Niech hasłem Kidawy-Błońskiej będzie „Polexit”, tego Polsce życzę
W tej chwili „opozycja” jest w typowej dla siebie fazie, czyli nie ma pojęcia o otaczającej rzeczywistości, bo jest pochłonięta sama sobą. Opisany stan można uznać niemal za permanentny, co niespecjalnie kogokolwiek dziwi, Gdy się nie wie nic o świecie i ludziach, to się żyje z dnia na dzień i powtarza niekoniecznie mądre czołówki gazet. Tak też się dzieje ze wszystkimi kandydatami na Prezydenta RP, prócz Andrzeja Dudy, który „narzuca narrację”. W telewizji pokazali wirusa, samoloty F35 i w ostatnich dniach Brexit, no to mamy całą falę cudownych rozwiązań dla Polski, wygłaszanych przez ignorantów pochłoniętych „budowaniem wizerunku”.
Tyle „na dzień dzisiejszy” można o przed-kampanii prezydenckiej powiedzieć, ale co bardziej wyrywni eksperci i to tacy z nazwiskami, już budują strategie i przesądzają o kierunkach. Najbardziej popularne są: sądownictwo, Polexit i połączona z nim „Nasza Europa kochana”. Prawdę mówiąc wszystkie trzy kierunki łączą się ze sobą, ale przecież hasłem opozycji nie może być coś skomplikowanego, choćby było zbudowane zaledwie z trzech słów. Opozycja lubi prostotę, która dociera do takiego samego elektoratu, co oznacza, że w kampanii prezydenckiej na 100% będziemy mieli banalny przekaz w stylu: Misiewicze, trzy wieże, zadzwońcie do Banasia. Dlaczego w takim razie znów się czepiam ekspertów i trochę się śmieję i z ich diagnoz, skoro „Polexit” to właśnie „Misiewicz”? Otóż dlatego, że z doświadczenia i znajomości rzeczy wiem, jak bardzo pozycja nie ma pojęcia w jakim kierunku pójdzie kampania i dotyczy to w takim samym stopniu Kidawy-Błońskiej, jak i Hołowni, Kosiniaka-Kamysza, Bosaka nie wyłączając.
Jedynym planem wszystkich wymienionych jest nieustanne bicie w PiS i Andrzeja Dudę. Zgodnie z powiedzeniem, że jak ktoś chce uderzyć, to kij zawsze znajdzie, będziemy mieli wyznaczane kierunki uderzeń i to w całości narzucą media, nie komitety wyborcze. Śmieję się z ekspertów pewnych swoich diagnoz, bo to zwyczajne wróżbiarstwo. Nikt nie wie jakie kije media podrzucą opozycyjnym kandydatom, same media również tego nie wiedzą. Życie pokaże nowe „wirusy”, „wypowiedzi Putina”, „wyroki TSUE” i chociaż nie jest wykluczone, że będziemy przez najbliższe miesiące rzeczywiście debatować o Polexicie i Europie, to pod takim scenariusz zabraknie podpisów autorów. Chciałbym, żeby tak się stało, temat Polexitu wbrew wszystkim płomiennym i błyskotliwym analizom, jest dla Andrzeja Dudy żadnym zagrożeniem i to z kilku powodów naraz. Przede wszystkim to odgrzewany i to wielokrotnie odgrzewany stary kotlet.
Pierwszy raz o Polexicie usłyszeliśmy przy okazji wyborów samorządowych i wtedy też część ekspertów powtarzała bzdury, że PiS przegrał wybory, które rekordowo wygrał. Polexit miał jakąś siłę gdy ta propaganda wystartowała, ale i tak nie przyniósł pożądanego efektu. Powtórka przy wyborach europejskich okazała się nie porażką, ale klęską i to całego obozu opozycyjnego, bo pamiętajmy, że z takim hasłem szła Koalicja Europejska, ale też Wiosna Biedronia. KE dostali 38%, a Wiosna, której wróżono kilkanaście procent, skończyła z sześcioma. PiS zgarnął rekordowe 45% i wszystkich nakrył czapką. Na jesieni mieliśmy powtórkę z rozrywki, znów PiS pobił rekord i żadna „wartość europejska” nie zrobiła kampanii opozycji. Gdy teraz słyszę, że hasło Polexit ma być zagrożeniem dla Andrzeja Dudy, to nic poza śmiechem mi nie towarzyszy. Oby to był Polexit! Jak najwięcej Polexitu, a o wynik wyborów jestem zupełnie spokojny.
Prócz odgrzewanego kotleta mamy jeszcze po stronie Polski samych Polaków, którzy niestety ciągle w większości popierają członkostwo w UE, ale już nie wytrącanie się do polskich spraw. Jeszcze mniejsze poparcie mają donosicielskie seanse urządzane w PE przez współczesną targowicę. Polexit Polaków nie straszy, nie przeraża, ale nudzi jak „wolne sądy” i na tym paliwie da się tankować jedynie propagandowe machiny, które przekonują przekonanych. Nie wolno mylić poparcia Polaków dla członkostwa Polski w UE, co mnie akurat martwi, z zachowaniami opozycji, które u większości Polaków wzbudzają irytację i obrzydzenie, a mniejszość wyborów prezydenckich nie wygra. Eksperci niech sobie straszą „Polexitem”, dla mnie to wymarzone hasło Kidawy-Błońskiej i oby zostało podchwycone przez resztę, wtedy pojawia się szansa na zwycięstwo Andrzeja Dudy w pierwszej turze.
Rola chamów-celebrytów w decyzjach politycznych Polaków jest żadna
Teraz tak jest, ale nie zawsze tak było. Celebryci wszelkiej maści mieli olbrzymi wpływ na życie polityczne w Polsce i wcale nie dotyczy to ostatnich lat, ale czasów niemal zamierzchłych. Po 1989 roku rola celebrytów była największa i wystarczy sobie przejrzeć stare gazety, aby zrozumieć, że to nie XXI wiek urodził potworka zwanego celebrytą. Niemal do wszystkich kampanii politycznych zostali zaprzęgnięci „znani i lubiani” szczególnie było to widać w kampanii prezydenckiej, gdzie Wałęsa miał się zmierzyć z Mazowieckim, a tak naprawdę, ku zaskoczeniu celebrytów właśnie, bił się z podrzuconym przez KGB peruwiańskim Stanem Tymińskim.
Ludzie, którzy zwracali uwagę, że nawet takie produkcje jak „Uprowadzenie Agaty” były częścią politycznej indoktrynacji dostawali po głowie wyzwiskami, z „oszołomem” na czele. W żadnym wypadku nie zmienia to celności tej oceny, dokładnie tak było, wykorzystywano wizerunki, przede wszystkim lubianych aktorów, do prania mózgów Polakom. Działał prosty mechanizm emocjonalny, Janek z „Czterech pancernych”, Franek Dolas z ulubionej komedii i tak dalej. Kto się nie bawił za dzieciaka w „Czterech pancernych”, kto się nie wychowywał na „Jak rozpętałem II Wojnę Światową”, czy innej „Seksmisji”. Całe pokolenia w szarzyźnie PRL-u zapamiętały, co podawała telewizja i jeśli tylko nie bełkotał I Sekretarz KC PZPR, to Polacy przyklejali twarze do ekranów telewizorów. Dodatkowo trzeba wskazać na jeszcze jedną okoliczność, otóż Polacy po 1989 roku byli dziećmi we mgle i dało im się przy pomocy reklamy podpieranej kolorowymi opakowaniami wcisnąć wszystko.
Pamiętam doskonale, gdy na targowiskach i w sklepach królowały najpodlejszej jakości napoje gazowane i margaryny. Paskudztwo, którego dziś nikt by nie ruszył, ale sprzedawało się doskonale, bo się mieniło kolorami i zamiast butelki 0,5 litra, lano tę breję do 1,5 litrowych plastików z litrem „gratis”. Polacy w każdej dziedzinie zachłystywali się zachodnim blichtrem, a kto jak nie peerelowska „elita” od lat ten blichtr znała i z „Pewexów” i zagranicznych wojaży. Oni potrafili się w zachodnim świecie poruszać od lat i tym robili wrażenie na reszcie szaraczków. Gdy człowiek całe życie chodził do sklepów „Społem”, żeby dostać kawałek pasztetowej zwiniętej w szary papier, to paleta barw sprowadzona „z Zachodu” czyniła cuda. Dokładnie tak sprzedano Tymińskiego i potem Kwaśniewskiego, który z towarzysza w tanim garniturze, przerobił się na światowca.
Ostanie dwa wielkie zrywy celebrytów w politycznej batalii miały miejsce w 2007 i 2015 roku, z tym że tylko ten pierwszy zryw miał znaczenie i pomógł PO wygrać, natomiast drugi pogrzebał i Komorowskiego i celebrytów. Oczywiście posługuję się dużym skrótem, wszak do dziś twarze Olbrychskiego, Stuhra, czy Owsiaka są wykorzystywane w polityce, ale bez większego skutku. Co się zatem takiego stało, że tak dobrze żarło i nagle zdechło? Polacy są obywatelami świata, to się stało, w największym skrócie. Na nikim nie robi dziś wrażenia, nie tylko kolorowa margaryna, ale najnowszy „Ajfon”, dostępny na każdym rogu i w kolejkach do „Pewex” nie trzeba się ustawiać. Polacy zrozumieli czym jest reklama i jak działają te wszystkie telewizyjne sztuczki, w których biel jest bielsza niż zwykle, a łupież znika jak tylko zobaczy butelkę magicznego szamponu. I wreszcie radykalnie zmienił się system komunikacji, z monologu na interakcję.
Obecnie każdy może się zalogować do Internetu i anonimowo albo pod nazwiskiem nawrzucać celebrycie. Jest to broń tak skutecznie obnażająca pustkę tych aktorów do wynajęcia, że w desperacji stworzono: „hejt” i „mowę nienawiści”, aby zdeprecjonować bezlitosną krytykę. Internet pokazał, że celebryta nie różni się niczym od przeciętnego Kowalskiego, a w wielu przypadkach po prostu jest głupszy i mniej utalentowany, co boli najbardziej. Dlatego z pełnym spokojem patrzę na wyczyny takich chamów, jak Opania, Stuhrów dwóch, czy innego Olbrychskiego. Ich działania i słowa przynoszą odwrotny skutek, bo to już nie te czasy, nie ta Polska i nie ci Polacy.
Ilustracja © Digitale Scriptor (DeS) ☞ tiny.cc/des
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz