OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Ostatni muszkieter

28 września ubiegłego roku w Paryżu miała miejsce pierwsza “Konwencja Prawicy” zorganizowana przez Marion Maréchal – byłą poseł, do niedawna używającą jeszcze nazwiska Marion Maréchal-Le Pen wnuczkę wieloletniego przywódcy Frontu Narodowego Jean Marie.

Dwa lata wcześniej, po druzgocącej (33,9% do 66,1%) porażce swojej ciotki Marine w drugiej turze wyborów prezydenckich, Marion ogłosiła nieoczekiwanie wycofanie się z życia politycznego i nieubieganie się o reelekcję jako poseł – choć była faworytką w swoim okręgu jednomandatowym, a w 2012 jako ledwie 22-latka została najmłodszym parlamentarzystą w historii Francji (poprzednim rekordzistą była osławiona i mocno zakrwawiona prawa ręka Robespierre’a, 24-letni w 1791 Louis de Saint-Just). Maréchal skrytykowała wtedy otwarcie strategię swojej ciotki jako nadmiernie odchodzącą od tradycyjnej prawicy i kwestii tożsamościowych. W 2018 Marion Maréchal założyła w Lyonie szkołę wyższą, której deklarowanym celem jest badanie “procesów metapolitycznych”, “formowanie przyszłych przywódców autentycznej prawicy zdolnych prowadzić wojnę idei” i “wykształcenie dla Francji nowej, patriotycznej elity”. Wśród współpracowników znalazły się rozmaite postacie, od katolickich tradycjonalistów i rojalistów po liberalnego chirurga zwalczającego transhumanizm, od geopolityka Pascala Gauchona po znanego amerykańskiego paleokonserwatystę Paula Gottfrieda. Największą gwiazdą nowej Konwencji nie była jednak 29-letnia blondynka, ale niepozorny, niski, nieco wyłysiały 61-latek o ciemnej, śródziemnomorskiej karnacji, który przywitany gorącą owacją wygłosił przemówienie komentowane następnie tygodniami w czołowych francuskich mediach. Zostało oficjalnie potępione między innymi przez urzędującego premiera Philippe’a i byłego prezydenta Hollande’a. Wielu polityków i dziennikarzy ogłosiło bojkot prywatnej telewizji, w której bohater tego tekstu ma swój program, niektóre firmy zrezygnowały z wyświetlania przed nim reklam. Oczywiście nie przytoczę tu całości półgodzinnego wystąpienia, ale warto spojrzeć na jego najważniejsze fragmenty. Temat całej Konwencji to „jak znaleźć alternatywę dla progresywizmu?”.

„Nie, nie jesteście poważni, nie jesteście rozsądni. Postęp, to wielka sprawa naszych czasów, wielka religia naszych czasów. Co innego niż Jezus Chrystus czy Mojżesz. I od dwóch wieków, zauważyliście? Jakże można odmówić postępowi, który wyciąga do nas rękę? Jakże nie chwalić tej wspaniałej rewolucji przemysłowej, która pozwoliła na rzeźnię pod Verdun? Jakże nie chwalić tej nauki, która dała nam bombę atomową? Jakże nie ekscytować się wzniosłą rewolucją francuską, która dała nam Terror, a w przyszłości komunistów, którzy dali nam GUŁag? Szczerze, jak można nie być postępowcem? Ach, trzeba powiedzieć, że długo się zastanawialiśmy. Było nad czym. Obok tych masakr, jakże postępowych, były też antybiotyki, penicylina, bezpieczeństwo socjalne i kortyzon na głos.

Ale od kilku dekad najmniejsze wahanie nie jest już możliwe. Progresywizm nie jest już rzeczą, o której można dyskutować. Panowanie wolnej jednostki pokonało stare bariery między ludźmi i odwieczne przesądy. Patriarchat jest martwy, a kobiety są wyzwolone po tysiącleciach wyzysku.”


„Radosna globalizacja wyciągnęła setki milionów Chińczyków czy Afrykanów z nieszczęścia. I trudno, jeśli pogrążyła dziesiątki milionów ludzi Zachodu w biedzie i bezrobociu. Każdy ma swoją kolej. W końcu biali robotnicy korzystali z kolonizacji i nierównej wymiany. To, że płacą, to sprawiedliwość. (…) Jakże nie być uwiedzionym tym wiatrem wolności, który panuje nad Francją i Zachodem? Jakże nie przyjmować tych wszystkich praw, które regulują myśl i słowo podczas gdy jest się znacznie bardziej wolnym myśląc poprawnie i uciszając złe myśli? Jakże nie być szczęśliwym widząc tych ludzi z nadmiarem owłosienia, którzy mogą wreszcie poczynić wyznanie o swojej prawdziwej, kobiecej naturze, widząc te kobiety, które nie potrzebują już obrzydliwego kontaktu z mężczyznami, by robić dzieci, widząc te matki, które nie potrzebują już rodzić, by być matkami? Jak powiedziała wspaniała Agnès Buzyn – kobieta może być ojcem. Jakże nie zachwycić się znakomitym poziomem niezliczonych licencjatów, które gromadzą się co roku? (…) Jakże nie mdleć przed współczesną sztuką, której piękno wyrzuca na śmietnik historii wszystkich wielkich malarzy naszej przeszłości? (…) Tak, nie zapominajmy też o geniuszu dzisiejszych architektów, obok których Gabriel czy Lebrun są potrzebującymi akademikami. Nie, naprawdę, nie jesteście rozsądni. Ale, skoro już tu przyszedłem, a was jest tak wielu, mogę mimo wszystko spróbować wam pomóc.

Żeby znaleźć alternatywę dla progresywizmu, musimy go najpierw zdefiniować. Proponuję:

Progresywizm – religia postępu. Millenaryzm, który czyni z jednostki boga, a z jego wszystkich zachcianek, choćby kaprysów, święte i boskie prawo.

Progresywizm to ubóstwiony materializm, który wierzy, że wszyscy ludzie są nierozróżnialnymi bytami, wymiennymi, bez płci ani korzeni, bytami całkowicie skonstruowanymi, jak klocki Lego, które mogą więc być zdekonstruowane przez demiurgów. Progresywizm to zeświecczony mesjanizm, tak jak były nimi jakobinizm, komunizm, faszyzm, nazizm, neoliberalizm czy prawoczłowieczyzm [po francusku lepiej brzmi].

Progresywizm to rewolucja. Skądinąd, przypomnijcie sobie, kampanijna książka naszego drogiego prezydenta nazywała się Rewolucja. Rewolucja, która nie znosi żadnej przeszkody, żadnego opóźnienia, żadnego zawahania. Robespierre nauczył nas, że trzeba zabijać złych. Lenin i Stalin dorzucili, że trzeba też zabijać dobrych. (…) Nie ma wolności dla wrogów wolności. Okrzyk Saint-Justa jest zawsze w jej programie. Od Oświecenia, od rewolucji francuskiej, od rewolucji październikowej, to zawsze ten sam progresywizm: wolność, to jest dla nich, nie dla innych. Wolność, którą tylko oni mogą docenić i z niej korzystać. Wolność, której tylko oni są godni.”

„Żeby służyć tej tyrańskiej władzy i narzucić nam ideologię «różnorodności», stworzono propagandową maszynę, która łączy telewizję, radio, kino, reklamę, nie zapominając o psach stróżach Internetu. Jej skuteczność czyni z Goebbelsa skromnego rzemieślnika, a ze Stalina nieśmiałego początkującego. Progresywizm to wszechobecność tak zwanego wolnego słowa, któremu służy technologia o mocy nigdy nie widzianej w historii, ale zarazem coraz bardziej wyrafinowany aparat nacisku, który ją kanalizuje i cenzuruje.

Z jednej strony, liberałowie i rynek otwarli nasz kraj na sprzedaż zglobalizowanemu wolnemu handlowi, zwalczając granice i małych przedsiębiorców, przemieniając dotychczasowych obywateli w zindywidualizowanych konsumentów, prawie histerycznych i podporządkowanych nakazom reklamodawców i wielkich firm.

Z drugiej, skrajna lewica porzuciła swój marksizm i walkę klas na rzecz świętej sprawy mniejszości, czy seksualnych, czy etnicznych, oraz zastąpiła ulicę i barykady salami sądowymi.

Sędziowie, zaprogramowywani przez lewicową propagandę od poziomu szkół sądownictwa, stali się przekaźnikami, a często wspólnikami rozmaitych organizacji, którym służą jako zbrojne ramię do szantażowania dysydentów i terroryzowania większości – dotąd cichej, dziś sparaliżowanej.

Wszyscy ci, którzy czuli się nieswojo w starym społeczeństwie, urządzonym przez katolicyzm i Kodeks Cywilny, wszyscy ci, których mamiono wyzwoleniem, i którzy naprawdę w nie wierzyli, kobiety, młodzi, homoseksualiści, kolorowi, Żydzi, protestanci, ateiści, wszyscy ci, którzy czuli się mniejszością źle widzianą przez większość białych heteroseksualnych katolickich mężczyzn, i którzy radośnie rozmontowywali posągi w rytm kołysań Micka Jaggera, wszyscy oni byli pożytecznymi idiotami wojny mającej na celu eksterminację białych heteroseksualnych mężczyzn. Nie ruchu wyzwolenia kobiet. Nie walki o równość między mężczyznami i kobietami. Nawet nie poniżenia wszystkich mężczyzn w imię uniwersalnego rewanżu na patriarchacie. Żadnego z nich. Jedynym wrogiem do zwalczania był biały, heteroseksualny, katolicki mężczyzna.

Jedynym, na którego zrzuca się ciężar śmiertelnego grzechu kolonizacji, niewolnictwa, pedofilii, kapitalizmu, plądrowania planety, jedyny, któremu zabrania się najbardziej naturalnych męskich zachowań w imię koniecznej walki z uprzedzeniami, jedyny, któremu wydziera się jego rolę ojca, jedyny, którego zmienia się w drugą matkę lub, tym gorzej, w gametę, jedyny którego oskarża się o przemoc domową, jedyny, którego siecze się jak prosię. A uniewinnia się rapera, który wzywa do gwałcenia i zabijania białych kobiet.”

„Biały heteroseksualny katolicki mężczyzna nie jest atakowany, ponieważ jest zbyt silny, ale ponieważ jest zbyt słaby. Nie dlatego, że jest nie dość tolerancyjny, ale dlatego, że jest nadmiernie tolerancyjny. To słaby humanista Ludwik XVI jest zgilotynowany, nie nieugięty i potężny Ludwik XIV.”

„Nasi postępowcy, tak błyskotliwi, tak aroganccy, którym tak zależy na przyszłości i martwiący się o przeszłość jak o swojego ostatniego iPhone’a, którzy wierzą, że zostawili już za sobą archaiczne stadium wojny narodów i wojny klas, doprowadzili nas na nowo do wojny ras i wojny religii. Doprowadzili przyszłość do Karola Młota i odsieczy Wiednia z 1683, doprowadzili przyszłość do Wojny o ogień [francuskiej powieści, której akcja dzieje się w prehistorii].

Znaleźliśmy się między młotem a kowadłem dwóch uniwersalizmów, które miażdżą nasze narody, nasze ludy, nasze terytoria, nasze tradycje, nasze sposoby życia, nasze kultury. Z jednej strony, uniwersalizm kupiecki, który w imię praw człowieka, podporządkowuje sobie nasze mózgi, by zamienić je w wykorzenione zombie. Z drugiej strony, uniwersalizm muzułmański, który umiejętnie czerpie korzyści z naszej religii praw człowieka żeby chronić swoją operację okupacji i kolonizacji fragmentów francuskiego terytorium, którą krok po kroku przekształca, dzięki swojej liczebności i prawu religijnemu, w zagraniczne enklawy. (…) Uniwersalizm prawoczłowieczy powstrzymuje nas od bronienia się w imię ograniczonego indywidualizmu, który nie widzi, że to nie są jednostki, ale wielkie masy, że oto cywilizacje toczą na naszej ziemi trwający już ponad tysiąc lat bój, a nie jednostki, które ścierają się przez krótkie chwile swojego życia na ziemi.”

„Te dwa uniwersalizmy są zarazem rywalami i wspólnikami. Rynek dostosowuje się do wszystkiego, o ile czerpie z tego korzyść. Umieścił swoich ludzi na czele państwa, żeby korzystać z jego monopolu na uzasadnioną przemoc. Stąd państwo francuskie, które broniło francuskiej ludności przed feudałami i zagranicznymi drapieżcami, które czyniło z tego ludu wielki naród, którego lękano się w Europie i na całym świecie, stało się bronią dążącą do zniszczenia swojego naród i poddaństwa swojego ludu, zastąpienia swojego narodu, przez inny, inną cywilizację. Te dwa uniwersalizmy, te dwa globalizmy, są dwoma totalitaryzmami.

Ponieważ nasze wielkie postępowe sumienia, nasze media i nawet sam nasz prezydent tak lubią lata 30., damy im porównanie z tamtą epoką.

Żyjemy pod panowaniem nowego paktu niemiecko-sowieckiego. Nasze dwa totalitaryzmy sprzymierzyły się, by nas zniszczyć, zanim przejdą do wzajemnego rozrywania się. To ich wspólny cel, ich Graal. Dla wyznających prawa człowieka liberałów, wielkie miasta. Dla islamu, przedmieścia.”

„Afryka, która była w 1900 pustą ziemią ze 100 milionami mieszkańców, w 2050 będzie ich miała ponad 2 miliardy. Europa, która w 1900 była ziemią pełną, z 400 milionami mieszkańców, czterokrotnie większą liczbą, niż Afryka, będzie wtedy miała tylko 500 milionów. Cztery razy mniej. Stosunek się dokładnie odwrócił. Wtedy demograficzna potęga naszego kontynentu pozwoliła białym kolonizować świat. Eksterminowali Indian i Aborygenów, podporządkowali sobie Afrykanów. Dzisiejsze fale migracyjne są odwróceniem tej kolonizacji. Pozwolę wam zgadnąć, kto będzie ich Indianami i niewolnikami. Wy.”

„Staje więc przed nami następujące pytanie – czy młodzi Francuzi zaakceptują życie jako mniejszość na ziemi swoich przodków? Jeśli tak, to zasługują na kolonizację. Jeśli nie, będą musieli walczyć o swoje wyzwolenie.”

„Imigracja kiedyś oznaczała przybycie z obcego państwa by dać swoim dzieciom francuskie przeznaczenie. Dziś imigranci przybywają do Francji by żyć jak u siebie. Chronią swoją historię, swoich bohaterów, swoje zwyczaje, swoje imiona, swoje kobiety, swoje prawa, które narzucają rdzennym Francuzom, którzy muszą ulec lub ustąpić, to znaczy żyć pod dominacją islamu lub uciekać. Zachowują się jak na podbitej ziemi, jak zachowywali się Anglicy w Indii, jak kolonizatorzy. (…) Trójka «imigracja, integracja, asymilacja» została zastąpiona przez «inwazja, kolonizacja, okupacja»”.

„Lud francuski musi dziś odbudować naród. Sprzeciwić się uniwersalizmom, czy kupieckim, czy islamskim. Lud francuski przeciw kospomolitycznym obywatelom świata, którzy czują się bliżsi mieszkańców Nowego Jorku czy Londynu niż rodaków z Montélimar czy Béziers. Lud francuski przeciw islamskiemu uniwersalizmowi, którzy zmienia Bobigny, Roubaix, Marsylię w Republiki Islamskie i który powiewa flagami algierskimi czy palestyńskimi gdy jego drużyna piłkarska zwycięża, drużyna ich serca, drużyna kraju ich rodziców, nie drużyna ich dowodu osobistego.

Musimy wszystko postawić na nogach.

Musimy uwolnić się od religii praw człowieka. Jak pisał Lamartine – jeśli istnieje sprzeczność między zasadami a przetrwaniem społeczeństwa, to zasady są fałszywe, gdyż społeczeństwo jest najwyższą prawdą.

Musimy uwolnić się od władzy naszych panów – mediów, uniwersytetów, sędziów.

Musimy odbudować demokrację, która jest władzą ludu, przeciw demokracji liberalnej, która stała się środkiem dławienia woli ludu w imię państwa prawa.

Musimy znieść prawa, które w imię walki z dyskryminacji czynią z nas obcokrajowców w naszych własnych krajach.

Musimy odnowić zasadę preferencji narodowej, która jest niczym innym, jak fundamentem narodu, który nie ma racji bytu innej niż uprzywilejowywanie własnych członków przeciw innym.

Musimy przyjąć naszą koncepcję ekologii, która broni przede wszystkim piękna naszych pejzaży, naszych zabytków, naszej sztuki życia, naszej kultury, naszej cywilizacji.

Oczywiście, musimy być konserwatystami, konserwatystami naszej tożsamości, ale co możemy konserwować, skoro wszystko zostało zniszczone? Nasze zadanie jest głębsze, prawie rozpaczliwe – musimy odbudowywać (restaurer, dosłownie – restaurować).

Nie mówię, że tożsamość to jedyna kwestia, jaka przed nami stoi, nie mówię, że gospodarka nie istnieje, że deindustrializacja nie istnieje, że trudne końce miesiąca nie istnieją, że niskie emerytury nie istnieją, że Kodeks Cywilny nie istnieje, że delokalizacje nie istnieją, że ograniczenia i wady euro nie istnieją.

Twierdzę tylko, że kwestia tożsamości ludu francuskiego poprzedza je wszystkie, że istnieje przed nimi wszystkimi, nawet przed kwestią suwerenności. To kwestia życia i śmierci. Francuska republika islamska mogłaby być suwerenna, ale w czym byłaby francuska?

Ta kwestia tożsamości jest również najbardziej jednoczącą, ponieważ łączy klasę pracującą, klasę średnią, a nawet część mieszczaństwa, które pozostało przywiązane do swojego kraju. Tak, jednoczy wszystkie prawice, aż do lewicy która pozostała bliska ludowi francuskiemu, bez lewicy internacjonalistycznej i prawicy globalistycznej, która już przeszła do macronowskich postępowców, dla których Francja nie istnieje i dla których liczą się tylko miasta świata, w których zlokalizowane są banki, które zarządzają ich pieniędzmi.

Musimy wiedzieć, że kwestia ludu francuskiego jest egzystencjalna, podczas gdy inne zwiększają tylko środki przetrwania. Czy młodzi Francuzi będą większością na ziemi swoich przodków?

Powtarzam to pytanie, ponieważ nigdy nie zostało postawione tak ostro. W przeszłości, Francji groziło rozpadnięcie się, polonizacja, jak mówiono odnosząc się do rozbiorów Polski, była okupowana, łupiona, niewolona, ale nigdy jej ludowi nie groziło zastąpienie na jego własnej ziemi.

Nie wierzcie tym, którzy kłamią wam od 50 lat. Nie wierzcie tym, którzy, jak dziś Macron, używają tych samych słów co Hollande, Sarkozy, Chirac i Giscard. Kiedy słyszycie, że nasza polityka migracyjna musi być zarazem zamknięta i ludzka, możecie być pewni, że nie będzie zamknięta i że będzie ludzka dla imigrantów, ale nie dla Francuzów.

Nie wierzcie demografom i ich medialnym posłańcom dobrych wiadomości. Przypomnijcie sobie zdanie Churchilla, który mówił – nie wierzę żadnym statystykom oprócz tych, które sam sfałszowałem.

Nie wierzcie optymistom, którzy wam mówią, że błądzicie, bojąc się. Macie rację bojąc się – to wasze życie i naród jest w grze.

Nie wierzcie tym optymistom, którzy są jak pacyfiści wszystkich epok. Z własnej woli się oślepiają, są jak Aristide Briand [premier i minister spraw zagranicznych Francji w międzywojniu], który krzyczał: «wojna wojnie» i pisał do niemieckiego kanclerza Stresemanna «wyrzucam do kosza codziennie doniesienia o dowodach na ponownie zbrojenie się Niemiec».

Dzisiejsi Briandowie wyrzucają do kosza wszystkie zbiory Koranu, które się im przynosi, pełne sur które rozkazują podrzynać gardła wszystkim niewiernym, żydom i chrześcijanom.

Nie wierzcie optymistom. Powtarzajcie sobie słynne zdanie Bernanosa – «optymizm to fałszywa nadzieja tchórzy i imbecyli, prawdziwą nadzieją jest przezwyciężona rozpacz».

Ale wiem, że skoro tu dziś jesteście, to ją przezwyciężacie.”

Éric Zemmour, 2012
Éric Zemmour urodził się w 1958 roku w podparyskim Montreuil. Jego rodzice – ojciec ratownik medyczny w ambulansie, matka gospodyni domowa – byli algierskimi, tradycyjnymi Żydami, którzy do Francji przenieśli się w czasie wojen w Algierii. Dorastał na ubogich przedmieściach z klasą pracującą, dziś „nie do poznania”, bo zasiedlonych przez muzułmanów. Opowiada, że rodzice i dziadkowie “uwielbiali Francję”, “co było normalne dla algierskich Żydów”, a on sam zawsze uważał się po prostu za Francuza. Tak też był wychowywany – podczas telewizyjnej debaty z posłem Partii Socjalistycznej na temat wymagań stawianych dziś imigrantom mówił: „Kiedy byłem dzieckiem, nie zwracano się do mnie jak do Żyda z Algierii, ale jak do Francuza. Napoleon nie był Żydem z Algierii, Ludwik XIV nie był Żydem z Algierii, a ja się czuję bliski tym właśnie ludziom. (…) Czy patrzymy na historię zgodnie z interesem Francji, czy zgodnie z interesem społeczności pochodzenia? Ja uważam, że kiedy się żyje we Francji i jest się Francuzem, trzeba zmienić swój punkt widzenia. Kiedy generał Bugeaud pojawił się w Algierii, zaczął masakrować muzułmanów, a nawet niektórych Żydów. I cóż, ja dziś stoję u boku generała Bugeaud. Oto, co znaczy być Francuzem!”. Algierscy Żydzi francuskie obywatelstwo otrzymali dekretem w 1870, a więc kilka pokoleń przed narodzinami Érica. Wspomina, że gdy pytał ojca, dlaczego algierscy Żydzi nie bali się Arabów, ten odpowiadał – „byliśmy Francuzami”. Dwóch pradziadków Zemmoura walczyło we francuskiej armii podczas pierwszej wojny światowej, z czego jest ogromnie dumny.

Po ukończeniu Instytutu Nauk Politycznych w Paryżu został dziennikarzem, od 23 lat po dziś dzień nieprzerwanie publikując w dzienniku Le Figaro. Zemmour regularnie, kilka razy w tygodniu występuje w telewizji i radiu, a gdy poprzez wyjątkowo zdecydowaną krytykę postępowych ideologii, islamu i masowej imigracji stał się jednym z najbardziej znanych francuskich publicystów, zaczął coraz częściej mierzyć się w ostrych i czasem kilkudziesięciominutowych, a czasem nawet kilkugodzinnych, cieszących się dużym zainteresowaniem debatach z czołowymi przedstawicielami establishmentu, częsti zajmującymi typowo francuską rolę “publicznego intelektualisty” – w ostatnim czasie m.in. z Bernardem Henri-Levym czy Danielem Cohn-Benditem (ta ostatnia, reklamowana jako „Wielkie Starcie”, trwała aż 2 godziny 45 minut). Swoich sił w starciu z Zemmourem próbowało też wielu aktywnych polityków, w tym również członkowie rządu Macrona. W maju zeszłego roku minister finansów Bruno Le Maire, a w lutym bieżącego 2020 minister ds. równouprawnienia kobiet i mężczyzn i walki z dyskryminacjami Marlène Schiappa (co oglądało na żywo w telewizji 391 tys. widzów).

Jest jednak przede wszystkim niezwykle płodnym pisarzem, mającym na koncie szesnaście książek o polityce, historii i kulturze Francji oraz trzy powieści. Najważniejsze wydają się trzy spośród tych pierwszych, utrzymane w formie eseistycznej i tworzące pewną całość – z nich będą tu przede wszystkim pochodzić cytaty. Wydana w 2010 Francuska melancholia to rozważania na temat historii Francji, poprowadzone od aktu który uważa za założycielski, czyli zajęcia Galii przez Juliusza Cezara, aż do współczesności. Zemmour szuka w niej przyczyn słabości swojego kraju i pisze o tęsknocie za utraconą wielkością – to tytułowa melancholia. W 2014 opublikował Francuskie samobójstwo, w którym omawia szczegółowo uszeregowane chronologicznie wydarzenia z najnowszych dziejów swojego narodu począwszy od cezury, za jaką uznaje rewolucję maja 1968. Wreszcie w zeszłym roku wyszło Francuskie przeznaczenie, w którym raz jeszcze rozważa wydarzenia i postaci z ostatnich 1500 lat historii Francji, w tym często te dziś względnie zapomniane. Warto przy tym podkreślić, że książki Zemmoura to pokaźne pozycje – dwie ostatnie z wyżej wymienionych miały grubo ponad 500 stron – a mimo to są bestsellerami. Największym zainteresowaniem cieszyło się Francuskie samobójstwo – w ciągu dwóch miesięcy od premiery sprzedano aż 400 tysięcy egzemplarzy.

Zemmour chętnie występuje w programach telewizyjnych, deklarując gotowość dyskusji z każdym, czasem również w luźniejszej formule, ale praktycznie nigdy nie rezygnując z zajadłej, bezkompromisowej obrony swoich pozycji. 4 dni po premierze Przeznaczenia został zaproszony do niedzielnego talk show, w którym uczestnicy (dziennikarze, komicy) zgadują fakty z życia gościa. Pytania brzmiały np.: “dlaczego opiekun letniej kolonii na której przebywał Éric Zemmour wezwał jego matkę?” – cztery możliwe odpowiedzi: “ponieważ budził kolegów śpiewając Marsyliankę”, “ponieważ zmuszał kolegów do zwracania się do niego «mój generale»”, “ponieważ spędzał cały czas w kącie czytając książkę o Napoleonie”, “ponieważ dokuczał koledze z pokoju, który nazywał się Mohamed”. Poprawną była trzecia, publiczność, uczestnicy i (zwłaszcza) sam pisarz śmiali się do rozpuku, ale w pewnym momencie doszło do pytania “kogo Éric Zemmour skrytykował za nie danie dziecku francuskiego imienia?”. Chodziło o Rachidę Dati, pochodzącą z Maroka muzułmankę, która była ministrem sprawiedliwości za prezydentury Sarkozy’ego i nazwała córkę “Zohra”. Zagadnięty przez prowadzącego, Zemmour przypomniał w kilku zdaniach swój wyrażany wielokrotnie pogląd, że powinno nadal obowiązywać (zniesione w 1993) pochodzące z czasów Napoleona I prawo, obligujące obywateli francuskich do dawania dzieciom imion świętych chrześcijańskich. Wywiązała się nieoczekiwanie poważna dyskusja z jedną z panelistek, czarnoskórą dziennikarką Hapsatou Sy, która poczuła się urażona:
— Nazywam się Hapsatou i jestem Francuzką.
— No cóż, pani matka nie miała racji.
— Nie miała racji? Wolałby pan, żebym nazywała się inaczej?
— Zdecydowanie, dokładnie tego bym chciał.
— Chciałby pan żebym jak się nazywała?
— Corinne. Świetnie by pani pasowało.

Hapsatou Sy w proteście odeszła z programu, a następnie wezwała do “przykładnego ukarania” Zemmoura i zorganizowała internetową petycję o zakaz występów medialnych dla osób “nawołujących do nienawiści”, którą podpisało 200 tysięcy osób. Zemmour stwierdził potem, że sytuacja była charakterystyczna dla dzisiejszej debaty medialnej. “Robi się z siebie ofiarę by być dobrze widzianym, potem gra się na emocjach, idzie i ogłasza «uwaga, zaraz będę składać skargę». Takie czasy”. Zemmour generalnie lubi czasem puścić oko do odbiorcy. We Francji od lat 80. stowarzyszenie SOS Rasizm broniące nielegalnych imigrantów posługuje się hasłem „Nie dotykaj mojego kumpla”. Zemmour jeden z rozdziałów swojej książki, poświęcony Karolowi VI, zatytułował „Nie dotykaj mojego króla”.

Ideowo deklaruje się jako sympatyk Napoleona I Bonapartego i generała Charlesa de Gaulle’a, którą to tradycję określa jako odwołującą się w pierwszej kolejności do “wielkości Francji, siły państwa i szacunku dla tradycji kulturowej Francji”. Nie jest więc konserwatystą z gatunku tych najbardziej tradycyjnych, dla których podstawową wartością byłby legitymizm władzy. Najważniejszą wartością dla Zemmoura jest Francja i francuska tożsamość – uważa więc za część francuskiego dziedzictwa wszystkich jej wybitnych pisarzy i polityków. W swoich książkach odwołuje się i cytuje rozmaitych twórców, od sztandarowych postaci tradycjonalizmu, takich jak Sabaudczyk Joseph de Maistre czy Louis de Bonald, po patriotycznych socjalistów z XIX i XX wieku. Osoby i zjawiska budzące jego największe uznanie nagradza wtrąceniem „jakże francuski!”. Obrona wybitnych Francuzów o rozmaitych poglądach, za życia często ostro się nawzajem zwalczających, jest spójna z zasadniczym przekonaniem Zemmoura, że walczy z ideologiami importowanymi z zewnątrz, których celem jest zniszczenie państwa narodowego i francuskiej tożsamości. Jest też typowa dla bonapartyzmu czy czerpiącego z niego gaullizmu, które to tradycje zawsze ciążyły ku szerokim obozom „wszystkich patriotów”, najlepiej zjednoczonych wokół silnego przywódcy. Zemmour sporo razy cytuje Charlesa Maurrasa, którego nazywa “błyskotliwym” i “heroldem francuskiego nacjonalizmu”. Nie ma więc prawicy tak skrajnej, by publicysta pomijał ją jako tabu – o ile tylko dostrzega w danym środowisku postaci dużego formatu. Charakterystyczny jest też jego stosunek do marszałka Pétaina, postaci wybitnie kontrowersyjnej, a powracającej w jego książkach wielokrotnie i na pełnych prawach zestawianej z de Gaulle’em.

Określanie się jako zwolennik “chwały Francji” można po części uznać za sprytny unik pozwalający uniknąć zaszufladkowania. Liberalne i lewicowe media nierzadko przestrzegają, że Zemmour jest jednak bardziej radykalny i pryncypialny niż tradycyjnie, rytualnie demonizowany jako “skrajnie prawicowy” Front Narodowy. Podstawową wartością dla pisarza jest dobro Francji, przetrwanie jej narodu i tożsamości – jakakolwiek ideologia jest kwestią drugorzędną. Stąd wynika jego stosunek do rewolucji francuskiej z 1789. Deklaruje „nie jestem ani antyrewolucyjny ani prorewolucyjny. Uważam, że rewolucji nie należało robić. Terror zaczyna się 14 lipca 1789, to dla mnie jasne [w domyśle – nie ma „dobrego, początku” i późniejszych „wypaczeń”]. Ale skoro już do rewolucji doszło, należało bronić ojczyzny przed zewnętrznym wrogiem. Groził nam rozbiór Francji. Potęgi europejskie, które dopiero co podzieliły między siebie Polskę teraz chciały zająć się Francją. To powstrzymuje Robespierre, a potem Napoleon”. „Francja rewolucyjna jest mimo wszystko Francją”. Silna, skupiona w jednym ośrodku władza centralna jest dla Zemmoura wyrażeniem naturalnego dla jego narodu, autentycznie francuskiego porządku. Kiedyś królowie wywodzili ją od Boga, później „Napoleon zastąpił Boga chwałą swojej armii, a de Gaulle powszechnym wyborem prezydenta”. To ta ciągłość i zachowanie własnej tożsamości liczy się bardziej niż formalne źródło władzy. Każdy naród powinien dbać o swoje własne tradycje i odnajdywać je w rozmaitych epokach.

Sentencją de Gaulle’a cytowaną z lubością przez publicystę jest „Pamiętajcie. Najpierw jest Francja. Potem państwo. Wreszcie, o ile zasadnicze interesy tych dwóch są zapewnione, prawo”. Zawłaszczeniu rzeczywistej władzy przez będących często narzędziem w rękach liberalnych ideologii sędziów Zemmour poświęcił osobną książkę – Zamach stanu sędziów – jeszcze w 1997. Uważa, że współczesna demokracja liberalna “nie jest demokracją, tylko oligarchią sędziów wyznających religię praw człowieka, którzy mogą narzucić narodowi i państwu co tylko chcą”. Pisze w Samobójstwie: „Od śmierci de Gaulle’a odwróciliśmy piramidę. Najpierw prawo, potem państwo, i wreszcie, o ile nie jest wystawiona na publiczne pośmiewisko, Francja. Germański kult «państwa prawa» zastąpił suwerenistyczną rację państwa gaullistowskiego, za pośrednictwem «nadrzędności prawa» przywoływanej stale we wszystkich traktatach europejskich. Słowa zmieniły znaczenie. W XVIII wieku «państwo prawa», według dziekana [Jeana] Carbonniera, to było państwo, które nadaje sobie prawa i sędziów; oczekiwano od niego ochrony jednostkowych wolności i odrzucenia samowoli; od tego czasu, stało się czymś całkiem przeciwnym. (…) Ale prawo nie panuje nigdy bez swojego alter ego – rynku. Zatem, powróciły grupy nacisku, lobbies, biurokracje, korporacje, wspólnoty i mafie, z których sprowadzeniem, zgodnie z tak podziwianym przykładem amerykańskim, nie czekała sędziowska rewolucja”. W Przeznaczeniu Zemmour pisze z kolei: „Monteskiusz zdecydowanie nie miał szczęścia do potomności. Być może był dla niej zbyt subtelny. (…) Monteskiusz uważał tylko, że sędziowie muszą być «ustami» prawa. Ani więcej, ani mniej. Usta powtarzają, jak papuga. Nie interpretują i nie cenzurują. (…) Monteskiusz byłby bez wątpienia wrogi «państwu prawa» tak cennemu dla naszych współczesnych, on, który uważał, że «jeśli władza sądzenia byłaby złączona z władzą ustawodawczą, władza nad życiem i wolnością obywateli byłaby arbitralna, ponieważ sędzia byłby ustawodawcą». To dokładnie nasza współczesna sytuacja, gdy widzimy, jak ustawodawca pisze pod dyktando wielkich sędziów konstytucyjnych i europejskich”.

Z tych pozycji Zemmour bronił też we francuskich mediach reform sądownictwa wprowadzanych przez obecny polski rząd, chwaląc Polskę i Węgry za „przycinanie wszechwładzy sędziów przy krzykach oburzenia brukselskich komisarzy i zachodnich mediów.” „Nieliberalna demokracja Viktora Orbana nie jest zaprzeczeniem demokracji, ale powrotem do źródeł”. Bronił też w lutym 2018 słynnej wówczas w świecie nowelizacji ustawy o IPN. Swoją cosobotnią kolumnę w Le Figaro Zemmour zatytułował „Ten polski naród, który na odwrót niż francuska klasa polityczna odmawia samobiczowania…” i zilustrował zdjęciem młodych ludzi z polskimi flagami podczas Marszu Niepodległości. Pisał: „Polacy zdecydowanie nic nie robią tak jak inni. Kształcą kompetentnych hydraulików; zamykają swoje granice przed falami imigrantów przybyłych z państw muzułmańskich; nie oddają całej władzy w ręce swoich sędziów; nie wyrzekają się swoich chrześcijańskich korzeni. Ostatnie wykroczenie uznane za skandal przez zachodnie media to przegłosowanie prawa zakazującego historykom nazywać „polskimi obozami śmierci” obozy zagłady zbudowane przez Niemców na polskim terytorium”. Dalej: „Wyrzucamy Polakom to, co sami zrobiliśmy – narzucenie oficjalnej, państwowej historii”. „Prawdziwe jest jednak to, że mamy przeciwne intencje – francuskie prawa o pamięci zostały stworzone i przyjęte w politycznym i ideologicznym kontekście pokuty. (…) Francja dobrowolnie wzięła na siebie część winy za niemieckie zbrodnie, oskarżając państwo francuskie, a tym samym Francję, o współudział w niemieckiej ludobójczej machinie. Polska robi na odwrót: nie chce być wiązana z piętnem rzuconym na nazistów. My tworzymy prawa, by się biczować, Polacy robią to samo, ale by się szczycić. Wolność historyków i Historii jest w rzeczywistości tylko pretekstem, zasłoną dymną; to co zarzucamy Polakom, to nie tworzenie oficjalnej historii, ale odmowa samobiczowania”. Polska zaimponowała tu publicyście sprzeciwieniem się zjawisku, z którym sam we Francji od lat ostro walczy, a które na naszej prawicy zwykło się nazywać „pedagogiką wstydu”.

W styczniu 2016, po dojściu PiS do władzy, Zemmour w swojej kolumnie komentował pierwszą wymianę ognia nowego rządu z „brukselskimi technokratami”, grożącymi Warszawie „bronią atomową” w postaci słynnego artykułu siódmego. „Nawet się nie boję – wydawał się odpowiadać prezes partii Prawo i Sprawiedliwość Jarosław Kaczyński, podczas gdy spotykał się w małym hotelu przy słowackiej granicy z premierem Węgier Viktorem Orbanem. Jakby chciał zagrać na nosie Brukseli. (…) Co zarzuca Bruksela Warszawie? Przejęcie przez państwo prokuratury i mediów audiowizualnych. W imię suwerenności i „repolonizacji” kraju. W Brukseli krzyczy się o „dyktaturze”. Te decyzje przypominają jednak kraj, który dobrze znamy. Francję kiedyś, Francję odwieczną, colbertowską, protekcjonistyczną kulturowo i nieufną wobec rządu sędziów. Francję generała de Gaulle’a z lat 60.”. Warto przypomnieć, że generał de Gaulle to ulubieniec Zemmoura, więc komplementy publicysty, jakkolwiek oparte pewnie na ograniczonych medialnych doniesieniach, histerii mediów głównego nurtu i nadziei, że tam na wschodzie jest dużo lepiej, są z najwyższej półki.

Fragment dotyczący Polski znajdziemy też w Przeznaczeniu, gdy pisarz kolejny raz podkreśla, jak ogromną i autentycznie francuską wartością jest silna, scentralizowana władza. „Monarchia absolutna była jedynym środkiem który panowie Francji znaleźli, by ocalić nasz kraj przed katastrofalnym losem Polski. Polska szlachta, bitna, ale kłótliwa, zawsze nękana przez konflikty wewnętrzne, zawsze na skraju buntu, zawsze na skraju zdrady, jej szlachta jakże francuska, tworzy rodzaj republiki szlacheckiej, z królem wybieranym przez kolegium magnatów, co kończy się pokrojeniem na kawałki przez zachłannych sąsiadów. Polska to siostra bliźniaczka Francji, siostra nieszczęśliwa, siostra o złamanym losie, siostra fantastyczna, siostra utopijna, siostra która odmawia poświęcenia swoich wolności wobec niezbędnych wymagań budowy państwa, siostra która wierzy, że odnalazła skarb w postaci Res Publica nie poddającej się ścisłej hierarchii monarchii absolutnej i dziedzicznej. (…) Siostra, którą tak kochaliśmy, gdy była, ale siostra, którą zostawiliśmy na poćwiartowanie nie odważając się nawet na gest, bez słowa wyrzutu wobec jej katów, zwłaszcza carycy Katarzyny, drogiej przyjaciółki naszych postępowych i humanistycznych filozofów. (…) Polska, nasz wieczny wyrzut sumienia, siostra, na którą długo patrzyliśmy ze współczuciem krewnego bardziej rozsądnego i ostrożnego, który uniknął wielkich katastrof egzystencjalnych”.

Jeśli chodzi o sprawy zupełnie bieżące, to Zemmour komentował w swoim programie w telewizji wizytę Macrona w Warszawie i Krakowie z początku lutego tego roku. „Polska to historia o której mógłbym opowiadać godzinami. We Francji tradycja słabości wobec Polski ciągnie się od wieków, jeszcze sprzed Bonapartego”. Podał przykład Rousseau, który bronił osiemnastowiecznej Polski przed Wolterem, zwolennikiem rozbiorów, docenił oczywiście również, że mamy jako jedyne państwo na świecie jego ukochanego Napoleona w hymnie. „Osobiście bardzo lubię Polaków, ale nie możemy jednak zapominać, że kosztowali nas dwie klęski – w 1812 i 1939. Powinni być dla nas mili, ponieważ mówią, że o nich zapominamy, a dwa razy się dla nich poświęciliśmy i to nas dużo kosztowało. Straciliśmy niezwykłe imperium między innymi przez nich – choć oczywiście nie tylko przez nich. W 1939 nie chcieliśmy się bić za Polaków, Anglicy nas zmusili. A potem nie zawsze byli mili, chcieli sobie grać na wszystkich planszach jednocześnie.” Jeśli chodzi o współczesność – „Macron wreszcie zrozumiał, że na świecie są państwa poza Niemcami. Spotyka się z Orbanem, Polakami. To są dwa państwa, na które patrzę z dużą sympatią, ponieważ poznały jak to jest być podporządkowanym imperium – ZSRR – i teraz bronią swojej suwerenności i swojej chrześcijańskiej tożsamości.” „Trzeba pamiętać, że dla ludzi z tamtego regionu francuski model imigracji i islamizacji to absolutnie negatywny przykład”. „Rolą Francji moim zdaniem jest uspokajanie obawy Polski wobec Rosji. Francja powinna mieć dobre stosunki z Polską i dobre stosunki z Rosją”. Opowiedział w tym kontekście dowcip o człowieku, który chodził wiele lat do psychiatry bojąc się, że zje go kot. Któregoś dnia powiedział, że już wie, że kot nie może go zjeść. – Wspaniale, jest pan wyleczony. – Ale dalej boję się jednej rzeczy. – Jakiej? – Że kot może nie wiedzieć, że nie może mnie zjeść. Zapewne chodzi o to, że Polacy powinni wiedzieć, że Rosjanie nie są w stanie ich sobie podporządkować, ale boją się, że Rosjanie tego mimo wielu nieudanych prób nie przyjęli do wiadomości.

Oczywiście nie ma co wyrabiać sobie fałszywego wrażenia, że Polska dla Zemmoura jest kluczowym punktem odniesienia. Na pewno jednak patrzy na nasz kraj z sympatią (o żadnym innym obcym kraju więcej miłych słów w jego książkach nie pada) i ma pewną wiedzę na jego temat. Francuza, który jest w stanie w telewizji z pamięci wymienić daty roczne trzech rozbiorów Polski (podając tylko błędnie 1792 zamiast 1793 przy drugim) trzeba docenić.

Książki Zemmoura są napisane ładnym, barwnym językiem. Sporo w nich odwołań do literatury, światowej – Dostojewskiego, Gogola czy Thomasa Manna – ale przede wszystkim francuskiej – Chateaubriand, Stendhal, Hugo, Maupassant, Mauriac, Racine, a najczęściej i w bardzo różnych kontekstach Balzac. O mężu Eweliny Hańskiej pisał – „Balzac był moim Vautrinem [jeden z bohaterów Ojca Goriot], który nauczył mnie dorastać, poznawać mężczyzn i kobiety, bać się ich [ludzi] i nie ufać im, nie oczekiwać z ich strony niczego oprócz zazdrości i podłości”. Np. Jacques Chirac to dla Zemmoura “współczesny Rastignac”, jeden z głównych bohaterów Komedii ludzkiej – ma to podkreślać jego nieokiełznaną ambicję i bezwzględność w dążeniu do celu. Chirac, któremu Zemmour – jeszcze jako kończącemu urzędowanie prezydentowi – poświęcił odrębną książkę (zatytułowaną w charakterystyczny sposób – Człowiek, który nie lubił sam siebie), jest istotnym punktem odniesienia jako personifikacja zdradzającej osobiste dziedzictwo de Gaulle’a i szerzej, wszelkie francuskie wartości, idącej na kolejne kompromisy centroprawicy. Pozornych obrońców Francji, w rzeczywistości właśnie nie lubiących, nie akceptujących siebie samych i własnej, francuskiej tożsamości, zastępujących ją pomysłami i ideologiami importowanymi z zewnątrz. Współcześnie reprezentantem tej linii jest dla pisarza były premier Alain Juppé, którego nazwał w czasie ostatniej kampanii prezydenckiej, w której ten brał udział, „dziedzicem Chiracowskiej «prawicy», której przeznaczeniem jest zawsze skończyć na lewicy”. Kampania tego rodzaju polityków jest wybitnie przewidywalna – „Juppé bronił «podstawowego prawa kobiety do aborcji», przedstawiał się jako Europejczyk przeciwny suwerenizmowi i jako przedstawiciel Rozumu przeciwko populizmowi”. Chiracowi Zemmour wypomina słynną odmowę wpisania „chrześcijańskich korzeni Europy” do projektu europejskiej Konstytucji, odrzuconej przez Francuzów w 2005 w referendum. Prezydent ocenił wtedy, że są one „tak samo muzułmańskie jak chrześcijańskie”. W innym miejscu Chiraca i Juppégo Zemmour nazywa po prostu „grabarzami gaullizmu”. Od siebie warto dodać, że Chirac to postać rzeczywiście emblematyczna – praktykujący katolik żyjący całe życie z jedną żoną, ale sługa „świeckiego państwa”, więc jako premier legalizujący aborcję na życzenie. Dla Zemmoura wyjątkowym kamieniem obrazy były też jego słowa, jako głowy państwa, o „winie Francji za Zagładę Żydów”. Bardziej już ceni Mitteranda, który nigdy nie poszedł tak daleko w krytyce własnego narodu i co roku składał wieniec na grobie marszałka Pétaina.

Zemmour przyznał się zresztą do głosowania w 1981, jako 23-latek, właśnie na Mitteranda, którego wspomina jako “ostatniego kandydata socjalistów, na którego głosowała większość robotników”. W Samobójstwie szczegółowo analizuje porzucenie za jego prezydentury klasy pracującej i przejście na pozycje globalistyczne – wspieranie masowej imigracji czy oddawanie suwerenności instytucjom unijnym. Warto przypomnieć, że w referendum z 1992 traktat z Maastricht został przez Francuzów zaakceptowany minimalną większością – 51,04% wobec 48,96% głosów przeciw, choć do głosowania “za” zachęcała lwia większość politycznego establishmentu, w tym Mitterand, były prezydent Giscard oraz przyszła głowa państwa, właśnie Chirac. O tę porażkę w typowy dla siebie, nieco melancholijny sposób Zemmour obwinia Philippe’a Séguina, przywódcę zwolenników “przeciw”, wówczas szeregowego posła prawicy i byłego ministra pracy, który w słynnej, rozstrzygającej debacie telewizyjnej zmierzył się z prezydentem Mitterandem. Séguin był tym wyraźnie zaszczycony i traktował z ogromną rewerencją i dystansem urząd swojego adwersarza (później kupił sobie nawet na pamiątkę stół, przy którym debatowali). Miał też na to na pewno wpływ stan zdrowia umierającego na raka prezydenta, ukrywany przed opinią publiczną. Séguin był naocznym świadkiem całej aparatury medycznej niezbędnej głowie państwa, gdy kamery nie nagrywały, i tym bardziej nie był w stanie się zdobyć na mocne zaatakowanie odchodzącego, ale zażarcie walczącego o swoje dziedzictwo przeciwnika. Przegrał debatę i referendum, a po ogłoszeniu jego wyników został przywitany przez nestora francuskiego suwerenizmu Charlesa Pasqua winem i sentymentalnym hasłem “jakże pięknie przegraliśmy”. Wydaje się, że ta dokładnie opisana w Samobójstwie historia to dla Zemmoura mocny przykład szerszego zjawiska – słabości konserwatystów, trzymających się pozornie neutralnych zasad i nie mających odwagi na zdecydowane działania, wyjście ponad obronę status quo, a wobec tego miażdżonych przez bezwzględny walec postępu.

Zemmour z wyraźnym smutkiem opisuje utratę tożsamości przez pracowniczą lewicę, potencjalnego taktycznego sojusznika w walce z globalizacją, liberalizmem i utratą suwerenności. W 2002 Zemmour również – jak przyznał po kilkunastu latach – głosował na lewicowego, antykapitalistycznego, antyliberalnego, antyunijnego i antynatowskiego suwerenistę, nazywanego “bolszewickim bonapartystą” Jean-Pierre’a Chevènement. W Przeznaczeniu sporo ciepłych słów znalazł nawet dla Robespierre’a, którego uważa za francuskiego patriotę – a to najważniejsze. Spotkał się zresztą za to z ostrą krytyką kilku zazwyczaj przychylnych mu konserwatystów. Znów – pisarz gotów jest zawierać dowolne sojusze, byle tylko uważał je za korzystne dla przetrwania Francji.

Zasadniczym poglądem Zemmoura jest przekonanie o występowaniu od wieków silnego, dychotomicznego starcia dwóch sił. Można zaryzykować twierdzenie, że dokonał on pewnej uniwersalizacji konfliktu Francji i Anglii, toczących ze sobą wojny od średniowiecza. W rozdziale Przeznaczenia poświęconemu kardynałowi Richelieu Zemmour pisze:


„Konflikt między protestantami i katolikami jest więcej i mniej niż wojną religijną; w grze jest nie tylko zbawienie dusz, ale również pogląd na świat. Jak bystrze analizował Carl Schmitt, istnieje logiczny związek między morzem, kalwińskim protestantyzmem, handlem i wolnym rynkiem, konstytucjonalizmem i parlamentaryzmem, kapitalizmem i ideologią praw człowieka. A contrario, państwo, ląd i rzymski katolicyzm, naród i granice idą razem. Od panowania Elżbiety I Anglia rozpoczęła niespotykaną dotąd rewolucję: kraj pasterzy, którzy rozsyłali swoją wełnę pod flamandzkimi flagami, zmienia się w naród korsarzy i piratów grabiących morza. Królowa błogosławi bohaterów takich jak Francis Drake. Wchodzi w zwycięski konflikt z największą wówczas katolicką potęgą na świecie, Hiszpanią, rozbijając w 1588 Wielką Armadę. W 1600 przyznaje przywileje handlowe angielskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, która podaruje później Anglii całość Indii. Pochodzący zewsząd łup uczyni Anglię bogatszą niż kiedykolwiek wcześniej w jej historii. Tysiące Anglików uczynią jak ich panująca i zostaną kapitalistycznymi korsarzami.”

„Kalwiński protestantyzm nadał temu projektowi hegemonicznemu tchnienie religijne i ideologiczne. Teologia predestynacji może zostać zinterpretowana w dzisiejszych kategoriach jako zabezpieczenie elity narodu, pewnej swojej wyższości i swojego prawa do dominacji nad światem. Francuscy hugenoci w pełni uczestniczą w tym ruchu. Ich naturalnym wrogiem jest katolicka Hiszpania; ich naturalnym sprzymierzeńcem – Anglia. Jakiekolwiek nie byłoby ich szczerze przywiązanie do francuskiej monarchii, są aktywnymi uczestnikami nieubłaganej wojny, którą światowy kalwiński protestantyzm wydał światowemu rzymskiemu katolicyzmowi. Francuski wybór, by pozostać przy katolicyzmie, nieuchronnie oznacza konflikt z hugenotami. Sakralizacja Państwa jako części niosącej pokój monarchii absolutnej zachowuje Francję w obozie Lądu”.

Złowroga Anglia pozostaje jednym z podstawowych punktów odniesienia dla Zemmoura. Anglosasi (dziś dzieło Anglii kontynuują wszak USA) to rewolucja społeczna, indywidualizm, liberalizm polityczny i gospodarczy, czyli budowa świata opartego na dominacji elity wybrańców nad zwykłymi, chcącymi żyć przyzwoicie, a wykorzystywanymi i deprawowanymi przez nią ludźmi. Niszczący tradycyjne struktury społeczne, takie jak rodzina. Ma to wymiar międzynarodowy, ale również wewnętrzny – w poszczególnych krajach, które dostaną się w orbitę politycznego, ideologicznego i kulturowego wpływu Anglosasów, również następuje umocnienie miejscowej aroganckiej, hermetycznej i szkodliwej elity. Jej przedstawiciele są zazwyczaj zafascynowani anglosaskimi wzorcami, które chcą odgórnie narzucić własnemu narodowi. Zazwyczaj nie dostrzegają, że w ten sposób działają na niekorzyść szeregowych członków narodu, ale nawet jeśli to zauważą, to niespecjalnie się przejmują, gdyż nie ma grupy, którą pogardzaliby bardziej i która miałaby mniejsze prawo do przetrwania niż „zacofani” rodacy.

Francuskim, a może i uniwersalnym archetypem członka takiej elity i publicznego autorytetu jest Wolter, który dla Zemmoura „uosabia, przy niezrównanym geniuszu literackim, nadejście we Francji Ludwika XV w środku XVIII-tego wieku nowego mieszczaństwa, łapczywego i brutalnego, amoralnego i cynicznego, pragnącego pilnie zdobyć majątek i wybić się”. Jest też dla niego „wielkim importerem idei angielskich” – w oczach Zemmoura być może najcięższy zarzut. „Ubiera swoją nienasyconą chciwość w pochlebne świecidełka wolności”. Wolter to przypadek idealny salonowego intelektualisty pogardzającego zwykłymi ludźmi, a najbardziej własnymi rodakami, czego ma dowieść wiele cytatów z niego: „jest wielkim pytaniem, do jakiego stopnia lud, to znaczy dziewięć części ludzkości na dziesięć, musi być traktowane jak małpy”. „Na resztę ludzi patrzmy jak na wilki, lisy i jelenie, które zamieszkują nasze lasy” – a więc głupie, nieoświecone zwierzęta, którymi można się opiekować, ale można też bawić się, polując na nie. Francuzów Wolter nazywa „całkowitym gównem rodzaju ludzkiego”, „pierwszymi małpami wszechświata”, „rasą małp, w której jest tylko kilkoro ludzi”. Zemmour podsumowuje: „o tym, kto jest człowiekiem, a kto nie, decyduje on sam”. Znów rozbicie naturalnej ludzkiej wspólnoty, pycha „oświeconych” elit i „wolność tylko dla tych, którzy są jej godni”, o której mowa była w przemówieniu.

Punktu wyjścia dla tej pychy upatruje w odrzuceniu chrześcijańskiego uniwersalizmu, opartego na założeniu o równości wszystkich ludzi. „W jego [Woltera] nieubłaganej walce z katolicyzmem, nie wiemy co jest jajkiem, a co kurą. Nie wiemy, czy Wolter odrzuca jednakową godność wszystkich ludzi, ponieważ ta wynika z katolickiego wyznania wiary, czy wymiotuje na katolicyzm, ponieważ ten broni jednakowej godności wszystkich synów Adama”. Przypomina też nierzadkie u jednego z ojców Oświecenia zdania odnoszące się wprost do rasy –„Nasz kapelan udaje, że Murzyni i Portugalczycy pochodzą od jednego ojca. Co za śmieszny pomysł”. Odrzucenie uniwersalizmu chrześcijaństwa prowadzi Woltera nieuchronnie do hierarchizacji ludzi, a nienawiść do chrześcijaństwa do nienawiści dla Jezusa, którego nazywa „Żydem z ludu, urodzonym w żydowskiej wiosce, z rasy złodziei i prostytutek. Nieświadomym istnienia mętów ludzkich, nauczającym przede wszystkim o równości, która tak schlebia motłochowi”. Zemmour pisze: „Wolter jest ojcem wszystkich tych «intelektualistów». Ich nauczycielem”.

Dziedzicami Woltera są dla Zemmoura oczywiście dzisiejsze liberalne, równie „oświecone” elity, władające międzynarodowymi instytucjami politycznymi, finansowymi, bankami, mediami – ale nie tylko. Pisze też, że „ostry podział ludzkości na rasy, oczywiście nierówne sobie, wychodzi w XIX wieku od wolteriańskiego odrzucenia chrześcijańskiej jedności gatunku ludzkiego. Chamberlain, Gobineau, Rosenberg [ten ostatni to naczelny ideolog hitlerowskiego podziału na rasy wyższe i niższe] nie są ohydnymi produktami odrzucenia Oświecenia, ale synami Oświecenia. Nie są buntownikami przeciw Wolterowi, ale jego zdegenerowanymi dziećmi. Bękartami Woltera! Autor Kandyda ma jednak szczęście – postępowa i humanistyczna przyszłość odrzuca tę, wydawałoby się, nieodpartą lekcję. Kontynuuje walkę z rasizmem w imię apostołów Oświecenia, którzy go wynaleźli”.

Przy okazji Woltera pojawia się również wątek polski – to oświeceniowy intelektualista po (słowa Zemmoura) „inwazji Katarzyny II na Polskę” broni carycy. „Imperatorowa Rosji nie tylko ustanawia na swoim rozległym terytorium uniwersalną tolerancję, ale również wysyła do Polski armię, pierwszą tego rodzaju odkąd istnieje Ziemia, armię pokoju, która nie służy do niczego poza ochroną praw obywateli i sprawianiem, by trzęśli się prześladowcy”. Zemmour komentuje: „Wolter wynajduje przy tej okazji wojnę humanitarną, wojnę w imię pokoju, wojnę za wolność ludów, które się okupuje”, jednocześnie mieszając z błotem „despotycznego” króla Francji. Z wolteriańskiego źródła płyną z jednej strony pouczenia liberalnych salonów wobec „zacofanych” państw i narodów, z drugiej wszystkie „wyzwoleńcze” wojny prowadzone dla dobra najeżdżanych narodów przez ZSRR, USA Busha w Iraku czy Francję Sarkozy’ego w Libii. Zemmour cytuje króla Prus Fryderyka II, deklarującego, że „żaden książę nie zacznie wojny przed otrzymaniem odpustu zupełnego filozofów”. Taką samą rolę odgrywają współczesne salony i autorytety, błogosławiące przedsięwzięcia wojenne podejmowane w imię szerzenia demokracji liberalnej, uniwersalizmu praw człowieka i pokoju na świecie.

To także Wolter „przyniósł z Anglii małżeństwo liberalizmu ekonomicznego z liberalizmem politycznym i filozoficznym”. W rozdziale o nim Zemmour cytuje Nietzschego („Poza dobrem i złem”, tłum. Stanisława Wyrzykowskiego):

„Francuzi byli tylko małpami i aktorami tych idej, najdzielniejszymi ich bojownikami, tudzież, niestety, ich pierwszemi i najzupełniejszemi ofiarami: gdyż skutkiem przeklętej anglomanii nowoczesnych idej âme française [dusza francuska] tak w końcu wyschła i zwątlała, iż omal z niedowierzaniem wspominamy obecnie jej głęboką namiętną moc, jej wynalazczą dostojność w szesnastym i siedemnastym wieku. Tej wszakże zasady historycznej słuszności oburącz trzymać się, wbrew pozorom i teraźniejszości bronić należy: europejska noblesse — uczucia, smaku, obyczajów, słowem, w każdem Wysokiem znaczeniu — jest dziełem i wynalazkiem francuskim, europejska pospolitość i gminność nowoczesnych idej — angielskim.”

Niemiecki filozof wyraża tu świetnie tę opozycję między dwoma wielkimi siłami tak, jak ją widzi Zemmour. Francuskie tożsamość, kultura i język to dla niego afirmacja wspólnoty, porządek, czytelna hierarchia, u szczytu której znajduje się szczytowe osiągnięcie cywilizacji, francuska kultura. Wewnątrz tej hierarchii możliwy jest jednak awans dla każdego, kto na niego zapracuje. Każdy może się nauczyć francuskiego. Każdy może nawet przyjąć francuskość. To po prostu wymaga dużego wysiłku i wyrzeczenia się dotychczasowej tożsamości. W kulturze anglosaskiej Zemmour widzi przekonanie o wyższości wąskiej, zamkniętej elity, mającej wypływające z predestynacji moralne prawo do wykorzystywania innych. Stąd właśnie ta „wolność dla tych, którzy są jej godni i umieją ją docenić”, o której mówił w przemówieniu. Z kolei kulturowa dominacja Ameryki i wraz z nią zastąpienie francuskiego przez angielski jako lingua franca oznacza tryumf wulgarności i bezwzględnej. indywidualistycznej, materialistycznej kultury opartej na konsumpcji, zwykłego człowieka prowadzącej do rozpaczy i nienawiści do samego siebie. Wszystko to sprowadza się do rozbicia naturalnego porządku świata, poprzez wykorzenienie jednostki i przyniesienie społecznego darwinizmu. Naturalnego porządku świata, w którym przy okazji Francja, francuska kultura i język były czymś ustawionym na piedestale.

W Melancholii Zemmour pisze: „Zglobalizowany kapitalizm konsumpcyjny bardzo sprawnie wykorzystał zmiany kulturowe, które zaszły pod koniec lat 60. Szacunek dla korzeni i tożsamości [imigrantów] podważył francuską tradycję asymilacji, czyniąc wstrętną i nieuzasadnioną tradycyjną presję francuskiej ludności, by nowo przybyli przyjęli, oprócz poszanowania praw, zwyczaje i tradycje przyjmującego ich kraju. Odwieczne francuskie przekonanie o swoim niesieniu cywilizacji „barbarzyńcom” zostało zmienione w „rasizm”. Ta duma jest jednak jego [rasizmu] dokładnym przeciwieństwem. Rasista hierarchizuje jednostki na podstawie ich rasy; Francuz uważa, że każdy obcokrajowiec, jakiekolwiek nie byłoby jego pochodzenie, rasa, religia, może dojść do nirwany cywilizacji francuskiej. To podejście trochę aroganckie, może nawet ksenofobiczne, ale w żadnym wypadku nie rasistowskie. Rasista, podobnie jak Anglik, uważa, że Hindus, niezależnie od wszystkich swoich wysiłków, nigdy nie będzie w stanie mówić z akcentem z Oxfordu”.

Ciekawą ilustracją poglądów Zemmoura była dyskusja, jaka wywiązała się podczas zeszłorocznego kongresu „Polska – wielki projekt” w Warszawie. Uczestnikiem tego samego panelu na temat „nowej wiosny ludów” był polski znawca USA prof. Andrzej Bryk, który miał mówić o wydarzeniach politycznych w Ameryce (Zemmour o Francji, Massimo Viglione o Włoszech). O ile dyskutanci w dużym stopniu stawiali podobne diagnozy dotyczące współczesności, o tyle Zemmour twierdził, że jedną z przyczyn dzisiejszego kryzysu jest narzucanie Europie przez dekady wzorców „amerykańskiego imperializmu kulturowego”, czyli najkrócej mówiąc oddawania suwerenności instytucjom międzynarodowym, politycznej władzy sądom, wyzbywania się własnej tożsamości, indywidualizmu i konsumpcji. Nie przebierał w słowach – „narzucenie w XX wieku Zachodowi dominacji USA zniszczyło cywilizację europejską”. „Ten projekt obrócił się w końcu przeciwko samym Amerykanom i stąd wybór Trumpa”. Prof. Bryk przypomniał w odpowiedzi, że 75 lat temu to Amerykanie wyzwolili Francję od hitlerowskiego barbarzyństwa, a także że „to Gramsci, Beauvoir czy Sartre trafili z Europy do USA, a nie Ameryka przetransportowała ich do Europy”. Zemmour w typowy dla siebie sposób zaripostował od razu, nie czekając na całość wypowiedzi adwersarza – „tak, ma pan rację. Amerykanie zaimportowali wybranych myślicieli, a potem ich wyeksportowali na cały świat. Na tym polega geniusz Amerykanów”. Włoch Viglione mniej angażował się w ten wątek, ale również wymienił bazy NATO we Włoszech jako element ograniczonej suwerenności swojego państwa. Na pojednawcze, kończące całą rozmowę zdanie prowadzącego panel prof. Zdzisława Krasnodębskiego, że są też przecież dobrzy Amerykanie, francuski pisarz tylko się uśmiechnął. Do sprawy lądowania Amerykanów w 1944 odniósł się podczas jednej z debat z Alainem Finkielkrautem, mówiąc, że „Francja nie ma wobec USA żadnego długu, Amerykanie są odpowiedzialni za zwycięstwo Hitlera, którego wspierali, w 1940, a jeśli już Francja miałaby mieć dług wobec kogokolwiek, to wobec Rosjan, bo to armia sowiecka zniszczyła hitlerowską machinę wojenną” (być może świadomie nie chciał tego ostatniego poglądu wygłaszać będąc gościem w Polsce). Finkielkraut w odpowiedzi mówił o „obsesyjnym antyamerykanizmie” pisarza.

Zemmour uważa, że warunkiem obrony tożsamości narodów Europy jest nie tylko odrzucenie projektu federalnej UE – „Francuzi nie chcą przyznać, że są podporządkowani Niemcom, więc wmawiają sobie, że są podporządkowani europejskim normom, państwu prawa itp. – trzeba zniszczyć tę iluzję i wrócić do narodów, które są emanacją europejskiej cywilizacji”. Dwa cele stawia jako najważniejsze – po pierwsze, odrzucenie wizji Europejczyków jako narodów sprawców, winnych kolonializmu i Holocaustu, a wobec tego nie mających moralnego prawa zachować swojej tożsamości, lecz także „wyemancypowanie się od kulturowych, ideologicznych i wojskowych wpływów USA”. Na płaszczyźnie politycznej oznacza to oczywiście pełną afirmację państwa narodowego (État-nation). Tu znowu charakterystyczne zwarcie z prof. Brykiem, reprezentującym punkt widzenia znacznej części polskich centroprawicowych elit: „sprawa nie toczy się o obronę państwa narodowego, tylko tak naprawdę o obronę wolności (tu żywiołowe brawa z sali)”. Następnie przypomniał, że I Rzeczpospolita składała się nie tylko z katolików, ale także z prawosławnych, muzułmanów i żydów, a krzyż chrześcijański jest symbolem wolności i walki z despotią.

Zemmour dalece wpisuje się w trwające w całym Zachodzie napięcie między przywiązanym do tożsamości ludem (populusem) a liberalnymi, kosmopolitycznymi elitami. Korzenie tej opozycji odnajduje nawet w czasie wojny stuletniej, podczas której oddano stolicę królowi angielskiemu. Pisze: „elity walczą bez końca, z niespotykaną wściekłością, aż zapominają o przedmiocie swojej kłótni – Francji. Zaniedbują ją, pogardzają ją, rzucają ją psom, pierwszemu psu, jaki obieca im zwycięstwo i synekury, czy będzie angielski, hiszpański, niemiecki, rosyjski, amerykański, sowiecki, europejski: to wieczna i zawsze aktualna partia zagranicy”. Zatem lud buntuje się przeciwko zdradzie swoich drapieżnych elit i przywołuje je z powrotem na drogę patriotyzmu”. Reprezentantem elit jest dla niego biskup Cauchon, posyłający na stos Joannę d’Arc. „Intelektualista, wizjoner, który myśli, że współpraca z Anglikami jest konieczna i wyjście nam na dobre”, „prekursor brukselskich technokratów”. Cauchon to „pokój w imię Europy, przeciwko ludowi i francuskiej tożsamości. Ma dobre intencje, i to jest najgorsze!”. Dziewica Orleańska to tu figura reprezentująca prosty, francuski lud, niewiele rozumiejący z wielkiego świata, ale głęboko przywiązany do swojego kraju i swoich tradycji. Buntujący się przeciw najeźdźcy i przeintelektualizowanym elitom. Dla Zemmoura “Wolny handel zawsze uprzywilejowuje silniejszego” i jest elementem budowy imperialnej dominacji, a układy o wolnym handlu z Wielką Brytanią podpisane w różnych epokach przez Ludwika XVI i Napoleona III to “katastrofa dla francuskiego przemysłu”, tak jak Francji w ogóle nigdy nie opłaciła się bliższa współpraca z perfidnym Albionem, często postulowana przez anglofilskie, niezdolne do afirmacji własnej tożsamości elity. Wolny handel i ekologię nazywa “nowymi religiami współczesności”.

Zemmour swoją Melancholię rozpoczyna mocnym zdaniem “Francja nie jest w Europie, Francja jest Europą”. Pisarz uważa swój kraj za łączący w sobie kluczowe cechy pozostałych wielkich narodów kontynentu, a w związku z tym w naturalny sposób pretendujący do przewodnictwa na nim. Za akt założycielski Francji uważa podbój Galii przez Juliusza Cezara. Drwi z identyfikowania się z „małą wioską stawiającą opór Rzymianom” z Asteriksa. Przeciwnie – dla Zemmoura Francja jest dziedzicem Imperium Rzymskiego, którego dziejową misją była zawsze jego odbudowa i „nadanie Europie nowego pokoju rzymskiego” – czyli po prostu narzucenia francuskiej hegemonii politycznej i kulturowej. Dla pisarza byłby to naturalny porządek rzeczy, korzystny dla wszystkich. Właściwą część Przeznaczenia rozpoczyna z kolei od omówienia postaci Chlodwiga, który chrzcząc się i czyniąc z Francji „pierwszą córę Kościoła” dodał do tej tożsamości i misji chrześcijaństwo. W ten sposób stworzył bazową tożsamość Francuzów, „narodu, w którego żyłach płynie Ewangelia”, wzmacniając jednocześnie dążenie do uniwersalizmu. Uznanie eseisty uzyskuje też oczywiście Karol Wielki, mocno ubolewa natomiast nad traktatem z Verdun.

Zemmour jasno deklaruje, że gdyby Francja dziś była silniejsza, to nie byłby żadnym obrońcą państwa narodowego, tylko chciał podporządkowywania sobie innych narodów przez francuską potęgę. Otwarcie mówi o tym, jak bardzo związany jest od dzieciństwa z francuskim imperium, które próbował zbudować Napoleon I – „Ten epicki spektakl stał się moją osobistą, intymną historią. Płakałem nad porażką Wielkiej Armii jak nad śmiercią matki, nad wygnaniem Cesarza jak nad najwyższym poniżeniem ojca”. To właśnie wtedy miała miejsce ostatnia mające szanse powodzenie próba nadania Europie pokoju rzymskiego przez Paryż. Zemmour przypomina, że Victor Hugo mówiący słynne zdanie o „Stanach Zjednoczonych Europy” myślał o Europie kierowanej z Paryża, z francuskim jako lingua franca. Pod tym kątem w końcu przebudowę stolicy – „nowego Rzymu” – zlecił baronowi Haussmannowi Napoleon III. Ostatnie podrygi francuskiego imperializmu to drugi z bohaterów Zemmoura, czyli generał de Gaulle, który chciał dokonać za pomocą struktur europejskich podporządkować Francji Europę Zachodnią, korzystając z podziału Niemiec, utrzymując dystans zarówno wobec USA jak ZSRR oraz wetując przystąpienie do Wspólnoty Wielkiej Brytanii jako czynnika wrogiego i rozsadzającego ją od środka. Dzisiejsza UE, wielokrotnie bardziej poszerzona, zdominowana przez Niemcy i zarządzana przez zideologizowanych technokratów jest oczywiście bardzo daleka od ambitnych, ale ograniczonych planów de Gaulle’a, co Zemmour podkreśla zawsze, gdy któryś z euroentuzjastów przywołuje imię Generała jako jednego z „twórców Zjednoczonej Europy”. Sam nie ukrywa, że miasta kiedyś podległe Paryżowi, takie jak Moguncja, Koblencja, Mediolan czy Turyn są dla niego „równie francuskie” co te obecnie znajdujące się w administracyjnych granicach państwa. Szczególnie boleje nad istnieniem Belgii i wyraża nadzieję, że kiedyś francuskojęzyczna Walonia „powróci do macierzy”.

Rzeczą która łączy obu jego bohaterów, de Gaulle’a i Napoleona I, oprócz aideologicznego dążenia do wielkości Francji jest oczywiście konflikt z siłami anglosaskimi, chcącymi własnej politycznej i finansowej dominacji. Zemmour pisze: „Obaj odbudowali prestiż francuskiej potęgi po porażkach, które wydawały się definitywnymi (wojna siedmioletnia w 1763 i wojna 1940) oraz ruinie państwa i finansów publicznych, które oceniano jako nienaprawialne (Dyrektoriat i IV Republika). Nienawidzili zadłużenia jak grzechu. Zostali ogłoszeni wrogami publicznymi przez francuską finansjerę i City, które nie mogły się bogacić na ich plecach. Obaj zostali potem pokonani przez Pieniądz. Obaj próbowali narzucić Europie dominację Francji i wierzyli, że im się udało, nawet jeśli, jak przyznawał sam de Gaulle, ten drugi nie dysponował takimi samymi środkami. Nigdy nie przestali wierzyć, że Anglia jest jedynym dziedzicznym [wiecznym] wrogiem Francji. Byli więc zdemonizowani przez prasę anglosaską”.

Zemmour przy każdej okazji demonstracyjnie podkreśla, że francuscy Żydzi, tacy jak on, również powinni dokonać jasnego wyboru zostać Francuzami. „Nie da się jednocześnie nie oczekiwać od Żydów asymilacji i oczekiwać jej od innych”. Jest nawet w stanie powiedzieć w telewizji, że jeśli jakiś Żyd nie czuje się Francuzem, to byłoby lepiej, gdyby wyjechał do Izraela. Przywołuje cytat z Raymonda Arona: „Jestem tym, co nazywa się zasymilowanym Żydem. Jako dziecko, płakałem nad nieszczęściami Francji pod Waterloo i nad Sedanem, nie słuchając o zniszczeniu Świątyni. Żadna inna flaga oprócz trójkolorowej, żaden inny hymn oprócz Marsylianki nie powodowały nigdy wilgoci moich oczu”. Z zachwytem przywołuje anegdotkę o reprezentantach społeczności żydowskiej ze Strabsurga, którzy w 1953 z dystansem przyjęli ambasadora Izraela. „Rozumie pan, jesteśmy obywateli francuskimi, a pan ambasadorem obcego państwa”. Imponuje mu też francuski pisarz pochodzenia żydowskiego Romain Gary, który zapytany o Izrael odpowiedział dziennikarzowi „Interesujące! Ale moje ulubione obce państwo to Włochy”. Ten sentyment do dziś występuje we Francji. Gdy w 2015 po zabiciu przez muzułmanina czterech Żydów w koszernym supermarkecie w Paryżu Izraela Benjamin Netanjahu wystąpił w paryskiej Wielkiej Synagodze, kończąc przemówienie wezwaniem zebranych, by „dołączyli do swoich żydowskich braci w ziemi Izraela”, odpowiedziano mu demonstracyjnym odśpiewaniem Marsylianki. Z drugiej strony wymowna była scena z głośnej Uległości Houellebecqa, w której żydowska przyjaciółka głównego bohatera wyjeżdżała wraz z rodziną do Izraela, by uciec od muzułmańskiego zagrożenia we Francji, a on sam zdawał sobie sprawę, że „ja nie mam swojego Izraela, do którego mógłbym wyjechać, jeśli stracę tę ziemię”. Tak jak Zemmour wielokrotnie mówił – „Francuzi których przodkowie żyli tu tysiąc lat temu, mają prawo oczekiwać, że za kolejne tysiąc lat ta ziemia będzie dalej należeć do ich potomków”. Eseista przekonuje, że samobójczy dla francuskich Żydów jest narzucany im przez lewicowe elity żydowskie pomysł „sojuszu ofiar” z imigrantami, którzy najczęściej pochodzą przecież z państw muzułmańskich. Krytykuje też sprowadzanie II wojny światowej do Holocaustu, świadomy, że służy to ideologicznemu uzasadnieniu liberalnej demokracji jako chroniącej „ofiary” w wielkiej walce z „prześladowcami” oraz budowaniu poczucia winy i nienawiści wobec samego siebie wśród Francuzów. Dziś bowiem zastępczymi Żydami stają się wszystkie te „wyzyskiwane mniejszości” – imigranci, LGBT, kobiety – tak jak każdy sprzeciw wobec postępu grozi byciem oskarżonym o udział w zastępczym Holocauście.

O nielegalnych imigrantach, organizujących protesty przeciwko deportacjom, żądających „bo wina białego człowieka” prawa pobytu i wspieranych obficie przez media pod eufemizmami w rodzaju „nieudokumentowani” (po francusku dosłownie „bezpapierowcy”) pod hasłami w rodzaju „żaden człowiek nie jest nielegalny” Zemmour pisze:

„Dla wszystkich tych pięknych aktorek, które pozowały u ich boku, dla komitetu Papiery dla Wszystkich, który zablokował ciężarówkę odjeżdżającą z sądu, dla sędziów, którzy śledzili błędy proceduralne policji, dla wszystkich kapitanów, którzy odmawiali przyjmowania „bezpapierowców” na pokład swoich samolotów, dla wszystkich aktywistów, którzy znajdowali im mieszkania, karmili ich i zapewniali im porady prawne, by nie byli deportowani, dla wszystkich inspektorów pracy, którzy odmawiali z wyższością kontrolowania ich pracodawców, dla wszystkich licealistów, którzy protestowali przeciw wydaleniu ich „kolegów z klasy”, „bezpapierowiec” staje się nieoczekiwaną szansą, idealnym «Żydem», który pozwala się ubrać w prestiżowy strój «Sprawiedliwego», bez ryzyka dostania się pod kule SS czy milicji. Wszystkim Francuzom, którzy nie mogli, nie umieli, nie chcieli, nie odważyli się, nie pragnęli ratować Żydów w 1942, Historia, dobra dziewczyna, dała drugą szansę.”

Publicysta uważa, że Francja ma skłonność do uniwersalizmu wynikłą z przejęcia tradycji rzymskich i katolicyzmu, ale dziś jest ona niebezpieczna, samobójcza. Bardzo ciekawa była telewizyjna dyskusja Zemmoura z filozofem Alainem Finkielkrautem. Pisarz przypominał, że w momencie rewolucji Francja była „Chinami Europy”, miała ludność liczniejszą nawet niż Rosja, nie mówiąc o nieprzyjaciołach zza kanału La Manche – Wielka Brytania liczyła wówczas 8 milionów mieszkańców wobec 28 milionów Francuzów. Gdy kilkadziesiąt lat później rozpoczynał się podbój Algierii, jej mieszkańców były tylko 2 miliony. Finkielkraut zarzucił Zemmourowi, że kocha Francję za jej przeszłą potęgę, podczas gdy właśnie to co piękne, kruche i o czym wiemy, że nie jest wieczne, jest warte dbania i zachowania. Zemmour odparł na to, że podziela miłość do tego, co we Francji i jej dziedzictwie piękne, ale „bez siły Francji nie ma Francji”. I znów cytat z de Gaulle’a – „musimy na nowo stać się czymś wielkim”.

Jednym z powodów, dla których zdaniem Zemmoura „Francji grozi dziś śmierć” jest rewolucja 1968, która stworzyła „społeczeństwo konsumpcji, spetryfikowane przez kulturę amerykańską i narodową nienawiść do samego siebie”. Postępom tej rewolucji poświęcił całą książkę Francuskie samobójstwo, będącą jej kalendarium aż po dzień dzisiejszy – kolejne zmiany polityczne, takie jak legalizacja aborcji czy prawne osłabienie pozycji ojca rodziny, ale przede wszystkim kulturowe, popularyzacja indywidualistycznego, konsumpcyjnego, hedonistycznego stylu życia poprzez kolejne wzorce wulgarnej popkultury importowanej z Ameryki – „przebojowe” seriale, piosenki, skandale. „Indywidualne zaspokojenie stało się ważniejsze niż rodzina” – stwierdza z przerażeniem. „Maurras pisał o czterdziestu królach, którzy stworzyli Francję. Tu mamy czterdzieści lat, które zniszczyło Francję”. „Rok po roku, wydarzenie po wydarzeniu, prezydent po prezydencie, ustawa po ustawie, wybory po wyborach, intelektualista po intelektualiście, medium po medium, reforma szkolnictwa po reformie szkolnictwa, traktat po traktacie, właściciel po właścicielu, książka po książce, piosenka po piosence, film po filmie, mecz po meczu. Totalna historia radosnej dekonstrukcji, uczonej i nieustępliwej wobec najmniejszych trybików, które tworzyły Francję. To historia absolutnego wywłaszczenia, bezprecedensowej dezintegracji”. Jest to oczywiście dla Zemmoura konsekwencja przyjęcia amerykańskiego stylu życia.

„W swojej słynnej książce Ani Marks ani Jezus Jean-François Revel miał znakomitą intuicję, że rewolucja nie przyjdzie z Moskwy, Hawany, Pekinu, ani nawet z Paryża, ale z San Francisco. Rewolucja będzie liberalna albo nie będzie jej wcale. Rewolucja będzie kolejny raz amerykańska, nawet jeśli, jak w XVIII-tym wieku, rewolucja francuska skupi na sobie wzrok całego świata. Revel widzi w Woodstocku rewolucję jednostek, a w ruchach czarnych, feministek i gejów rewolucję mniejszości. Rozumie, że spojenie ich obu stworzyło, na amerykańskich uniwersytetach lat 60., tę poprawność polityczną, która zmiotła społeczeństwo tradycyjne. Ani Marks – we Francji, rewolucjoniści maja 1968 używają języka marksistowskiego by urodzić rewolucję kapitalistyczną. Ani Jezus – praktyczne wymarcie praktyki kultu katolickiego urodzi postchrystianizm, rodzaj chrześcijańskiego millenaryzmu bez dogmatu (słynne «idee chrześcijańskie, które stały się szalone» Chestertona) żeniącego się z uniwersalizmem, który skręca do odrzucenia istnienia granic i miłości innego poprowadzonej aż do nienawiści samego siebie”.

Maj 1968 pisarz nazywa „zemstą oligarchów na ludzie, internacjonalizmu nad narodami, nowych feudałów na państwie, żyrondystów na jakobinach, sędziów na prawie, pierwiastka kobiecego nad męskim”. Niszczy się „fundamenty wszystkich tradycyjnych struktur – rodzinę, naród, pracę, państwo, szkołę. Mentalny świat naszych współczesnych staje się polem ruin”. A potem „gdy nadchodzi pora, Rynek pochwyci bez trudności tych ludzi wykorzenionych i pozbawionych kultury, żeby przerobić ich na zwykłych konsumentów. Ludzie biznesu będą umieli wykorzystać internacjonalizm swoich najbardziej zawziętych wrogów [marksistów] by narzucić niepodzielną dominację kapitalizmu bez granic”. „Liberalni antykomuniści stapiają się z marksistami w walce z rodziną”. Dla Zemmoura liberalizm gospodarczy prowadzi do liberalizmu politycznego, a owocem obu jest permisywizm i relatywizm. Tymczasem, jak mówił w debacie z minister Schiappą, „dyskryminować to znaczy wybierać, a wybieranie jest rzeczą naturalną dla człowieka. Ideologia egalitaryzmu próbuje zrównać wszelkie różnice jako niesprawiedliwe nierówności, które należy wyeliminować”. „Wybór dobra wobec zła to też dyskryminacja”.

Choć sam Żyd, Zemmour broni polityki państwa Vichy, które dokonywało kalkulacji i wysyłało na śmierć Żydów imigrantów zostawiając francuskich, zintegrowanych (ocaliło przed Niemcami ponad 90% z nich). Ostro krytykuje funkcjonującego w głównym nurcie jako główny autorytet od antyżydowskich zbrodni Vichy historyka Roberta Paxtona, “dla którego Vichy to zło absolutne”, nazywając go “bardzo amerykańskim”, a w Samobójstwie podrozdział mu poświęcony tytułuje “Robert Paxton, nasz dobry pan”. Znów – dla Zemmoura podstawową wartością jest afirmacja własnej tożsamości, a wobec tego w sytuacji kryzysowej dbanie o przetrwanie swojej wspólnoty. Ubolewa nad okrucieństwem takiej polityki, ale uważa ją za odpowiednią w takiej sytuacji. Obrona reżimu Vichy rozciąga się również na postacie takich jak Maurras – zajadły przeciwnik Niemiec, pod okupacją zdecydowanie wspierający marszałka Pétaina. Zemmour uważa, że właściwą była i jest obrona francuskiej suwerenności zarówno przed Niemcami jak i przed Wielką Brytanią. Hitlera trzeba było zdaniem publicysty zaatakować po remilitaryzacji Nadrenii, kiedy był jeszcze dużo słabszy, zanim przygotował się do wojny. „Ale Anglia nam tego zabroniła, nasi słynni sojusznicy”. „Polityka zagraniczna którą w 1895 Maurras określa jako najlepszą dla Francji to dokładnie ta polityka, którą prowadził w latach 60. generał de Gaulle”.

Zemmour jest zaprzysięgłym przeciwnikiem “budowania demokracji” i amerykańskiego interwencjonizmu. Sprzeciw wobec wojny w Iraku jest jedną z niewielu rzeczy, za którą gotów jest chwalić Chiraca, a ponowne wejście do struktur wojskowych NATO za prezydentury Sarkozy’ego opisuje z nieskrywaną pogardą jako kolejny akt zdrady dziedzictwa Generała oraz francuskiej suwerenności przez centroprawicę, a także świadectwo intelektualnego ograniczenia stale zapatrzonych w Amerykę elit decyzyjnych. Sojusz Północnoatlantycki uważa dziś za całkowicie zbędne Paryżowi narzędzie dominacji Waszyngtonu. Politykę zagraniczną Francji w świecie wielobiegunowym najchętniej oparłby na osi Paryż-Berlin-Moskwa. Zemmour myśli kategoriami współpracy ośrodków kontynentalnych przeciwko dominacji panów morza, Anglosasów. Wykazuje też wyraźną sympatię dla Rosji ze względu na jej podobny status „byłego imperium” i samego Putina, ale raczej nie przekracza ona poziomu przeciętnej francuskiej rusofilii. Za stałe zagrożenie dla suwerenności Francji uważa silną współpracę amerykańsko-niemiecką, o której wiele pisał zwłaszcza za czasów dobrze dogadujących się ze sobą prezydenta Obamy i kanclerz Merkel. Zdaniem Zemmoura już interwencja prezydenta Wilsona w czasie I wojny światowej tylko odwróciła uwagę od prawdziwych zwycięzców konfliktu, za których (jak nietrudno zgadnąć) uważa żołnierzy francuskich. Jej celem miało być zaś dopilnowanie, by Paryż nie doprowadził do nadmiernego osłabienia Berlina. „Ideologia praw człowieka” świetnie zaś współgra z amerykańskim imperializmem politycznym.

„W 1870 Amerykanie radowali się z porażki Napoleona III, którego właśnie pozbyli się ze swojego meksykańskiego podwórka. Pod koniec I wojny światowej zabronili Fochowi i Pétainowi zwycięskiego wejścia do Berlina. Niemcy pozostają przekonani, że tak naprawdę nie przegrali wojny. W latach 20. Amerykanie wspierają finansowo, medialnie i dyplomatycznie «biedną» republikę weimarską zaatakowaną i zajętą przez «złych» francuskich podżegaczy wojennych. To wsparcie, przede wszystkim finansowe, trwa jeszcze za Hitlera. Po 1945, Francuzi i Anglicy przekonywali Amerykanów, by zmienić Niemcy w kraj rolniczy. Ale oni wolą iść naprzód. Sowieckie zagrożenie ucisza opornych. W 1963, gdy Kennedy wygłasza słynne Ich bin ein Berliner, nie mówi tego, by bronić Berlina przed Rosjanami, ale by zatopić uprzywilejowany sojusz «dwóch staruszków», Adenauera i de Gaulle’a. A w 1990, podczas gdy Margaret Thatcher grozi Kohlowi wojną, to Amerykanin Bush daje błogosławieństwo zjednoczeniu Niemiec. Francja wyrzekła się walki. Francja Sarkozy’ego próbowała zostać uznana przez amerykańskiego nauczyciela za najlepszego ucznia w natowskiej klasie. Pragnienie zakrawające na kpinę, którego Hollande [pisane w 2016] nawet nie ma”.

Przekonanie Zemmoura o tym, że największym dobrem w polityce jest potęga własnego kraju, dobrze wyraża pochwała, którą kiedyś wygłosił pod adresem prezydenta Putina. Stwierdził, że szanuje go za wyrażenie żalu z powodu upadku ZSRR. „Każdy rosyjski patriota żałuje momentu, w którym ich kraj był jedną z dwóch potęg światowych, tak jak każdy angielski patriota żałuje czasów imperium, a każdy patriota francuski żałuje czasów Ludwika XIV czy Napoleona”. Ideologia państwowa jest kwestią drugorzędną, tak jak i ustrój – Zemmour otwarcie deklaruje np., że jest przywiązany do Francji, nie do Republiki. Putina chwalił też za chęć zachowania tożsamości własnego kraju wobec napierającej globalizacji oraz amerykańskiej dominacji kulturowej i politycznej. Zemmour prawo międzynarodowe uważa za koncept iluzoryczny, a zajęcie Krymu nie różni się dla niego niczym od odebrania Kosowa Serbii. Pisze, że Putin „jest człowiekiem XIX wieku, który używa swojej armii, tak jak to robiono wtedy, podczas gdy Europejczycy to ludzie XXI wieku, którzy przysięgają tylko na gospodarkę i prawo”. Jest to też dla niego element „demonstrowania swojej siły, by lepiej ukryć swoje słabości”. „Putin jest w rzeczywistości panem narodu, który szuka samego siebie, między martwą sowiecką ideologią komunistyczną a rosyjską tożsamością narodową w trakcie rekonstrukcji, między carami, Cerkwią prawosławną i oligarchami właścicielami angielskich klubów piłkarskich. Jest kantorem zranionego nacjonalizmu, trochę w rodzaju francuskiego nacjonalizmu po upadku imperium napoleońskiego czy utraty Algierii”. Zemmour jednoznacznie odrzuca mieszanie moralności i „poziomu ludzkiego” z polityką międzynarodową, w której interesuje go tylko i wyłącznie interes Francji, a nie zbrodniczość rządu dowolnego państwa. To jeszcze jeden powód, dla którego z jego propolskich sympatii nie należy wyciągać nadmiernych oczekiwań politycznych.

Choć odrzuca rozmycie francuskiej suwerenności w jakiegokolwiek rodzaju “zachodnim sojuszu przeciw Chinom”, pozostaje też jednak wyraźnie sceptyczny wobec Państwa Środka, twierdząc że przedstawiciele francuskich elit politycznych jeżdżą dziś do Pekina “zafascynowani i ogłupieni” “tak jak kiedyś do Ameryki”, podczas gdy Chińczycy “okradają nas śmiejąc się”. Krytykując prezydenta Macrona za “mieszaninę naiwności i arogancji” przekonuje, że ogromnego deficytu handlowego z Chinami nie zmieni żadna liczba wizyt i zdjęć z przywódcami KPCh, a niezbędne jest wyrzeczenie się przyczyny tych strat i “spustoszenia francuskiego przemysłu” – “ideologii wolnego handlu” i “konsumenta jako króla rynku”. Wielkim błędem było jego zdaniem wpuszczenie Chin do Światowej Organizacji Handlu, któremu poświęca rozdział Samobójstwa (wydanego w 2014, a więc przed trwającą obecnie wojną handlową i wzmożeniem zainteresowania Chinami na Zachodzie). Nazywa tę decyzję “ukoronowaniem liberalnej polityki otwarcia na świat, rozpoczętej pod koniec lat 70.”, “inną wersją końca historii Amerykanina Fukuyamy – pokój, demokracja i wolny handel. Zachodnie elity wyobrażały sobie, że wejście Chin do WTO doprowadzi do postępu rynku, prawa i demokracji”, w swojej arogancji wierząc, że Chińczycy trwale zadowolą się produkcją “skarpetek i T-Shirtów”. Jest to dla niego przy okazji świadectwo “decydującego wpływu wielkiego biznesu i rosnącej korupcji amerykańskiej klasy politycznej”. We Francji równolegle wprowadzono euro, 35-godzinny tydzień pracy, zwiększano zadłużenie państwa i zachęcano ludzi do brania kredytów. “Rzeczywistość się zemściła, ale poczekała na swój moment”.

Zimny realizm Zemmoura jest spójny z jego poglądami na historię – podstawowym punktem odniesienia pozostaje zawsze interes Francji. Dlatego zdecydowanie chwali politykę kardynała Richelieu, na arenie międzynarodowej gotowego sprzymierzać się z państwami protestanckimi, a równolegle w polityce wewnętrznej tępiącego z ich strony skłonności autonomiczne (słynne oblężenie La Rochelle). “Żadnego państwa w państwie” – to hasło Zemmour demonstracyjnie odnosi wielokrotnie, jak było już wspomniane wyżej, również do własnej grupy pochodzenia, czyli Żydów. Nad XVII- i XVIII-wieczną skłonnością części francuskich elit do sojuszu z Austrią na bazie wspólnego katolicyzmu Zemmour ubolewa, tak jak nad każdym mieszaniem wartości i polityki międzynarodowej. Niechętnie pisze jednak o Franciszku I Walezjuszu, zawierającym sojusz z sułtanem Sulejmanem. Islam jest dla niego złem i zagrożeniem, które uniemożliwia pertraktację i rozbijanie jedności zachodniego świata. Króla nazywa oprócz tego „francuskim Kennedym”, a więc aroganckim kobieciarzem, który zmarnował swoje szanse.

Jeśli to, że jest Żydem, się gdzieś objawia, to być może w pryncypialnym stanowisku wobec muzułmanów. Dla Zemmoura „nie ma żadnej różnicy między islamem a islamizmem”, a Państwo Islamskie „po prostu traktuje dosłownie nakazy islamu”. Pisze też, że „islam i demokracja są nie do pogodzenia” (choć sam, jak wiadomo, nie jest zapalonym demokratą). Deklaruje, że muzułmanie „powinni wybrać między islamem a Francją”. Z silną niechęcią patrzy na wszelkie objawy politycznego islamu, nawet te wymierzone przede wszystkim w tak nielubiane przez niego USA lub budzące często pewną sympatię istotnej części antyestablishmentowej prawicy, jak teokratyczny Iran. Zemmour drwi z pacyfistycznej lewicy zafascynowanej Chomeinim, świadomy również tego, że ajatollah doszedł do władzy w znacznym stopniu na hasłach społecznej rewolucji. W żadnym razie nie znaczy to, że popierałby ewentualną amerykańską interwencję czy działania takie jak zabicie gen. Solejmaniego. Poglądy na ten temat wpisują się w całość obrazu świata Zemmoura. Tak jak Zachód jest rozdzierany konfliktem między pierwiastkiem anglosaskim a kontynentalnym, a cywilizacja zagrożona przez próbujące ją odgórnie zniszczyć liberalne elity, tak od dołu zżera ją islam i masowo napływający muzułmańscy imigranci. Pisarz otwarcie mówi o tym, że „islam jest w trakcie kolonizacji Europy”.

Nie zaskakuje więc, że kolejną postacią w panteonie Zemmoura jest rozpoczynający krucjaty papież Urban II, „o którym już nikt nie pamięta, że był Francuzem”. „Jego odległy następca, papież Franciszek, pokazuje się jako jego absolutna antyteza, otwierając ramiona podczas gdy jego poprzednik podnosił miecz, przyjmując rodziny muzułmańskie na europejską ziemię podczas gdy tamten wzywał do odparcia inwazji niewiernych”. Zemmour przy każdej okazji stwierdza, że islam jest niekompatybilny z Zachodem, podkreślając rolę, jaką odgrywa w tej religii siła i bezwzględność, wyprowadzone choćby z przykładu samego Mahometa, „doskonałego człowieka”. Warto jednak podkreślić, że choć niewierzący, zauważa wartość w nieodpowiadaniu muzułmanom pięknym za nadobne, w czym widzi zapewne również wyższość cywilizacji zachodniej. Pisze: „Krucjata nie wymaga nawracania mahometańskich wrogów siłą i nie uświęca śmierci niewiernych, ale podnosi wyzwolenie miejsc świętych. Wojna sprawiedliwa nie jest chrześcijańską wersją dżihadu. Jeśli papież mówi o konwersji, to o przede wszystkim o nawracaniu własnych żołnierzy, chrześcijańskich panów, często ludzi złych, którzy w walce i cierpieniach, czasem nawet śmierci, znajdą odkupiające oczyszczenie”. Przypomina słowa papieża Urbana, cytującego ewangelię: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech bierze krzyż swój”, na co zebrani w Clermont odpowiedzieli „Bóg tego chce”.

„Kto się nie łączy, dzieli się, kto nie atakuje, cofa się; kto już się nie cofa podbija. Kto już nie podbija, jest podbijany”. Zemmour pisze to w kontekście krucjat, ale tworząc świadomą paralelę – do tematu powraca w swoich książkach wielokrotnie. Jako centralny problem dnia dzisiejszego widzi brak afirmacji siebie samego i własnej tożsamości, na poziomie Europy, ale przede wszystkim tak drogiej mu Francji. „Gdy Państwo Islamskie dokonuje zamachów na francuskiej ziemi, jego propagandyści ogłaszają zemstę na krzyżowcach. Wywołuje to uśmiech na twarzach nas, zeświecczonych niedowiarków. Mylimy się. Ta odległa historia jest ciągle żywa na ziemi islamu, podczas gdy nasza współczesność, oparta na konsumpcji i samoobwinianiu wymazała wszystko z naszej pamięci. Zapomnieliśmy że Urban II był Francuzem, zapomnieliśmy, że Święty Ludwik IX był Francuzem”. Najczęściej w tym kontekście przywołuje cytat z Ciorana: „Dopóki naród zachowuje świadomość swojej wyższości, jest okrutny i poważany. Odkąd ją traci, staje się bardziej ludzki i przestaje liczyć”. Zdanie to znajdziemy w każdej z jego książek, w jego wystąpieniu na Konwencji Prawicy, a także w wielu jego wypowiedziach medialnych. Nic dziwnego, bo to jedno z centralnych przekonań jego światopoglądu. Zemmour uważa za coś naturalnego, słusznego i wartego obrony, że każdy naród uważa się za wyjątkowy, lepszy od innych. Tak silna afirmacja własnego istnienia i własnej tożsamości jest jego zdaniem koniecznym warunkiem przetrwania. Prawo narodu do przetrwania uzasadnia czasem użycie siły, czy wobec własnych obywateli, czy wobec zagrożenia zewnętrznego. Pisarz lekceważąco wypowiada się więc zawsze o postaciach słabych, nie umiejących wziąć na siebie odpowiedzialności, takich jak Ludwik XVI. Zemmour – choć zna język perfidnego Albionu i często powołuje się na pozycje w nim wydane – pisze po francusku i dla Francuzów. Jego książki nie są tłumaczone nawet na angielski (wątpliwe zresztą, by wielu Brytyjczyków lub Amerykanów znajdywało przyjemność w czytaniu, co ten autor sądzi na ich temat), ale bardzo wiele jego refleksji na temat własnego kraju można w istotnym stopniu zuniwersalizować, odnosząc je do całej Europy i Zachodu.

Islam Zemmour uważa za wiecznego wroga Francji i Europy – a więc zagrożenie tak wielkie, że uniemożliwiające normalne możliwości paktowania i prowadzenia pragmatycznej polityki międzynarodowej. Interes Francji jest zawsze na pierwszym miejscu, ale to konkretna Francja, z konkretną tożsamością, kulturą i historią – a ich zachowanie jest nie tyle priorytetem, co bezwzględnym warunkiem przetrwania Francji. Zemmour raz po raz cytuje swojego ulubionego de Gaulle’a: „To bardzo dobrze, że są Francuzi żółci, Francuzi czarni, Francuzi brązowi. To pokazuje, że Francja jest otwarta na wszystkie rasy i ma uniwersalne powołanie. Ale warunkiem jest, by oni pozostali niewielką mniejszością. W przeciwnym wypadku Francja nie byłaby Francją. Jesteśmy bądź co bądź przede wszystkim ludem europejskim rasy białej, kultury greckiej i łacińskiej i religii chrześcijańskiej”. Inna fraza Generała na ten sam temat: „Głoszący integrację mają mózg kolibra. Proszę spróbować dodać do siebie olej i ocet. Proszę wstrząsnąć butelką. Po chwili znów się rozdzielą. Francuzi są Francuzami, Arabowie są Arabami. Wierzycie, że francuskie ciało może przyjąć dziesięć milionów muzułmanów, których jutro będzie dwadzieścia milionów, a pojutrze czterdzieści? Możemy zintegrować jednostki; i znów – tylko pewną liczbę. Nie da się integrować całych ludów, z ich przeszłością, ich tradycjami, ich wspólnymi wspomnieniami bitew wygranych lub przegranych, ich bohaterami”. De Gaulle uzasadniał w ten sposób swoją decyzję o oddaniu Algierii, rzucając też do swojego wieloletniego współpracownika (a później biografa) słynny potem bon mot o tym, że nie chce, by miejscowość w której mieszkał stała się z Colombey-les-Deux-Églises (Colombey dwa kościoły) Colombey-les-Deux-Mosquées (Colombey dwa meczety).

O Algierii, z której pochodzili jego właśni rodzice, Zemmour sporo pisze w Melancholii, konstatując, że de Gaulle dokonał „likwidacji francuskiego imperium”, ale było to już „Imperium zastępcze. Wynagrodzenia. Pocieszenia. Z powodu upadku imperium napoleońskiego”. Zdaniem pisarza francuski projekt kolonizacji nie powiódł się, ponieważ Francuzi nie byli chętni do zaludniania zdobytych ziem. Nie mieli też bezwzględności (jak zawsze, perfidnych i amoralnych) Anglików, którzy często przeprowadzali po prostu eksterminację miejscowych plemion. Dla Zemmoura jedynym naturalnym kierunkiem ekspansji dla Francji jest Europa.

„Bismarck nie mylił się, gdy zachęcał Francję do jej ryzykownych ekspedycji kolonizatorskich. Sam trzymał cenne dziedzictwo Napoleona: Europę kontynentalną”. Od porażki pod Waterloo „cierpienie, smutek, melancholia francuska zaczyna przepajać nasz kraj. (…) Europa kontynentalna pod francuską dominacją jest chimerą, która się oddala. Ruch narodowości, wynaleziony przez Francję, obraca się przeciwko niej, na korzyść Niemiec, które znajdują wszędzie ludzi mówiących germańskim dialektem”.

W tym kontekście Zemmour przypomina kolejną emblematyczną postać historyczną. Lucien-Anatole Prévost-Paradol w 1868 wydał książkę „Nowa Francja”. Pisze w niej jasno o słabości swojego kraju wobec „zastępujących ją na kontynencie” Niemiec i Rosji oraz Anglosasów, Wielkiej Brytanii i USA. Zemmour relacjonuje – „zadaje pytanie, które będzie dręczyć Clemenceau, de Gaulle’a, i na które nie dadzą satysfakcjonującej odpowiedzi”. Pytanie to jest proste, choć wyrażone przez Prévost-Paradola bardzo podniosłym językiem: „Jaki środek pozostaje nam, by jakoś się urządzić w tym tak zmienionym świecie, nie będący honorową pamiątką, miejsce i siła godne naszej uzasadnionej pychy, pozwalające zmusić jeszcze ludy ziemi do pewnej uwagi i otoczyć wystarczającym szacunkiem chwalebne imię starej Francji?”. Tym środkiem, proponowanym przez dziewiętnastowiecznego autora, miałaby być właśnie północna Afryka – Algieria, Tunezja i Maroko. Zaludniając tamte ziemie i czyniąc z jej mieszkańców Francuzów, „cywilizując” ich, jak Rzymianie niegdyś Galów. Tylko porywając się na tak śmiały projekt Francja mogłaby jeszcze odzyskać znaczenie (pamiętajmy, ta wizja pochodzi sprzed ponad 150 lat).

„Istnieją tylko dwa sposoby wyobrażenia sobie przyszłego przeznaczenia Francji: albo zostaniemy tym, czym jesteśmy, na miejscu, konsumując w przerywanym i bezsilnym poruszeniu, w środku gwałtownej transformacji wszystkiego, co nas otacza, i popadniemy w hańbiący brak znaczenia, na tym świecie zajętym przez naszych dawnych rywali, mówiąc ich językami, zdominowani przez ich użytki i zasypani przez ich rzeczy, czy będą żyli zjednoczeni by wspólnie wykorzystywać resztę rasy ludzkiej, czy poróżnią się i będą walczyć nad naszymi głowami; albo osiemdziesiąt do stu milionów Francuzów, mocno ustawionych po obu stronach Morza Śródziemnego, w sercu starożytnego kontynentu, będzie podtrzymywać poprzez wieki imię, język i uprawniony szacunek dla Francji”.

Lucien-Anatole Prévost-Paradol nigdy nie zrealizował swoich marzeń. W 1870 był ambasadorem Cesarstwa Francji w Stanach Zjednoczonych. Na wieść o upokarzającej klęsce w wojnie z Prusami zastrzelił się. Zemmour nazywa go „symbolem francuskiego zniechęcenia i rozpaczy”. Sam też często jest oskarżany o malowanie obrazu dzisiejszych Francji i świata w barwach tak czarnych, że beznadziejnych. Zemmour rzeczywiście niespecjalnie ukrywa swoje przerażenie stanem Francji. Widzieliśmy wyżej, jakim akcentem zakończył przemówienie. Kolumnę o swoim wieloletnim koledze o podobnych poglądach, wyżej wspomnianym Philippe’ie Séguinie, kończy zdaniem „wiedział to wszystko i całą resztę. Wyobrażam sobie, że umarł z rozpaczy, jaką daje świadomość”.

W książkach poza wstępem do Przeznaczenia Zemmour nie porusza kwestii osobistych, ale w wywiadzie dla magazynu Francja katolicka opowiedział, że kiedy “chce przywołać swoich zmarłych rodziców” to odwiedza synagogę, ale “żeby stać się Francuzem, trzeba przesiąknąć katolicyzmem – pięknem kościołów, uniwersalnością chrześcijaństwa, miłością dla słabszego”. Deklaruje się więc jako “człowiek Starego Testamentu który otrzymał kulturę Nowego”, ale “nie będąc wychowanym jako katolik i bez wiary, ciężko mi podporządkować się credo”. „Jeśli chodzi o Boga, jestem wątpiący, nic o tym nie wiem”. W Przeznaczeniu pisze „Nie wierzę w zmartwychwstanie Chrystusa ani dogmat o Niepokalanym Poczęciu, ale jestem przekonany, że nie można być Francuzem bez głębokiego przesiąknięcia katolicyzmem”. Krytykuje Sobór Watykański II, który jest dla niego elementem „szalonej maszyny kochania Innego, jakikolwiek by nie był i jakie nie byłyby jego intencje. Chrystusowe przesłanie powszechnej miłości jest oderwane od Boskiego prawa i nauczania Kościoła. Jest w paradoksalny sposób zinstrumentalizowane i użyte do zniszczenia narodów i cywilizacji chrześcijańskiej w Europie”. Dosłownie kilka dni temu w telewizji Zemmour bronił Piusa XII przed zarzutami odpowiedzialności za działania Hitlera i przypomniał historię rabina Rzymu, który nawrócił się na katolicyzm i przyjął świeckie imię papieża.

W książkach i publicystyce Zemmoura pojawiają się wypowiedzi, które można uznać za zalążki racjonalnej argumentacji za wyższością chrześcijaństwa nad innymi religiami – jasno pisze, że wbrew ideologiom współczesności „nie wszystkie religie są równe”. „Tylko chrześcijaństwo jest wyłącznie religią, judaizm to religia i naród, islam to religia i system prawny, buddyzm to religia i mądrość”. Najbardziej odrzuca go oczywiście islam. Cytuje Rémiego Brague’a – „mówimy, że religie prowadzą do przemocy, by nie wyróżniać islamu, tak jak kilkadziesiąt lat temu woleliśmy przywoływać zagrożenia «ideologii», by nie nazywać po imieniu marksizmu-leninizmu”. W religii przodków Zemmourowi wydaje się najmniej podobać akcent na wąską, zamkniętą wspólnotę. Imponuje mu uniwersalność chrześcijaństwa, ale podstawowym punktem odniesienia pozostaje zawsze Francja, również mająca swoją uniwersalną misję do wypełnienia, choć „tylko” w Europie, i nakazy moralne katolicyzmu traktuje jako element francuskiej tożsamości i tradycji – chyba przede wszystkim dlatego warte obrony, choć oczywiste jest jego wyczucie naturalnego ładu, choćby oparcia się człowieka na rodzinie i wspólnocie, w której jest zakorzeniony. Pisze, że z natury „człowiek jest zwierzęciem religijnym”. Widzi, że bez religii człowiekowi łatwo popaść w nihilizm, wykorzenić się i być wykorzystywanym przez szerzycieli liberalnego konsumpcjonizmu, którym tak pogardza. Dostrzega ułomność nowoczesnego świeckiego państwa. Pisze: „mówi się: wszystko to zostanie uregulowane przez ścisłą laickość. Mówi się: trzeba się pozbyć wszystkich religii. Mówi się: wszystko to zostanie roztopione w hedonistycznych przyjemności konsumpcji. Mówi się: republikańska szkoła ureguluje wszystko za pomocą magicznej różdżki. Mówi się wszystko i jego przeciwieństwo. Rémi Brague przynosi nam złe wieści”. Jest też świadomy, że poglądy religijne określają całość stosunku do rzeczywistości, stąd wśród jego sobotnich kolumn z Le Figaro znajdziemy i zatytułowaną „Religijne korzenie prawicy i lewicy”.

Wątpliwe jednak, by Zemmour chętnie mówił więcej publicznie na temat swojego stosunku do Boga. Rozumie na pewno, że niewiara to pustka – inaczej nie pisałby o agonii jednego ze swoich idoli „Wyobrażam sobie w ośnieżonej, źle ogrzewanej rezydencji La Boisserie starego Generała [de Gaulle’a], nieszczęśliwego i rozczarowanego, uratowanego tylko przez nadzieję chrześcijanina”. Z daleka od fleszy Zemmour trzyma też swoje życie prywatne, choć wiadomo, że od 38 lat – ślub wziął młodo, mając 24 wiosny – ma żonę Mylène, adwokat, również Żydówkę, a z nią troje dzieci (dwóch synów i córkę). Dostały oczywiście dobre, tradycyjne imiona – Thibauld, Hugo i Clarisse. Żadne z nich nigdy nie angażowało się publicznie, w Internecie zdjęć Zemmoura z żoną również jest dosłownie kilka. Wierności jednemu małżonkowi nie udało się niestety dotrzymać żadnemu z trojga aspirujących do politycznego przywództwa przedstawicieli kolejnych pokoleń klanu Le Pen (Jean Marie, Marine, Marion). Być może to właśnie zniszczenie tradycyjnej rodziny jest rzeczą która najbardziej boli Zemmoura we współczesności i o którą tak obwinia konsumpcyjny hedonizm po 1968. Zapytany wprost np. o bohatera w życiu podaje nie Napoleona, a swoją matkę, a o swój największy życiowy sukces – swoje dzieci.

Zemmour zdecydowanie nisko ceni przewodzącą Frontowi Narodowemu od stycznia 2011 Marine Le Pen. Jej występ w debacie przed drugą turą ostatnich wyborów prezydenckich nazwał „żałosnym” i „nie na poziomie”. „Widać było od razu różnicę między nią a Macronem, tak jak widać ją między drużynami piłkarskimi grającymi o mistrzostwo ligi francuskiej i o mistrzostwo świata”. Podczas wspomnianej wyżej zeszłorocznej wizyty eseisty w Polsce – zapewne uznając, że nikt z Francji nie słucha i nie zarejestruje – wymsknęło mu się nawet szczere zdanie o “deficytach intelektualnych” Marine Le Pen jako jednej z przyczyn wysokiej porażki. Ciekawa była powyborcza (w 2017) telewizyjna rozmowa Zemmoura z ojcem kandydatki, wieloletnią twarzą Frontu Narodowego, Jean Marie Le Penem. Zapytał go wprost, czy nie uważa, że popełnił błąd oddając przywództwo w partii właśnie jej. Jean Marie, tak jak Zemmour, uważa strategię córki za błędną. Hierarchia priorytetów jest dla obu panów jasna – zdecydowanie najważniejsza są imigracja i zachowanie francuskiej tożsamości, a nie dokładny stosunek do UE czy euro. Oczywiście im też należy się sprzeciwiać, ale utopijny projekt europejskiej federacji zdaniem Le Pena i tak prędzej czy później upadnie, na co Francja powinna się przygotowywać, a na dzień dzisiejszy kwestie wymagające pilnego działania są zupełnie inne i leżą w gestii rządu w Paryżu. Zemmour podziela ten pogląd. Publicysta zapytał więc prosto z mostu – „czy pana córka tego nie rozumie czy nie chce tego rozumieć”. Le Pen ojciec zaczął od dowcipnego „urodziła się w 1968, być może to położyło na jej przyszłości złowrogi cień”, na co Zemmour odparł ze śmiechem „no to jest już swego rodzaju pana wina”. 89-latek (dziś już 3 lata starszy) nie dał na pytanie jednoznacznej odpowiedzi, ale przyznał, że Marine niestety w życiu dorosłym obracała się „wśród ludzi ukształtowanych przez rewolucję 1968 roku” i „o mentalności drobnomieszczańskiej”. Zemmour skwitował „mówi pan po prostu, że pana córka jest człowiekiem lewicy”. Le Pen narzekał też, że „dediabolizująca” ruch córka po wyrzuceniu go z partii nie chce z nim utrzymywać praktycznie żadnego kontaktu, również na poziomie osobistym – „nawet nie złożyła mi życzeń na urodziny ani dzień ojca”.

Gdy samą Marine zapytano o jej różnice z Zemmourem, odpowiedziała „po pierwsze, nie zgadzam się z jego pesymizmem. Po drugie, ja nie prowadzę wojny religijnej. Nie prowadzę walki z islamem, tylko z islamistycznym fundamentalizmem”. Zdecydowanie odrzuciła też podział prawica-lewica jako nieaktualny – jej zdaniem dziś można mówić o walce obozu „patriotów” i „globalistów”. To właśnie jest jej centralny punkt sporu z Zemmourem, który zarzuca jej, że chce zostać prezydentem poprzez unikanie kontrowersji, rozmywanie „bazowego” przekazu i docelowo przekonanie do siebie w drugiej turze wyborców radykalnie lewicowego, komunizującego, antyunijnego i antynatowskiego Jean-Luca Mélenchona. Tym, co miałoby ich przyciągnąć, są właśnie wspólne „socjalne” poglądy na gospodarkę, system opieki społecznej itd. oraz niechęć wobec UE, USA, międzynarodowych instytucji finansowych i politycznych. Zdaniem Zemmoura to nigdy nie będzie miało miejsca, ponieważ zdecydowana większość lewicowców jest po prostu zbyt uprzedzona do łatki „skrajnej prawicy” i nazwiska Le Pen, nawet jeśli na papierze zgadza się z nią w konkretnych punktach programu. Według publicysty jedyną szansą na zdobycie Pałacu Elizejskiego jest jednoznaczne postawienie na polaryzujące „prawicowe” tematy tożsamości Francji, masowej imigracji i wojny kulturowej. Niezbędne jest postawienie wyborców przed jasnym, radykalnym wyborem i skupienie się w kampanii tylko na kilku najważniejszych tematach. Kolejne kompromisy w sferze kulturowej to ślepa uliczka – a mająca za sobą dwa rozwody i żyjąca od lat w niesformalizowanym związku Marine Le Pen przed wyborami gotowa była przedstawiać się jako „obrończyni społeczności LGBTQ”, popiera też oczywiście aborcję na życzenie. Dużo mówi o UE i euro, a jednocześnie sukcesywnie osłabia swój sprzeciw wobec tych instytucji – taki był też jej główny gest między pierwszą a drugą turą ostatnich wyborów, „kompromisowa” rezygnacja z żądania odejścia od wspólnej europejskiej waluty. Autor tej „socjalno-suwerenistycznej” linii programowej nastawionej na przesuwanie się w stronę centrum i zdobycie antyestablishmentowej lewicy, w latach 2012-17 wiceprezes Frontu Narodowego, Florian Phillipot, sam zresztą jest praktykującym homoseksualistą. Kilka miesięcy po druzgocącej wyborczej porażce, za którą był obwiniany, odszedł z FN i założył własną partię, z którą w wyborach do PE w 2019 zdobył imponujące 0,6% głosów.

Swojej niskiej ocenie Marine Le Pen Zemmour dawał wyraz wielokrotnie. W powyborczej cosobotniej kolumnie w Le Figaro jej porażkę zaczął od odwołania się z przekąsem do mitologii greckiej. Przytoczę znaczną część tekstu, żeby różnice między Zemmourem a Le Pen były jasne.

„Wszyscy znają legendę o królu Midasie, który zamieniał ołów w złoto. Podczas tej kampanii prezydenckiej Marine Le Pen udał się wyczyn napisania legendy na nowo: zmieniła w ołów każde złoto, którego dotknęła. Na początku kampanii, sondaże obiecywały jej wynik bliski 30% – skończyła z 21%. Miała pewne miejsce w drugiej turze, musiała wygrać pierwszą – skończyła w niej druga za Macronem. Po pierwszej turze badania dawały jej 40%, czasem nawet więcej. Dynamika mogła ją poprowadzić, nie do zwycięstwa, ale do 45% głosów. Honorowej porażki, która zapewnia przyszłość. Ale miała miejsce debata telewizyjna. Marine Le Pen skończyła z 33%!

Od lat jej otoczenie tłumaczy, że Front Narodowy, partia, jej wizerunek, nawet jej imię, toksyczne dziedzictwo jej ojca, jego «obsesje» historyczne i demograficzne, to wszystko obciąża kandydatkę. Dziś możemy się zapytać, czy to kandydatka zatapia swój obóz i idee, których ma bronić. Intuicje jej ojca na temat imigracji okazały się trafne, podczas gdy córka zbiera elektorat, na który nie zasługuje. Za jego czasów wzywano go, by był cicho w imię moralności. To nie jest już konieczne: Marine Le Pen dokonuje autocenzury. Podczas debaty nie rozwinęła w ogóle swojego programu imigracyjnego. W ogóle, lub prawie w ogóle, nie wspomniała o odejściu od łączenia rodzin, prawa ziemi, podwójnej narodowości, zakazaniu muzułmańskiego ubioru w miejscach publicznych itd. A kiedy o tym mówiła, to w pośpiechu. Jakby wstydziła się swojego ojca. To jednak na to czekał jej elektorat. To dlatego się do niej dołączył. I dlatego inni mogli byli dołączyć. Inni, którzy wczoraj głosowali na Fillona, a przedwczoraj na Sarkozy’ego [kandydatów postgaullistowskiej centroprawicy].

Ale Marine Le Pen wolała mówić o gospodarce, Europie i euro. Tożsamość była dla niej brzydkim słowem; suwerenność była jej Graalem. Wmówiła sobie – albo raczej Florian Philippot jej wmówił – że trzeba odnowić obóz „nie” z referendów z 1992 i 2005. Idea jest piękna, ale równie stara, co kampania przeciw traktatowi z Maastricht, od której minęło już 25 lat. Pomysł nigdy się nie udał, nawet kiedy podjął go człowiek lewicy, republikanin bez zarzutu, Jean-Pierre Chevènement

[na którego, jak wspominałem wyżej, głosował sam Zemmour]

. Ponieważ sekciarstwo lewicy jest takie, że nawet Philippe de Villiers został poddany ostracyzmowi przez sympatyków Che”.

Dalej Zemmour krytykuje ekonomistę Jacquesa Sapir, „człowieka lewicy”, który doradził Philippotowi odejście od tematu islamu i imigracji, żeby skupić się na euro i prowadzić „dyskurs republikański”.

„Cała kampania Marine Le Pen jest oparta na tym zgniłym kompromisie. Jacques Sapir zarządza mózgiem Floriana Philippot, który zarządza mózgiem Marine Le Pen. Piekielne trio. Trio porażki. Z dwóch wielkich powodów. Elektorat lewicy nie przyszedł na spotkanie – mélenchoniści nie poszli na wybory lub poparli Macrona. Zlekceważeni, wręcz pogardzani przez kandydatkę, wyborcy Fillona zrobili to samo: tylko 20% z nich wrzuciło do urny kartę dla Marine Le Pen. Oto, co nazywamy porażką na dwóch frontach. Po drugie, debata telewizyjna. Media zarzucały jej agresywność – to był bez wątpienia jej jedyny atut. Marine Le Pen zaprezentowała się jako nieudolna i niekompetentna. Niezdolna uargumentować i obronić swoich poglądów gospodarczych, które wahały się przez kilka ostatnich dni. Kiedy nie znamy się na gospodarce (jak Mitterand), mówimy o czym innym – o historii, literaturze, Francji, jej przeznaczeniu, jej ludzie, jej wielkości. Ale Marine Le Pen tego nie zrobiła. A miała niesamowitą szansę: ekonomizm [tu mowa o Macronie] wyszedł z mody. Nauka technokratów, która zachwycała i zawstydzała w czasach Giscarda i jego grafik, straciła legitymizację przez swoje porażki. W zamian zamachy, fale migracyjne, powrót walki klas, bunt wobec zachodnich elit postawiły znów na pierwszym planie historyczne pytania o przeznaczenie ludów i narodów: pytania o tożsamość. To jest lekcja, którą należało wyciągnąć z Brexitu i Trumpa, a nie wyjście z Unii Europejskiej! Marine Le Pen zrobiła wszystko źle, od początku do końca. Zła strategia, zła taktyka. Całkowite fiasko”.

Warto zaznaczyć, że Zemmour to samo stanowisko prezentował również przed wyborami z 2017. Rok wcześniej w kolumnie z Le Figaro porównującej „deradykalizacyjne” strategie Le Pen i Mélenchona pisał:

„Oczywiście, Front Narodowy za czasów jej ojca również żądał powrotu do suwerenności narodowej. Ale FN wiązał ten powrót z powrotem wiecznej Francji, białej i katolickiej, która wymagała od mniejszości pełnej, całkowitej integracji, zgodnie z modelem, którym podążała monarchia i republika aż do lat 70. Marine Le Pen podąża linią Philippota – zrywa związek między suwerennością a tożsamością. Stawia wielki krok w stronę wielokulturowej republiki łączonej (głównie słownie) zasadą laickości. Mélenchon, tak jak Marine Le Pen, ucina sobie ramię – Mélenchon porzuca swoje marzenie o federacji ludów europejskich, podobne staremu komunistycznemu internacjonalizmowi. Marine Le Pen odmawia odsyłania niezasymilowanych imigrantów. To decydujący wybór. Ceną do zapłaty jest podwójna apostazja, podwójna zdrada. Koniec końców, islamska republika Francji mogłaby być suwerenna, ale czy byłaby dalej Francją? Tak samo, suwerenna Francja Mélenchona kontynuowałaby mimo wszystko handel z resztą świata, zwłaszcza swoimi sąsiadami. Te dwie (r)ewolucje mają swoją logikę, związaną z tym, czego ekonomista Jacques Sapir życzył sobie w swojej ostatniej książce – sojuszu dwóch frontów w imię powrotu suwerenności narodowej. Ale co o tym pomyślą wyborcy jednych i drugich?”.

We wspomnianej powyborczej rozmowie telewizyjnej z Jean Marie Le Penem Zemmour zapytał go również, czy nie uważa, że po prostu osoba nazywająca się Le Pen nie ma szans wygrać drugiej tury wyborów i w związku z tym prawica powinna znaleźć innego kandydata. Widać było jednak, że ojciec wciąż wierzy, że córce kiedyś się uda – przywołał w odpowiedzi rok 1940, gdy wobec inwazji niemieckiej parlamentarzyści mającej większość lewicy zdecydowali się przekazać władzę w ręce człowieka będącego względem nich na ideowych antypodach, marszałka Pétaina. Taką też widzi szansę dla Marine (ewentualnie Marion) – w chwili totalnego kryzysu i zagrożenia (domyślnie: masowa imigracja muzułmańska) zdesperowani i przerażeni Francuzi mieliby wybrać właśnie rozwiązanie przedstawiane im od dekad jako radykalne, jako ostateczny środek zaradczy. Zemmoura zupełnie to nie przekonało – „Pétain nie był w żaden sposób diabolizowany, za to był bohaterem narodowym spod Verdun”.
Jean Marie – „Kiedy wydaje się, że jest dobrze, wybiera się kogoś o nazwisku Macron. A później, kiedy jest bardzo, bardzo źle, wybiera się kogoś o nazwisku Le Pen”.
Zemmour – „Ale kogo? Marion?”.

Jean Marie z uśmiechem – „Mamy kilka kart w rezerwie”.

Wobec jednoznacznego zaangażowania ideowego publicysty, jego rosnącej pozycji i jego zdecydowanej krytyki Marine Le Pen, coraz częściej zaczynały pojawiać się spekulacje, że Zemmour sam chciałby wejść do polityki, a nawet wystartować na prezydenta w 2022.

W 2019 Marine Le Pen – mimo całej krytyki, jaka spotykała ją z jego strony – zaproponowała Zemmourowi start z listy Zgromadzenia Narodowego (nowa nazwa Frontu) do Parlamentu Europejskiego, co byłoby jego pierwszym w życiu formalnym zaangażowaniem się w politykę. Pisarz grzecznie podziękował za „szczodrą” ofertę, ale odmówił. Powiedział, że nie widzi się jako poseł do PE, a poza tym jest zwolennikiem „wielkiego zgromadzenia prawicy, a nawet populistów” i nie chciałby startować z listy jednej partii. Jako sympatyk lubiących budowę „szerokich obozów patriotów” Bonapartego i de Gaulle’a oraz człowiek czerpiący z różnych tradycji – byle tylko autentycznie francuskich – Zemmour postuluje dziś stale polityczną jedność prawicy. Front Narodowy był tradycyjnie izolowany przez sojusz dwóch głównych partii, występującą pod różnymi nazwami postgaullistowską centroprawicę i socjalistów. Zemmour jedyną drogę do politycznego zwycięstwa widzi w aliansie FN i niedobitków centroprawicy. Spotyka się więc nie tylko z Marion Maréchal – również np. (dziś już były) przewodniczący jednej z do niedawna dwóch główych partii, centroprawicowych Republikanów Laurent Wauquiez chciał się pochwalić zdjęciem z publicystą. Na zdjęciu jednak się skończyło, bo Republikanie nadal nie umieli znaleźć dla siebie odpowiednio wyrazistej formuły, będąc zjadanymi z jednej strony przez centrową formację Macrona (do której odeszło sporo ich czołowych polityków), a z drugiej przez pomniejsze ruchy. We wspomnianych wyborach do PE centroprawica dostała marne 8,48% (w poprzednich w 2014 miała 20,81%), a cierpiący podobny los, potężni niegdyś socjaliści 6,19% (w 2014 też juz słabo, 16,88%). Samo Zgromadzenie Narodowe Marine Le Pen stoi w miejscu – tak w 2014, jak w 2019 wygrało, przy histerycznych tytułach europejskich mediów głównego nurtu, ale zmniejszyło swój wynik z 24,86% do 23,34%. Najważniejszymi wyborami we Francji są oczywiście te prezydenckie – parlament krajowy ma taką samą, pięcioletnią kadencję, i wybierany jest miesiąc po głowie państwa, by całkowicie podległy prezydentowi premier pochodził z tego samego obozu. Emmanuel Macron ma zaś prawo odwołać premiera, jak i rozwiązać parlament. Po katastrofalnych wynikach Republikanów piętnaścioro ich posłów spotkało się i zjadło obiad z Marion Maréchal – symboliczny gest.

Po wspomnianym na początku przemówieniu na Konwencji Prawicy – sama nazwa również sygnalizuje, że Zemmour uważa za ważne trzymanie się tradycyjnego podziału sceny politycznej – przed medialną nagonką i bojkotem broniła go również część polityków Republikanów, Nicolas Dupont-Aignan (gaullista na prawo od Republikanów, w 2017 dostał 4,7% i został przed drugą turą ogłoszony kandydatem Le Pen na premiera w razie wygranej), a także sama Marine Le Pen. Przywódczyni Frontu Narodowego kilka tygodni temu ogłosiła już, choć do wyborów pozostały ponad dwa lata, ponowny start na prezydenta w 2022, co było odczytane jako ruch wyprzedzający działania potencjalnych konkurentów. Dupont-Aignan ze swojej strony wezwał do przeprowadzenia prawyborów prawicy, a wśród kandydatów, którzy powinni jego zdaniem wziąć w nich udział, wymienił trzy osoby – Le Pen, siebie i właśnie Érica Zemmoura.

Sam zaangażowany publicysta pytany o ewentualność startu bagatelizował ją -„ludzie gadają nie wiadomo co” – ale deklaracja dotycząca PE zostawiała wyraźnie otwartą furtkę. Pisarz wysłał sygnał, że jest gotów wejść do polityki, ale na swoich warunkach. W mediach pojawiają się informacje, że od dłuższego czasu po cichu rozważa taki scenariusz, kontaktując się z potencjalnymi sponsorami, analizując badania opinii i konsultując się ze swoim „przyjacielem” Patrickiem Buissonem, byłym doradcą prezydenta Sarkozy’ego. Buisson również jest zwolennikiem „wielkiego sojuszu” postgaullistowskiej centroprawicy z antyestablishmentowym Zgromadzeniem Narodowym. Do startu zachęcają na pewno Zemmoura niektóre konserwatywne środowiska i media, aktywnie promujące go jako gwiazdę – tygodnik Valeurs Actuelles po głośnej mowie na Konwencji poświęcił mu nawet specjalny, dostępny w Internecie za darmo numer zatytułowany „Kim naprawdę jest Éric Zemmour?”. Naczelny gazety już w 2015 wydał powieść, w której Zemmour zostaje wybrany prezydentem Francji. Pomysł nie jest więc nowy. Pierwsza część tego „specjalnego numeru” to rozważania na temat dotychczasowej kariery, planów politycznych i szans na wyborcze zwycięstwo Zemmoura w razie ewentualnego startu, druga część to obszerny wywiad z nim samym… W tekście czytamy – „W 2014, w momencie wyjścia Francuskiego samobójstwa, najbardziej znany dziennikarz Francji rozpoczął serię spotkań w regionach, rozszerzoną o tournée po europejskich stolicach. Sale są coraz większe i większe, zawsze pełne. Książka jest bestsellerem. Każdego wieczora, Zemmour wychodzi na scenę przy muzyce, witany jak polityczna gwiazda rocka, przed publicznością rozgrzanych do białości aktywistów. Dziennikarka Le Monde Ariane Chemin podąża za pisarzem do Béziers i opisuje tę radość w wieczornym wydaniu dziennika. Miasto jest zasypane ogłoszeniami o jego przybyciu. Éric Zemmour nie jest już [tylko] dziennikarzem”. Cóż – ten fragment nie pozostawia wątpliwości, że istnieją media gotowe zachęcać do startu i wspierać Zemmoura, gdyby się zdecydował.

Pisarz miałby być optymalnym kompromisem łączącym strony „wielkiego sojuszu” – zdecydowane „tożsamościowe” poglądy, antyliberalizm i antyamerykanizm czynią go atrakcyjnym dla wyborców rodziny Le Pen, wizerunek erudyty-intelektualisty i namiętne oddanie pamięci generała de Gaulle’a akceptowalnym dla zwolenników centroprawicy. Nie można też zapominać, że ostre ataki na imigrację zawsze wyglądają lepiej ze strony Żyda o ciemnej karnacji niż kogoś, kto sam (lub czyj ojciec albo dziadek) ma na koncie wypowiedzi o komorach gazowych jako „detalu historii”. Kolejna potencjalna mocna siła publicysty to doświadczenie w regularnych starciach w formie debat telewizyjnych. Wielbiciele tego formatu mogą zacierać ręce, wyobrażając sobie ewentualne starcie dwóch reprezentujących wybitnie odmienne wizje przyszłości Francji zdolnych debatantów, Zemmoura z Macronem. Z drugiej strony pojawiają się też głosy, że Zemmour nie będzie chciał wystartować ze względu na prywatność swojej rodziny, której dotąd tak strzegł. Wiadomo, że bardzo duży wpływ na wszelkie decyzje eseisty ma żona. Na horyzoncie nie widać jednak żadnych innych mogących powalczyć o prezydenturę nazwisk na prawo od status quo i spoza klanu Le Pen. Na razie wiemy tylko, że w 2021, rok przed wyborami, najlepiej sprzedający się francuski eseista ostatniej dekady ma wydać kolejną książkę.

Nawet jeśli pisarz jednak nie zdecyduje się ostatecznie na przekroczenie Rubikonu i nieodwracalną dla swojej kariery decyzję o starcie w wyborach, na pewno będzie się starał odegrać istotną rolę podczas wyboru kandydata prawicy. Póki co ogranicza się do przestrzegania, że najgorszym scenariuszem dla prawicy byłaby powtórka z 2017 i druga tura Macron-Le Pen, w której obecny prezydent prawie na pewno wygrałby, mimo naprawdę wysokiej niepopularności. „Po pierwsze – jeśli obóz przeciwny obecnemu prezydentowi wystawi Marine Le Pen, Macron ją pokona. Po drugie, prawica [postgaulliści] nigdy nie odważy się zaproponować Marine Le Pen sojuszu. Dopóki będziemy mieli te dwie przeszkody, dopóty Macron może spać spokojnie”. Jedynym rozwiązaniem dla eseisty jest więc wystawienie innego kandydata – ale czy znajdzie kogoś, czy sam weźmie na siebie tę odpowiedzialność? Liberalne media przestrzegają ze swojej strony przed Zemmourem i jego wpływem na społeczeństwo w charakterystycznym tonie. Typowa jest np. wypowiedź Laurenta Joly’ego, historyka zajmującego się właśnie Francją Vichy i antysemityzmem, autora książki o Action française. „Nie róbmy z Zemmoura maurassisty, którym nie jest. Jednakże, interesujące jest spojrzenie na fenomen Zemmoura z odpowiedniej perspektywy. Od czasu Barrèsa i Maurrasa żaden inny intelektualista, dziennikarz czy pisarz, nie przekazywał idei skrajnej prawicy tak szerokiemu gronu czytelników”. Rzeczywiście, póki co działalność Zemmoura mogła być skuteczniejsza, niż gdyby działał wprost jako polityk konkretnej partii. Eseista w książkach stara się rozbudzić we Francuzach przywiązanie do własnej tożsamości poprzez pokazywanie im w przystępny sposób ich przeszłej chwały – powodu do dumy i wzięcia na siebie odpowiedzialność za przyszłość, nie do wstydu i poczucia winy. Sam stwierdza w jednym z wywiadów: „Gramsci mówił, że wszelka walka polityczna jest najpierw kulturowa. Ja dorzucam do tego, że wszelka walka kulturowa jest najpierw historyczna. Orwell potwierdzał: ten, kto kontroluje przeszłość, kontroluje przyszłość”.

Pryncypializm Zemmoura powoduje jego wspomnianą już wielokrotnie rozpacz wobec sytuacji ukochanej ojczyzny. Samobójstwo kończy dramatycznym zwrotem do czytelnika – „Francja umiera. Francja jest martwa. Nasze elity polityczne, gospodarcze, administracyjne, medialne, intelektualne, artystyczne plują na jej grób i depczą jej płonące zwłoki. Czerpią z tego korzyści społeczne i finansowe. Wszyscy oni obserwują, kpiąco i fałszywie przejęci, dobijaną Francję, i piszą w sposób zmęczony i lekceważący ostatnie strony historii Francji”. Z drugiej strony, pisarz cały czas nie wybrał przecież losu Prévost-Paradola. Praktycznie codziennie pisze, głosi, przekonuje. Kolejną książkę (pomijam Pięciolecie po nic z 2016 będące głównie zapisem audycji radiowych) rozpoczął kilkudziesięciostronicowym, wspomnianym już tu wstępem, w którym pierwszy raz podzielił się wprost swoimi bezpośrednimi, formacyjnymi doświadczeniami i z perspektywy bardzo osobistej opisał, jak rozwijały się w nim od dzieciństwa bezwarunkowe miłość i oddanie Francji. To stamtąd pochodzą wszystkie rozsiane z konieczności w tym tekście wzmianki o jego rodzicach, ich życiu w Algierii, młodzieńczej miłości do Bonapartego czy Balzaca. Zemmour stara się więc, zgodnie z końcowym przesłaniem swojego przemówienia, przełamywać w sobie rozpacz i zachęcać do tego innych.

Ciekawym spojrzeniem na postać Zemmoura podzielił się niedawno znany francuski pisarz Michel Houellebecq. W (dostępnym za darmo po polsku w Internecie) „Dialogu o upadku i nadziei” ze wspomnianym już naczelnym Valeurs Actuelles, który onegdaj napisał powieść, w której Zemmour zostaje prezydentem, autor Uległości stwierdził:

„Można odnaleźć w historii ludzkiej myśli ludzi niebędących chrześcijanami, którzy podziwiają Kościół rzymskokatolicki za jego zdolność do bycia przewodnikiem duchowym dla jednostek, a także do organizowania całych społeczności ludzkich. Pierwszym i najważniejszym reprezentantem tej tendencji jest z pewnością Auguste Comte. W sposób sobie właściwy opisuje on określenie „protestant” jako charakterystyczne. Protestant bowiem nie potrafi robić niczego innego, jak tylko protestować, taka jest jego natura. De Maistre, do którego odwołuje się Comte, twierdził, że protestant będzie republikaninem za monarchii i anarchistą za republiki. Dla de Maistre’a bycie protestantem jest nawet gorsze niż bycie ateistą. Ateista może stracić wiarę z rozsądnych powodów i można go na powrót do niej przywieść, co nieraz się już zdarzało. Protestantyzm natomiast, pisze de Maistre, jest „czystą negacją”.

Odwołujący się do Comte’a Charles Maurras przywiązuje zbyt dużą wagę do skuteczności politycznej, co prowadzi go do kompromisów równie zgubnych, co niemoralnych.

Najskuteczniejszym awatarem tej tendencji jest dziś we Francji z pewnością Éric Zemmour. Przez tyle lat kogoś mi przypominał i nie mogłem sobie uzmysłowić kogo. I zupełnie niedawno odkryłem, że Zemmour to w rzeczy samej Naphta z Czarodziejskiej góry.

Leon Naphta jest z pewnością najbardziej fascynującym jezuitą w literaturze światowej. W niekończącym się sporze między Settembrinim i Naphtą Tomasz Mann zajmuje dwuznaczne stanowisko, można wyczuć, że nie jest to dla niego proste. Bezdyskusyjnie Naphta ma rację w sporze z Settembrinim, we wszystkich kwestiach. Naphta przerasta Settembriniego o głowę swoją inteligencją, podobnie jak Zemmour przerasta inteligencją swoich obecnych adwersarzy. Ale w sposób równie bezdyskusyjny cała sympatia Tomasza Manna (coraz bardziej oczywista w miarę postępu akcji) skierowana jest na Settembriniego, i ten stary włoski nudziarz i humanista w końcu wyciska nam łzy z oczu, do czego nie byłby przecież zdolny błyskotliwy Naphta.”

Aż narzuca się pytanie, czy takim niewątpliwie wykształconym, ale naiwnie, fanatycznie wręcz okopanym na pozycjach oświeceniowego postępowca Settembrinim nie byłby dziś trochę sam prezydent Macron? Ewentualność jego bezpośredniego starcia z bohaterem tego tekstu pozostaje oczywiście wciąż odległą. Na razie można jedynie wyrazić nadzieję, że Zemmour nie podzieli nigdy ostatecznego losu Naphty.

Piszący te słowa świadomie pomija wiele zasygnalizowanych tylko wątków, zwłaszcza historycznych – dokładnego, często zniuansowanego lub namiętnego (czasem jedno i drugie) stosunku bohatera artykułu do rozmaitych postaci dziejów Francji i świata (Cezar, kolejni królowie, Napoleon, de Gaulle, Pétain). Książki, artykuły i występy telewizyjne Zemmoura obejmują ponadto tak wiele rozmaitych tematów, że spokojnie wystarczyłyby na kilkukrotnie dłuższy tekst – ale i ten rozrósł się do nieprzewidywanych początkowo rozmiarów i z tego miejsca gratuluję każdemu, kto dotarł do jego końca. Uważałem za bardzo ważne, by wiele razy cytować samego Zemmoura i dawać w ten sposób nieznającemu go Czytelnikowi bliższy kontakt z pisarzem, a nie jedynie relacjonować w narracji trzecioosobowej jego poglądy i wypowiedzi.

Marszałek Philippe Pétain jako głowa Państwa Francuskiego zadedykował Charlesowi Maurrasowi zbiór swoich przemówień jako “najbardziej francuskiemu z Francuzów”. Dziś o taki tytuł mógłby śmiało ubiegać się człowiek, wobec którego obaj wymienieni byliby być może odruchowo sceptyczni, ale który jest najlepszym argumentem za wielkością i trwałością “francuskiej misji dziejowej” oraz możliwością jej wyboru – pod warunkiem przyjęcia historii i dziedzictwa Francji jako swoich i jednoznacznego (w jego przypadku wręcz radykalnego) podporządkowania im wszelkich innych. Jako figura niewierzącego w Boga obrońcy Francji i jej tożsamości Zemmour wpisuje się w tradycje tak bliskiego mu pisarza Honoré de Balzaca i właśnie Maurrasa, obu sprzymierzonych z katolicyzmem jedynie politycznie (choć przywódca Action nawrócił się na łożu śmierci). Czas pokaże, czy jego osobistym przeznaczeniem będzie zapisanie się w dziejach swojego ukochanego narodu jako ktoś więcej niż zaangażowany pisarz. W wieku 26 lat Zemmour chciał być „Chateaubriandem lub nikim” i rzeczywiście ma szanse w ten lub inny sposób dorzucić swoją cegiełkę do francuskiego dziedzictwa obok swoich dwóch ulubionych pisarzy. Balzac dwukrotnie startował w wyborach, lecz zawsze bez powodzenia…


© Zbigniew Oleśnicki
4-12 marca 2020
źródło publikacji: „Ostatni muszkieter”, cz.1/2/3
www.MediaNarodowe.com





Ilustracje:
fot.1 © brak informacji / Archiwum ITP²
fot.2 © CC-BY-SA Thesupermat

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2