Lucii, dokonano ekshumacji i zidentyfikowane po koloratce szczątki przeniesiono na cmentarzu w Brzezinach Śl.

Plaga gwałtów


Oprócz morderstw powszechne były gwałty, nierzadko zbiorowe. Ich liczba – podobnie jak w Przyszowicach – również pozostaje nieznana. Tragiczna jest szczególnie opowieść o rodzinie Fabry mieszkającej w domu przy Tiele-Wincklerstrasse.

Wilhem Fabry przyjechał do Miechowic z Westfalii, do pracy przy modernizacji kopalni Preussen. Fryderyk Bigoń, sztygar zmianowy, odnotował w pamiętniku, że 29 stycznia Fabry nie stawił się w pracy. Dowiedział się, że dzień wcześniej, ok. godz. 23, po przejściu załamania nerwowego popełnił samobójstwo.

Co pchnęło doświadczonego górnika do tego czynu? Jego kolega Franciszek Schenk opowiedział Bigoniowi, że po powrocie z pracy do domu znalazł swoją żonę Marię Teresę, będącą w zaawansowanej ciąży, wielokrotnie zgwałconą. Nie wytrzymał i zastrzelił ją oraz pięcioletnią Ingrid, czteroletnią Sigelinde, a na końcu siebie.

Sterroryzowani ludzie bali się wychodzić z domu. Przez wiele dni zwłoki ofiar leżały pozostawione na podwórkach, często straszliwie okaleczone; nie było komu ich chować. Dopiero na początku lutego zaczęło organizować pochówki.

Zbiorowa mogiła


Część pomordowanych pogrzebano na pobliskim cmentarzu, reszta – około 100 zabitych – w zbiorowej mogile przy ul. Warszawskiej. Ich szczątki zostały w 1969 r. ekshumowane i po cichu pochowane na cmentarzu komunalnym w Bytomiu, już wtedy Miechowice był częścią tego miasta.

Żołnierze Armii Czerwonej nie ograniczali się tylko do morderstw i gwałtów. Plądrowali również domy i sklepy – kradli i niszczyli wszystko, co miało jakąś wartość – szczególnie upodobali sobie zegarki. Gdy nie było co kraść, demolowali dla zabawy.

Żołdacy zniszczyli i rozgrabili również wspaniały pałac Tiele-Wincklerów w Miechowicach, pochodzącą z 1812 r. perłę architektury, wybudowaną w stylu angielskiego neogotyku. W kilka dni doprowadzili obiekt do takiej ruiny, że w 1954 r. trzeba go było wysadzić w powietrze. Do dziś pozostały jedynie szkielet pałacowej oficyny i nadal imponujący, choć zaniedbany park otaczający budowlę, symbole dawnej świetności.

Prok. Koj wskazuje, że nie da się doszukać uzasadnienia dla zbrodni popełnionej na cywilnych mieszkańcach Miechowic i analogicznie Przyszowic, ale taki los spotkał w zasadzie wszystkie miasta Górnego Śląska, które przed wojną miały pecha znaleźć się w granicach III Rzeszy.

Dowód nienawiści


Dowodem nienawiści czerwonoarmistów były napisy wykonane białą farbą olejną, pozostawione na ścianach miechowickich familoków z czerwonej cegły. „Śmierć niemieckim najeźdźcom” i „Wykończymy wroga w jego legowisku” – wypisywali sowieci hasła, którymi karmiła ich propaganda. Napisy były tak trwałe, że nie dało ich się zetrzeć. Dopiero wymuszona rozbiórka budynków w latach 70. sprawiła, że przestały razić i przypominać o bestialstwie, do którego doszło pod koniec stycznia 1945 r.

W czasach PRL o zbrodniach sowieckich żołnierzy nie można było oficjalnie mówić. Ofiary były dodatkowo skazane na niepamięć. Pamiętali o nich członkowie rodzin, sąsiedzi, ale władze pilnowały, żeby nikt więcej się nie dowiedział o tragedii setek niewinnych osób. Dopiero po pół wieku ofiarom oddano należną cześć, a ich losem zajął się Instytut Pamięci Narodowej. Niestety, sprawcy i inspiratorzy rzezi nigdy nie odpowiedzieli i już nie odpowiedzą za swoje czyny.


© Łukasz Zaranek
27 stycznia 2018
źródło publikacji: „Bestia zeszła na ziemię. „Wyzwolenie” pod znakiem rzezi”
www.TVP.info






Miechowicka tragedia ze stycznia 1945 roku


Styczeń 1945 roku w całej Polsce był wyjątkowo mroźny. I choć rozpoczynał się kolejny rok II wojny światowej, w niewielkim Mechtalu położonym tuż obok Bytomia nic nie zapowiadało tragedii, która miała się tutaj wydarzyć tuż po wejściu Armii Czerwonej.

Mechtal (pierwotnie Miechowitz, nazwę zmieniono w 1936 roku), czyli dzisiejsze Miechowice wcielono do Bytomia w 1951 roku, a status dzielnicy otrzymał dopiero w 2008 roku. Podczas II wojny światowej znajdował się po stronie niemieckiej, a od Polski oddalony był o zaledwie 2,5 km. To tam w trzy styczniowe dni rozegrał się dramat, który zapisał się na kartach historii jako jeden z epizodów Tragedii Górnośląskiej.

Styczeń 1945 roku okazał się najbardziej krwawym miesiącem w dziejach Bytomia i okolicznych miejscowości. 12 stycznia miało miejsce uderzenie inicjujące ofensywę sowiecką, a atak I Frontu Ukraińskiego pod dowództwem marszałka Koniewa rozpoczęto 18 stycznia. Wtedy też zintensyfikowano ewakuację urzędników i mieszkańców z terenu Górnego Śląska.

Sowiecki plan natarcia przewidywał, że do 21 stycznia Armia Czerwona podbije przemysłową część regionu, jednakże jego realizacja okazała się daleka od planów Iwana Koniewa, który nie docenił niemieckiej siły wojskowej, szczególnie zaś 48. Korpusu Pancernego. Sowietom udało się jednak wyprzeć wrogie wojska z najbardziej uprzemysłowionych terenów.

Przygotowania do obrony przed Armią Czerwoną


20 stycznia 1945 roku w Bytomiu został zmobilizowany oddział Volkssturmu, na czele którego stanął Eugen Michna, natomiast jego szeregi zasilili mieszkańcy miasta masowo wcielani do wspomnianej formacji wojskowej. Komendanturę Bytomia powierzono generałowi Schoenerowi. Do kopania rowów przeciwczołgowych zaangażowano ludność cywilną. Atak wojsk sowieckich na Bytom nastąpił z północnego wschodu i wschodu. Do miasta kierowały się 21. i 50. Armia I Frontu Ukraińskiego.

Późnym popołudniem 22 stycznia oddziały sowieckie 21. Armii opanowały Tarnowskie Góry. Bytom broniony był wówczas przez pododdziały Grupy Bojowej „Sieler”. Generał Gusiew zaplanował opanowanie Bytomia do 23 stycznia. Do tego celu miano użyć oddziały 55. Korpusu. Natarcie planowano przeprowadzić szturmem od wschodu. Rosjanie poruszali się bardzo szybko i sukcesywnie zajmowali kolejne tereny. 23 stycznia żołnierze Armii Czerwonej wkroczyli do Górników, a 24 stycznia do Stolarzowic, gdzie przejęli stanowisko niemieckiej artylerii przeciwlotniczej i stąd kierowali atakiem na Miechowice. Dzień później o godzinie 14:00 na teren Miechowic wtargnął (prawdopodobnie) 309. pułk piechoty.

Wejście Rosjan do Miechowic


Rosjanie dotarli na północno-zachodnie przedpola Miechowic, na skraj lasu, gdzie usypali okopy. Tymczasem obrona niemiecka zajęła stanowiska w rejonie wschodnim i północno-wschodnim, od strony Dąbrowy Miejskiej. W planie obrony pominięto zachodnie rubieże Miechowic, co też wykorzystali Rosjanie, którzy wkroczyli tamtędy do miejscowości. Pierwsze czołgi pojawiły się tutaj 25 stycznia, a wraz z nimi wkroczyła piechota. Pełne opanowanie Miechowic przez żołnierzy Armii Czerwonej wchodzących w skład wspomnianego 309. pułku piechoty wraz z 1025. pułkiem piechoty miało miejsce dopiero po trzech dniach walk, czyli 27 stycznia 1945 roku.

Bartłomiej Warzecha stawia hipotezę, że 181. pułk piechoty nacierał na Bytom od strony Piekar Śląskich – konkretnie dzielnicy Szarlej. Dodatkowo, jego siłę wzmacniały pojazdy pancerne pochodzące prawdopodobnie z 1198., bądź 1238. pułku dział samobieżnych. Natarcie to nie powiodło się ze względu na wysadzenie przez Niemców w powietrze wiaduktu kolejowego, co uniemożliwiło wdarcie się od tej strony do miasta. Obrona Wehrmachtu uległa załamaniu, kiedy siły Armii Czerwonej (prawdopodobnie jeden z pododdziałów 181. pułku piechoty), przepuściły szturm od strony Dąbrówki Wielkiej na Łagiewniki Śląskie i Bytom-Rozbark.

Warto zauważyć, że w omawianym okresie niemiecki 48. Korpus Pancerny wycofywał się sukcesywnie w kierunku Mikołowa, pozostawiwszy w Bytomiu jedynie ariergardę mającą ubezpieczać odwrót . Wycofanie się wojsk niemieckich zadecydowało o tym, że Bytom nie poniósł dotkliwszych strat, gdyż – jak zauważa Bartłomiej Warzecha w swojej pracy „Działania zbrojne w rejonie Bytomia w styczniu 1945 r.” – sowieckie uderzenie zostało wymierzone w próżnię. Wobec nikłego oporu Niemców, do miasta w niedługim czasie wkroczył od strony Miechowic 309. pułk piechoty, od strony Radzionkowa 1025. pułk piechoty, natomiast od strony Szarleja i Dąbrówki – 181. pułk piechoty.

Zbrodnie sowieckich żołnierzy


Żołnierze Armii Czerwonej dopuścili się masowego mordu ludności cywilnej, stanowiącej jeden z krwawych epizodów na drodze do opanowania terenu Górnego Śląska przez wojska sowieckie. Historia miechowickiej masakry przetrwała dzięki dokumentom zgonów zebranych w Urzędzie Stanu Cywilnego w Bytomiu, księgom parafialnym z bytomskich kościołów pw. Świętego Krzyża i Bożego Ciała, zapiskom wspomnieniowym osób, które przetrwały, zeznaniom świadków, listom księdza Krafczyka, czy działalności osób takich jak Józef Bonczol i Joachim Stopik, którzy gromadzili relacje i dokumenty dotyczące zbrodni oraz dzięki rekonstrukcji wydarzenia, której dokonała oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu katowickiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Jak podaje prokurator Koj, w wyniku masakry śmierć poniosło co najmniej 240 mieszkańców Miechowic.

Pierwszą ofiarą żołnierzy sowieckich był robotnik Wincenty Bober, który wyszedł przed dom, gdy nadchodził oddział armii. Następnie Rosjanie zaczęli wrzucać do domów granaty, wyciągać z piwnic mężczyzn szukających tam schronienia i rozstrzeliwać. Zginął także ksiądz Jan Frenzel, wikary z parafii Bożego Ciała, którego wezwano 25 stycznia do śmiertelnie postrzelonego Herberta Drzesgi, by udzielił mu wiatyku. Ksiądz pozostał z konającym aż do jego śmierci. Rankiem 26 stycznia do piwnicy, w której przebywali, wtargnęli żołnierze sowieccy i zabrali księdza, a wraz z nim pozostałych mieszkańców domu mieszczącego się przy Kubothstrasse 11. Ks. Frenzel został przewieziony do Stolarzowic, gdzie mieściła się tymczasowa siedziba gen. A. Naumanowa. Tam też był przesłuchiwany, torturowany, a w końcu – zabity. Dziś jego nazwisko nosi główna ulica Miechowic.

Jak zaznacza Józef Bonczol, a potwierdza prokurator Ewa Koj, naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN w Katowicach, istnieje hipoteza mówiąca o tym, że pogrom w Miechowicach stanowił akt odwetu Sowietów za śmierć majora, który rzekomo został zastrzelony przez członka HJ. Faktycznie, sowiecki major zginął w okolicy placu zabaw przy ul. Stolarzowickiej 20 i ul. Michaloka w Miechowicach (tam też został pochowany), lecz nie miało to miejsca 25 stycznia 1945 roku, a sprawca nie został znaleziony. 27 stycznia czerwonoarmijcy zastrzelili 33 mężczyzn w okolicy miejsca domniemanego zabójstwa majora: 13 mężczyzn z domu przy ulicy Michaloka 3, 8 z domu przy ul. Stolarzowickiej 16, 9 mężczyzn z domu przy ul. Stolarzowickiej 20 i trzech z domu przy ul. Stolarzowickiej 21 oraz kilkadziesiąt osób z sąsiedztwa. Jak zauważa Bonczol:
(…) ze szczególną zawziętością mordowano osoby kulejące,
lub z widocznym kalectwem kończyn. Posądzano je bowiem o to,
że zostały okaleczone na froncie wschodnim, co mijało się z prawdą.

Masowe pochówki nastąpiły w lutym


Sytuacja ustabilizowała się dopiero na początku lutego 1945 roku. Wtedy też przystąpiono do chowania zmarłych. Jak pisze Ewa Koj:
Zwłoki odnalezione na podwórkach, w mieszkaniach czy w lesie stolarzowickim
zwożono na cmentarz i w okolice kościoła pw. Świętego Krzyża
(tzw. starego kościoła w Miechowicach) sankami i wozem drabiniastym,
na którym układano je piętrowo. Ciała ofiar były przymarznięte do podłoża
i czasami trudno było je zabrać.
Ofiar było tyle, że nie sposób było pochować je wszystkie na cmentarzu. Dlatego też 4 lutego 1945 roku pochowano sto osób w masowym grobie, wykopanym naprzeciwko cmentarza, przy ul. Warszawskiej. Wiosną utworzono tuż obok mogiłę zbiorową, w której pochowano żołnierzy sowieckich.

Przez wiele lat temat Tragedii Górnośląskiej stanowił tabu. Ten niechlubny rozdział w dziejach Górnego Śląska pomijany był milczeniem. Biała plama w historii jest stopniowo wypełniana. Trudności z rekonstrukcją przebiegu wydarzeń związane są m.in. z faktem, że powstało niewiele relacji dokumentujących wspomniane wydarzenia, a dla świadków, którzy przeżyli masakrę, zajścia te były zbyt traumatyczne, by o nich opowiadać. Dużą zasługę w odkrywaniu prawdy historycznej związanej z masakrą dokonaną w Miechowicach mają badania przeprowadzone przez prokurator Ewę Koj. Powstaje też coraz więcej publikacji poruszających tę tematykę, jak chociażby najnowsza z nich - „Tragedia miechowicka” autorstwa Tomasza Saneckiego, która swoją premierę miała 18 stycznia 2019 roku w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Bytomiu.

Od trzech lat w Miechowicach za sprawą m.in. Dariusza Pietruchy i Ireneusza Okonia ze Stowarzyszenia Na Rzecz Zabytków Fortyfikacji „Pro Fortalicium” odbywa się rekonstrukcja historyczna walk o Miechowice. Podczas tegorocznej edycji, która odbyła się 26 stycznia, w widowisku wzięło udział 130 osób z 25 grup rekonstrukcyjnych z Polski, Czech oraz Słowacji.


© Magdalena Mikrut-Majeranek
28 stycznia 2019
źródło publikacji: „Miechowicka tragedia ze stycznia 1945 roku”
www.HistMag.org


Creative Commons License
Wolne do kopiowania na tej samej licencji: CC-BY
(Creative Commons Licence - By Attribution -
polskie tłumaczenie tutaj)





Bibliografia:
Boncol Józef, Działania wojenne i rozstrzelanie ludności cywilnej, [w:] Ofiary stalinizmu na ziemi bytomskiej, pod red. Jana Drabiny, Bytom 1993.
Bytom w cieniu dwóch totalitaryzmów. Szkice z dziejów miasta 1933 - 1989, pod. red. Sebastiana Rosenbauma, Instytut Pamięci Narodowej, Katowice 2012.
Bytomskie martyrologium powojennych lat 1945-1956. Ofiary komunistycznego terroru i ich pomnik, pod red. Jana Drabiny, Bytom 2009.
Drabina Jan, Historia Bytomia 1254-2000, Towarzystwo Miłośników Bytomia, Bytom 2000.
Koj Ewa, „Masakra w Miechowicach. Rekonstrukcja zbrodni", [w:] „Czasypismo o Historii Górnego Śląska”, półrocznik, 2012 nr 1, s. 72–73.
Poremba-Wolkowa Barbara, Ofiary stalinizmu na Ziemi Bytomskiej 1945–1956, pod. red. Jana Drabiny, TML, Bytom 1993, s. 8.
Warzecha Bartłomiej, Działania zbrojne w rejonie Bytomia w styczniu 1945 r., [w:] Bytom w cieniu dwóch totalitaryzmów. Szkice z dziejów miasta 1933–1989, Katowice 2012, s. 115–116.

Ilustracja © brak informacji / Instytut Pamięci Narodowej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2