Rodzaje okupacji
[…] Od dawna myślałem o tym, by napisać tekst o rodzajach okupacji, ale to nie jest takie proste. Nie mogę jednak dłużej tylko myśleć, muszę coś zrobić, bo inaczej wszystkie spostrzeżenia dotyczące tematu gdzieś się rozejdą. Wczoraj na moim fb pojawiła się informacja, która mnie ostatecznie przekonała do tego, że nie ma co dalej się zastanawiać. Oto w Białymstoku ma powstać meczet. To jest coś tak kuriozalnego, że aż zaniemówiłem. Jak wiemy znak znaczy. Ustawienie więc w mieście, które uchodzi za wielokulturowe, muzułmańskiej świątyni, jest podstępem wyjątkowym. Nie wiem czy ten meczet ma być duży czy mały, ale z tego co piszą Białostocczanie raczej duży. Od razu przypomniał mi się sobór na placu Saskim w Warszawie i jego szczęśliwe zburzenie po odzyskaniu niepodległości.
Likwidacja soboru oznaczała bowiem usunięcie widomych znaków podległości państwa. I można oczywiście płakać, że to źle, bo piękny architektonicznie obiekt zniknął, ale to będą łzy fałszywe i trop wiodący wprost na manowce. Sobór został postawiony po to, by widać było do kogo należy Warszawa. Była to świątynia, w obrządku, który na terenie cesarstwa stanowił o porządkach oficjalnych. Na tyle jednak sprzecznych wewnętrznie, że nie dających się utrzymać wobec dziejowych wyzwań. Tak to delikatnie ujmę. Wielokulturowość w cesarstwie sprzyjała utrzymaniu państwa, składającego się z dziesiątek, jeśli nie setek konkurujących grup wyznaniowych, politycznych, ekonomicznych, załatwiających swoje interesy w ramach systemu i jednakowo nienawidzących cara, popów, kozaków i siebie nawzajem. Jeśli ktoś twierdzi, że wielokulturowość to pokojowe współistnienie, ten chyba oszalał. Bez czerkiesów szarżujących na demonstrujące tłumy, nie byłoby żadnej wielokulturowości. W pewnym momencie jednak zaczęła ona przeszkadzać i moment ten był dla państwa pułapką. Nie wytrzymało ono tej próby, bo nikt nie zrozumiał, że system jest za słaby, do tego, by otwarcie wystąpić przeciwko żydom, Polakom, Niemcom, Ukraińcom i całej reszcie. Pozostały po nim wielkie inwestycje budowlane, które były tylko wyrazem słabości. I tak jest zawsze – system odchodzi, a piramidy pozostają. O ile nie wezwie się ekipy rozbiórkowej. Ta zaś jest wzywana po to, by potwierdzić słabość systemu i jego koniec. Analogicznie – ekipy budowlane wzywa się po to, by potwierdzić moc systemu. Ta zaś domaga się próby. Stąd inwestycje okupacyjne prowadzone rozsądnie, nigdy nie rozpoczynają się od projektów bombastycznych. Najpierw jest skromnie i cicho, entuzjazm nie przekracza granic dobrego smaku i obłożony jest różnymi kokieteryjnymi warunkami. Mówi się dużo o sprawach nieistotnych, po to, by w końcu, pardon, wypierniczyć w środku jakiegoś miasta coś na kształt piramidy Majów zwieńczonej półksiężycem. Do tego dojdziemy niebawem. Sytuacja jednak nasza tym się różni od tej, za ostatnich Romanowów, że porządek, reprezentowany przez świątynie muzułmańskie jest tylko pozorem. W rzeczywistości rządzi ktoś inny. Wielokulturowość zaś gwarantowana jest dziś nie przez szarżujących Czerkiesów, ale przez aparat tajny i propagandowe media. Jeśliby ktoś to wyłączył na krótki czas, w takim na przykład Londynie, zaraz byśmy zobaczyli, czym naprawdę jest wielokulturowość i jak zachowują się nasi bracia muzułmanie, świadomi tego, że Mycroft, brat Sherlocka Holmesa już nie kieruje służbami specjalnymi imperium.
Meczet w Białymstoku to oczywista prowokacja i oczekiwanie na to, jak zachowają się mieszkańcy tego miasta, którzy staną się, od chwili ukończenia budowy, królikami doświadczalnymi w wielokulturowym laboratorium. Ciśnienia wywierane na tych ludzi będą duże, a możliwość reakcji i spektrum zachowań ograniczone. Dlatego już dziś organizacje czynne w tym mieście powinny zająć się planowaniem strategii na te trudne lata. Bo wszyscy mogą być tam pewni, że po ukończeniu tej budowy, skala prowokacji przekroczy wszystko, co do tej pory widzieliśmy. Były zaś minister Sienkiewicz już od dawna uważa, że bracia Holmes nie są godni wiązać rzemyka u jego sandałów. Co oczywiście prawdą nie jest.
I tak, w skrócie omówiliśmy sobie okupację, którą można określić jako kulturowa.
Pora na kolejną. W dostępnej w naszym sklepie książce zatytułowanej „Dzieje rywalizacji Anglii, Niemiec, Polski i Rosji” opisana jest kwestia tak zwanego sporu Gdańska z Elblągiem, czyli w istocie, opisana jest próba nałożenia kagańca przez konsorcja brytyjskie na cały handel środkowo europejski. Próba dokonania tej sztuki zakończyła się niepowodzeniem, ale jego efektem była zemsta, widoczna poprzez dwie, a raczej trzy śmierci – ścięcie Podlodowskiego w Stambule, gwałtowną śmierć Jana Kochanowskiego w Lublinie oraz zgon Stefana Batorego w Grodnie. W ten sposób Korona likwidowała ludzi, którzy ośmielili się wystąpić przeciwko jej interesom. Te zaś w owym czasie oznaczały po prostu monopol handlowy na terenie Polski i Litwy. Jeśli zrozumiemy, że pod całkowitą, ekonomiczną okupacją Anglików, była wtedy Moskwa, uderzy nas skala tego planu oraz związane z tym konsekwencje. Podporządkowanie Europy Londynowi nastąpiłoby w krótkim bardzo czasie, bo cóż by znaczył handel niderlandzki bez Gdańska, albo też cóż by znaczyły niemieckie porty na wschodzie, kiedy Dania, stałaby się – a co do tego nie należy mieć wątpliwości – najwierniejszym sojusznikiem Londynu. Oczywiście wybuchałby wojny, ale kontrola szlaków handlowych wiodących na Morze Białe i na Bałtyk, dawałaby Anglikom przewagę miażdżącą. Taką, jakiej nigdy, w całej swojej historii nie miała Wenecja.
Okupacja ekonomiczna w dawnych czasach to kontrola portów stanowiących ostatnie ogniwo szlaku handlowego prowadzącego z interioru nad morze. Czym jest taka okupacja dzisiaj, wiedzą mniej więcej wszyscy i wszyscy to opisują, nie używając jednakowoż słowa okupacja, ale innych słów, całkiem ze stanem faktycznym niekompatybilnych.
Przywykliśmy, nauczeni ciężkimi doświadczeniami dziejowymi, nie zwracać uwagi na te, miękkie rodzaje okupacji, które wcale miękkie nie są. Okupacją nazywamy wyłącznie to, co przytrafiło nam się w latach 1939-1945. Bo nawet okupację z lat 1794-1918 uznajemy za coś w istocie niegroźnego, co udało nam się przetrwać. To zaś, co dziś próbuje robić monsieur Putą, zwany prezydentem Rosji, wołając aj, waj, rurę sobie budują antysemici i faszyści, traktujemy jak żart. Nie jest to żaden żart, ale widoczny moment, że kończy się okupacja sektora gazowego przez kolegów monsieur Putą. I miejmy nadzieję, że ona się skończy, choć zapewne pojawią się głosy rozsądku wołające – on nie jest taki zły, nie drażnijcie go, bo się rozjuszy. Już wczoraj gazownia napisała, że wobec wszech ogarniającego zagrożenia, jesteśmy bezradni i pozostaje nam już tylko podnieść ręce do góry. Pozwolę sobie mieć inne zdanie na ten temat.
I tak omówiliśmy sobie pokrótce okupację fragmentaryczną, która polega na tym, że okupant opanowuje jeden lub kilka sektorów gospodarki, a państwo okupowane płaci mu haracz.
Wracajmy jednak do tego, co sami uważamy za okupację. To jest w rzeczywistości eksterminacja, która ma taki cel, by przed ostatecznym rozwiązaniem wykorzystać na skalę masową siłę roboczą zamieszkującą jakiś obszar. Uaktywnienie mechanizmów eksterminacyjnych wiąże się – w mojej ocenie – zawsze z kryzysem ekonomicznym w centrach władzy. To znaczy, że kiedy wybucha kryzys, gdzieś za chwilę dojdzie do masowej eksterminacji poprzedzonej wojną i budową obozów pracy. Chodzi o gwałtowne obniżenie kosztów i wpompowanie w globalny system dużej ilości produktów z różnych branż, których wytworzenie nic, albo prawie nic nie kosztowało. Stąd właśnie okupacje, eksterminacje i obszary zamkniętej produkcji niewolniczej istnieć będą zawsze. Bez tego nie ma gospodarki. Tak zwana historia, rozumiana jako nauka, służy od samego początku właściwie, do ukrycia tego faktu, pod różnymi koncepcjami, których wspólną cechą jest wiara w ewolucjonizm, czy to poglądów, czy to metod produkcji, czy to czegoś jeszcze innego, na przykład gatunków. Doświadczenia XX wieku podpowiadają nam, że mimo wysokich, w porównaniu ze stuleciem XVII, technologii, globalna gospodarka i aspirujące do władzy nad światem centra nie mogą zrezygnować z okupacji i eksterminacji, jako narzędzia obniżania kosztów produkcji. Musimy więc, mając powyższe na uwadze, bardzo pilnować powierzonego nam przez Boga kawałka ziemi i nie pozwalać na to, by różne szmondaki w typie byłego już ministra na literę S, próbowały tu coś zmieniać po swojemu. To nie jest bynajmniej łatwe, z tego względu, że większość populacji mówiącej po polsku, nie rozumie opisanych tu kwestii, a także z tego powodu, że zgromadzenie budżetu na działalność blokującą okupację, leży jedynie w gestii państwa. Mniejsze organizacje nie mają na to szans. Państwo zaś jest konglomeratem niesłychanie kruchym i w sporej części opanowanym przez szaleńców, albo agentów promujących okupację fragmentaryczną i ją legitymujących. Że wymienię tutaj kilku ministrów finansów. Mimo tych niewesołych myśli, chciałbym życzyć Państwu w nadchodzącym roku wszystkiego najlepszego, Bożego Błogosławieństwa, zdrowia i spokoju. Sobie zaś życzę, by wszystkie moje plany znalazły szczęśliwy finał i by triumf był udziałem nas wszystkich.
Totemizm czyli Jan Paweł II i Dreyfus w przedsoborowych kościołach
[…] Przesłano mi wczoraj link do wpisu prof. Cenckiewicza, umieszczonego na fejsie. Powiem wprost – zleciałem ze stołka. Oto ten wpis:
Nie wiem co powiedzieć, ale coś trzeba powiedzieć, kiedy autor tej klasy zarzuca polskim filmowcom niedociągnięcia, a sam traktuje miękką propagandę, jako wyraz artystycznej ekspresji i umiłowania prawdy. To jest niepojęte. Sprawa Dreyfusa jest zakłamana od samego początku do samego końca. Była to pułapka, bez której niemożliwe stałoby się zdewastowanie armii francuskiej i wystawienie jest – armii jedynaków, że przypomnę – wprost na zagładę w okopach I wojny światowej. Nie wiem o czym myślał prof. Cenckiewicz pisząc ten tekst, ale przypuszczam, że wyłącznie o sobie i jakichś swoich osobistych doświadczeniach związanych z pracą w strukturach państwowych. Porównywanie tych doświadczeń do tego co działo się we Francji od upadku Napoleona III wo wybuchu I wojny jest co najmniej niestosowne. To jest głębokie niezrozumienie okoliczności i wielkie – jak pisał Wańkowicz, a może Mackiewicz – chciejstwo. Pozbawione wszelkich uzasadnień. Zadaniem III republiki, a w szczególności Georgesa Celemenceau było zredukowanie wpływów Kościoła we Francji, narzucenie republice rządów policyjnych w wymiarze jawnym i tajnym, z terrorem na ulicach włącznie, podporządkowanie armii lożom i wysłanie trzech roczników poborowych na wojnę z Niemcem w nadziei, że w ten sposób odzyska się Alzację i Lotaryngię. To się oczywiście udało i w krótkiej perspektywie można było ogłosić sukces. Francja jednak nigdy już nie była tym co dawniej. Może nie warto żałować – mówi nam prof. Cenckiewicz, bo przecież dzięki tym wypadkom powstał nowoczesny kontrwywiad. A w Austro-Węgrzech nie powstał? W Rosji go nie było? Polecam, by prof. Cenckiewicz zainteresował się działaniami wywiadu i kontrwywiadu rosyjskiego przed I wojną, oraz budżetami przeznaczonymi na jego działalność. O metodach nie wspomnę. Ach jakie to było nowoczesne. Pułkownik Redl też wydawał się wielu ludziom nowoczesny. Dopóki się nie okazało, że siedzi w kieszeni u Rosjan. Może niech prof. Cenckiewicz zainteresuje się kwestią następującą – co się stało z nowoczesnym, francuskim kontrwywiadem po I wojnie, kiedy już przestał być potrzebny Brytyjczykom i Amerykanom i stał się potencjalnym zagrożeniem. W jaki sposób na przykład kontrwywiad ten zareagował na pojawienie się maszyn Enigma. Trzeba było Niemca kapusia, żeby w końcu zrozumieli wagę tego problemu.
Pojęcie nowoczesności to słowo worek. Tak naprawdę ludzie pisząc „nowoczesność”, myślą o skuteczności, ale fałszywa intuicja podpowiada im, że to za mało, że potrzeba czegoś więcej, jakichś nowych zachowań, nowych gadżetów, żeby swoje skuteczne działania podnieść na narracyjne wyżyny. Bo do niczego więcej to nie jest potrzebne – nowoczesność tej czy innej struktury służy do tego, by o niej opowiadać ze swadą. Tak, jak to czyni prof. Cenckiewicz. Nowoczesność to skuteczność uruchomiona dla sprostania konkretnym bardzo okolicznościom. Kiedy przestaje być potrzebna, albo okoliczności się zmieniają, zostaje zatrzymana, wyłączona.
Ocenianie działalności organizacji w kontekstach ewolucyjnych – było słabo, ale dzięki ewolucji poglądów i metod jest nowocześnie i dobrze – jest dziwaczne, ale często spotykanie. Bierze się prawdopodobnie stąd, że każdy, kto utożsamia się z jakąś organizacją chce być postrzegany jako ktoś poprawiający jej wyniki. To zaś kojarzy się ze skutecznością i tą cholerną nowoczesnością. No, ale dosyć już tych dywagacji.
Sprawa Dreyfusa jest głęboką manipulacją, jest zamachem na armię, dokonanym nie przez Niemców i Francuzów bynajmniej, ale przez międzynarodową finansjerę i Londyn. Dreyfus wygrał i dożył późnych lat całkowicie zrehabilitowany, jego rzekome zesłanie i męczeństwo na Wyspie Diabelskiej jest całkowitą fikcją. Mieszkał w domu na plaży, miał książki do czytania i nie potrzebował opału, bo ten w tropikach jest zbędny. Nie wiadomo nawet czy ktoś go pilnował. Podnoszenie sprawy Dreyfusa przez Polańskiego jest kolejna manipulacją, czyli próbą ocalenie przez tego reżysera resztek spokoju na starość i próbą znalezienia sobie ochrony przez amerykańskim wymiarem sprawiedliwości. Tak to oceniam.
To zaś co prof. Cenckiewicz napisał na koniec jest wprost kuriozalne. Ja zacytuję to zdanie
Moja jedyna uwaga do filmu Polańskiego to pozbawienie sprawy Dreyfusa kontekstu wcześniejszej tzw. afery panamskiej.Pozbawienie kontekstu afery panamskiej?! To tak, jakby sprawę Popiełuszki pozbawić kontekstu Kiszczaka, albo sprawę napaści na Polskę w roku 1939 kontekstu Mołotowa, albo aferę FOZZ kontekstu Falzmanna.
Polecam stanowczo!
III Republika była państwem, które wywoływało kolejne afery po to, by ukryć jeden prosty fakt – systemowe okradanie społeczeństwa, na polecenie konsorcjów, które obarczyły francuskich ciułaczy – bo czemu w zasadzie nie – kosztami wielkich inwestycji o zasięgu globalnym. Politycy III republiki, złodzieje albo durnie, zachowywali się tak, by to oni ostatni zostali zrzuceni w wodę z tonącego okrętu o nazwie „Francja”. Afera panamska, afera fiszek, afera Dreyfusa i dziesiątki mniejszych afer. Wszystko po to, by tę zgraję utrzymać u władzy, a także po to, by utrzymać republikę w gotowości wojennej. Ten film ma inne zadania i cele niż pisze nam to prof. Cenckiewicz. Nie opowiada też prawdziwej historii Dreyfusa.
Nie wiem doprawdy czym zachwyca się Sławomir Cenckiewicz. Ta cała dbałość o szczegóły nie jest wynikiem pietyzmu z jakim Polański podchodzi do tematu, ale wynikiem wielkości budżetu, który na ten film dostał. Wynajął ludzi, zawodowo zajmujących się aranżacjami z różnych epok, zapłacił im i gotowe. U nas tego zrobić nie można, bo złodzieje są wprasowani w system dystrybucji pieniędzy na filmy i w system dystrybucji samych filmów. To co uprawia prof. Cenckiewicz to rodzaj niezrozumiałego smakoszostwa. Takiego delektowania się szczegółem, który ma odwrócić nasza uwagę od kwestii istotnych. Myślałem, że po kim, jak po kim, ale po Sławomirze Cenckiewiczu można się spodziewać czegoś więcej.
Czy Jacek Bartosiak musi tak strasznie pierniczyć?
Ktoś, tu wrzucił wczoraj link do wywiadu jaki Krzysztof Skowroński przeprowadził z Jackiem Bartosiakiem. Wywiad ten, jest w mojej ocenie wstrząsający, nie z tych bynajmniej powodów, o których ludzie piszą w komentarzach pod nim. Oto mamy faceta, który jest ponoć podporą jakieś wielkie kancelarii, ani myślę sprawdzać jakiej, bo po cholerę mi to. Kończył ważne amerykańskie szkoły, a do tego pisze w tempie ekspresowym książki o geopolityce, w których to omawia kwestie tyleż głupie, co absurdalne z założenia. Nie czytałem tych książek i nie zamierzam, więc można mi spokojnie stawiać tu różne zarzuty. No, ale do rzeczy. Ten facet był niedawno jeszcze szefem nieistniejącego na razie Centralnego Portu Lotniczego, po czym zrezygnował z tej funkcji, ze względu na kłopoty rodzinne. W czasie wywiadu widzimy go na jakiejś imprezie Radia Wnet, zakładam, że to jest przedświąteczny kiermasz, jak siedzi naprzeciwko Skowrońskiego, który mówi na samym początku, że jego torba opróżniona jest już z książek. Czyli, że Bartosiak wszystkie książki sprzedał. No, ale to jest torba z Biedronki. To raz. Dwa – ile się tych książek w tej torbie mogło zmieścić? Może Bartosiak ma ta straszliwe kłopoty rodzinne, że został dziś tylko z tą torbą i musi latać po bazarach, żeby z ręki żenić swoje publikacje? Nie przeczę, że takie rzeczy są możliwe, ale zakładam jednak, że rzeczywistość jest inna. Posumujmy więc – człowiek wykształcony, bogaty i wpływowy, nie doszły dyrektor CPL udziela wywiadu na jakimś podrzędnym targowisku, gdzie spotykają się dziwacy i zwolennicy spiskowych teorii, po to, by sprzedawać swoje książki z torby, na której widnieje napis „Biedronka”. Napis ten jest w Polsce symbolem taniego jedzenia, tanich produktów, jakościowo ustępujących nawet tym z Lidla. Czy Jacek Bartosiak, człowiek tak przecież dbający o wizerunek zastanowił się co robi? Ja myślę, że dobrze się zastanowił i widzę dwa wyjścia. Okazało się, że jego wejście na rynek propagandowy nie przyniosło spodziewanego efektu, a ludzie zamiast wierzyć w każde jego słowo i padać na twarz przed tą mądrością, zwyczajnie te jego książki olewają. Nie wiem dlaczego załamała się kariera polityczna Jacka Bartosiaka, słyszałem różne wersje, ale nie mam zamiaru ich tu omawiać. Były one stanowczo, jak dla mnie, zbyt przychylne Panu Bartosiakowi i zakładające, że miał on zawsze i ma nadal dobre intencje. Co wcale nie jest ani pewne ani oczywiste.
Opinie wygłaszane przez Jacka Bartosiaka są tak dalece przewidywalne i oczywiste, że w zasadzie nie wiadomo co z nimi robić. Są one bowiem tak nudne, że wykluczają nawet delikatne żarty z ich treści. Co, moim zdaniem, jest wielką wadą opinii i stanowi o ich słabości. Cóż nam mówi Jacek Bartosiak w tym wywiadzie? Otóż on – nie sam jeden, są inni podobni do niego – wygłasza swoje poglądy zawsze z pozycji mędrca, który posiadł wtajemniczenia ostateczne. Proszę państwa, sprawa jest prosta, jeśli ktoś posiadł ostateczne wtajemniczenia, to jego atrybutem nie może być torba z Biedronki. Jeśli zaś on się z nią pokazuje, to znaczy, że to jest taka aranżacja dla maluczkich, którzy mają wierzyć, że oto anioł zstąpił między nich i teraz im wyłoży, kawa na ławę, jak to jest z tymi Chińczykami i czy demografia ma wpływ na politykę.
W zalinkowanym wywiadzie Jacek Bartosiak ocenia postawę poszczególnych mocarstw i państw w minionym roku. I to jest niezwykłe, jeśli zważyć na treść tych wypowiedzi i na treść pytania, jakie mu zadał Krzysztof Skowroński. Oni wszyscy, mam na myśli dziennikarzy, zadają zawsze to samo pytanie, ale ubierają je za każdym razem w inny kostium. Oni pytają – czy będzie wojna? Zadaniem zaś ekspertów, w tym Bartosiaka, jest zasugerowanie, że wojna może wybuchnąć, ale nie wiadomo kiedy. Celem tych zabiegów jest wywołanie przygnębienia w ludziach zasysających i mielących potem przez długie godziny treści spoza przekazu oficjalnego. Treści te są a priori traktowane jako sama prawda, w najgorszym razie prawie prawda, która staje się treścią myśli i życia całych mas ludzi, przez nadchodzące miesiące. Okay, możemy założyć, że Jacek Bartosiak był tymi pytaniami Skowrońskiego trochę zaskoczony, ale on przecież ciągle powtarza to samo. Utrwala tylko swój przekaz, więc o zaskoczeniu nie mogło być mowy. Bartosiak wystawia oceny organizacjom i mówi, że w minionym roku zwycięzcami politycznymi byli Chińczycy i Rosjanie, a Trump dostał 3 z plusem. My załapaliśmy się na trójkę. Ja może czegoś nie rozumiem i nie wiem, jakimi kryteriami Jacek Bartosiak mierzy sukces, ale podejrzewam go o same najgorsze rzeczy. To znaczy podejrzewam go, że chce wprowadzić na rynek opinii przekonanie, które przed nim było ciśnięte przez wielu bardzo macherów i stanowi pewną, starą już tradycję. Otóż chodzi o to, że nieważny przekop mierzei, nieważny CPL, nieważne autostrady i drogi dwupasmowe, nie ważne umowy międzynarodowe, bo to wszystko razem i tak przypomina COP, Stalową Wolę i budowę Gdyni przez rokiem 1939. A wszyscy wiemy jak to się skończyło. I każdy ćwierćinteligent to z miejsca kupi.
Proszę Państwa, wojny wybuchają wtedy kiedy agresor ma 100 procent gwarancji na sukces, a gwarancja ta jest potwierdzona poprzez umowy kredytowe, które podpisał na okoliczność zbrojeń. Wojny nie wybuchają bez przygotowania i bez sensu, bo ich celem jest rabunek oraz zmiana stosunków własności i stosunków pracy na dużych obszarach. I to musi być z kimś uzgodnione. Kto może dziś udzielić Putinowi gwarancji na agresję z sukcesem, bo o tym przecież mówimy? Tylko Żydzi. I on się do tych żydów wprost odwołuje wołając – aj, waj, byli w Polsce antysemici przed wojną. No, tak, ale to jest dziecinny wyraz bezradności, który Putina demaskuje, media zaś robią z tego zapowiedź lub prawie zapowiedź krwawego konfliktu. Polska zaś pod rządami PiS nieudolnymi i tromtradackimi ma być jego ofiarą. Putin składa życzenia noworoczne i pomija prezydenta Dudę, a politolodzy i dziennikarze popadają w zamyślenie bliskie stuporowi. Jacek Bartosiak zaś mówi, że Putin zdał w roku 2019 egzamin? Bardzo przepraszam, ale towarzysz Stalin, przed agresją na Polskę z całą pewnością złożyłby prezydentowi Dudzie życzenia noworoczne. On by go jeszcze wymienił na pierwszym miejscu i nazwał swoim najdroższym druhem.
To tyle o Rosji. Tego pieprzenia o Chińczykach nie mogę już słuchać. To jest po prostu niewyobrażalne – mam na myśli wiarę w demografię. Naprawdę tym ludziom, wykształconym w tych piekielnie drogich szkołach, zdaje się liczba ludności w jakimś kraju powoduje, że on jest zabezpieczony przed agresją, albo, że liczba ta daje szanse na udaną operację zaczepną? To jest wprost wyraz zidiocenia, albo złej woli człowieka, który treści takie rozpowszechnia. Nie ma w dziejach ani jednego dowodu na to, że ten mechanizm działa, ale są tysiączne dowody, że on nie działa. I co? I pstro. Żadnemu z mędrców nie przeszkadza to w wygłaszaniu opinii, za które w zasadzie powinni zostać oni zdegradowani do funkcji zamiatacza uczelnianych korytarzy.
Na koniec zaś Bartosiak zostawia nas z niepokojem trudnym do zniesienia – mówi, głosem pełnym napięcia, że naszą największą nadzieją są dzieci. Pomijam kokieteryjność tego stwierdzenia i podprogowe treści w nim zawarte. Jeśli już ta cholerna wojna wybuchnie, to dzieci będą nie nadzieją, ale jej pierwszymi ofiarami. I z tego sobie Jacek Bartosiak powinien dobrze zdawać sprawę. Trzeba zadać pytanie wprost – po co on tak pieprzy? Odpowiedź – z nudów, nie wydaje się wcale taka najgłupsza. Może on to po prostu mówi z nudów. Wrobili go w rolę eksperta od geopolityki. On się tym zmęczył, chce się zająć czymś innym, ale ciągle mu zadają jakieś głupie pytania. No to na nie odpowiada, bo co ma robić?
Ja jednak podejrzewam, że próba wylansowania Jacka Bartosiaka na autorytet czasów ostatecznych nie powiodła się. I oto zasilił on szeregi proroków mniejszych, którzy pod jednej czy drugiej wypowiedzi figuranta zwanego politykiem muszą podnosić larum, żeby ludziska mieli się czym przejmować i czym ekscytować i nie daj Boże nie używali do myślenia własnych głów.
Nie kupuję tego i nie będę czytał książek Jacka Bartosiaka.
Czy Tytus de Zoo znał Ireneusza Sekułę
Najpierw garść ogłoszeń. Mozolimy się z inwentaryzacją i w związku z tym w sklepie pojawiły się te pozycje, których teoretycznie już tam być nie powinno. Zostały wygrzebane z zakamarków magazynu. Nie tylko naszego. Na przykład 15 egz. Dziejów górnictwa. Zainteresowanym doradzam dokładne przejrzenie zasobów sklepu i dokładne zapoznanie się ze stanami magazynowymi, żeby potem nikt nie narzekał brak książek.
Dlaczego przypomniał mi się Sekuła? Otóż dlatego, że nie mam zamiaru pisać o zamachu na Sulejmaniego i wróżyć z fusów, co się stanie. Powiem tyle – uważam, że zamach przeprowadzony wczoraj to próba zainstalowania swojego człowieka na stanowisku szefa irańskich terrorystów. I tyle. Nie po to się tyle czeka z likwidacją, żeby wstawić na miejsce bezwzględnego gangstera, jakiegoś jeszcze gorszego. On na razie tupie i buczy – ten nowy – ale zobaczymy co będzie się działo w najbliższe miesiące. Ireneusz Sekuła zaś jest wdzięcznym tematem, albowiem – kiedyś to usłyszałem – był ponoć przez jakiś czas redaktorem naczelnym tygodnika młodzieżowego „Na przełaj”. W wiki nic o tym nie piszą, ale mówiła mi to osoba, która z tym tygodnikiem współpracowała. Być może Sekuła był tak naprawdę p.o. naczelnego, albo był wice, nie wiem, w każdym razie z harcerstwem, a Na przełaj to był tygodnik harcerski, miał wiele wspólnego. Kierował, co dla mnie było zaskoczeniem, harcerską akcją odbudowy Fromborka. To jest coś niezwykłego, jeśli przypomnimy sobie, że w akcji tej brali udział dobrze nam znani pracownicy hurtowni Media Markt – Tytus, Romek i A’tomek. Wszystko to zostało zilustrowane w VIII księdze ich przygód, w której to otrzymują oni w prezencie aparacik do przenoszenia się w przeszłość. Tytus zaś podkopuje łopatą moreny czołowe. Mniej więcej każdy to pamięta. Nie ma więc możliwości, by nasz ulubiony bohater komiksów nie spotkał na swojej drodze druha Sekuły. Kwestia jest jedynie taka – dlaczego Papcio Chmiel zapomniał go narysować? Ja nie wiem. Być może miał ważny powód po temu.
Jeśli spojrzymy na notkę w wiki poświęconą tygodnikowi Na przełaj, to zadziwi nas jej ubóstwo. Tym silniej, jeśli porównamy je z wpływem jaki tygodnik ten miał na całe pokolenia młodzieży oraz ilu z tym, ilu wychował tuzów współczesnego dziennikarstwa. No i jakie emocje wzbudzał. Ja się nim, na przykład bardzo ekscytowałem, nie mając przecież świadomości, że pracuje tam druh Sekuła. Nie wiedziałem też kim są Mariusz Szczygieł, Jacek Żakowski i Eryk Mistewicz, którzy stawiali tam swoje pierwsze kroki. Był tam także Jerzy Owsiak, a wszyscy oni pracowali nad embrionalnymi wówczas projektami, które dziś rozrosły się do rozmiarów mamuta. Największą karierę zrobił Owsiak, ale cała reszta też nie wypadła sroce spod ogona. Wszystko zaś zaczęło się w skromnym harcerskim tygodniku, który żerował na naiwności młodzieży męskiej i żeńskiej.
Tygodnik ten był adresowany do ludzi ambitnych, chadzających swoimi drogami i do tego jeszcze uwrażliwionych na różne kwestie, wliczając w to kwestie społeczne. Wniosek stąd prosty, że zarówno Mistewicz, jak i Owsiak, a także Raczek oraz Żakowski, byli i są nadal ludźmi inteligentnymi i wrażliwymi, a do tego jeszcze przeszkolonymi, bo praca w redakcji jest także szkołą, moim zdaniem jedną z poważniejszych szkół. Czy oni rzeczywiście tacy są? Nie możemy tego stwierdzić z całą pewnością, ale być może kiedyś byli. Dla nas zastanawiające powinno być jedynie to w jaki sposób ludzie, którzy startowali w tym samym, dość szczególnym miejscu, rozpełzli się po świecie, emitując ciągle te same, w zasadzie, komunikaty.
Dodajmy do tego jeszcze rozgłośnię harcerską, która – jak powiada wiki – funkcjonowała poza strukturami władzy. Mnie ten mechanizm wyparcia zawsze zadziwia. Ludzie widzą, a nie widzą, rozumieją, a nie rozumieją. Jak coś mogło być poza strukturami władzy? Spotkałem kiedyś człowieka, który opowiadał mi, że w młodości zorganizował ogólnopolskie wagary nad Wieprzem w Dęblinie. Zjeżdżali się ponoć na nie uczniowie ze wszystkich szkół w kraju. Uważał mnie za idiotę po prostu, który uwierzy w takie bujdy i nie wziął wcale pod uwagę iż ja wiem, że łąki nad rzeką są własnością prywatną. I żeby zorganizować na nich cokolwiek musi być polecenie z góry i przymus, który tego właściciela do czasowego wydzierżawienia swojego terenu skłoni. I tak było ze wszystkim.
Zawsze się zastanawiałem, przed czym oni czują lęk, skoro i tak wszystko widać? Jak długo można tę podwójną rzeczywistość firmować i jeszcze domagać się, by ludzie, oceniający bliźnich i ich działanie za pomocą rozumu, nierzadko wcale niepośledniego, w takie brednie wierzyli? Nie rozgryzłem tego. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Być może wpływ tych osób jest rzeczywiście tak duży, a oni czują się tak komfortowo, że nic poza wyparciem im nie zostaje.
Tytus de Zoo pracuje dziś w hurtowni i wszyscy uważają, że to szalenie zabawne. Sekuła nie żyje, a Raczek firmuje środowiska gejowskie. Aha, przypomniał mi się jeszcze idol młodzieży Walter Chełstowski, nazwany tak – bo nie ochrzczony przecież – na cześć Świerczewskiego. Ci wszyscy ludzie, chcą mówią nam dziś ciągle jedno – nic się nie stało, Polacy nic się nie stało…Być może rzeczywiście nic. Mamy w końcu internet i możliwość emitowania komunikatów, takich jakie nam się podobają. Możemy pisać, wydawać, papier nie jest reglamentowany i nie ma cenzury. Mnie jednak niepokoją te uśmiechy na ich twarzach i ta szczera, do porzygania, chęć współpracy ze wszystkimi ludźmi dobrej woli. No i stała obecność w mediach. Okay, media z założenia są głupie, a pokazujący się tam ludzie mają za zadanie jedynie chronić własną pozycję. To zaś czyni się za pomocą omówień wypadków takich jak wczorajszy zamach. Jeśli nie ma zamachu, zawsze można porozmawiać o tym, czy Polacy czytają książki, czy też ich nie czytają.
Na jedno chcę tylko zwrócić uwagę – spektrum poglądów, jakie są nam dziś dostępne – wróć, nie nam, ale ludziom pragnącym korzystać z dobrodziejstwa polemik i dyskursu publicznego – zostało zaplanowane, wyhodowane, rozwinięte i działa dziś aż furczy. Otóż nie możemy w żaden sposób zaakceptować owego spektrum i nie możemy ze spokojem słuchać ludzi reprezentujących poszczególne jego odcienie. Wiemy bowiem to, czego nie wie prawie nikt – latem roku 1969, kiedy miałem może cztery, może pięć miesięcy, Ireneusz Sekuła spotkał we Fromborku Tytusa de Zoo.
Ilustracja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz