Szanse i dobrodziejstwa epidemii
Wprawdzie rząd już od niedzieli przystępuje do rozmrażania gospodarki, którą zamroził pod pretekstem epidemii zbrodniczego koronawirusa, chociaż jednocześnie zapowiada, że epidemia – ho, ho! - jeszcze potrwa, przynajmniej do czasu wynalezienia szczepionki. Intensywne prace nad jej wynalezieniem – jak wiadomo – trwają i może by już ogłoszono szczęśliwy finał, ale najwyraźniej starsi i mądrzejsi nie uzgodnili jeszcze miedzy sobą podziału rynku. A rynek ten widzę ogromny; 7,5 miliarda osobników, przynajmniej do czasu, gdy zgodnie z postulatem pana prof. Ehrlicha z Pensylwanii, ludność świata nie zostanie zredukowana do najwyżej miliarda – żeby było komu pożyczać pieniądze na wysoki procent.
Również z tego powodu rozmrażanie gospodarki nie może czekać, bo gdyby zostało wstrzymane jeszcze trochę, przynajmniej tyle, na ile została zaplanowana epidemia, to znaczy – do grudnia, albo nawet i dłużej, w zależności od rozkazu, to możliwe, że już niewiele osób miałoby czym zapłacić za szczepionkę, a może nawet żadna i w ten sposób – ajajajajajajaj! - taki znakomity interes mógłby spalić na panewce. Zatem epidemia – swoją drogą, a gospodarka – swoją, chociaż i samo rozmrażanie ma się odbywać pod ścisłą kontrolą – które branże rozmrażać, a które definitywnie wykończyć, żeby oczyścić teren dla nowych inicjatyw. Ale epidemia przynosi też zyski, choćby w postaci kagańców zwanych pieszczotliwie „maseczkami”, które ludzie posłusznie sami sobie zakładają, jeśli chcą się pokazać na terenie publicznym. Ciekawe, czy ten pomysł nie był zainspirowany zasadą, zgodnie z którą przedtem nie wolno było wyprowadzać bez kagańca psów, dajmy na to – do parku. Tak, czy owak, zbyt na kagańce jest zapewniony, więc kto żyw, rzuca się do produkcji, która jest przecież bardzo prosta i nie wymaga żadnych inwestycji kapitałowych. To znaczy – niezupełnie, bo przecież trzeba kogoś przekonać, żeby noszenie kagańców stało się obowiązkowe aż do odwołania, a odwołanie nastąpi, kiedy w myśl dokonanych uzgodnień, niebezpieczeństwo zarażenia się zbrodniczym koronawirusem ustanie. To znaczy – ono podobno nie ustanie nigdy – i słusznie – bo któż dobrowolnie przepuści okazję do proklamowania nawrotu epidemii ze wszystkimi możliwościami, jakie stwarza ona dla ludzi i środowisk pomysłowych?
Ale epidemia otwiera nie tylko nowe możliwości w dziedzinie gospodarczej, na przykład – spadek kursów akcji na giełdach. Możliwe jednak, że ktoś te akcje za bezcen kupuje, żeby przejąć kontrolę nad spółkami, które je wypuściły. Coś musi być na rzeczy, skoro niektóre państwa uruchamiają zabezpieczenia przed „wrogimi przejęciami” - a wiadomo, że najlepszym zabezpieczeniem jest nacjonalizowanie takich podmiotów, no i w ogóle – wejścia na nieubłaganą drogę, prowadzącą do socjalizmu. To zapewne miała na myśli Nasza Złota Pani z Komisji Europejskiej, czyli pani Urszula van der Layen, która w swoim niedawnym przemówieniu przypomniała spiżowe słowa słynnego Manifestu Ventotene, napisanego przez dwóch włoskich komuszków: „Nadszedł moment, w którym musimy wiedzieć, jak odrzucić swoje obciążenia, jak przygotować się na nadchodzący nowy świat, który będzie tak różny od tego, co sobie wyobrażaliśmy”. Ten moment właśnie nadszedł – powiedziała Nasza Złota Pani. A jakie to „obciążenia” mamy „odrzucić” w myśl natchnionych słów „Międzynarodówki”, że „przeszłości ślad dłoń nasza zmiata”? To oczywiste – całą łacińską cywilizację, której tak nienawidzi żydokomuna. - „Ja se ne boim, ja mam raka!” - krzyknął pewien wiekowy Czech na wieść, że Czechosłowacja przechodzi do budowy komunizmu.
No i rzeczywiście odrzucamy. Cytowałem już zdanie z listu cesarza Trajana do gubernatora Bitynii Pliniusza Młodszego, w którym zabrania mu korzystania z anonimowych donosów, stanowiących „hańbę naszych czasów”. Tymczasem pod pretekstem walki z epidemią koronawirusa, anonimowe donosicielstwo zostało uznane za obywatelską cnotę, podobnie jak to było za Stalina, kiedy to bohaterem Związku Radzieckiego został niejaki Pawełek Morozow. I tak już pewnie zostanie, bo ludzi do złego specjalnie zachęcać nie trzeba; będą się skwapliwie łajdaczyli z własnej nieprzymuszonej woli, a władza, to znaczy - „panowie władza” - szczególnie gorliwym dadzą może w nagrodę jakiś kryształ, albo coś takiego. Ale myśmy też sroce spod ogona nie wypadli i – korzystając z okazji, jaką stwarza epidemia - 17-letnia panna Krysia Peszko wynalazła „kosmetyki ratujące życie”. Tak naprawdę nie są to żadne „kosmetyki”, tylko pod pozorem zamówienia kosmetyków uciemiężona na skutek „przemocy domowej” kobieta, zamawia „kosmetyki do ciała” - ale zamiast dostawcy zjawia się policja, która jegomościa oskarżonego o stosowanie domowej przemocy skuwa w kajdany, a reszta – jak można się domyślić – należy już do niezawisłego sądu, który sypie piękne wyroki. W ten sposób kobiety mogą korygować rozmaite błędy młodości – że rozłożyły nogi nie przed tym jegomościem, co trzeba – i mogą eksperymentować od nowa. Wykonując leninowskie normy dotyczące organizatorskiej funkcji prasy, niezależne media głównego nurtu pośpieszyły z podpowiedzią, że w związku z masowym wtrąceniem obywateli do aresztów domowych, gwałtownie wzrósł wskaźnik domowej przemocy. Trzeba być osobą wyjątkowo mało spostrzegawczą, by tych faktów nie skojarzyć i nie skorzystać z okazji, dlatego jestem pewien, że wiekopomny wynalazek panny Krysi zostanie wykorzystany w skali masowej, a ona sama – wynagrodzona przez kobiety wyzwolone, skupione w tak zwanym „strajku kobiet”. Zawsze mnie intrygowało, na czym taki strajk może polegać. Tajemnica to wielka, ale pewnego tropu dostarcza informacja, że coraz więcej mężczyzn, jeśli z jakiegoś powodu nie chcą się zhomoseksualizować („Po co ci Leoś to wszystko? Ta Polska? Niech ją gryzą. Ty spróbuj, może homo się zseksualizuj” - doradzał poeta), to masowo kupują sobie gumowe lalki, które wynalazcy nieustannie udoskonalają do tego stopnia, że takiej lalki niepodobna już odróżnić od kobiety wyzwolonej. Nie tylko nigdy nie boli jej głowa i jest chętna, ale nawet powtarza rozmaite słowa, niczym posągowa pani Małgorzata Kidawa-Błońska Na razie z tej możliwości korzystają mężczyźni bogaci, którzy również z tego powodu stają się bardzo ostrożni w kontaktach z kobietami, bo któż może być pewny dnia czy godziny, skoro nawet po 40 latach może zostać zawleczony przed niezawisły sąd pod pretekstem „molestowania”, czy – horrible dictu - „gwałtu”? I w ten oto sposób, na naszych oczach realizuje się postulat sformułowany jeszcze w XIX wieku przez spółkę autorską Marks & Engels, żeby zlikwidować ”rodzinę burżuazyjną”. Inna sprawa, że obydwaj ci autorowie kładli nacisk na wspólnotę żon, ale jeśli pani Anja Rubik jeszcze trochę wyedukuje seksualnie młode panienki, to taka wspólnota może im się nawet spodobać zwłaszcza, że takim np. muzułmanom w niczym ona nie przeszkadza. Monogamię forsuje tylko znienawidzone chrześcijaństwo, ale właśnie dlatego trzeba zrobić z nim porządek zgodnie ze wskazówką Manifestu Ventotene, zaś epidemia stwarza ku temu znakomitą, niepowtarzalną okazję.
Porcja odtrutki
Akurat w dniu, kiedy to piszę, przypada 77 rocznica powstania w getcie warszawskim, w związku z czym wielu dygnitarzy przypięło sobie do klap wycięte z żółtego papieru żonkile, rozprowadzane podobno przez Muzeum Historii Żydów Polskich „Polin” w Warszawie. Ze względu na epidemię i związane z nią restrykcje, obchody tej rocznicy są skromniejsze,
a prawdę mówiąc – bardzo skromne - ale to nie przeszkadza w podtrzymywaniu, a przede wszystkim, edukowaniu społeczeństwa polskiego w hagiograficznym i martyrologicznym wizerunku społeczności żydowskiej podczas obydwu okupacji Polski – niemieckiej i sowieckiej. Tymczasem – jak zauważył Józef Mackiewicz - „jedynie prawda jest ciekawa”. To prawda, jest ciekawa – ale komu właściwie jest ona potrzebna. Stare perskie porzekadło głosi, że „konia termu, kto mówi prawdę”. Dlaczego akurat konia? Dlatego, żeby powiedział i uciekł. Prawda bowiem, chociaż ciekawa, rzadko kiedy nadaje się do wykorzystania, zwłaszcza przy realizowaniu doraźnych celów politycznych. Z tego punktu widzenia znacznie korzystniejsza od prawdy jest tak zwana „mądrość etapu” tym bardziej, że inicjatorzy politycznych celów mogą te mądrości kształtować dowolnie, podczas gdy prawda się do tego zupełnie nie nadaje. Nie tylko nie zależy od potrzeb etapu, nie tylko nie akomoduje się do opinii demokratycznej „większości”, ale nawet nie leży „pośrodku”, jak by chcieli ci, co to pragną przyjaźnić się ze wszystkimi. Prawda leży tam, gdzie leży i można tylko do niej dotrzeć, można tylko ją odkryć i w ten sposób zadośćuczynić swojej ciekawości.
Ale nie tylko ciekawości, zwłaszcza w przypadku prawdy historycznej. Historia bowiem jest – jak zauważyli starożytni Rzymianie – nauczycielką życia. A co to znaczy: „uczyć się życia”? Może to mieć rozmaite znaczenia; na przykład pani Anja Rubik uczy, a raczej – pragnie „uczyć życia” cudze dzieci, poddając je tak zwanej, „edukacji seksualnej” w której podobno jest niezwykle kompetentna, w co chętnie wierzę pamiętając, że nic tak nie wzbogaca rewolucyjnej teorii, jak rewolucyjna praktyka. A w jaki sposób uczy życia historia, to znaczy – historia prawdziwa? Ano w taki, że nie tylko pozwala odróżnić prawdę od fałszu, elegancko nazywanego dzisiaj „polityką historyczną”, ale również – co bywa szczególnie cenne w naszych czasach, gdy „polityka historyczna” coraz częściej zastępuję historię. Bo „polityka historyczna” jest kreowana, inicjowana i uprawiana nie po to, by kogokolwiek uczyć życia, tylko – żeby go duraczyć w nadziei, że taki oduraczony da się wykorzystać w charakterze „nawozu historii”, który – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody”- będzie użyźniał rozmaite cudne kwiatki.
Przykładem takich polityk historycznych, są skoordynowane polityki historyczne: niemiecka i żydowska. Wprawdzie są skoordynowane, ale każda uprawiana jest w innym celu. Celem niemieckiej polityki historycznej jest stopniowe zdejmowanie z Niemiec odpowiedzialności za II wojnę światową i związane z nią ekscesy, zaś celem historycznej polityki żydowskiej jest zagwarantowanie środowiskom żydowskim materialnego eksploatowania zorganizowanej przez Niemcy masakry europejskich Żydów, gwoli wzbudzenia przekonania o metafizycznym wymiarze tego wydarzenia, nazwanej „holokaustem”. I jedna i druga polityka wymaga oczywiście spreparowania przydatnej z jednego i drugiego punktu widzenia, wersji historii – i te prace idą pełną parą, zwłaszcza od 2000 roku, kiedy to żydowska polityka historyczna została skierowana nie tylko na wskazanie nieubłaganym palcem winowajcy zastępczego, ale przede wszystkim na przyprawienie mu odrażającego wizerunku mordercy. Ponieważ znaczna część, jeśli nie większość wspomnianych ekscesów, wydarzyła się na obecnym, polskim terytorium państwowym, toteż na winowajcę zastępczego została wytypowana Polska, a w tym celu odrażający wizerunek narodu morderców należało przyprawić narodowi polskiemu. Pracują nad tym sztaby pierwszorzędnych fachowców, a nawet żądnych rozgłosu amatorów, których na tę okoliczność nadyma się na pierwszorzędnych fachowców. Te sztaby dysponują znacznymi budżetami i wykorzystują w tym celu nie tylko instrumenty przymusowej edukacji, nie tylko niezależne media, ale i przemysł rozrywkowy, wskutek czego miliony oduraczonych ludzi wierzą, że to wszystko naprawdę.
I dopiero na tym tle możemy docenić postawę Ireneusza Lisiaka, który nie tylko w pojedynkę, ale w dodatku wbrew lizusowskiej polityce historycznej, uprawianej przez Umiłowanych Przywódców naszego nieszczęśliwego kraju, stara się docierać do historycznej prawdy i ją ukazywać tym, którzy, słusznie podejrzewając kłamliwy charakter wszystkich „polityk historycznych”, starają się poznać prawdę. Właśnie w Wydawnictwie Capital ukazała się kolejna książka tego Autora pod tytułem „Żydowski Związek Wojskowy podczas powstania w getcie warszawskim 1943 roku”. Wbrew tytułowi książka obejmuje szerszy wycinek historii II wojny światowej – i słusznie – bo dopiero na tym, szerszym tle, można lepiej zrozumieć wydarzenia będące głównym wątkiem, Ireneusz Lisiak dociera do źródeł, do świadectw, do dokumentów i na tej podstawie nakreśla obraz stosunków panujących tuż przed wybuchem wojny między środowiskami polskimi i żydowskimi, a także ich ewolucję w warunkach obydwu okupacji: sowieckiej i niemieckiej. Wbrew obiegowym i natrętnie lansowanym opiniom okazuje się, że o ile na terenie okupacji niemieckiej eksterminacja Polaków rozpoczęła się od razu, o tyle położenie ludności żydowskiej było znacznie lżejsze. Autor cytuje tam Emmanuela Ringelbluma, kronikarza warszawskiego getta, który przykładowo przedstawia przypadek Polaka (nazywanego przezeń „chuliganem”), który, gwoli zabezpieczenia się na wypadek łapanki, zabrał lub może od kogoś kupił żydowską opaskę, ale omyłkowo założył ją na lewe ramię. W ogóle samo utworzenie gett wychodziło naprzeciw postulatom, wysuwanym przez środowiska żydowskie w Polsce, by zwarte skupiska ludności żydowskiej miały status eksterytorialny. I dopiero Niemcy ten postulat spełnili, chociaż pewnie nie do końca zgodnie z pierwotnymi oczekiwaniami – bo getta nie podlegały polskiej administracji, tylko niemieckiej, która bezpośrednie zarządzanie gettami powierzyła Judenratom, a porządek utrzymywała żydowska policja, rekrutująca się ze sfer inteligenckich, głównie środowisk prawniczych. Jeszcze inaczej przedstawiała się sytuacja na terenie okupacji sowieckiej, którą środowiska żydowskie w ogromnej większości potraktowały jako otwarcie nowych możliwości i skwapliwie wzięły udział w sowieckim aparacie terroru.
Lektura książki Ireneusza Lisiaka, chociaż z pozoru poświęconej Żydowskiemu Związkowi Wojskowemu i jego udziału w powstaniu 1943 roku, pozwala poznać nie tylko ówczesne wypadki, ale również - ideologiczne tło różnic między rozmaitymi żydowskimi organizacjami – jak i przyczyny, dla których rola Żydowskiego Związku Wojskowego od samego początku była albo przemilczana, albo – jeśli już przemilczeć jej nie było można – marginalizowana. Nie są to rzeczy powszechnie znane, nawet wśród ludzi interesujących się historią i dlatego książka jest bardzo ciekawa. Bo „tylko prawda jest ciekawa”.
Ireneusz Lisiak – Żydowski Związek Wojskowy, wyd. Capital Sp. z o.o., Warszawa 2020 Do nabycia: www.capitalbook.pl
Powtórka z Orsona Wellsa?
Żyjemy w epoce globalizacji, która jest zjawiskiem wieloaspektowym i mającym starożytny rodowód. Tym słowem określamy procesy i zjawiska wykraczające poza wymiar lokalny. Zatem muszą one mieć wymiar przynajmniej międzykontynentalny. Na przykład starożytny Szlak Jedwabny, dzięki któremu Cesarstwo Rzymskie było zaopatrywane w delikatne tkaniny, barwniki, przyprawy kuchenne i tak dalej – łączył co najmniej trzy kontynenty: Azję, Europę i Afrykę – bo tam docierały towary transportowane wzdłuż Jedwabnego Szlaku. Było to wielkie przedsięwzięcie, bo towary były przewożone na grzbietach setek wielbłądów, dla których trzeba było po drodze gromadzić paszę, a dla kupców budować karawanseraje. Ponieważ przewożone były towary wielkiej wartości, stanowiące przynętę dla wszelkiego rodzaju bandytów, Szlak musiał być ochraniany przez żołnierzy, dla których trzeba było budować koszary, wokół których powstawały osiedla zamieszkałe przez ludzi obsługujących tę infrastrukturę. A przecież Szlak Jedwabny nie był jedyny, bo jednocześnie funkcjonował Szlak Bursztynowy, który też łączył trzy kontynenty: Europę, Afrykę i Azję – no i trzeci Szlak Złoty, ciągnący się od południowej Afryki do Europy i Azji.
Przerwanie Szlaku Jedwabnego w XV wieku pozbawiło Europę stałego dopływu dalekowschodnich towarów, przede wszystkim – przypraw kuchennych, bez których trudno było się obejść, zwłaszcza gdy się zważy, że w tamtym czasie jedynym sposobem konserwowania takiego np. mięsa było jego solenie. Osiagały one zawrotne ceny, co skłaniało nie tylko królów, ale również odważnych żeglarzy do poszukiwania alternatywnej drogi na Daleki Wschód. Tak doszło do wielkich odkryć geograficznych, w następstwie których Europa połączyła się drogą morską nie tylko z Dalekim Wschodem, ale również – z Ameryką Północną i Południową oraz z Australią. Wielkie odkrycia geograficzne zapoczątkowały handel oceaniczny, który swoim zasięgiem obejmował już cały znany podówczas świat. Ale nie tylko handel. Wielkie odkrycia geograficzne spowodowały przesiedlanie się Europejczyków na inne kontynenty, a z kolei Europejczycy zapoczątkowali przesiedlanie Murzynów z Afryki do obydwu Ameryk, a nawet do Europy. Warto przypomnieć, że kiedy Ludwika Maria Gonzaga przypłynęła do Gdańska gwoli poślubienia polskiego króla Władysława IV, to senat Gdańska urządził na jej cześć widowisko, w ramach którego na Długim Targu tańczyło kilkudziesięciu Murzynów, specjalnie w tym celu zakupionych. W rezultacie wiele milionów Murzynów zostało przesiedlonych do obydwu Ameryk i tak już zostało.
Europejczycy, dzięki zdobyczom nauki, której ciągłość w Średniowieczu podtrzymał Kościół katolicki, zakładając uniwersytety i upowszechniając jej zdobycze poprzez szkoły, zyskali technologiczną przewagę nad innymi ludami i w rezultacie stopniowo je ujarzmiali, zakładając na innych kontynentach kolonie, gdzie sprawowali władzę w imieniu metropolii. Stało się to możliwe również dzięki wynalazkom w dziedzinie militarnej w postaci broni palnej, a więc armat i karabinów, które też były udoskonalane. Kiedy w karabinach zastosowane zostały naboje scalone, możliwe stało się skonstruowanie karabinu maszynowego, dzięki któremu okrzepły imperia kolonialne, z których największe było Imperium Brytyjskie; w szczytowym okresie brytyjska królowa Wiktoria miała ponad 400 milionów poddanych, czyli więcej, niż wynosiła wtedy ludność Chin. Milowym krokiem było wynalezienie silnika parowego, który nie tylko ułatwił żeglugę oceaniczną, ale również zrewolucjonizował komunikację lądową, zaś wynalezienie telegrafu, a potem upowszechnienie łączności radiowej, umożliwiło intensywną globalizację obrotu pieniężnego.
Radio, telewizja i internet doprowadziły do globalizacji nie tylko w sferze informacji, ale również, a może nawet przede wszystkim, w wytwarzaniu masowych nastrojów i to od razu w skali globalnej. Znakomitym przykładem roli radia w wytwarzaniu takich nastrojów była audycja Orsona Wellsa, który 30 października 1938 roku za pośrednictwem CBS, przedstawił słuchowisko o ataku Marsjan na Ziemię. Zaczęło się ono od informacji, że na Marsie zaobserwowano dziwne wybuchy, a wkrótce potem na terenie stanu New Jersey spadł jakiś dziwny obiekt. Reporter radiowy dotarł na miejsce i relacjonował rozwój wydarzeń na żywo. W pewnym momencie do obiektu zbliżyli się żołnierze Gwardii Narodowej, ale zostali w jednej chwili spaleni jakimiś tajemniczymi promieniami. Następnie obiekt się otworzył, wyszły z niego jakieś istoty, które biegiem ruszyły w stronę tłumu gapiów. Przerażony reporter zdążył jeszcze krzyknąć: „O Boże!” - i transmisja się urwała. Jednak nie na długo, bo pojawiły się doniesienia, że podobne obiekty wylądowały również z innych rejonach, do których natychmiast pośpieszyli reporterzy – ale ich relacje były podobne do tej pierwszej. Wreszcie dziennikarz ulokowany w punkcie obserwacyjnym na dachu drapacza chmur pełnym niepokoju głosem podał wiadomość, że „coś” zbliża się do miasta. Reakcja słuchaczy była niesamowita. Tysiące ludzi rzuciły się do ucieczki samochodami. W jednej chwili wszystkie drogi wylotowe z Jersey City zostały zakorkowane, wiele osób zmarło na zawał serca pod wpływem tej audycji, inni dzwonili do redakcji pytając, co maja robić, a gubernator New Jersey, któremu jakimś cudem udało się dodzwonić do rozgłośni CBS groził, że obije mordę każdemu, kogo tylko tam zastanie. Podobno tylko Clint Eastwood który miał wtedy 8 lat nie uwierzył, że to prawda. Straty spowodowane paniką i towarzyszącymi jej zniszczeniami sięgnęły setek tysięcy dolarów.
Audycja Orsona Wellsa pokazała, jak przy pomocy stosunkowo prostych środków można doprowadzić tysiące ludzi do stanu obłąkania, co nawiasem mówiąc, wykorzystane zostało na masową skalę już wkrótce potem zarówno w Rzeszy Niemieckiej, jak i w Związku Sowieckim. Jeszcze bardziej sugestywne od radia było kino, a znakomitą ilustracją takiego wpływu jest relacja Karola Olgierda Borchardta. W latach międzywojennych był pierwszym oficerem na transatlantyku „Polonia”, który obsługiwał linię „palestyńską”, czyli z rumuńskiego portu Konstanca do Hajfy. Którejś nocy pełnił wachtę na mostku i w pewnym momencie podeszła do niego para młodych ludzi z prośbą, czy nie mógłby ich wpuścić na mostem, bo stamtąd roztaczał się piękny widok na morze i świetlistą drogę od księżyca. Borchardt się zgodził i po chwili panienka powiedziała do niego: panu to dobrze! - A komu źle? – zapytał Borchardt gwoli podtrzymania rozmowy. - Tym, co na dole wiosłują – odparła panienka. - Jak to: wiosłują? - zapytał zdumiony Borchartd. - My nie mamy do pana pretensji, my wiemy, że panu nie wolno o tym mówić, ale my wiemy, jak panowie ich tam męczą i biją – powiedziała panienka. - Ale przecież są maszyny, przecież dymią kominy – przekonywał Borchardt, ale panienka wiedziała swoje i jeszcze raz powtórzyła, że oni rozumieją, że nie mają pretensji, ale też nie mają wątpliwości, że na dole statku dzieją się dantejskie sceny. Z dalszej rozmowy okazało się, że oglądali takie sceny w kinie.
Ale do kina to jednak trzeba było pójść, trzeba było kupić bilet i normalny człowiek wiedział, że obejrzy tam obraz, który ktoś wymyślił, w którym zagrali aktorzy, a nie relację z jakiegoś wydarzenia. Telewizja tę granicę stopniowo zaciera, dlatego z chwilą upowszechnienia tego medium możliwości manipulowania ogromnymi masami ludzi w skali globalnej nie nastręczają żadnych trudności zwłaszcza w sytuacji, kiedy włączą się do tego rządy. Dlatego też wielu ludzi podejrzewa, że i teraz mamy do czynienia z powtórką z Orsona Wellsa, tylko nie na skalę regionalną, a globalną. Poszlaką sprzyjającą takiej teorii spiskowej jest nie tylko okoliczność, że z powodu koronawirusa zmarły jak dotąd jakieś dwie dziesięciotysięczne procenta ludności świata, co też nie jest do końca pewne, bo wielu zwraca uwagę, że zdecydowana większość ofiar śmiertelnych cierpiała na przewlekłe i poważne choroby towarzyszące i że to one mogły być przyczyną śmierci. - Jeśli wypadnie pani z 10 piętra, a jednocześnie będzie pani przeziębiona, to przyczyną śmierci nie będzie przeziębienie, tylko upadek z 10 piętra – tłumaczył dziennikarce pewien włoski wirusolog. Drugą poszlaką, o znacznie większym ciężarze gatunkowym jest fakt, że pod pretekstem epidemii koronawirusa rządy przejmują dyktatorską władzę i to nie tyko nad obywatelami, których bez ceregieli tresują, ale przede wszystkim – nad gospodarką. To może mieć znacznie donioślejsze i długotrwałe konsekwencje, bo wobec postępującej komunizacji ustroju w większości jeśli nie we wszystkich państwach świata, można spodziewać się, że całkowita kontrola rządów nad gospodarką już się utrzyma w myśl zasady, że „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy”.
Bo nawet w sposobie walki jaką rządy prowadzą z własnymi obywatelami pod pretekstem epidemii, można to pragnienie zauważyć. Protestujący przeciwko rządowym metodom polscy przedsiębiorcy powiadają, że nie chcą od rządu ani złotówki, a domagają się tylko tego, by rząd przestał ich „łupić” , przynajmniej przez okres, kiedy z powodu zarządzeń władzy, całe segmenty gospodarki zostały wyłączone. Tymczasem jest odwrotnie; przyjęta właśnie z wielki przytupem „tarcza antykryzysowa” wyraźnie preferuje rozwiązania sprzyjające rozwojowi biurokracji. Pomoc rządowa jest obstawiona tyloma bardzo szczegółowymi warunkami, że każdy wspomożony będzie musiał przedstawić wiele formularzy, ze on te warunki spełnia – a potem urzędnicy będą to wszystko kontrolować, czy aby przypadkiem nie oszukał. Jeśli taki stan potrwa dostatecznie długo, to prywatni przedsiębiorcy zostaną trwale uzależnieni od władzy publicznej, to znaczy – od biurokracji, ponieważ w praktyce to ona tworzy „państwo”. Tymczasem gdyby rząd nie przeszkadza obywatelom w odbudowie swoich przedsiębiorstw i warsztatów, to udałoby się to i szybciej i taniej, niż w sytuacji, gdy wszystkim zajmować się będzie biurokracja, w dodatku zaangażowana w polityczne przepychanki, co właśnie z irytacją, ale i nie bez rozbawienia obserwujemy.
Schizofrenia towarzyszy nam od samego początku III RP
Stanisław Michalkiewicz opowiada o wszystkich prezydentach III RP, ich sukcesach i porażkach. Zaczyna od generała Wojciecha Jaruzelskiego, a później przechodzi do kolejnych prezydentów - Lecha Wałęsy, Aleksandra Kwaśniewskiego, Lecha Kaczyńskiego, Bronisława Komorowskiego oraz Andrzeja Dudy.
© Stanisław Michalkiewicz
20-24 kwietnia 2020
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
20-24 kwietnia 2020
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja © brak informacji / za: www.youtube.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz