OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Bitwa pod Olesznem

Bitwa pod Olesznem z 26 lipca 1944 roku to przykład współpracy Narodowych Sił Zbrojnych z Armią Krajową. Pomimo, że wiedza o tej bitwie jest praktycznie nieznana Polakom (nawet polskojęzyczna Wikipedia do dzisiaj nie posiada żadnego wpisu), rocznice tej brawurowej potyczki między wspólnie walczącymi oddziałami NSZ Władysława Kołacińskiego „Żbika” i AK Mieczysława Tarchalskiego „Marcina” przeciw ekspedycji karnej SS obchodzone są w Olesznie od dawna.


NSZ i AK wspólnie przeciw Niemcom


Gmina Krasocin (obecnie województwo świętokrzyskie) w okresie przedwojennym była w dużym stopniu narodowa – SN-owska. Głównym ośrodkiem wpływów tej partii było Oleszno. Wieś położona między wspomnianym Krasocinem, Włoszczową a Przedborzem nie stanowiła ważnego punktu tranzytowego a tereny wokół niej to obszar bagienny. Sprzyjało to działalności partyzantów w tej okolicy, wobec których przychylni byli właściciele majątku w Olesznie – Niemojewscy. Ci sami, którzy byli nieufni wobec przybyłego tutaj w 1939 roku mjr. Hubala. Niemojewscy w czasie rozbiorów dali się poznać jako ziemianie przychylni rosyjskiemu zaborcy. Wobec Narodowych Sił Zbrojnych i Armii Krajowej nie stwarzali jednak problemów, godząc się na organizację na terenie ich lasów obozu, który przez długi czas służył oddziałowi „Żbika” jako siedziba.

Mieszkańcy Oleszna również byli bardzo pozytywnie ustosunkowanie wobec narodowych „Jędrusiów”. Już pod koniec 1940 roku powstała tutaj placówka NOW-u. Stąd też w lipcu 1943 po uroczystej mszy świętej wyruszył „do lasu” oddział Tadeusza Trendy – „Rysia”, z którego początek wzięła później grupa „Żbika”.
W partyzantach widziano wyzwolicieli i obrońców miejscowości przed Niemcami, a także komunistami, których aktywność nasilała się z dnia na dzień. Udzielali NSZ-owcom wsparcia, narażając się przy tym na represje ze strony okupanta, nawet mimo świadomości losu, który spotkał mieszkańców pobliskiej Skałki Polskiej. Ci zostali wymordowani na skutek ataku Gwardii Ludowej na niemiecką kolonię. Świadomi zagrożenia, jakie mogą sprawić miejscowym, NSZ-owcy z uwagą organizowali akcje wobec okupanta i starali się przeprowadzać je tak, by późniejsze represje Niemców były jak najmniej dotkliwe.
Gdy latem 1944 roku oddział „Żbika” przeszedł na jakiś czas w okolice powiatów miechowskiego i pińczowskiego z zadaniem rozprawienia się na tym terenie z rosnącą w siłę partyzantką komunistyczną, główną siła na opuszczonym na pewien czas terenie pozostali AK-owcy. Oddział „Marcina” dalej prowadził swoje działania, podobnie zresztą jako grupa Kołacińskiego, chroniąc miejscową ludność. Jednak sytuacja w 1944 roku stawała się coraz bardziej napięta. Od wschodu zbliżał się czerwony najeźdźca, a Rząd Emigracyjny z mniejszą uwagą podchodził do spraw partyzantki, na skutek czego zaczynało brakować wszystkiego.


Zmusiło to Tarchalskiego do zorganizowania w okolicy wsi Zabrody zasadzki na czterdziestoosobowy oddział SS. Doszło do tego w czasie, gdy „Żbik” ze swoim oddziałem powracał na macierzysty teren. W przededniu bitwy wracając przez Krasocin, NSZ-owcy dowiedzieli się, że „Marcin” zorganizował udaną zasadzkę, zabił 40 Niemców i zdobył dużo broni. Gdy po kilku godzinach dotarli do Oleszna, naświetlony im obraz zmienił się diametralnie. Do zasadzki rzeczywiście doszło, jednak zginął tylko jeden Niemiec, a oddział AK musiał się wycofać. Mało tego: Niemcy zaczęli coraz częściej odgrażać się mieszkańcom Oleszna, co wywołało panikę.

Przed oczami mieli wizję pacyfikacji wsi, podobną do tej we wspomnianej już Skałce Polskiej. Mieszkańcy, obawiając się o swój los, zaczęli organizować patrole i czujki, które w dzień i noc pilnowały dróg, prowadzących do wsi. „Żbik” zakwaterował się w położonym nieopodal Oleszna „Lasku”. Stamtąd też oczekiwał rozwoju wydarzeń.

Już o poranku do kwatery wpadł goniec z informacją, że do Oleszna przybyło dwudziestu żandarmów z Włoszczowy. Według informacji, spędzają chłopów do majątku Niemojewskich, skąd mają ich wywieźć i prawdopodobnie rozstrzelać. Sytuacja wyglądała dramatycznie, dlatego dowódca NSZ posłał do kwaterującego nieopodal „Marcina” gońca z informacją o zaistniałej sytuacji oraz swoich planach.

Chciał obejść Oleszno i zorganizować zasadzkę między nim a Wolą Świdzińską. W trakcie marszu goniec dogonił oddział, przekazując wiadomość o odjechaniu Niemców, którzy pobili zapędzonych do dworu chłopów i dali mieszkańcom wsi „ostatnią szansę”. Idylla nie trwała jednak długo, gdyż nagle na polanę, na której odpoczywał oddział, wpadł na rowerze goniec – syn gajowego z Zabród.

Wiadomość była krótka: „Na Oleszno z Budzisławia idzie czterdziestu Niemców. Mordują chłopów, których spotykają po drodze”.

Ludzie ze wsi natychmiast uciekli w pola, na których powinny rozpocząć się żniwa. Teraz tylko od dowódcy oddziału NSZ zależało życie i śmierć mieszkańców wsi Oleszno…

Pierwszą decyzją podjętą przez „Żbika” było posłanie kolejnej już tego dnia wiadomości do „Marcina”. Oddział czekał tam, gdzie dotarła wiadomość o maszerującym wrogu. W skupieniu odliczali chwile do walki. Po około piętnastu minutach pojawili się Niemcy. Trzech maszerujących przodem, za nimi trzy wozy, na których siedzieli, i potem znowu kilku pieszych, ubezpieczających tyły. Z relacji Kołacińskiego wynika, że na pewno nie było ich czterdziestu a co najwyżej dwudziestu. Minęli ukrytych na polanie żołnierzy NSZ i jechali dalej.

Wtem dowódca dał znak, by drużyny ruszyły, próbując odciąć nieprzyjacielowi drogę. Spotkali Niemców na skraju lasu. Wtedy też SS-mani ujrzeli oddział „Żbika”. Z jego broni padł pierwszy strzał. Niemcy schowali się w przydrożnym rowie, Polacy strzelali ukryci w lesie. Obie strony nie dzieliło więcej niż 150 metrów. Niemcy, posiadający wozy, byli w korzystnej sytuacji, jednak za ich plecami zaczynało się zbocze góry. Mogli się bronić, lecz próba wycofania się nie była możliwa. Pozostał im rów, w którym chcieli urządzić swoje stanowisko ogniowe. Nie mogli jednak tego uczynić, gdyż żołnierze „Żbika” skutecznie im to uniemożliwili ogniem RKM-ów.

Nagle jeden z Niemców postanowił zaryzykować i ruszył pędem pod górę, chcąc wezwać wsparcie. Przecież goniec upierał się, że Niemców jest czterdziestu. Gdy wydawało się, że SS-man wyrwał się już z ostrzału, z ziemi podniósł się kpr. Tadeusz Racina – „Włoch”, który ryzykując śmiercią posłał serią z RKM-u Niemca na tamten świat. Był to jeden z powodów, dla których „Żbik” wnioskował później o przyznanie „Włochowi” Krzyża Walecznych.

Tymczasem Polacy zbliżali się coraz bardziej do broniących się desperacko Niemców. Wykorzystał to jeden z SS-manów, który celnie trafił w st. strz. Kowalskiego. Ten padł na ziemię i jęcząc błagał o śmierć. Nikt jednak nie chciał dobić kolegi.

Nagle z pewnej odległości można było usłyszeć kolejne strzały. „Żbikowi” wydawało się, że to zagubiona dwudziestka Niemców. Rozkazał natychmiast się wycofać w stronę lasu. Tymczasem po chwili wszyscy usłyszeli krzyk „Marcin!”. To oddziały AK przybyły ze wsparciem. Niemcy właściwie już resztkami sił próbowali walczyć.

Zamieszanie związane ze strzałami wykorzystała dwójka Niemców, która uciekła w stronę lasu, by stamtąd razić ogniem oddział NSZ. Ich ofiarą padł kolejny Polak – Tadeusz Celejowski – st. strz. „Iskra”. Po chwili i zabójcy Polaka padli martwi – na pole bitwy dotarł w końcu Tarchalski ze swym oddziałem. Gdy strzały ucichły oba oddziały zaczęły przeszukiwać teren. Odnalazł się jeden SS-man, który schował się w zbożu. Na nic zdały się prośby o życie bandyty – został rozstrzelany.

Także reszta Niemców, którzy uszła z życiem, musiała się z nim pożegnać. Okazało się, że poległa jeszcze trójka Polaków – Czesław Kowalczyk – „Sroka” oraz „Walczyński” i „Poświst”. Miejscowa ludność pogrzebała zabitych i oczyściła pole bitwy ze śladów. AK-owcy ruszyli w kierunku Krogulca zabierając rannych NSZ-owców. „Żbik” z oddziałem podążył do swej bazy na „Lasku”.

Po bitwie okazało się, że strzały, które odebrano jako nadciągającą niemiecką odsiecz, pochodziły od Kałmuków z oddziału „Marcina”. Ci rwali się do walki do tego stopnia, że po wyjściu z lasu zaczęli strzelać na oślep. Najciekawiej wyglądała sytuacja dowódcy niemieckiej grupy – Obersturmfuehrera, czyli porucznika. Do tej pory oficer dowodził dwunastoma wygranymi bitwami z partyzantami. Trzynasta okazała się dla niego pechowa.

W bitwie pod Olesznem polegli:
st. strz. Stanisław Sobczyk – „Kowalski” ze Skałki
st. strz. Tadeusz Celejowski – „Iskra” z Czostkowa
strz. Czesław Kowalczyk – „Sroka” z Zabród
strz. NN „Walczyński”

strz. NN „Poświst”

Ranni zostali z kolei:
sierż. Bronisław Ziętal – „Dąb” z Krasocina
sierż. Mieczysław Wnuk – „Wandal” z Gródka
kpr. Wacław Pająk – „Owies”
st. ułan Marian Marcina „Lech” z Ostrowa
st. strz. NN – „Łuczyński”

st. strz. NN – „Pantera”

Po zajęciu okolicy przez Sowietów i osadzeniu przez nich „władzy ludowej”, pozostali w kraju kombatanci i uczestnicy tej bitwy nie mieli łatwo. Zwycięstwo w całości przypisywano oddziałowi „Marcina”.

Władysław Kołaciński „Żbik” wraz ze swoim oddziałem brał udział później w największej na terenie powiatu włoszczowskiego akcji przeciwko partyzantce komunistycznej. 8 września skoncentrowany na tym terenie oddział Brygady Świętokrzyskiej NSZ rozbił bandę AL Tadeusza „Tadka Białego” Grochala, wspieranego przez sowieckich partyzantów Iwana Iwanowicza Karajewa.

Po wojnie fakt działania w NSZ automatycznie powodował przypięcie łatki „reakcjonisty” i wykluczał z jakichkolwiek przywilejów kombatanckich. W końcu wedle Czerwonych NSZ „nie walczyło w słusznej sprawie”. Dodatkowo sam „Żbik” został oskarżony po wojnie o kolaborację. Argumentem było spotkanie z Hauptmanem Huste z Posterunku Żandarmerii w Kluczewsku. W rzeczywistości na Niemca, a właściwie Austriaka, wydano wyrok śmierci za atak na oddział partyzantów. Ten chcąc uniknąć egzekucji ubłagał spotkanie z dowódcą NSZ, na którym obiecał wstrzymać wszelkie akcje represyjne. Mało tego, zaoferował zwalnianie z więzień Gestapo wskazanych przez „Żbika” ludzi. Skorzystało na tym później wiele osób, także komunistów. Nie przeszkodziło im to jednak w późniejszej kreacji Władysława Kołacińskiego jako bandyty i kolaboranta.

Autor opracowania, Michał Świetliński, w rozmowie z wMeritum.pl podkreśla dlaczego bitwa pod Olesznem szczególnie zasługuje na upamiętnienie:
Bitwa pod Olesznem pokazuje, że pomimo napięć w kierownictwach obu organizacji „do dole” współpraca układała się znakomicie. Niejednokrotnie AK`owcy, którzy oficjalnie nie mieli prawa walczyć z Armią Ludową i sowieckimi partyzantami prosili NSZ`owców o pomoc w likwidacji zgrupowań komunistycznych, które bardzo często dawali się we znaki mieszkańcom terenów na których działali. Tak kooperowały między innymi oddziały „Żbika” i „Marcina”. Podobieństw między nimi znajdzie się jeszcze więcej. Oboje po wojnie mieli olbrzymie problemy z „władzą ludową”. Kwintesencją ich współpracy jest właśnie bitwa pod Olesznem, gdzie obaj dowódcy uratowali tą miejscowość.


© Michał Świetliński, Karolina Lebiedowicz
Lipiec 2017
źródło publikacji: „Bitwa pod Olesznem: NSZ i AK wspólnie przeciw Niemcom”
www.wmeritum.pl





Źródła:
www.niezlomni.com
„Między młotem a swastyką” – Władysław Kołaciński, Warszawa 1991
„Na dwa fronty – Brygada Świętokrzyska NSZ” – Jerzy Maderski, Kraków 2013
„Żołnierze z moich stron” – Adam Szałowski, Włoszczowa 2011

Ilustracje:
fot.1,2 © domena publiczna / Archiwum ITP²
fot.3 © Michał Świetliński, Karolina Lebiedowicz / za: www.wmeritum.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2