„Tajny raport, ukrywany przez amerykańskich wojskowych, do którego dotarł »The Observer« ostrzega, że duże europejskie miasta zostaną zatopione pod podnoszącymi się morzami, gdy Wielka Brytania pogrąży się w klimacie »syberyjskim« do 2020 r”. – to tekst z lutego 2004 r. Z lewicowego tygodnika „The Observer” (Obserwator), wydawcy równie lewicowego „The Guardiana” (Strażnika), który także mocno promował ów news. Fakty są takie, że mamy 2020 r., a Syberii w Wielkiej Brytanii na razie nie widać i nie czuć.
Lewicowych bredni o zagładzie klimatycznej Ziemi są dosłownie setki. Dość przypomnieć, że gdy w 2007 r. były lewicowy wiceprezydent USA Al Gore otrzymał pokojową nagrodę Nobla za walkę z globalnym ociepleniem, to na ceremonii wręczania mu nagrody zapowiedział, że do 2013 r. stopnieją wszystkie lodowce na Arktyce. Pod pretekstem ochrony klimatu próbuje się ograniczać wolność, forsować różne lewicowe idiotyzmy.
– Jedynym rozwiązaniem problemów społecznych związanych z brakiem wody, brakiem jedzenia będzie po prostu eksterminowanie ludzi jako rywali do wody, uprawy, bydła, a być może jako kogoś, kogo można zjeść. Kanibalizm może się okazać bardzo racjonalną strategią – powiedział w radiu TOK FM (należy do koncernu Agora, wydającego „Gazetę Wyborczą”) prof. Lech Nijakowski z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, politycznie związany z SLD (Lewicą). Mówiąc językiem młodzieżowym: mamy kompletny odlot. Histeria związana z klimatem sięga zenitu, a pseudoekolodzy chcą ratować planetę, urządzając holokaust ludzi.
Bajki klimatyczne
„Meteorolodzy opierając się na średnich globalnych temperaturach stwierdzają, że temperatura w ciągu ostatnich trzech dziesięcioleci stopniowo spadała. Nic nie wskazuje na to, by trend ten miał się odwrócić. Klimatologiczne Kasandry coraz bardziej obawiają się, że odchylenia pogodowe mogą być zwiastunem następnej epoki lodowcowej” – to fragment tekstu z tygodnika „Time” z 1974 r. pt. „Nowa epoka lodowcowa”. Publikacja w popularnym tygodniku była efektem trwającej wiele lat kampanii w kręgach naukowych. W 1963 r. J. Murray Mitchell, klimatolog pracujący dla USA stwierdził, że na Ziemi jest ochłodzenie klimatu od lat 40. Podobne wnioski wynikały z pracy Cesare’a Emilianiego, amerykańskiego geologa włoskiego pochodzenia. To on w 1966 r. postawił tezę, że jesteśmy u progu nowej epoki lodowcowej.
Apogeum histerii o nadciągającym zlodowaceniu nastąpiło w 1975 r. Wówczas opublikowano raport amerykańskiej Narodowej Akademii Nauk, a popularny tygodnik „Newsweek” ogłosił nadejście nowej epoki lodowcowej.
Globalne ocieplenie pojawiło się półtorej dekady później, pod koniec lat 80. Wynikało to z faktu, że ludzie czuli, iż z tym zlodowaceniem jest coś nie tak, skoro robi się odczuwalnie coraz cieplej. W 1988 r. jeden z naukowców NASA (amerykańskiej agencji zajmującej się badaniem kosmosu i Ziemi, z tej perspektywy) użył po raz pierwszy określenia „globalne ocieplenie”, zdając raport Kongresowi USA (amerykańskiemu parlamentowi). W ciągu kilku lat sprawą zainteresowała się Organizacja Narodów Zjednoczonych, a globalna retoryka w sprawie klimatu została zmieniona o 180 stopni. Pytanie czy słusznie?
Ocieplenie klimatu na Ziemi nie ulega wątpliwości. Kwestią sporną jest, jak do tego przyczynia się działalność człowieka. Niektórzy ekolodzy uważają, że aby powstrzymać zmiany klimatu wystarczy ograniczyć emisję CO2 (dwutlenku węgla), czyli ograniczyć przemysłową działalność człowieka, a najlepiej także ludność Ziemi, bo ludzie generują CO2 samym swoim istnieniem.
W 1972 r. powstało też katastroficzne opracowanie „Granice wzrostu” (wydane przez tzw. Klub Rzymski), wieszczące katastrofę w następnych kilku dekadach z powodu wykorzystania surowców naturalnych i zwiększającej się populacji. Nic się nie potwierdziło, ale kolejne prognozy katastroficzne powstają.
Kto i po co straszy?
Na potwierdzenie, że to człowiek powoduje zmiany klimatu, dowodów nie ma. Na tym ekologicznym trendzie już od ponad 30 lat zarabiają międzynarodowi banksterzy. Hasło szkodliwości CO2 i konieczności kontrolowania jego emisji na całym świecie rzucił w 1987 r. Edmund Leopold de Rothschild (1916–2009), spadkobierca wpływowej fortuny żydowskich bankierów. Od słów przeszedł do czynów i założył World Conservation Bank (Bank Ochrony Środowiska), który w 1992 r. zmienił się w Global Environment Facility (Fundusz na Rzecz Globalnego Środowiska). Dziś większość rozwiniętych państw świata ogranicza emisję CO2, a z prawa do emisji utworzono pierwszą globalną walutę, ponieważ kraj, który wyemitował mniej zanieczyszczeń niż miał przyznane, swoje „prawa” może sprzedać innemu państwu. W cały ten przemysł finansowo-ekologiczny zainwestowano ogromne pieniądze (mówimy o setkach miliardów dolarów, czyli bilionach złotych). Jeżeli korzystanie z droższej, ekologicznej energii nie będzie przymusowe, to ci, co zainwestowali, nie zarobią.
W listopadzie 2009 r. wyciekły maile brytyjskiej placówki naukowej Hadley Climatic Research Unit. Z korespondencji pomiędzy badaczami wynikało, że bez skrupułów manipulowali danymi, aby potwierdzały one tezę o globalnym ociepleniu klimatu, który spowodowała działalność człowieka. Cytat z prywatnego maila między naukowcami: „Właśnie poprawiłem dane, dodałem nieco wartości, tak aby ukryć rzeczywisty spadek temperatury” pokazał „kuchnię” tworzenia globalnej histerii klimatycznej.
Oprócz pieniędzy, które chcą odzyskać (z zyskiem) ci, którzy zainwestowali w ekologiczne źródła energii, mamy też aspekt polityczny. Kraje, które postulują walkę z emisją CO2 (jak m.in. Francja i Niemcy), również emitują tego najwięcej. Restrykcje ekologiczne są najbardziej dotkliwe dla biedniejszych państw, które próbują gonić te najbogatsze. W uproszczeniu sprawa wygląda tak: państwa, które stały się bogate dzięki niszczeniu środowiska i prymitywnym technologiom, próbują dziś narzucać ograniczenia tym biedniejszym, starającym się poprawiać poziom życia. W tym wypadku ekologia bywa po prostu wygodnym pretekstem do zapobiegania, aby wyrosła konkurencja dla firm ze świata Zachodu. Najlepiej to widać na przykładzie Polski, która – chociaż emituje znacznie mniej zanieczyszczeń niż Niemcy – jest przedstawiana jako największy truciciel. Niemcy zwiększają udział spalania węgla w swojej gospodarce, a od Polski żąda się jego drastycznego ograniczenia.
Wszystkie bajki klimatyczne mają też drugie dno – kontrolę nad społeczeństwem. Przekonywanie do znoszenia wyrzeczeń. W 1967 r. ujawniono w wyniku przecieku tzw. „Raport z Żelaznej Góry” (Iron Mountain Report). W założeniu miał być to ściśle tajny podręcznik zarządzania nowoczesnymi społeczeństwami w świecie, w którym z powodu zbyt silnych broni (nuklearnych) nie można już prowadzić wojen. Opracowało go kilkunastu wybitnych amerykańskich naukowców w latach 1963–1966. Przeciek „autoryzował” słynny profesor z Harvardu (prestiżowej amerykańskiej uczelni), John Kenneth Galbraith; przyznał się, że miał propozycję pracy przy jego opracowywaniu. W skrócie raport postuluje, aby używać strachu przez zagrożeniem życia na Ziemi (w tym wprost podaje zmiany klimatu, głód, katastrofy naturalne) jako wytrycha, który pozwoli zarządzać globalnym społeczeństwem. Autorzy raportu jako możliwy straszak wymienili też terroryzm. Raport nie przewidywał istnienia dostępu do Internetu i powszechnego dostępu ludzi do informacji. Dzisiaj straszenie zagładą związaną z klimatem jest niczym innym jak kolejną próbą przygotowania wielkiej, ogólnoświatowej rewolucji socjalistyczno-ekologicznej. Najlepiej w tym wypadku ograniczyć się do zapisywania co bardziej radykalnych prognoz katastrof ekologicznych, które mają nawiedzić Ziemię…
© Bogdan Konopka
2 lutego 2020
źródło publikacji: „Klimatyczne absurdy lewaków. Od kilkudziesięciu lat lewacy wieszczą klimatyczną katastrofę na Ziemi. Na razie bez efektów” / www.PolskaNiepodlegla.pl
2 lutego 2020
źródło publikacji: „Klimatyczne absurdy lewaków. Od kilkudziesięciu lat lewacy wieszczą klimatyczną katastrofę na Ziemi. Na razie bez efektów” / www.PolskaNiepodlegla.pl
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz